Obudziło mnie szturchanie. Nieprzytomnym wzrokiem popatrzyłam w piękne czekoladowe oczy.
- Dzień dobry Towarzyszu.- przeciągnęłam się, ale zdziwiło mnie, że nie leżę, a na wpół siedzę.
- Wysiadamy Rose.
Rozejrzałam się. Byłam w samolocie. Dopiero po chwili wszystko sobie przypomniałam.
- Powiedz mi, to że byliśmy w Paryżu nie było snem?- popatrzyłam na męża z nadzieją.
- W jakim Paryżu. Przecież mieliśmy lecieć od razu do akademii?
- Akademii?- teraz ja się zdziwiłam.- Ale po co? Abe mówił, że będą czekać na lotnisku.
- Abe? Skąd znasz tego mafioza? I z kim miał na nas czekać. Wracamy z Dworu. Roza to był tylko sen.
Chwila, że co? Niech ktoś mnie uszczypnie. Albo nie. To jest sen, prawda.
- Rose, jesteś tu. Halo tu ziemia.-machał mi przed oczami ręką, ale to do mnie nie docierało.- Roza.
Spojrzałam na niego i zaczęłam płakać. Straciłam go. Straciłam wszystko. Męża, dzieci, Lili. Najpiękniejszy sen stał się koszmarem.
- Roza co się dzieje?- ukochany ukląkł przede mną i złapał za moje dłonie.
- Straciłam wszystko. Tyle o to walczyliśmy i wszystko przepadło. Nie ma nic. To tylko sen. Na pewno. A jeśli nie?- powtarzałam w kółko ostatnie dwa zdania.
Po chwili znalazłam się w ramionach strażnika.
- Spokojnie Roza. Ja tu jestem. Nie zostawię cię. Kocham cię.
- Ale nie możemy być razem.- zalałam się łzami.
- Spokojnie. Wytrzymaj. Został ci miesiąc i już nic nas nie rozdzieli. Lissa załatwi nam wspólne mieszkanie, a ja już wiem, kogo będę strażnikiem
- Kogo?- popatrzyłam się zaciekawiona na niego.
- Zgłosiłem się do straży królewskiej. Będziemy się widzieć, gdy królowa zaprosi księżniczkę, a przez resztę dnia nie wypuszczę cię z pokoju.- mruknął seksownie, przygryzając płatek mojego ucha.
Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, od czego zadrżałam. Dymitr musiał to poczuć i się zaśmiał.
- Lubię to, jak na ciebie działam.
- A co się stało z tym poważnym i niedostępnym strażnikiem Bielikowem?- zaśmiałam się
- Nim jestem dla innych. Przy tobie nie muszę udawać. Już dobrze?- przytaknęłam głową.- To na treningu wszystko mi wyjaśnij.
- Dobrze, ale mam jedno pytanie. Luna istnieje.
Wyraźnie się spiął.
- Jaka Luna?
- Łania świecąca blaskiem księżyca.
- Skąd o niej wiesz?
- Wszystko wyjaśnię ci na treningu.- cmoknęłam go w policzek i dogoniłam przyjaciół.
- Co tam tak długo robiliście? Bo na sex za mało czasu.- spytała prosto z mostu Lissa.
Czyli, że wszystko wiedzą.
- A takie tak pogaduszki nauczyciela i uczennicy.
Dalej rozmawiając wróciliśmy do pokoi. To znaczy z do pokoju mojej przyjaciółki. Postanowiłam ją odprowadzić, a sama ruszyła do swojego pokoju. Po drodze natknęłam się na Bielikowa.
- No kogo ja spotykam.- uśmiechnęłam się.
- A ty czemu jeszcze nie w pokoju?- spytał. Też był w dobrym humorze.
- Byłam odprowadzić Lissę.
- To teraz ja odprowadzę ciebie.
Razem ruszyliśmy do dormitorium dampirów. Nikogo nie było na korytarzu i oboje weszliśmy do mojego pokoju. Od razu złapałem telefon i wybrałam numer.
- Rose, coś się stało?- spytała moja matka.
- Tak. Znasz Abe'a Mazura?- spytałam na wstępie.
Mentor, który położył się na moim łóżku, patrzył na mnie uważnie. Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam, że Janina wciągnęła powietrze.
- T...Tak.
- To on dał ci nazar?- chciałam się upewnić.
- Tak Rose. On jest twoim ojcem. Miałaś się dowiedzieć na egzaminie. Ale skąd wiesz?
- Mam swoje źródła. Teraz muszę kończyć, bo idę spać.- uśmiechnęłam się znacząco do ukochanego.
- Dobrze, dobranoc Rose.
- Dobranoc. - rozłączyłam się i rzuciłam na łóżko.
Dymitr przytulił mnie i kreślił kółka na moim brzuchu, odsłoniętym przez bluzkę, która podciągnęła się do góry. Było mi tak przyjemnie, że aż zamknęłam oczy, zaciągając się jego zapachem.
- Z czego tak bardzo się cieszysz? I na co ci Abe Mazur?- spytał.
- To mój ojciec.- powiedziałam od razu. Ręka Rosjanina się zatrzymała.- Ej, czemu przestałeś?- oburzyłam się.
- To twój ojciec?
- Tak.
- To jeden z bardziej wpływowych morojów na świecie. On mnie zabije.
Wybuchłam głośnym śmiechem.
- Ty się go boisz.- uznałam. Ale zaraz spoważniałam.- Nie chcesz mnie zostawić, prawda? Możemy uciec na Syberię.- znowu się za śmiałam.
- Oczywiście, że nie. Nigdy cię nie zostawię. Kocham cię.
- Ja tiebia toże liubliu tovarishch.- zaskoczyłam go.
- Skąd znasz Rosyjski?
- Miałam świetnego nauczyciela.
- Lepszego ode mnie.
- Dobra, mam tego dosyć. Powiem ci wszystko co mi się śniło ze szczegółami, ale może to mi zająć dużo czasu.
- Mamy całą noc i trening. W sumie to cały weekend.
- I to może być za mało. No ale dobra.
- Ale najpierw się zabawimy. Przez ten tydzień bardzo tęskniłem.
- Czemu?- nie pamiętam nic od... w sumie to nie wiem, co było snem, a co nie, więc może to też sen.
- Przecież ciągle byłaś z księżniczką. A w nocy byliśmy zbyt zmęczeni, by myśleć o czymś innym niż sen.
- To co proponujesz?- spytałam zalotnie.
Dymitr pocałował mnie namiętnie i po chwili czułam na sobie jego ciężar. Nie bawiliśmy się w grę wstępną. Od razu zaczął mnie rozbierać, a ja nie zostałam mu dłużna. Byłam podniecona jak nigdy. Wciąż czułam pragnienie po miesięcznej przerwie w "śnie". Jeśli teraz nie śnię, a bardzo bym chciała.
Gdy byliśmy już nadzy, staliśmy się bardziej delikatni. Dymitr zszedł pocałunkami na szyję i dekolt. Jego dłonie błądziły po całym moim ciele. Poczułam jak wchodzi we mnie i zaczyna się powoli poruszać. Moje jęki zagłuszył pocałunkami, aby nikt nie usłyszał.
- Szybciej.- szepnęłam, bo nie wytrzymywałam już.
Ukochany spełnił moją prośbę i po kilku minutach oboje doszliśmy. Wtuliłam się mocno w strażnika, próbując wyrównać oddech. On sam ciężko oddychał, gdy przykrywał nas kołdrą. Cała się trzęsłam z emocji. Popatrzeliśmy na siebie.
- Ja tiebia liubliu Roza
- Ja tiebia toże liubliu tovarishch.
- Roza?- odezwał się po kilku minutach błogiej ciszy. Spojrzałam na niego.- To teraz mi opowiesz?
- Tak.
Jednak zanim cokolwiek więcej powiedziałam, poczułam szturchanie.
- Roza. Wstawaj. Już jesteśmy.
Otworzyłam czujnie oczy i rozglądałam się dookoła. Siedziałam w samolocie, nade mną pochylał się Dymitr, a na siedzeniu obok leżały nosidełka z dziećmi. Naszymi dziećmi. Spokojna opadłam na fotel.
- Co się stało, Roza?
- Uff... to był tylko sen.- odetchnęłam z ulgą.
- Koszmar?- zmartwił się strażnik.
- W sumie nie wiem do jakiej kategorii to dopasować.- wstałam, wzięłam na ramiona torbę i nosidełko z córką.
- Ale... czekaj... czyli...- Dymitr z Felixem szedł za mną.
Lili czekała na nas przy wyjściu.
- Czyli siły mi się czasy akademii. Za miesiąc miałam zdawać egzamin i mieliśmy razem żyć. Wiesz, że chciałeś być strażnikiem królewskim?- zaśmiałam się.
- Myślałem o tym. Miałem duże szanse dostać się.
- A teraz jesteś. Chodź Lili.- wysiedliśmy z samolotu i kierowaliśmy się do budynku lotniska.
- Ale to było aż tak straszne?- zdziwił się.
- Wyobraź sobie, że teraz się budzisz w czasie mojej nauki. Nie możemy mieć dzieci i tracimy wszystko, co mamy teraz i o co tak długo walczyliśmy.
- No dobra. Nie dość przyjemnie.- przyznał i wtedy zauważyłam rodziców.
"Nasz los od zawsze zapisany był w gwiazdach. To one poprowadziły mnie do Ciebie mimo tylu przeciwności, spójrz. Jesteśmy tu. Razem. Ty i ja Roza. Na zawsze."
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Matko, kobieto nie strasz mnie tak!! Uduszę cie jesli jeszcze raz mi to zrobisz! Masz szczęście, ze cie uwielbiam. Teraz to już nie masz wyjścia. W ramach rekompensaty musi być jeszcze jeden, wiec czekam na niego! 😘😘
OdpowiedzUsuńAle mnie przestraszyłś. Super rozdział. Czekam na nastepny i życzę weny
OdpowiedzUsuńKobieto, nie strasz mnie tak... O mały włos nie dostałam zawału!!! Dobrze, że to tylko był sen... Rozdzial rewelacja �� czekam n następny o życzę ogromu weny.
OdpowiedzUsuń