wtorek, 31 stycznia 2017

ROZDZIAŁ 374

DYMITR
Tak bardzo nie chciałem zostawiać Rozy. Nie Wybacz sobie, jeśli zginie. Oby tylko ją przemienili, wtedy będzie jeszcze dla niej nadzieja. Chwila, gdy na nią patrzyłem zatrzymała czas. Liczyła się tylko ona i miłość w jej oczach. W ostatniej chwili zamknąłem drzwi i zdążyłem jeszcze zauważyć przez szybę, jak ją gryzą i jej opadające bezwiednie ciało. Nie chciałem widzieć więcej. Powstrzymując łzy podbiegłem i wziąłem moją księżniczkę na ręce.
- Dymitr, co się dzieje?- Lili była bardzo wystraszona.
- Weź Felixa. Musimy uciekać. Bianka.
Suczka od razu podbiegła, rozglądając się czujnie dookoła.
- Mama?- serce mi złamał płaczliwy głosik córeczki, szukającej mamy.
Spojrzała na mnie, a na uciekłem wzrokiem. Po jej małych policzkach zaczęły ciec łzy.
- Ale gdzie Rose?- spytała, podnosząc chłopca. Nie odpowiedziałem, spuszczając głowę.- Nie! To nie możliwe! I ty ją tam zostawisz?- krzyczała na mnie.
- Lili, zrozum, dla mnie to też nie jest łatwe.- tuliłem do siebie naszą księżniczkę.- Ona chce waszego bezpieczeństwa.- już nie mogłem powstrzymać płaczu.
Poszedłem do drzwi. Szybko przedostaliśmy się do samochodu. Na szczęście, dzięki ogrodzeniu mamy więcej czasu.
- Ale ja nie chcę.- zaprotestowała moja szwagierka, kiedy mieliśmy wsiadać do samochodu.- Straciłam już jedną mamę. Nie chcę stracić kolejnej.
Roza bardzo by się ucieszyła, gdyby mogła to usłyszeć. Ale nie usłyszy. Nagle strzygi zaczęły przedostawać się przez płot. Czas nas goni.
- Lili.  zostać. Inaczej jej ofiara pójdzie na marne. Zrobiła to dla nas.
Dziewczynka szybko wsiadła koło płacących dzieci, Bianka wdrapała się na tylne siedzenia, a ja usiadłem za kółkiem. Odpaliłem i ruszyłem w ostatniej chwili. Jeszcze jeden potwór zdążył zbić okno od strony dzieci, na co pisnęły przestraszone i zaczęły płakać. Na szczęście suczka ugryzła potwora w nadgarstek, na co ten zabrał dłoń.
Pół godziny później byliśmy na Dworze. Przywitał nas Christian, biorąc na ręce Felixa. Ja podniosłem małą brunetkę. Oboje zmęczeni płaczem zasnęli. Lili szła za nami smutna, a słone krople ciekły z jej oczu na ziemię. Nikt nic nie mówił, bo nie było słów, które można by w tej chwili powiedzieć. Poszliśmy do komnaty małżeństwa. W środku siedziała zapłakana Lissa. Gdy nas zobaczyła, przytuliła mnie. Lekko ją od siebie odsunąłem i położyłem córeczkę na łóżku. Po chwili zamknąłem królową w silnym uścisku, również płacząc. Czułem się jak po przemianie. Wspólnie dodawaliśmy sobie otuchy.
- Ona żyje.- szepnęła.
Odsunąłem się od niej gwałtownie.
- Jesteś pewna?- spytałem z nadzieją.
Pokiwała głową i usiadła na łóżku. Przysiadłem obok niej, biorąc na kolana Lili. Ona też potrzebuje wsparcia. Przytuliłem ją mocno, aby mogła wypłakać się w moją koszulkę.
- Czuję więź. Nie... nie mogę się z nią połączyć, więc jest nieprzytomna, ale żyje.
Odetchnąłem głęboko z ulgi.
- To co teraz zrobimy?- spytała dziewczynka na moich kolanach.
- Musimy czekać, na jakąkolwiek informację.-  westchnąłem ciężko.
Nie cierpię bezradności. Pragnąłem tylko ją zobaczyć, żeby tu była, przytuliła mnie i powiedziała, że wszystko jest w porządku. Ale tak nie będzie. Coś czuję, że nie za szybko poczuję jej drobne rączki, obejmujące mnie delikatnie, jej aksamitne włosy przelewające się między moimi palcami, jej ciepłe, miękkie usta, na moich wargach. Już tak bardzo za nią tęsknię. Ale nic nie mogę zrobić.
- Lili, pomożesz mi wyszukiwać bliźniaki spać. A później sami pójdziemy. To był męczący dzień.
Dziewczynka pokiwała głową i wstała ze mnie. Wziąłem na ręce wciąż śpiącą księżniczkę,i weszliśmy. Lili wzięła Felixa, a ja przez całą drogę do naszego mieszkania przyglądałem się córeczce. Wyglądała tak spokojnie, jakby nic się nie stało. Ale wiem, że jak tylko się obudzi, zada pytanie, które złamie mi serce. "Gdzie mama?" Na samą myśl poczułem supeł w brzuchu i gule w gardle. Delikatnie ucałowałem jej małe zamknięte oczka.
- Przepraszam.- szepnąłem, a jedna kropla moich łez spadła na jej policzek.
W pokoju musieliśmy ich obudzić.
- Gdze mama?- spytał Felix, smutny.
- Mama...- opanowałem głos, żeby mi nie drżał.- Mama musiała wyjechać.
- A wróci?- tym razem odezwała się dziewczynka.
Lili spojrzała na mnie wystraszona.
- Wróci, na pewno.- uśmiechnąłem się do nich.
- A ciemu places?- ciągnął chłopiec.
- Bo tatuś bardzo tęskni za mamusią.- wsparła mnie siostra Rozy.- On bardzo ją kocha i nawet chwili bez niej nie wytrzyma.
Cieszę się, że ją mamy. Dzięki charakterowi Rozy bardzo mnie wspiera i jest silniejsza. Tak samo umie się droczyć. Lili zaczęła je rozbierać, a ja napełniłem wanienkę wodą i specjalnym mydłem. Wszystko tu mamy, bo to tutaj się zbieramy przed lub po pracy. A niekiedy zdarza nam się zostawać na noc. Mimo, że mamy swój dom, Roza jest do tego mieszkanka przywiązana. Nic dziwnego, skoro to stąd pochodzą nasze wspomnienia, jakże krótkiego, ale i miłego okresu bycia parą. Móc nazywać ją swoją dziewczyną, było najlepszym co w życiu mnie spotkało, zanim się jej nie oświadczyłem. A później ślub. Uśmiechnąłem się na te wspomnienia, jednak sprawiły mi one również wielki ból. Znajdę Rozę i ją ocalę. Nie pozwolę jej zginąć. Po wymyciu obojga maluchów, nakarmieniu ich z jednoczesnym z jedzeniem kolacji (choć ledwo co mogłem przełknąć.) i ponownym umyciu (cała ta sytuacja źle działa na moje myślenie) sam poszedłem się myć. Zimny prysznic na trochę mnie otrzeźwił. Po mnie poszła Lili. Uznaliśmy, że dzisiaj wszyscy pójdziemy spać razem. Ułożyłem dzieci na środku łóżka i zacząłem im czytać. Zanim zasnęła dołączyła do nas młoda. Każdego ucałowałem w czoło i przytuliłem. Już po kilku minutach ich oddechy świadczyły o tym, że zasnęli. Tylko ja nie mogłem. Kręciłem się z boku na bok, szukając wygodnej pozycji, ale jej nie znalazłem. Brakowało mi Rozy. Czułem w sobie wielką pustkę. Dziurę w sercu, którą wyrwały mi strzygi, wraz z porwanie ukochanej. Gdy lekko przysypiałem, widziałem obrazy z ataku. Jej bezwładnie ciało ciągnięte przez las. W końcu nie wytrzymałem. Wstałem i podszedłem do okna. Bianka poniosła czujnie głowę, obserwując każdy mój ruch. Na horyzoncie pojawiało się szarzejące światło, świadczące o nadejściu ludzkiego poranka, a morojskiej nocy.
- Wiem, że gdzieś tam jesteś najdroższa. I ja cię znajdę. Przysięgam.
___________________________________________________________
Za bardzo was rozpieszczam, nieprawdaż?😂😂😂�
Liczę na komentarze i wróciła wena, czyli i ja wracam do codziennych rozdziałów. Trzymajcie się Romitrisiaki. 💖💖💖💖

ROZDZIAŁ 373

Minął kolejny rok od naszego poznania. Trzy lata. A już mam męża, siedemnasto miesięczne dzieci, siostrę, moi rodzice latem wzięli ślub, no i jestem strażniczką królowej. Dla takich bilansów się żyje.
- Dziękuję za wczorajszy dzień.- mruknęłam, leżąc na brzuchu koło ukochanego.- Mam tylko wrażenie, że to za dużo.
Zrobiliśmy sobie piknik w ogrodzie. Dzieci bawiły się na placu zabaw, a my relaksowaliśmy się na trawie. W stroju kąpielowym korzystałam z ostatnich promieni słońca, które postanowiło zostać na trochę dłużej.
- Roza, nie ma czegoś takiego jak "za dużo", jeśli chodzi o odwdzięczenie się, że Cię mam.
- No ale cały dzień spa, później kosmetyczki, fryzjera, a na koniec potulne chodzenie ze mną po sklepach? Gdzie ty znalazłeś na to cierpliwość?- przewróciłam się na plecy, aby ocalić się równomiernie.
- Dla ciebie warto.- Rosjanin położył głowę na moim brzuchu, a ja zapatrzyłam się w jego czekoladowe oczy.- Po za tym, zwróciło mi się to w twoim wieczornym wyglądzie, Różyczko- palcami przejechał po moim tatuażu.
- Dymitr?- zaczęłam, bawiąc się jego włosami.
- Tak Roza?
- Czemu ich nie ściąłeś?
- A powinienem?- zmarszczył brwi, patrząc na mnie dziwnie.
- Nie!- krzyknęłam od razu.- Po prostu ciekawi mnie to.
Strażnik jakby z ulgą opadł na trawę, a ja się pochyliłam nad nim.
- Nigdy wcześniej nie widziałam mężczyzn z długimi włosami. No może czasami Rockmenów i Metalowców. Ale oni mają całe długie, a ty masz takie... w sam raz.
Bielikow zachichotał cicho.
- Nie wiem. Jakoś może mi się nie chciało. Ale też chciałem się wyróżniać.
- Tak. Bo twoja boska uroda i umiejętności nie wystarczyły.-stwierdziłam sarkastycznie.
- Może to taki mały, podświadomy bunt. Może jest za grzeczny.
- To ja też jestem buntowniczką.- przeczesałam dłońmi włosy.
Oboje zachichotaliśmy.
Gdy zaszło słońce, zebraliśmy się do domy, ciepłej się ubrać, a później wróciliśmy na dwór.
- Mamo. Mam kwatka.- Nastka pokazała mi mała stokrotkę.
- Bardzo ładna. A jest ich więcej?
- Tiak.- dziewczynka pokiwała główką.
- To przyniesie ich jak najwięcej, z jak najdłuższymi ogonkami.
Tak też zrobili, a ja zaczęłam robić wianki. Lili mi pomagała, więc szybciej się uporałyśmy. Swoje ozdoby miała już moja córeczka, mąż, Lili, a nawet Felix dał się przekonać. Zaczęłam robić swój, gdy zaczęło robić mi się nie dobrze.
- Mamusiu, cio siem dźieje?- zaniepokoił się brunet.
Ukochany spojrzał na mnie zatroskany. Już chciałam powiedzieć, że nic, ale nadeszła kolejna fala mdłości. Dawno ich nie czułam, ale oznaczały tylko jedno. Bianka niespokojnie podniosła głowę i zaczęła się rozgląda dookoła. Dzieci się bały. Wymieniłam spojrzenia ze strażnikiem, a on mnie zrozumiał od razu. Szybko złapaliśmy maluchy i wbiegliśmy do domu. Zostawiliśmy ich w salonie.
- Zajmij ich czymś.- poleciłam siostrze, biorąc z kredensu sztylet.- Jakby coś się działo, krzycz jak najgłośniej.
Pokiwała głową, wystraszona. Uklękłam przed nią.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze, nie martw się. Nic wam się nie stanie.
Przytuliła mnie.
- Uważajcie na siebie.- poprosiła.
- Będziemy.- uśmiechnęłam się pokrzepiająco, po czym wstałam.- Bianka pilnuj!
Odpowiedziało mi jej szczeknięcie, gdy szłam do ogrodu. To co tam zobaczyłam, przeraziło mnie. Dymitr walczył już z trzema przeciwnikami na raz, a z lasu wychodziły co nowe strzygi. Złapałam połączenie z Lissą.
- Rose, nie pokonanie ich.- szepnęła wystraszona.- Na Dworze nie ma kto wam pomóc.
Szlag! Dzisiaj miała być jakaś akcja. Cholera, to se bestie wybrały moment. Zauważyłam, że jedna ze strzyg chce się dobrać do strażnika od tyłu. O nie. Tak łatwo nie ma. Rzuciłam się na nią i przebiłam od tyłu. Byłam równie zdziwiona co wampir, zaraz przed tym, jak nie padł martwy. Jednocześnie poczułam w sobie nową siłę. I mrok. W końcu mam na czym go porządnie wyżyć. Szybko przybiegłam do męża i ustawiłam się plecami do jego pleców. Walczyłam zaślepiona złością i żądzą krwi. Miałam wrażenie, że mam więcej mroku, niż wcześniej. Lissa. Musiała mnie nim wesprzeć w walce. Przede mną pojawił się potężny dampir, a raczej były dampir, postury Dymitr. Nie będzie łatwo. Podczas walki oberwałam w brzuch i kilka razy w głowę. Jednak Walczyłam mimo mroczek przed oczami. W końcu wygrałam, ale zauważyłam, że oddaliłam się od Rosjanina. W głowie zabrzmiały mi jego słowa z przed roku. "Oni chcą mnie.". Ale go nie dostaną. Byłam bliżej lasu, więc osłabiałam armię dążącą do Bielikowa, ale na długo to nie wystarczy. Z każdą chwilą,  między nami pojawiało się więcej potworów. Za późno zdałam sobie sprawę z mojej beznadziejnej pozycji. Trudno jest się bronić przed atakami dwóch strzyg na raz, a co dopiero trzech czy czterech. Miałam coraz więcej krwawiących ran, czerwona ciecz, wypływająca z mojego organizmu, osłabiała mnie. Czarne plamy zasłaniały mi coraz bardziej widok. Byłam przegrana. Jednak strażnik i dzieci mieli szansę. Czyżby o tym mówiła Jewa? Ale miałam oddać życie tylko za Nastkę? Może to było niedopwiedzenie? A czy to ważne? W końcu nie mogłam nawet zobaczyć ukochanego.
 - Dymitr, weź dzieci i uciekajcie!- krzyknęłam w amoku.
- Nie zostawię cię!- odpowiedział mi aksamitny głos, z rosyjskim akcentem.- Obiecałem!
- Cholera!- krzyknęłam upadają. Poczułam ból w łydce.- Mnie nie uratujesz. A siebie i dzieci tak. Bielikow, choć raz nie bądź tak honorowy i pomyśl o kimś innym niż ja!- wrzeszczałam, natychmiast wstając.
Byłam mocno ranna i nie mogłam się za długo bronić. Spojrzałam na dom i zobaczyłam go na tarasie. Patrzył na mnie z bólem. Uśmiechnęłam się, chcąc przekazać mu, jak bardzo go kocham. Go i całą naszą rodzinkę. Nagle jakiś wampir mnie popchnął i upadłam. Widziałam jak większość biegnie w stronę domu.
- Biegnij do cholery!- krzyknęłam.
Dymitr ostatni raz spojrzał na mnie i zniknął za drzwiami. Potwory odbiły się od szyby. Kuloodporna. Punkt dla nas. Poczułam ugryzienie w nogę, a później rozchodzącą się po moim ciele falę euforii.
Wybacz Lissa.
I zapadłam w ciemność.

poniedziałek, 30 stycznia 2017

ROZDZIAŁ 372

Lissa zablokowała więź, co mnie dodatkowo zmartwiło. I tym samym zmusiło do samodzielnych poszukiwań. W sali tronowej nikogo nie było, ani w pokoju delegacyjnym, więc poszliśmy do ich komnaty. Przy drzwiach stali wszyscy jej dzisiejsi strażnicy, czyli, że żaden nie jest w środku. Już kilka metrów od pokoju było słychać krzyki. Chciałam już otworzyć drzwi, ale drogę zagroził mi Zack.
- Lord Ozera prosił, aby nie wchodził.- spojrzał na mnie przepraszająco.
- Właśnie dlatego tam wejdę.- już bez problemów pchnęłam drewno, wpadając do środka.
Przeraziłam się. Lissa siedziała wystraszona na łóżku, a Christian krzyczał na nią, rzucając różnymi przedmiotami. Dookoła leżały kawałki szkła, porcelany zdeptane kwiaty, zbite doniczki. Gdy tylko weszłam, oboje spojrzeli na mnie, Ozera ze złością, a królowa z nadzieją. Szybko przygwoździłam moroja do ściany.
- Puść mnie!- szarpał się.
- Nie, dopóki się nie uspokoisz.
- Jak mam być spokojny, do kurwy nędzy! Czy ty wiesz, co ona przede mną ukryta?- wychylił się przez moje ramię, rzucając mordercze spojrzenie na wystraszoną żonę. Poczułam fale strachu od przyjaciółki.
- Ale krzyk nic nie pomoże. Nie widzisz, że ona się ciebie boi?
- Ty nic nie rozumie...- nagle zesztywniał.- Czekaj. Ty wiesz?! Kto jeszcze? Proszę! Kurwa, ale ja jestem naiwny.
Obok nas pojawił się mój mąż. Złapał go i lekko mnie odsunął.
- Chodźmy się przewietrzyć.- powiedział spokojnie, ciągnąc go za ramię.
- Dobra.- wyrwał mu się i sam ruszył do drzwi.
Usiadłam koło przyjaciółki. W progu chłopak jeszcze się odwrócił, patrząc na Lissę z gniewem i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie machnął ręką i wyszedł. Gdy tylko drzwi się zamknęły za naszymi panami, morojka wybuchła płaczem.
- Już, ciii... spokojnie, przejdzie mu.- zapewniłam, tuląc ją do siebie.
Do pokoju wpadło dwóch strażników, ale pokazałam dłonią, żeby nie przeszkadzali. Wyszli cicho.
- On mi tego nigdy nie wybaczy.- szlochała.
- Na pewno wybaczy. Uwierz mi, jeszcze wszystko będzie dobrze.
- Skąd...- pociągnęła nosem.- skąd wiesz?
- Ja z Dymitrem też się często kłócimy.
- Ale....ale nig...nigdy nie ukryłaś przed...przed nim faktu..., że jego ciocia żyyyyjjjjeee...- zaniosła się większym płaczem.
- Ale zataiłam kilka rzeczy, zagrażających mojemu życiu, a nawet dzieci, gdy byłam w ciąży. A on mi to wybaczył, bo mnie kocha. I Christian też Cię Kocha. Dlatego się pogodzicie.
- Myślisz?- spojrzała na mnie z nadzieją, przełykając łzy.
- No pewnie. Przecież nie zostawi cię za taką błachostkę.
- A jeśli zażąda rozwodu? I stracę go przez taką głupotę?- zaczęła histeryzować.
- Uspokój się. Nic takiego nie będzie miało miejsca. Dymitr z nim pogada, ochłonie, może będzie trochę zły, ale mu przejdzie. Nie zostawi ani ciebie, ani waszej kruszynki.
- Już nie takiej kruszynki.- wymusiła uśmiech.
- No widzisz, o wiele lepiej. A teraz idź się ogarnij, zajmij czymś myśli i nie martw się.- uścisnęłam jej dłonie, z pocieszającym uśmiechem.
- Masz rację. Jesteś najlepszą siostrę, jaką mogę mieć. Kocham Cię.
- Ja ciebie też. To teraz idę, jakby wrócił mój mąż, powiedz, że jestem w naszym parku.
- Dobrze. To do zobaczenia jutro na warcie.- przytuliła mnie.
- Pa.
Wyszłam z komnaty i zabrałam dzieci strażnikom.
- Dzięki.- zaczęłam się rozglądać.- A gdzie Lili?
- Poszła do Bielikowów.-oznajmił Leo.
No dobra. Wzruszyłam ramionami i poszłam do parku Anastazji wielkiej. Usiadłam na ławce i patrzyłam jak dzieciaki biegają dookoła, ciekawe świata.
- Tylko uważajcie!- ostrzegam, gdy zbliżyły się do strumyka.

DYMITR
Wyprowadziłem młodego Ozerę na zewnątrz. Przez chwilę szliśmy w ciszy, zbierając myśli.
- Od jak dawna wiecie?- odezwał się w końcu Christian.
- To dość skomplikowane.- podrapałem się po karku.- Zacznijmy od początku. Myśleliśmy, że Tasza nie żyje, ale zaatakowała Rose w śnie. To wtedy powiedziałem wam o zaręczynach i jej ciąży.
- Ale jak?- zdziwił się moroj.
- Sprzymierzyła się z Doru, bo była zazdrosna o Rose. Zrobili to wchodząc do jej snu. Jeszcze podczas pobytu w Bai chcieli mnie zabić.
Chłopak wystraszył się.
- Nie wierzę, że ona jest zdolna do tego. Myślałem, że choć w niej znajdę porządnego członka rodziny.- mruknął ze zwieszoną głową, kopiąc pobliski kamyk.
Nie powiem, współczuję mu. Patrząc na nich wszystkich... Ja miałem normalną rodzinę... no może nie normalną, ale szczęśliwą. Niczego nigdy mi nie brakowało, ani nie odczułem w dzieciństwie krzywdy, czy świadomości, kim kiedyś będę. Żyłem szczęśliwie i beztrosko. A inni? Większość dzieci strażników nie miała takiego szczęścia. Wychowywali się jak Roza. To dampiry. Moroje mieli lepsze życie, ale Christian nie. Najpierw jego rodzice są strzygami, a później ciotka królobójczynią i niedoszłą morderczynią.
- Co było dalej?- spytał bez przekonania.
- Zabiłem ją trzy dni przed ślubem. Kiedy Rose ze mną "Zerwała" opracowaliśmy na nią zasadzkę.
- I tak po prostu ją zabiłeś?- patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Uwierz mi, to nie było takie proste. Ale byłem zły, że ciągle krzywdzi Rozę. Gdyby ktoś chciał zabić Lissę, sam byś tego kogoś zabił.
Moroj przyznał mi rację.
- Kontynuując. W lutym tamtego roku dostaliśmy tajemnicze zaproszenie. Okazało się, że Robert ożywił Taszę i byli połączeni pocałunkiem cienia. Jednak jego szaleństwo było dla niej nie do wytrzymania i chciała pomóc nam go zabić. Później słuch po niej zaginął. Ale jak dobrze ją znasz, nie na długo.
Chłopak uśmiechnął się.
- We wrześniu przyjechała do nad ze swoim obecnym narzeczonym.
- Nawet nie wiedziałem, że ma chłopaka i syna. Mi nie przyjechała się pochwalić.
- Nie miała się czym chwalić.- rzuciłem gorzko.- To nie dziecko Paula. Została zgwałcona.
Ozera przystanął w pół kroku.
- Ja...jak to?- ze zdziwienia otworzył usta i oczy.
- Tak to.- wzruszyłem ramionami ze złością.- Mozna nawet powiedzieć, że to dziecko łączy nasze rodziny.- jednak szyki dodałem, wiedząc, że mógł to opacznie zrozumieć.- Twój kuzyn jest moim bratem.
- Randall! Zabiję gnoja.- po chwili się opamiętał.- Wybacz stary.
- Nie szkodzi.- machnąłem ręką.- Od dawna nie jest moim ojcem i mam zamiar własnoręcznie go udusić. Ale nigdzie nie można go znaleźć.
- Kolejny Doru?- chłopak przewrócił oczami, na co się uśmiechnąłem.
- Miejmy nadzieję, że nie. A teraz wracajmy do pań. I nie bądź zły na Lissę. Chciała dobrze.- położyłem mu dłoń na ramieniu.
- Wiem.- moroj przetarł twarz dłońmi.-I nawet już nie jestem. Nie umiem się na nią długo gniewać.- uśmiechnął się.
- Wiem, co czujesz.- pomyślałem o Rozie.
I właśnie wtedy zauważyłem ją siedząca na ławce i nasze dzieci obok strumyka.
- To ja lecę.- pomachałem do niego.
- Pa.- odpowiedział i tyle go widzieli.
Podszedłem do mojej żony od tyłu i zakryłem jej oczy. Od razu się uśmiechnęła, więc i ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Woda kolońska.- oznajmiła, na co zakląłem.
Uśmiechnęła się szerzej. Niech ma tą satysfakcję. Usiadłem obok niej i ją objąłem ramieniem. Przelotne się pocałowaliśmy w usta.
- Jak tam rozmowa?- spytała.
- Dobrze, a twoja?
- Też dobrze.
- To wracamy?- teraz to ja przerwałem ciszę.
- Okey. Tylko pożegnamy się z twoją rodziną i możemy ruszać.
A no, dzisiaj wyjeżdżają. Dlatego i tak i tak chcieliśmy jechać na Dwór.

niedziela, 29 stycznia 2017

ROZDZIAŁ 371

Obudziły mnie czułe pocałunki na nogach, rękach, brzuchu, szyi i w końcu na twarzy. Przez cały czas nie otwierałam oczu, dopóki nie poczułam ciepłych warg męża na ustach. Momentalnie oddałam pocałunek, kładąc mu dłonie na karku.
- Dzień dobry Towarzyszu.- zamruczałam seksownie, mając wciąż w pamięci wczorajszą noc.
- Jeszcze ci mało Roza?- zaśmiał się.
- Z tobą? Zawsze.- znowu przyciągnęłam go do siebie.
- Nie mamy czasu.- mruknął z uśmiechem, gdy się od siebie oderwaliśmy.
- A co masz ciekawszego do roboty w dzień wolny, niż rozpieszczanie żony i dzieci?- spytałam ciekawa, wciąż nie pozwalając mu wstać.
- Obiad u Abe'a.- przypomniał.
Szlag. Kompletnie zapomniałam.
- Ale to dopiero za- spojrzałam na zegarek, po czym wróciłam do skanowania twarzy ukochanego.- sześć godzin. Mamy czas.
Widziałam jak toczy wewnętrzną walkę, aż w końcu mnie pocałował. Oddałam to z podwójną siłą, ale wtedy on wstał, ze mną na rękach i poszedł do łazienki.
- Połączymy konieczne z przyjemnym.- mruknął mi do ucha, przygryzając jego płatek.
Zamknął za nami drzwi i odkręcił wodę w wannie. Jak zawsze dodaj olejek zapachowy i płatki róż. Tym razem padło na zapach kokosowy. Gdy wanna była pełna, podniósł mnie i wszedł do gorącej wody. Odprężyłam się całkowicie, czekając na jego ruch. Ukochany delikatnie jeździł palcami po całym moim ciele, co z jednej strony było relaksujące, a z drugiej wywoływało u mnie co chwilę dreszcze i gęsią skórkę. Jego dłonie zatrzymały się na udach i kręciły kółka. Bardzo mnie to podniecało, przez co wierciłam się ciągle. Gdy z przyjemności nie miałam sił się ruszać, strażnik podniósł mnie i zamienił nas miejscami. Tylko, że tak jak ja byłam tyłem do niego, od teraz jest przodem do mnie. Oparłam głowę na krawędzi wanny i przymknęłam oczu. Czułam, że Dymitr popłynął do mnie i położył dłonie na moich kolanach. Gdy zjeżdżał nimi bliżej mojej kobiecości, otworzyłam oczy i podniosłam lekko głowę. Jego twarz była kilka centymetrów ode mnie i ten dystans wciąż się zmniejszał czułam dreszcze już nie z samej przyjemności, jaką sprawiały mi jego palce, bawiące się teraz moim czułym miejscem, przez co pojękiwałam od czasu do czasu, ale i niecierpliwość z jaką czekałam na smak jego ust. W końcu był milimetr od mojej twarzy. Dłonie położył na moje biodra.
- Kocham Cię, Różyczko.- szepnął mi w usta i nie dając mi szans na odpowiedź, pocałował mnie, jednocześnie we mnie wchodząc.
Mruknęłam mu w usta z uznaniem, a później zaczęłam jęczeć. Czułam, że z każdym jego pchnięciem, jestem bliżej szczytu. Wyzywałam podniesienie i oczekiwanie na jego ustach, w kładąc w pocałunki najwięcej siły i miłości ile miałam. Bielikow też się nie oszczędzał. Jego ruchy stały się szybsze i mocniejsze. W końcu oboje doszliśmy, ciężko dysząc. Siedzieliśmy, opierając swoje czoła o siebie. Patrzyłam w piękne oczy męża, z których znikło całe pożądanie, a została miłość i radość spełnienia.
- Też cię kocham Towarzyszku.- uśmiechnęła się, a on to odwzajemnił.
- Dymitr, chciałabym mieć kolejne dzieci.- oznajmiłam nieśmiało, gdy mnie mył.
Spojrzałam na niego, a on uśmiechnął się szeroko.
- Ale nie teraz.- dodałam szybko, wiedząc o czym myśli.- Jeszcze nie. Moje za pięć lat.
Teraz jego uśmiech stał się czuły.
- Wiesz, że ja zawsze poczekam. Tylko zaskoczyło mnie, że sama zaczęłaś ten temat. Co się stało?
- Chyba dorosłam do tej decyzji.- mruknęłam cicho.
- To teraz z ręką na sercu przysięgam ci, że za równo cztery lata będziesz w ciąży.- zaśmiałam się z jego miny.
Gdy w końcu się umyliśmy, wyszliśmy z letniej wody i Rosjanin zaniósł mnie do pokoju. Na jego środku leżała Bianka, z listami pod pyskiem. Gdy nas usłyszała, zerwała się i zaczęła wokół nas skakać. Po ubraniu się, Dymitr poszedł robić śniadanie, a ja obudziłam Lili i zajęłam się naszymi roczniakami.
- Mama.- przywitały mnie z uśmiechami.
Sama się uśmiechnęłam, przypominając sobie wczorajszy dzień.
- Hej słoneczka. Teraz was przebierzemy i pójdziemy na śniadanko, tak?- spytałam po raz pierwszy oczekując odpowiedzi.
- Tak!- ucieszyły się.
Zaczęłam od Felixa i położyłam go na podłodze. Następnie zajęłam się Nastką.
- Uhuhu. Od teraz uczymy się używać nocnika.- skomentowałam, na co oboje się zaśmiali.
Gdy byli gotowi pobiegli do drzwi, te jednak były zamknięte, więc czekały na mnie. Wzięłam listy i otworzyłam wejście. Dalej pobiegli do schodów, ale tutaj też się zatrzymały. Wiedziały, że mogą schodzić tylko i wyłącznie, kiedy któreś z nas jest przed nimi. Dołączyła do nas Liliana i razem zeszliśmy. Dzieci już świetnie chodziły, lecz zawsze mogły się wywrócić. Usiedliśmy do stołu i po chwili zajadaliśmy się naleśnikami. Maluchy dostały specjalnie już pokrojone.
- Nie za bardzo je rozpieszczasz?- spytałam, widząc jak dokładnie strażnik czyści im buźki z najmniejszego zabrudzenia, mimo że jeszcze nie skończyły jeść.- Od tego jest mój ojciec.
- Ja tylko się o nie troszczę.- bronił się.
Pokręciłam zrezygnowana głową i zaczęłam przeglądać pocztę. Oddzieliłam, rachunki i reklamy, po czym w dłoni zostały mi dwie koperty, ozdobione w złote listki i piękne pismo kaligraficzne. Zaciekawiona otworzyłam je. W jednej było zaproszenie na ślub, a w drugiej na chrzciny. Opuściłam widelec, gdy zobaczyłam, kto jest ich nadawcą.
- Coś się stało, Roza?- ukochany spojrzał na mnie troskliwie.
- Nie. Nic tylko dostaliśmy zaproszenie na chrzest twojego brata w sierpniu.- uśmiechnęłam się pod nosem.
Rosjanin zmarszczył brwi.
- Jakiego brata?
- Tomasa Bompensiero.- hymn... Pablo musiał podać się za ojca.
- Przykro mi, Rose, ale to nic mi nie mówi.
- Tasza.- westchnęłam z rezygnacją.
- Aaaa...- zrozumiał.
- No, aaa... Boże co ja z tobą mam.
- Pełno miłości.- uśmiechnął się do mnie maślanymi oczami.
Przewróciłam z uśmiechem oczami i spojrzałam na datę.
- To w sierpniu.- zagryzłam wargę.- Dwa dni przed ślubem moich rodziców.
- Pokaż.- podałam mężowi kartkę, której przyglądał się ze zmarszczonym czołem.
- A w lutym organizują ślub.- dodałam, otwierając drugą kartkę,
Dymitr spojrzał na mnie i znów spuścił wzrok na korespondencje. Zaczął nad czymś intensywnie myśleć, unosząc oczy do góry. Mimika jego twarzy wciąż się zmieniała, co wskazywało na różne myśli, zaprzątające jego głowę. Wpatrywałam się w niego, jakbym próbowała je odczytać.
- Myślę, że zdążymy. Wystarczy poprosić twojego ojca lub królową.- wzruszył ramionami i upił łyk kawy.
Nagle coś sobie uświadomiłam. Weszłam do głowy przyjaciółki.
- Liss, czy powiedziałaś Ozerze, ze jego ciocia żyję i ma się dobrze?- spytałam.
- Nie.- morojka wyraźnie się zmieszała.- Nie było jakoś okazji...
Na stole przed nią, wśród papierów dostrzegłam dwie koperty, te same, które dostaliśmy my. Nie dając jej dokończyć, zerwałam się na równe nogi.
- Jedziemy na Dwór.- oznajmiłam, idąc do przedpokoju.
- Coś się stało?- ukochany dorównał mi kroku z Nastką na rękach.
- Nie. Ale może się stać.
Gdy wszyscy byli gotowi usiadłam za kierownicą i ruszyłam najszybciej jak mogłam. Oczywiście biorąc pod uwagę dzieci.

piątek, 27 stycznia 2017

ROZDZIAŁ 370

Wyszłam z samochodu i pomogłam mężowi wyciągnął nasze dzieci z samochodu. Złapaliśmy je za ich małe rączki i ruszyliśmy do pałacu. Za nami wyszła Lili, prowadząc suczkę.
- Nie! Bianka, później sobie pozwiedzasz. Teraz idziemy tam.- szarpała się ze smyczą.
Gdy tylko drzwi zamknęły się za nami, szkraby wyrwały się i pobiegły przed siebie. Znały drogę do pokoju dziecięcego na pamięć, więc nie martwiliśmy się, że pomylą drogę. I tak nie oddalały się od nas za daleko tak, żebyśmy je widzieli. Moja siostra również straciła panowanie nad psem, który pobiegł za maluchami. Szczekał na nie radośnie, a one tylko się śmiały i szły dalej. Za to Lili się poddała i szła koło nas. Wykorzystaliśmy tą chwilę dla siebie. Ukochany podał mi ramię, które z przyjemnością chwyciłam, wtulając się w niego.
- To niesamowite, że są już z nami rok.- westchnęłam.
- Widzisz, a ty się martwiłaś, że nie damy sobie rady.- powiedział Rosjanin, z nie ukrywaną dumą.
- Do końca życia będziesz mi to wypominać?- przewróciłam oczami.- Po za tym co do ciebie nigdy nie miałam wątpliwości. To dzięki tobie mi się udało. Cieszę się, że to ja mogłam ci dać dzieci.- wtuliłam się w niego jeszcze mocniej.
- Ja też. Nie chciałbym ich z nikim innym. Gdzie bym znalazł kobietę taką jak ty?- cmoknął mnie w czubek głowy.
- Kocham Cię, Towarzyszu.
- Ja ciebie też Roza. A teraz zawołajmy te nasze skarby, bo nie wiedzą, że dzisiaj poszerzamy ich horyzonty.
- Felix, Nastka. Chodźcie tutaj.- kucnęłam i wystawiłam do nich rączki.
Dymitr zrobił to samo. Dzieci zatrzymały się i popatrzyły na nas. Uśmiechnęły się i pobiegły w naszym kierunku.
- No choć księżniczko do tatusia.
Oboje wpadli nam w ramiona. Przytuliliśmy ich, całując w policzki, po czym znowu złapaliśmy za rączki. Lili złapała Biankę i szliśmy teraz do sali balowej numer 3. Otworzyliśmy drzwi, gdzie byli już wszyscy nasi przyjaciele i rodzina. Abe podbiegł i uściskał nasze małe szkraby.
- Chodźcie do dziadka.- wziął na ręce Nastkę i przytulił.
Ucieszyła się i dała mu cmokasa w policzek. Uśmiech na jego twarzy się poszerzył, na co zachichotałam. Felix nie miał okazji czuć się zignorowany, bo oboje zostali otoczeni przez gości i on także znalazł czyjeś ramiona. Gdy w końcu wszyscy je przywitali, wjechały dwa identyczne, nie licząc koloru, torty. Jeden niebieski z czekoladowym napisem "Sto lat Felix." i fioletowy z "Sto lat Anastazja.". Na każdym była jedna paląca się świeczka. Wzięłam synka na ręce, a Dymitr Nastkę i podeszliśmy do ciast. Maluchy jak zaczarowane wpatrywały się a ogień na końcu knotów.
- Teraz macie okazję zdmuchnąć swoje świeczki.- powiedziałam do nich.
Popatrzyły na mnie zaciekawione, a później z powrotem na ogień. Wymieniły ze sobą radosne spojrzenia, po czym wpatrywały się w ogień. Zawitał leciutki wiaterek, który zgasił płomienie. Wszyscy którzy byli na sali, wiedzieli o ich zdolnościach. Dookoła rozległy się gromkie brawa. Byłam bardzo dumna z naszych dzieci, aż poczułam pieczenie pod powiekami. Rok. Od 12 miesięcy na świecie są te małe owoce naszej miłości. Coś, co nie miało prawa istnieć, tulę z całych sił do piersi. Poczułam ramię, oplatające mnie w pasie i przyciągające do siebie. Ukochany pocałował mnie w czubek czoła, co uwolniło jedną, jedyną łzę z moich oczu. Nie spodziewałam się, że to będzie dla mnie takim przeżyciem.
- Kocham was Roza.- powiedział Rosjanin.
- Ja też was kocham.- mruknęłam opierając policzek.- A one na pewno kochają nas. Prawda?- spojrzałam na synka i córeczkę.
- Na pewno.- po raz drugi mnie pocałował w głowę.
Postawiliśmy dzieci na ziemi, które od razu pobiegły do sterty pudełek w kącie sali. Sięgnęłam po nóż i zaczęłam kroić torty. Mąż przyszedł mi z pomocą i każdy dostał po kawałku. Zawołaliśmy maluchy na ciasto, a to jedno magiczne słowo sprawiło, że pojawiły się obok nas momentalnie.
- Tiatia.- Nastka wyciągnęła rączki do Dymitra.
Na sali zapanowała cisza. A my w szoku patrzyliśmy na córeczkę. Po chwili mój ukochany zerwał się i porwał dziewczynkę w ramiona.
- Moja mała księżniczka!- zawołał na cały głos.- Powtórz to słoneczko.
 Mała włożyła rączkę do buzi, a gdy ją wyciągnęła, odezwała się.
- Tiatia.- zaklaskała w rączki.
Wszyscy podbiegli i zgromadzili się wokół, ciesząc się i gratulując. A Bielikow wręcz pękał z dumy. Od pewnego czasu zastanawiałam się, co jeśli pierwszym słowem żadnego z moich dzieci nie będzie "mama". Może wydawać wam się to samolubne, ale jaka kobieta nie chciałaby usłyszeć, jak jej maluch woła ją po raz pierwszy. Założyłam, że pewni będę lekko rozczarowana i starałam się odsunąć od siebie tą myśl. Jednak teraz, gdy nadeszła ta chwila, czuję jedynie dumę i radość. Nie ważne co powiedziała, ważne, że się odezwała. Do przodu przesunął się Mason z kamerą.
- Uśmiech słonko.- powiedział, przysuwając urządzenie do dziewczynki.
Ta zakryła się rączkami z zawstydzeniem, na co kobiety zareagowały wspólnym "Oooooo...". Po chwili brzdąc zabrał dłonie i się uśmiechnął. Prawdziwa gwiazda. Po uściskach i pochwała, wróciliśmy do stołu. Felix zajadał się ciastem rączkami, a po chwili wylądował ono na mojej sukience. Spojrzałam na plamę i zaczęłam się śmiać. Wzięłam go i posadziłam na krześle, z którego sama wstałam. Zaczęłam iść do łazienki, wyczyścić się kiedy zatrzymał mnie piskliwy głosik.
- Mama.- zawołał chłopiec.
Momentalnie się odwróciłam, a plama nie miała znaczenia. Wzięłam go na ręce, gdy tym razem nas otoczyli z brawami i uściskami. Byłam cholernie dumna i tym razem po prostu się popłakałam ze szczęścia. Dymitr widząc to, zaśmiał się i otarł moje łzy, przytulając nas delikatnie do siebie. Po chwili podniósł Nastkę i się uśmiechnął.
- Patrz jaką nam niespodziankę zrobiły maluchy na swoje urodziny.- był równie szczęśliwy jak ja.
Nie wyobrażałam sobie nigdy, jakie to szczęście mieć dzieci. Kochać je, wychowywać i ocierać łzy. Nawet nie myślałam o bolesnym porodzie. Tylko myślałam, kiedy najszybciej moglibyśmy mieć kolejne. 

środa, 25 stycznia 2017

ROZDZIAŁ 369

- No w końcu jesteś.- od progu przywitał mnie zniecierpliwiony Dymitr.
- Tak, tak, wiem. Pięć okrążeń.- mruknęłam, mijając go i wbiegając głębiej.
Zdążyłam zauważyłam jak ze zrezygnowaniem kręci głową. Weszłam po schodach, przeskakując co drugi schodek. Hans mnie dłużej zatrzymał, mimo że wiedział o naszych planach. Na piętrze prawie zderzyłam się z Lili w pięknej, niebieskiej, a od połowy białej sukience z niebieskimi falbankami i kwiatuszkami. Na przejściu kolorów była tej samej barwy szarfa z białą różyczką. Do tego miała pasujące półbuty i opaskę w kolorze ubrania z kokardką, na opadających jej falami włosach(↓).
- Ślicznie wyglądasz.- powiedziałam, gdy poprawiała włosy w lustrze.
- Dziękuję Rose.- uśmiechnęła się do mnie.
Ruszyłam dalej aż wpadłam do naszego pokoju. Na puchatym dywanie bawiły się bliźniaki, już przebrane, co nie powiem, zaskoczyło mnie. Felix miał na sobie niebieską koszulę i beżowe spodnie, a Anastazja granatową sukienkę z motywem Krainy Lodu i małą opaskę, wśród średniej długości włosów. Sięgały jej już prawie do ramion, ale pewnie wyprostowane byłyby dłuższe. Jednak natura chciała inaczej i zwijały jej się w małe loczki. Gdy tylko mnie zobaczyły, uśmiechnęły się szeroko. Po chwili poczuła przyjemny zapach i silne dłonie na biodrach.
- Przebrałem je, bo tak coś czułem, że się spóźnisz.- mój mąż zachichotał mi przy uchu.
- Towarzyszu, dobrze wiesz, że w naszym zawodzie czas nie jest sprzymierzeńcem.- westchnęłam idąc do garderoby.
- Coś się stało?- spytał zmartwiony.
- Nie. Tylko Hans mnie zatrzymał. Akurat dzisiaj.- zaczęłam się rozbierać do samej bielizny.
- Co znowu przeskrobałaś?- oparł się o futrynę ze skrzyżowanymi rękoma.
- Czemu od razu zakładać, że coś zrobiłam?- zatrzepałam rzęsami, udając niewiniątko.
- Z tego co wiem, na herbatkę Croft nie zaprasza.- uśmiechnął się cwanie.
- Oj tak. Herbatka to nie była.- przymierzyłam do ciała jedną z sukienek.- Co o tym myślisz?
- We wszystkim wyglądasz pięknie.
- Faceci.- przewróciłam oczami.- Zapytać was o opinię.- przejrzałam się w lustrze.- Ale ta będzie idealna.
Wróciłam do pokoju, a Rosjanin za mną.
- To dowiem się?
- Oj no nic się nie stało. Po prostu wygarnęłam kilku morojkom, co o nich myślę. No i jakimś cudem dotarło to do Hansa.- zamknęłam się w łazience.
- Och Roza, Roza. Módl się, żeby dzieciaki miały choć w połowie moich cech.- usłyszałam zza drzwi.
- A to czemu?- spytałam, wchodząc pod prysznic.
- Bo będą mam sprawiać wiele kłopotów. Jak ty.
- Ja sprawiam ci kłopoty?- spytałam sarkastycznie.
- Od samego początku.- wiedziałam, że mimo wszystko, nie może powstrzymać uśmiechu.
Szybko skończyłam się myć i otworzyłam kabinę. Ledwo powstrzymałam krzyk, gdy przede mną pojawił się szeroko uśmiechnięty Bielikow z ręcznikiem.
- Przysięgam, kiedyś przez ciebie na zawał zejdę.- żaliłam się, kiedy on mnie wycierał.
- Oj, przesadzasz.- wziął mnie owiniętą w ręcznik, jak pannę młodą i zaniósł do sypialni.
- Ale ja jeszcze nie skończyłam.- pisnęłam.
- A co jeszcze?- spytał, przewracając oczami.
- Balsam, olejek, serum do włosów.- zaczęłam wyliczać.
Strażnik tylko westchnął i wrócił do łazienki. Po minucie wrócił ze wszystkim, po czym usiadł obok mnie. Wziął mnie na kolana i zaczął smarować najpierw balsamem, a później olejkiem.
- Tylko nie podnieć się za bardzo,- zaśmiałam się, kiedy doszedł do moich piersi i patrzył na nie z pożądaniem.- bo trochę nam brakuje czasu.
- Spokojnie Roza.- szepnął mi niskim głosem do ucha.- Jestem bardzo cierpliwy.
Zadrżałam, na ton jego głosu, gdy podgryzł płatek mojego ucha.
- Ale ja nie mam, więc mnie nie kuś.
Przez cały czas zerkaliśmy na dzieci, ale te grzecznie się bawiły i tylko czasami spoglądały na nas, a wtedy na ich pulchnych buźkach rozkwitał szeroki uśmiech. Na koniec usiadłam mężowi między nogami, odwrócona do niego tyłem, a on wcierał mi serum we włosy.
- Dymitr, wiem, że je lubisz...
- Uwielbiam.- szepnął mi do ucha.
- Uwielbiasz, ale mamy mało czasu. Obiecuję ci, że będziesz mi je smarować, po każdym myciu, ale nie teraz.
- Ech... no dobra.-westchnął i puścił mnie, składając delikatny pocałunek na moim karku.
Wzięłam sukienkę i założyłam ją na siebie. Była błyszcząca na niebiesko tak, że kojarzyła mu się z falami, od których odbija się światło. Nie miała ramiączek, a od pasa rozszerzała się w halkowaną falbankę. Nagle poczułam dłonie na talii.
- Czemu musisz wyglądać tak seksownie?- mruknął mi do ucha.
- Nie podobam ci się?- udałam smutek.
- Ja ciebie uwielbiam i bardzo mnie pociągasz, ale nienawidzę, gdy inni mężczyźni pozerają cię wzrokiem. Tylko ja tak mogę.- odwrócił mnie przodem do siebie, a w jego oczach widziałam pożądanie, miłość i... zazdrość. Na to ostatnie się uśmiechnęłam w duchu.- Jesteś tylko moja, Roza.
- A ty tylko mój, Towarzyszu.
Uniosłam się lekko na palcach, ale i tak nie dosięgałam do jego ust. Przewidując moje intencje, pochylił się w moją stronę. Poczułam końcówki jego miękkich, rozpuszczonych włosów, łaskoczące moje policzki. Przymknęłam oczy i czekałam. Po kilku sekundach, które ciągnęły mi się godzinami, lekko musnął ustami moje wargi. Bez pośpiechu oddałam pocałunek, a Dymitr przyciągnął mnie bliżej siebie, pogłębiając pieszczotę. Pewnie trwało by to dłużej, gdyby nie płacz Felixa.
- Tym razem ty go przebierasz.- mąż spojrzał na mnie ze strachem.
- A co? Już się znudziło?
Mimo wszystko podeszłam i wzięłam synka na rączki.
- Mam dosyć gonienia za tym golaskiem po całym pokoju.- powiedział stanowczo.- Dzisiaj już osiem razy mi uciekł.
- Oj, przesadzasz. Zmienimy brudną pieluszkę.- uśmiechnęłam się do bobaska i zabrałam do ich pokoju.
Pamiętam jak pierwszy raz przebierał Felixa w naszym domu. Siedziałam przy toaletce z Nastką na kolanach, a mój mąż robił z synem, to co ja teraz. I nagle z pokoju wybiegł nasz mały potomek, jak go Pan Bóg stworzył, a za nim mój zrozpaczony Rosjanin.
Tak się zamyśliłam, ze nie zauważyłam, kiedy malec był czyściutki. Wróciłam z nim do sypialni.
Sukienka Lili

Sukienka AnAnastazji
Sukienka Rose

poniedziałek, 23 stycznia 2017

ROZDZIAŁ 368

Dzieci trochę nas zaczepiały, więc najedzeni pobawiliśmy się z nimi. Nastka uwielbia, gdy Rosjanin robi jej samolocik, albo rzuca lekko brzuszkiem na łóżko. Bardzo głośno się wtedy śmieje, a i my jesteśmy szczęśliwi. Felix jednak preferuje spokojniejsze rozrywki, jak doskonalenie umiejętności chodzenia, czy bawienie się klockami. Nagle podczas zabawy wstał i podreptał do drzwi. Z Dymitrem patrzeliśmy na to zdziwieni i zainteresowani. Strażnik właśnie miał na rękach dziewczynkę, która ucieszna klaskała w ręce. Chłopiec spojrzał na nas, ale widząc, że nie ma co liczyć na naszą pomoc, więc wpatrywał się w klamkę, póki nie otworzył przejścia telekinezą. Chciałam podejść i go zabrać, ale ukochany zatrzymał mnie ręką.
- Poczekaj. Zobaczymy, co zrobi.
Oboje, a w sumie to w trójkę wyszliśmy za nim i tylko zdążyliśmy zobaczyć jak drzwi na przeciwko się otwierają. Mały wszedł do ich pokoju i usiadł ba środku, jakby nie wiedziała, co zrobić. Jednak zaraz się podniósł i podreptał do łóżeczka.
- Czyżby nasze słoneczko jeszcze chciało spać?- usiadłam obok niego po turecku.
- Ale przecież dopiero co wstał.- Bielikow wciąż stał w progu, oparty o futrynę.
Nastka zaczęła się śmiać z brata, a ten zrobił urażoną minę. Po chwili mała ucichła, a Felix jakby dostał olśnienia. Posłał siostrze wdzięczne spojrzenie, a ta pomachała mu, jakby mówiła pa pa. Nic z tego nie rozumiałam. Mój mąż też był zdezorientowany. Nasz synek wstał i podszedł do regału z torbą. Patrzył na nią przenikliwie, ale gdy nic się nie stało, przeniósł błagalny wzrok na mnie. Uśmiechnęłam się i zajęłam ich rzeczy, ciekawa, co wymyślił. Od razu rozpięłam zamek błyskawiczny. Chłopiec sięgnął do środka i wyciągnął książeczkę. Dziewczynka na ramionach mojego ukochanego zaklaskała w ręce.
- Aha!- wzięłam na ręce malca.- Zachciało się czytanki? Poczuliście się niedoedukowani, tak?
Razem poszliśmy do naszej sypialni i w czwórkę usiedliśmy na łóżku. Ja wzięłam na kolana synka, a strażnik swoją księżniczkę. Zaczęliśmy maluchom czytać oraz opowiadać o różnych kształtach i kolorach. Pół godziny później skończyliśmy, bo chłopiec miał brudną pieluchę.
- To mama przebierze teraz Felixa, a tatuś zajmie czymś swoją księżniczkę.- uznał Bielikow.
Miał rację, była moja kolej. Wzięłam go na ręce i zniosłam do drugiego pokoju. Na łóżku rozłożyłam ręcznik papierowy i przygotowałam się do operacji: "Pozbyć się kup kup.". Położyłam szkraba na łóżku, po czym zajęłam mu pieluchę. Kiedy ją wyrzucała i sięgnęła po mokre chusteczki, zauważyłam, że maluch gdzieś ucieka. Złapałem go i zaczęłam łaskotać.
- A co to za bieganie z gołą pupciom?- spytałam, zaprzestając tortur.- Ma się to więcej nie powtórzyć.
On się tylko zaśmiał, na co westchnęłam zrezygnowana. Strasznie się wiercił i wierzgał, ale w końcu udało mi się go przewinąć.
- Jak tam urwisek?- do pokoju wszedł mój ukochany, a zaraz po nim wbiegła Nastka ze smoczkiem w ustach.
- Następnym razem ty go przebierasz.- oznajmiłam.- A teraz chodźmy na dół, bo pewnie wszystko już jest gotowe.
Wzięłam synka na ręce, a Dymitr zrobił to samo z córeczką i trzymając się za ręce, poszliśmy na schody.
- Niespodzianka!- zawołali wszyscy, gdy tylko zeszliśmy.
W sumie nie był to jakiś wielki tłum, bo prawdziwe party będzie wieczorem. Były moje szwagierki z dziećmi, Mikołaj, Konrad i Iwan. Olena trzymała w dłoniach tort migdałowo, orzechowo, karmelowy z bitą śmietaną. Na nim było pewnie 27 świeczek. Pokój był ozdobiony. Zaczęliśmy śpiewać mu sto lat, przy akompaniamencie szczekania Bianki. Dymitr zamknął na chwilę oczy i zdmuchnął wszystkie świeczki. Podsumowaliśmy to brawami, tylko bliźniaki, wcześniej zaopatrzone w ogień, miały skwaszone miny. Możecie tylko się domyślać jakim zdziwieniem był dla nas fakt, że świeczki na nowo się zaświeciły. Nasze szkraby klaskały ucieszone w rączki, gdy my patrzyliśmy się z niedowierzaniem na tort.
- No Towarzyszu, chyba masz okazję na drugie życzenie.- uśmiechnęłam się, klepiąc ukochanego po ramieniu.
- Jakby mi coś więcej było do szczęścia potrzebne.
Objął mnie w pasie, po raz kolejny zgasł ogień i złączył nasze usta.
- A ktoś mógłby mi łaskawie wytłumaczyć, czego przed chwilą byłem świadkiem?- przerwał nam Iwan.
- Cóż. Jak pewnie zauważyłeś, to nie są normalne dzieci i mają dodatkowe zdolności.- wytłumaczyłam.
- Na razie dopiero je odkrywamy, żeby wiedzieć, czego spodziewać się w przyszłości.- dodał mój ukochany.
- Niesamowite.- mruknął dampir, drapiąc się po gładkiej brodzie.
- To może teraz dzieciaki, zjemy ten tort.- przerwała ciszę Olena.
Odpowiedział jej wspólny krzyk radości dzieciaków, a ich radość przeszła również na nasze skarby. Usiedliśmy do stołu. Czekając na poczęstunek, zaczęłam rozglądać się po wszystkich. Dymitr rozmawiał zawzięcie c mężczyznami, dziewczyny dyskutowały między sobą, a dzieci wspólnie bawiły się zabawkami. Po chwili wróciła pani domu i każdemu nałożyła ciasta, po czym przyłączyła się do rozmowy córek. Wszyscy są szczęśliwi. Właśnie dla takich chwil się żyje. Kiedyś nie pomyślałabym, że jestem w stanie stać się częścią takiej rodziny, że jedyną mi bliską osobą będzie Lissa, a później pojawił się mój Towarzysz. Ale i wtedy mieliśmy słabe widoki na przyszłość, a teraz...
- O czym myślisz Roza?- Rosjanin objął mnie i przyciągnął do siebie.
Westchnęłam błogo, opierając głowę na jego ramieniu.
- O tym jak wielkie mam szczęście, że pojawiłeś się na mojej drodze i dałeś mi taką rodzinę.- uśmiech nie schodził mi z ust.
- Ona bez ciebie nie byłaby taka sama.- mąż cmoknął mnie w czoło.
- To zaskakujące, że rok i kilka miesięcy temu bałam się odpowiedzialności związanej z posiadaniem dzieci, a teraz nie widzę swojego życia bez Nastki, Felixa i Lili. A zwłaszcza bez ciebie. Co by się ze mną stało? Gdzie bym zaszła? Jakby wyglądało moje życie? Ale jednego jestem pewna.- popatrzyłam mu w oczy.- Strasznie bym się nudził i pewnie czuła nie dopieszczona. Bo nikt nie umie zadbać o kobietę, jak ty.
Po cieście, dzieci wystawiły małe przedstawienie swojego autorstwa, z ulubionej bajki strażnika z młodości. Był to Bambie. Śmialiśmy się do łez, a na końcu nagrodziliśmy aktorów brawami. Po wręczeniu prezentów, pojechaliśmy na miejsce kolejnej niespodzianki dla Bielikowa. Urządziliśmy mu imprezę ze starymi znajomymi, ze szkoły, podwórka i stadniny. I to w tym samym ośrodku jeździeckim, gdzie pomagał, uczył się i kupił Gwiazdkę. Z wielką przyjemnością udostępnili nam stodołę na tyłach, a nawet wszystko przygotowali. Ozdoby, muzykę oraz stoły z jedzeniem i piciem. Zabawa była wspaniała i jest sukces, bo oboje wszystko z niej pamiętamy. Łącznie tym co działo się po niej, w naszej sypialni.

sobota, 21 stycznia 2017

ROZDZIAŁ 367

Wstałam wcześniej, w końcu dzisiaj urodziny Dymitra. Ostrożnie się podniosłam tak, aby go nie obudzić. Ubrałam się w bieliznę i jego koszulkę, po czym zajrzałam do dzieci. Oboje uśmiechali się do mnie promienie. Wzięłam je, postawiłam na podłodze i łapiąc za rączki poszliśmy na korytarz. Mimo, że chodzenie sprawia im trudność, uczą się szybko. Przy schodach spotkałam Wiki, co bardzo mi sprzyjało, bo pomogła mi z maluchami. Na dole siedziały już wszystkie Bielikówny z pociechami.
- Ciocia Rose!- zostałam zaatakowana przez Zoję i Łukę.
Pozostałej dwójce pomachałam.
- Hej skarby. Jak się podobał wczorajszy dzień?
- Bilo siuper!- ucieszył się blondynek.
- Ładnie wyglądasz Rose.- zaśmiała się Sonia.
- Wiem.- za pozowałam jak na jakimś pokazie mody.- Najnowszy szyk mody. Ale my tylko na chwilę. Nakarmię maluchy, wezmę nam śniadanie i pójdziemy obudzić naszego śpiocha. Tak słoneczka? Zrobimy niespodziankę tatusiowi?- uśmiechnęłam się do bliźniaków, na co odpowiedziały tym samym.
Zostawiłam je w otoczeniu ciotek i babci, a sama poszłam do kuchni. Wstawiłam wodę w czajniku i mleko, po czym zabrałam się do robienia śniadania. Co by tu zjeść? A co tam. Przelałam mleko do większego garnka i dolałam cały karton. Z tego co zdążyłam zauważyć, reszta była po śniadaniu. Gdy mleko się zagrało, dorzuciłam kaszę manną. Po kilku minutach była już zrobiona i tylko przelałam ją do dwóch talerzy i miseczek. Dzieciakom postawiłam przy uchylonym oknie, aby szybciej wystygło. W między czasie zrobiłam nam kanapki. Wróciłam do salonu z kaszką dla dzieci. Wcześniej dodałam im dżem jabłkowy do każdej porcji.
- No am am.- przesunęłam łyżeczkę do ustek córeczki.
Jednak dziewczynka odwróciła główkę, a ja nie wiedziałam, jak do niej dotrzeć
- Zostały ci tylko dwie łyżeczki. No dobrze. Jak wolisz.
Zdjęłam jej śliniaczek, wytarłam brudną buzię i zamieniła z Felixem, który cały czas pchał mi się na kolana. Od razu się we mnie wtulił.
- Chodź kochanie. No już jesteś u mamusi. Ale później ją poprzytulasz teraz czas na śniadanko.
Chłopiec popatrzył na mnie wielkimi oczkami i się uśmiechnął. Przygotowałam go i już pierwsza łyżeczka trafiła mu do ust. Nastka wydała odgłos niezadowolenia, stojąc obok mnie i trzymając oburącz moją rękę.
- Miałaś swoją szansę. Daj się teraz najeść braciszkowi.
Jednak ona nie ustępowała, a że miała TE oczy, mojego kochanego, idealnego, boskiego męża, byłabym jej uległa. Nagle z boków złapały ją czyjeś ręce.
- A co to za przeszkadzanie mamusi?- Wiki pociągnęła ją sobie na kolana i zaczęła łaskotać.- Nie wolno tak.
Mała śmiała się i wierciła. Ciocia przestała i przytuliła ją mocno do siebie. Posłałam jej wdzięczne spojrzenie, na co się uśmiechnęła lekko i wróciła do zabawiania bratanka.
- A gdzie dzieciaki?- spytałam, widząc ich nagłą nieobecność.
- Robią niespodziankę dla Dimki.- odpowiedziała Olena, wtulona w Iwana.- Nie mam pojęcia co kombinują.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Znając ich pomysły, będzie to coś... ciekawego. Po chwili oboje moich dzieci było najedzonych. Sonia i Karolina pomogły mi biorąc na ręce bliźniaki, a ja wzięłam jedzenie. Pod drzwiami zostawiły nas. Skarby stały ze zdezorientowanymi minami, bawiąc się rączkami, jednak gdy otworzyłam po cichu drzwi, one z szerokimi uśmiechami pobiegły do łóżka. Postawiłam tacę na szafce obok i się rozebrałam. Pomogłam szkrabom wejść na miękki materac, żeby szybko podreptały do tatusia. Usiadły na nim i zaczęły domagać się o jego uwagę. To było bardzo zabawne, gdy dotykały jego klatki piersiowej i twarzy. Położyłam się obok z podpartą na ręce głowę, jakby nigdy nic i uważnie przeglądałam się mężowi. Po chwili zmarszczył czoło, ale zaraz uśmiechnął się błogo. Otworzył swoje wspaniałe oczy i przeciągnął się, czym wywołał śmiech bliźniaków. Mu samemu uśmiech nie schodził z ust. Powoli na nowo podniósł powieki i odwrócił głowę w moją stronę, dłońmi głaszcząc maluchy.
- Dzień dobry Roza.- popatrzył na mnie z miłością.
- Dzień dobry Towarzyszu. I wszystkiego najlepszego.- zaśmiałam się z jego zdziwionej miny.- Jak na kogoś, kto ma urodziny dzień po świętach, łatwo o nich zapominasz.
- Miałem po prostu piękny sen- odwrócił się w moją stronę, zrzucając z siebie dzieci.- i myli mi się z rzeczywistością.
- A co lepsze?- spytałam podsuwając się bliżej.
- Rzeczywistość. Bo w śnie nie mogłem zrobić tak.- objął mnie w pasie ramieniem i przysunął do siebie, wpijając się w moje usta.- Dziękuję kochanie.
- Ja bym miała nie pamiętać o twoich urodzinach?- prychnęłam, a następnie oboje się zaśmialiśmy.
Oczywiście dzieci też, choć nawet nie wiedziały z czego. I tak leżeliśmy, wpatrzeni w siebie z miłością. Po chwili wstałam i sięgnęłam po jedzenie. Podałam jeden talerz strażnikowi, a drugi sama wzięłam.
- Zrobiłaś mi śniadanie?- zdziwił się, uśmiechając się tak, że aż mi kolana zmiękły.- Mógłbym mieć urodziny częściej.
- O nie kochany. Umowa była prosta. Ty gotujesz, bo piekarnik mnie nie lubi i tylko czyha, aby mnie zjeść.- wróciłam na swoje miejsce.
- No popatrz, a dzisiaj nawet śladu nie ma od zębów.- Rosjanin uniósł brwi.
- Oj, no bo wie, że to twoje urodziny i chciał to zrobić dla ciebie.
- Jasne, jasne. To powiedz mi, skoro ja gotuję, to co robisz ty?
- Ja? Ładnie wyglądam.- odpowiedziałam, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- To prawda. Jesteś bardzo piękną i atrakcyjną kobietą.- mruknął z rozmarzonym uśmiechem.
- No przecież mówię.- zaśmiałam się z jego miny.
- Jesteś nie możliwa.- pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
-I za to mnie kochasz.- cmoknęłam go w czubek nosa.
-Kocham cię za wszystko.- przyciągnął mnie do sobie i pocałował.- A teraz jedzmy, bo umieram z głodu.
Zaśmiałam się i po chwili zajęliśmy się posiłkiem.