- Ciągle tego nie rozumiem.- przyznała po chwili morojka.- Zrobiłam wam tyle złego, ze oboje byliście gotowi bez wahania mnie zabić, a teraz ty jesteś dla mnie taka dobra. Czemu?
- Odkupiłaś swoje winy pomagając nam. Po za tym, twoje czyny spowodowane były nieszczęśliwą miłością. To cię nie usprawiedliwia, jednak wiem co to znaczy kochać i że dla tego uczucia zrobi się wszystko.
- Dziękuję ze mnie wspierasz. W takich sytuacjach widać na kim można polegać.- dodała gorzko.
- Nie miej im tego za złe. Po prostu muszą odreagować. Jutro będą tego żałować i cię wspierać.
- Ja nawet nie wiem po co tutaj przyjechałam. Bo co można z tym zrobić?- spytała, patrząc mi w oczy.
- Chciałaś naszego wsparcia. Wsparcia Dymitra.
- Już go nie kocham. Nie myślę o nim na okrągło, nie zazdroszczę ci tak bardzo. Teraz moje myśli zajmuje Pablo. Chyba masz rację i się w nim zakochałam.
- To super. Wiesz, jak schodziłam na dół po herbatę, oni rozmawiali o tobie.- morojka spojrzała na mnie zainteresowana.- Też mu się podobasz.
Oczy jej zabłysły.
- Naprawdę?- nie dowierzała.
- Tak.- przytaknęłam głową.- Teraz ty musisz dać mu znak, że mu pozwalasz, ale to on ma się starać.
- Spokojnie, umiem podrywać chłopaków.- zaśmiałyśmy się.
Gadałyśmy jeszcze dobrą godzinę. Przez ten czas poznałam Taszę zupełnie z innej strony, niż wcześniej. To znaczy była taka jak podczas naszego pierwszego spotkania. Miła, serdeczna, uśmiechnięta, dumna. Odzyskała wolność, honor, godność i niewinność. Mogła żyć swoim życiem, w którym życzyłam jej szczęścia. Bo chłopcy mieli rację, zasługuje na to.
- Wiesz, robi się późno, mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, a ty pewnie jesteś zmęczona.
- No masz rację, zasiedziałyśmy się. Nie będę cię więcej zatrzymywać.
Pozbierałam wszystkie naczynia i puste opakowania, po czym poszłam do drzwi.
- Dobranoc.- morojka już leżała w łóżku.
- Dobranoc.- odpowiedziałam.
Miałam zamykać drzwi, gdy zatrzymał mnie jej głos.
- Rose.- patrzyłam na nią wyczekująco.- Przepraszam i dziękuję. Za wszystko.
- Wybaczam ci, a dziękować nie masz za co. To chyba obowiązek ugościć gości.- wzruszyłam ramionami.- Chyba. Nie wiem, nie znam się.
Obie zachichotałyśmy.
- Już wiem, czemu Dimka cię tak kocha. Masz szczęście. A ja cieszę się, że on jest szczęśliwy. Dotarło do mnie to co mówił, gdy zaatakowaliśmy was w śnie.
Nie do końca wiedziałam, o co chodzi. Nie było mnie przy tej części snu. To było gdy ćwiczyliśmy z Adrianem i raz miałam wciągnąć Dymitra do naszego snu. Ale wtedy miał niezapowiedzianych gości i Tasza prawie zabiła go, zmieniając się we mnie.
- Co konkretnie.- spytałam, siadając na brzegu łóżka.
- Że byłaś gotowa puścić go do mnie, dla jego szczęścia. Ja tego nie potrafiłam. Jesteś bardziej odpowiedzialna i lepiej rozumiesz miłość, ode mnie. Ale widząc go z dziećmi na rękach i patrzącego na ciebie maślanym wzrokiem, zrozumiałam, że nie jestem zazdrosna, a szczęśliwa. Bo on się uśmiecha. Dawno nie widziałam go takiego radosnego. Powiem coś, czego myślałam, że nigdy nie będę w stanie powiedzieć. Dziękuję Rose, że z nim jesteś.- zaskoczyła mnie kompletnie, zarzucając mi ręce na kark i przytulając.
- Cała przyjemność po mojej stronie.- uśmiechnęłam się znacząco i obie wybuchłyśmy śmiechem.
- Mogła byś się podzielić.- droczyła się.
- Nigdy w życiu. Idź sobie do swojego Włocha.- zawołałam głośniej niż rozmawiałyśmy.
- Ciszej, bo jeszcze usłyszą.- szepnęła, oblewając się rumieńcem.- I on nie jest mój.
- Jeszcze.- wstałam i nie czekając na odpowiedz, po prostu wyszłam z pokoju.
Gdy naczynia dałam do zmywarki, a śmieci do kosza, wróciłam do gabinetu. Skończyłam co miałam skończyć i poszłam do sypialni. Jednak ciężko było mi zasnąć. Po rozmowie z Taszą odczuwałam wieki brak Dymitra. Chciałabym, aby tu był, powiedział jak bardzo mnie kocha i przytulił. Mogłabym pójść i go zabrać z tamtego pokoju, ale ludzie! Mam swój honor! Pomyślałam, że mogę coś poczytać. Chwyciłam pierwszą lepszą książkę i zatopiłam się w lekturze, że nie pamiętam kiedy zasnęłam. Śniło mi się, że jadę na wielbłądzie po pustyni. Przede mną siedzi wystraszona skulona postać. Może mieć z trzy latka. Za nami słyszałam krzyki i strzelanie batów.
- Mamo, boję się.- wyszeptała córeczka przez łzy.
- Spokojnie kochanie, jesteśmy już blisko.- pocałowałam ją w główkę.- Nie pozwolę, żeby ktoś zrobił ci krzywdę.
W oddali widziałam coś zielonego. Wystarczyło tylko przejść przez wydmę. Nagle usłyszałam huk i jakiś mały przedmiot przeleciał mi koło głowy. Cholera! Mają broń i chyba nas na celowniku. Bałam odwrócić się do tyłu. Kolejna kula przeleciała blisko głowy wielbłąda, a ten ryknął wystraszony i wydało mi się, że jedziemy szybciej. Mamy szansę. W około latało coraz więcej kul. Damy radę, damy radę, powtarzałam jak Mantę. W końcu ominęliśmy górę piaskową i skierowałam się do oazy. To z jej palm pochodził kolor zielony. Wśród zieleni, przed źródełkiem czystej, chłodnej wody zobaczyłam męża i Felixa silnie wtulonego w jego nogi. Byliśmy coraz bliżej.
- Szybciej Roza.- wolał strażnik.
Nagle nasz pojazd ryknął i upadł. Córeczka poleciała do przodu, krzycząc i płacząc. Podniosłam ją i zaczęłam biec. Widziałam jak mijające nas kule odbijają się od bariery na granicy piasku i ziemi oazy. Z każdym odbiciem, chłopiec mocniej ściskał tatę. Wtem zauważyłam pocisk, wbity w piasek. Cześć ich ludzi musiała wejść na wydmę. Razem nie dobiegniemy, a ja muszę chronić nasze dziecko. Zatrzymałam się i postawiłam ją na ziemi.
- Biegnij do tatusia.- powiedziałam.
- A ty?- spytała wystraszona.
- Bardzo Cię Kocham i zawsze będę przy tobie. A teraz biegnij do taty i Felixa.
Dziewczynka zapłakana przytuliła mnie i pobiegła. Przez chwilę mój wzrok skrzyżował się ze wzrokiem ukochanego. Od razu wiedział co chcę zrobić.
- Roza nie.- szepnął, więc mogłam to wyczytać tylko z jego ust i strachu w oczach.
Bezgłośnie powiedziałam "Kocham Cię" i odwróciłam się do oprawców. Stali z wycelowanymi w moją stronę pistoletami. Byli to ludzie, okryci w białe ubrania, rodem z filmów o pogoni na pustyni.
- Odsuń się, a nie zrobimy ci krzywdy.- powiedział ze spokojem szef tej bandy.
- Nigdy.- rzuciłam mu nienawistne spojrzenie.
W książce lub na filmie zacząłby gadać, czemu on to robi, namawiając mnie do dołączenia do nich, albo dobrowolnego odsunięcie się. Ale to pieprzona rzeczywistość. Oczywiście w śnie.
- Jak chcesz.- mruknął tylko i strzelił.
Widziałam wszystko jak w zwolnionym tempie. Widziałam tylko wirujący nabój, lecący dokładnie między moje oczy. Mogłam się uchylić od pocisku, ale wtedy zabiły moją córkę. A ja na to nie pozwolę. Moja śmierć nadchodziła z zawrotnym tempem.
- Roza nieeeeeeee!- tym razem wyraźnie słyszałam krzyk Bielikowa.
- Kocham Cię, towarzyszu.- szepnęłam na sekundę przed zderzeniem.
Jeszcze sekunda i....
Cała mokra, zerwałam się do siadu. To był tylko sen. Gdy już się uspokoiłam, znowu się położyłam i zasnęłam.
"Nasz los od zawsze zapisany był w gwiazdach. To one poprowadziły mnie do Ciebie mimo tylu przeciwności, spójrz. Jesteśmy tu. Razem. Ty i ja Roza. Na zawsze."
niedziela, 6 listopada 2016
ROZDZIAŁ 313
Jestem jedynaczką. Bardzo szybko się zaprzyjaźniłam. W przyszłości chcę zostać architektką wnętrz i jestem w trakcie studiów na ten właśnie zawód. Mam dwa szynszyle o imionach Miluś i Dino.
Subskrybuj:
Posty (Atom)