piątek, 3 lutego 2017

ROZDZIAŁ 378

Miałam iście królewski apartament. Salon w beżu z czarną plazmą, białym stolikiem i regałami i brązową, pikowaną sofą oraz fotelami przy niej. W "sypialni" meble były brązowe, albo bordowe. Na ścianach gościła krwawa czerwień, a panele były z mahoniu. A łazienka... Białe nieskazitelnie kafelki na podłodze i do połowy ścian. Druga połowa do sufitu była żółta. Bywały na ścianach pojedyncze, żółtawe, a bardziej barwy piasku kafelki z jakimiś zielonymi lub niebieskimi wzorami. cała armatura z białej porcelany, nie licząc kranów. W kącie pod jedną ścianą stał prysznic, a w drugim ogromną wanna trójkątna. Od jej wgłębienia do ścian była pusta przestrzeń, gdzie można było coś postawić. Pomiędzy wanną, a kabiną, w równych odległościach stał kosz na pranie. A że jak każda kobieta, jestem pieprzoną perfekcjonistką, służba musi od linijki sprawdzać, czy wszystko się zgadza. Mieli ze mną od początku urwanie głowy. Dlatego nad tym "spotkaniem" pracuję od trzech tygodni. I w końcu jesteśmy gotowi. Położyłam się na sofie, jak królowa i włączyłam plazmę. Leciał jakiś denny romans, więc przeskoczyłam ma wiadomości, ze świata tych zapalonych wampirów. Królowa dziwnie się nie odzywa od mojego przebudzenia. Czyżby nasza mała księżniczka na ziarnku grochu załamała się po stracie przyjaciółki? Uśmiechnęłam się na tą myśl. Może w końcu popełni samobójstwo. Tym razem nie mam zamiaru jej powstrzymywać. I ją będę miała spokój na całą wieczność i wywoła to popłoch wśród jej "poddanych". Ha! Nawet rządzić nimi nie umie. Ciągle tylko jej się sprzeciwiają. Tutaj są na moje jedno skinienie i nigdy nie zaprotestują moim wyborom. I kto jest lepszym władcą? Pokonanie tamtych durniów było proste. Najpierw ich skłóciłam ze sobą, bo kto widział, żeby jedną masą rządziło czterech władców. Oni byli słabsi, a ja rosłam w siłę. Do tego byłam nietykalna ze względu na mojego mężusia. No i zebrałam się ze niektórymi starszymi, ale słabszymi ode mnie, dawnymi morojami i dampirami, pokonaliśmy ich, zabiłam wszystkich, a następnie zwalczyłam swoich towarzyszy do poziomu psów. Reszta wypełniła się podczas polowań. Inne strzygi się dołączyły. A moi kompanie przerażeni tym, jak rozszarpuję ciało na części, siali plotki po hotelu, jaka to nie jestem niezwyciężona. I tak znalazłam się na samym szczycie. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk pukania w drewno.
- Wejść.- krzyknęłam, nie zmieniając nawet pozycji.
Po chwili obok mnie znalazła się Vanessa.
- Siadaj dziecko.- wskazałam na fotel.
Niby nie jest dużo młodsza ode mnie, ale jeśli kogoś nie nazwę robakiem, a w najlepszym wypadku psem, może czuć się zaszczycony.
- O dziękuję, Wielmożna Pani.- złapała za rogi sukni i skłoniła się nisko.
Na rozmowy ze mną kazałam się ubierać w suknie do ziemi, pasujące kolorystycznie i chusty na głowie. To pierwsze było symbolem zaszczytu, jaki je spotkał, a drugie uniżenia sługi względem władcy.
- Masz potencjał,- zaczęłam siadając i splotłam dłonie, podpierając łokcie na rozstawionych kolanach.- ale brakuje ci doświadczenia. Jesteś młodą strzygą i potrzebujesz przewodnictwa, a może kiedyś staniesz u mego boku.- dziewczyna nie wyrażała żadnych uczuć, czyli, że wzięła sobie do serca moją radę.- Musisz mi udowodnić, że umiesz walczyć o swoje. Masz czas do polowania na znalezienie wśród dawnych znajomych ofiarę godną zostania strzygą i przekonać mnie, czemu mamy na nią zapolować. To jakieś trzy godziny. Jasne.
- Tak, Pani.
- Na czas próby musisz zapomnieć kim jestem i mi wygarnąć.- kątem oka zauważyłam wchodzącego blondyna.- A teraz odejdź.
Ukłoniła się mi, a gdy mijała Nigela, ten klepnął ją w tyłek, posyłając strzydze lubieżny uśmiech. Gdy wyszła usiadł obok mnie.
- Nie rozsiadaj się tak.- wstałam i poszłam do sypialni.- Mamy robotę. Dzisiaj chcę szybko i mocno.
Nawet nie obejrzałam się za nim.
- Oczywiście Pani.- już widziałam jak się uśmiecha.
Sekundę później był przede mną i rzucił się na moje usta. Oboje szybko zdarliśmy z siebie ubrania i padliśmy na łóżko, abym znowu mogła wołać Dymitra. Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią. Po skończonej zabawie, odesłałam dawnego dampira, a sama poszłam się kąpać. No cóż. Bielikow też będąc strzygą mnie zdradził. Nie czuję się winna. Wmawiałam mu głupstwa, że nie był sobą, ale teraz. Dopiero teraz wiem, że to on miał rację. Po przebudzeniu zaczyna się prawdziwe, wolne życie. Uwielbiam to. Wiatr we włosach, gdy biegnę nocą za ofiarą, bawiąc się z nią w kotka i myszkę. Jak słyszę jej serce, bijące dwa razy szybciej niż normalnie, napędzając ciepłą krew w żyłach, szybki oddech i panicznie strach, gdy znikąd pojawiam się tuż przed nią i porwę w cień mrocznej uliczki. Tam usłyszę ostatnie jej bicie serca. To jest prawdziwe życie. Czulsze zmysły powiększają radość życia. I ta siła wypełniająca ciało, wraz z krwią moroji...
Tak się rozmarzyłam, że straciłam rachubę czasu.
Cholera!
Szybko wybiegłam z łazienki, wytarłam ciało i się ubrałam w ciasne, ale wygodne rurki, ciemno zielony crop top, brązową, a raczej prawie czarną katanę ze skóry i glany. Wysuszyłam włosy, a same mi się podkręciły. W pasie spięłam się pasem z bronią, włożyłam za niego sztylet i wyszłam. Schodami zeszłam na sam dół i weszłam do wielkiej sali, gdzie była reszta. Weszła. Ja kopnęłam drzwi tak mocno, że dodatkowy łoskot narobiły oba skrzydła, odbijające się od ścian. Ale zdążyłam. Władza daje jednak swoje obowiązki, między innymi punktualność. Gdy byłam jeszcze tym parszywym pomiotem pieprzonej pracoholiczki i tego jakże łaskawie zapładniającego dampirzyce i ludzi (swoją drogą, ohyda upaść tak nisko...) mafioza, który myśli, że może wszystko, a nie może kurwa nic. Wracając. Gdy byłam ich dzieckiem, często się spóźniałam. I kolejna zaleta bycia nieśmiertelną bestią: szybkość. I nigdzie się nie spóźnię.
- Czy to już wszyscy?- spytałam, podchodząc do stołu na środku sali.
Strzygi rozstąpiły się przede mną, stojąc na baczność. Każdy, kogo mijałam, kłaniał mi się nisko.
- Jeszcze nie Wielmożna Pani Hathaway-Bielikow.
Spojrzałam na zegarek.
- Za dwie minuty zamknął wszystkie drzwi i otworzyć okna w całym hotelu.- rozkazałam.
- Ale Pani, słońce jeszcze nie zaszło.- usłyszałam z boku.- Oni spalą się.
Podeszłam do rudego mężczyzny, kiedyś był człowiekiem i złapałam go za szyję, podnosząc do góry.
- Czy nie wyraziłam się jasno?- ryknęłam.- Ostrzegałam, że spóźnienie zostanie przypłacone życiem, czyż nie?
On tylko pokiwał głową ze strachem.
- Czekaj, to ty byłeś u mnie godzinę temu.- bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
Jego oczy jeszcze bardziej się rozszerzyły, kiedy uśmiechnęłam się diabelsko.
- Jak się nazywać?- spytałam.
- Meredith...- wydyszał, gdy jeszcze bardziej ścisnęłam mu krtań.
- Oj Merdi,- pokręciłam z udawanym zawiedzeniem.- Coraz bardziej mi się narażasz. Rób tak dalej, a twoje dni będą policzone.- puściłam go i odwróciłam się na pięcie.- Przez kolejne dwa miesiące będziesz czyścił łazienki.
Zniecierpliwiona popatrzyłam na zegarek. Kurwa koniec mojej cierpliwości.
- Zamknąć drzwi.- rozkazałam.- Ilu brakuje?
- Są wszyscy.- usłyszałam z tyłu.
- Macie szczęście.- warknęłam.

ROZDZIAŁ 377

ROSE
Miesiąc od przemiany nie tylko byłam gotowa do takiej walki, ale i przywódczynią strzyg. Nie było to trudne. Gdyby nie to, nigdy chyba nie pozwoliliby mi na udział w tej akcji. A gdy widziałam, jak te skurwysyny cokolwiek planują, krew mnie zalewała. Niekompetentne, szowinistyczne chuje. Musiałam coś zrobić. Nie usprawiedliwiam się, bo nawet nie mam z czego. Jak to mówią, "Debile z wozu, koniom lżej." Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Kazałam przemieniać każdą ofiarę, no chyba że na pierwszy rzut oka widać, że to życiowe ofermy do niczego niezdolne. Wyrobiłam sobie opinię bezwzględnej suki, bo taka jestem. Właśnie ustalałam szczegóły "spotkania", gdy usłyszałam zamykające się drzwi. Nawet nie podniosłam głowy.
- Wszystko gotowe Rose...- odezwał się ktoś.
Nie dałam mu dokończyć, bo rzuciłam się na niego, przyszpilając go za szyję do ściany. Złapał za mój nadgarstek, ale ja tylko wzmocniłam uścisk. W jego oczach widziałam strach, a w moich pewnie błyszczała żądza krwi i mordu.
- Jak mówiła, że macie się do mnie zwracać?!- ryknęłam.
- Wielka...- ledwo mógł mówić przez moją dłoń.- Hathaway-Bielikow.
Puściłam strzygę, a jej ciało opadły z łoskotem na ziemię.
- Jedz kurz robaku.- rzuciłam, wyciągając z pasa średniowieczny sztylet.
Tyle jest tutaj pięknej broni. Czemu nikt wcześnie nie wpadł na pomysł, aby jej użyć.
- A teraz wyjdź.- rozkazałam, bawiąc się narzędziem.
- Tak jest Pani.- ukłonił się i wyszedł.
Z westchnieniem opadłam na krzesło. Uwielbiam to życie. W końcu nikt nic mi nie karze, mogę robić co mi się chcę, jestem wolna i korzystam z życia. Do pełnego szczęścia brakuje mi tylko Dymitra. Ale już niedługo. I razem pokonamy tych "pseudo-wampirów". Nawet porządnie krwi nie umieją wypijać. Bez tych żałosnych imitacji świat byłby lepszy. Nawet ludzie nie chowają się za jakimiś strażnikami. A oni mają magię, osłony, to nie. Jeszcze im dampirów potrzeba. A połowa z nich, co ja gadam, siedem ósmych nie widziało na oczy strzygi. Ale już niedługo.
- Jesteś cała spięta Rose.- z cienia za mną wyszedł Nigel, kładąc dłonie na moich ramionach.- Może trochę cię odstresuję,- pocałował mnie w szyję, a ja ją odchyliłam, dając mu lepszy dostęp.- co ty na to, Różyczko?
Jak było mi przyjemnie, tak w jednej chwili zagotowało się we mnie. Ostatnie słowo powiedział po raz pierwszy, z lekkim wahania i zapewniam, że po raz ostatni. Zerwałam się i powaliłam go na ziemię, sięgając po sztylet. Przyłożyłam go mu do szyi.
- Mam teraz dobrą okazję do zabicia cię, skurwielu.- zaśmiałam się ze złowrogim uśmiechem.- Na za dużo sobie pozwalasz Nigeluś. I tak możesz więcej niż reszta, ze względu na to, że jesteś przystojny i dobry w łóżku. Ale to wkrótce się zmienić. Będziesz spieprzał stąd, jak wczorajsze ofiary losu. Więc jeśli chcesz się mną jeszcze nacieszyć, radzę ci tego nie powtarzać. Mówić do mnie może tak tylko jedna osoba.- wyszeptałam mu dobitnie przez zaciśnięte zęby.
Choć próbował to ukryć, w oceanicznych oczach z czerwonymi obwódkami blondyna widziałam strach, dający mi chore poczucie satysfakcji. Wstałam z podłogi i otrzepałam ręce.
- Ten twój Rusek?- zadrwił wyciągając do mnie dłoń, abym go podniosła.
Ja tylko prychnęłam i kręcąc tyłkiem podeszłam do półki z książkami. Strzyga westchnęła i sama się podniosła.
- Radzę ci uważać, bo będziesz pod rozkazami tego Ruska. O ile cię nie zajebie, za to co robiłeś.
- Pff... a kto tak powiedział?-podszedł do barku i wyciągnął kieliszek oraz flaszkę krwi.- Po za tym, nie musi się niczego dowiadywać.
Skrzywiłam się. O wiele bardziej wolę krew prosto z żył. Jest ciepła, więc ogrzewa organizm niczym herbata. Do tego dochodzi świadomość, że wysysasz z kogoś życie do ostatniej krwi. A smaku pierwszej nigdy się nie zapomina. Jak alkohol przyjemnie piekła moje nie przyzwyczajone gardło.
- Ja tak powiedziałam, kurwa,- uderzyłam pięścią w stół, przez co aż podskoczył, ochlapując się napojem.-, jeśli to jakiś problem. Pogódź się z tym, że jesteś tylko chwilową zabaweczką, na nudne dni, a mniej będzie bolało.- zaśmiałam się gardłowo.- Mimo, że teraz jesteś tu z nich wszystkich najlepszy, nie dorastasz Dymitrowi do pięt. Po to jest nam potrzebny, aby zniszczyć arystokrację. Ja i on będziemy niepokonani. A ty dołączysz do reszty naszych pupilków. Nie będziesz dla mnie ważniejszy niż lump ze śmietnika. No o ile cię nie zabije Bielikow. Bo co do drugiego pytania, osobiście mu o tym powiem.
- Nie ośmielisz się.- otworzył szeroko oczy.- Po tym wszystkim? To co nas łączy...
- Nic nas nie łączy, do cholery.- przerwałam mu ostro.- Żadnych strzyg nic nie łączy, po za interesami. Kurwa! Zrozum to wreszcie. Mnie i Dymitra też nic nie będzie łączyć po za pożądaniem i władzą.
- Znudzisz mu się.- wzruszył ramionami i wypił na raz cały kieliszek krwi.
Natychmiast stanęłam przed nim, przez co się zachłysnął.
- Ja pierdole! Nie znudzę mu się! Nawet o tym nie pomyśli skurwysynu. Zrozum, że nic mnie nie interesujesz, nie ma dla ciebie nadziei. Mógłbyś nawet sobie iść na słońce, chuj mnoe to obchodzi. Nie ma cię, trudno. Ktoś inny cię zastąpi. Mi zależy tylko na istnieniu Dymitra. Po za nim, nie ma ludzi niezastąpionych. I do kurwy nędzy przestań mi machać tu tą butelką!
Wyrwałam mu flaszkę i z obrzydzeniem rozbiłam mu na głowie. Zaczęła mu lecieć czerwona ciecz z rany, a sam się za nią złapał.
- Gdy przestaniesz robić z siebie ofermę, masz to posprzątać i się umyć. Czekam w pokoju.- rzuciłam wychodząc.
Po drodze złapałam młodszą strzygę. Była to szatynka z tatuażem w kształcie smoka na ręce. Miała z tydzień. W jej oczach widziałam strach.
- Vanessa. Powiedz reszcie że za godzinę zbieramy się w auli. Wszyscy! I niech mi się kurwa ktoś nie zjawi, a może mi się więcej nie pokazywać na oczy.
- Tak, Wielkowładna Hathaway-Bielikow.- ukłoniła się głęboko i chciała odejść.
Jednak złapałam ją za ramię i przejrzałam się jej uważnie.
- Podobasz mi się.- odezwałam się po chwili.- Masz potencjał i jesteś uległa. Jednak na treningu pokazujesz swoją siłę. Co robiłaś przed przebudzeniem?
- Byłam w szkolnej drużynie siatkarskiej i z chłopakiem często chodziliśmy na siłownię.
Budowa jej ciała potwierdzała to. Zastanowiłam się chwilę.
- Po przekazaniu rozkazu, przyjdź do mnie, a po radzie pójdziesz ze mną i elitą na polowanie. Pokaże ci prawdziwe życie.
- Naprawdę?- jej oczy zabłysły.
- Nie ekscytuj się tak, bo zmienię zdanie. Strzyga jest zimna jak lód i twarda jak skała.- po tych słowach skierowałam się do pokoju.