poniedziałek, 19 września 2016

ROZDZIAŁ 258

Uznałabym je za normalne, gdyby nie drabina stojący przy nim. Spojrzałam w górę i zobaczyłam kawałek kwadratowej platformy. Cofnęłam się kilka kroków i znowu podniosłam wzrok. To był domek na drzewie. W prawdzie z połową dachu,ale zawsze coś.
- Dymitr to jest wspaniałe. To po to się wymykałeś?
Pokiwał głową
- Jeszcze nie skończyłem i chciałem pokazać go wam jutro, jako prezent dla Lili.- podrapał się po karku.
- To jest wspaniałe, ale szkoda, że tak daleko.
- Wynająłem ludzi i mieli mi to drzewo wykopać bez uszkadzania korzeni i wsadzić bliżej domu. Ale nie wiem, czy zdążę do jutra. Zajmie mi to całą noc.
- O nie towarzyszu. Ty też musisz spać, a razem o wiele szybciej nam to pójdzie.- zablokowałam wózek, aby nie odjechał i zaczęłam się wspinać na górę.
- Razem?- zdziwił się Rosjanin.
- Chyba nie myślałeś, biorąc mnie tu, że się położę, będę opalać i patrzeć jak się męczysz. Choć tu lepiej, bo sama też nie będę robić.- zawołałam wiążąc sobie włosy w kucyk.
Po chwili koło mnie stał mąż.
- To co robimy towarzyszu?
- Ja dokończę dach, a ty możesz przymocować drzwi i okna.- weszliśmy do środka, uważając na głowy.- Następnie możesz wziąć te większe belki i powbijać tam, gdzie na zewnątrz wystają gwoździe.
- To bierzemy się do roboty.- zatarłam dłonie i podeszłam do sterty desek i innych drewnianych rzeczy w kącie.
Znalazłam dwie małe, ozdobnie deski, z jednej strony kończące się trzema łukami. Uznałam, że to od okien. Pomyślałam, że można to jakoś ozdobić. W końcu ma być to domek dla dzieci. Znalazłam w skrzynce na narzędzia dłuto i zaczęłam rzeźbić. Przecież to nic trudnego, gdy umie się rysować. Najpierw ołówkiem narysowałam wzór, w tym wypadku kontur galopującego konia i zaczęłam to wycinać. Jednak nie było to takie proste, bo wszystko było wycięte w liniach prostych. Ale znalazłam jaką maszynę na baterię, coś jak wiertarka, tylko zamiast wiertła była okrągła główka z chropowatego materiału. Potraktowałam to jak papier ścierny i wyszlifowałam kąty oraz nierówności, do zadowalającego mnie efektu. Popatrzyłam dumna na swoje dzieło, wyszłam z domku i podeszłam do okna od zewnętrznej strony. Przymocowałam drewno, obrazkiem od zewnątrz. Jednak zawiasy skrzypiały, więc sięgnęłam przez okno po smar i naoliwiłam metal. Wróciłam do środka i i znalazłam drzwiczki do drugiego okna. Na nich zrobiłam słońce z chmurami.
- Roza, co ty tam robisz?- spytał zmartwiony Bielikow.
- Nic takiego, nie przeszkadzaj sobie.
Tak samo je przytwierdziłam i naoliwiłam. Zostały mi jeszcze drzwi. Chwilę myślałam i narysowałam na nich koronę nad skrzyżowanymi sztyletami. Nie no, ja mam jakiś talent do tego. Tym razem zajęło mi to więcej czasu i nie wszędzie mogłam dostać się tą maszyną, wiec męczyłam się z papierem ściernym. Gdy wszystko było gotowe, pomyślałam, że ładnie by to wyglądało z jakąś tabliczka nad. Ale to później, bo może okazać się, że wykorzystam coś potrzebnego. W tym momencie z dachu zaskoczył strażnik.
- Ja zdążyłem zrobić cały dach i położyć na niego trzy warstwy lakieru, a ty dopiero mocowanie drzwi i okien skończyłaś?- zaśmiał się. Jednak przestał, gdy zobaczył co dokładnie zajęło mi tyle czasu. Obszedł do około domek, podziwiając moją robotę.
- No dobra, zwracam honor. Roza to jest piękne i niesamowite. Jak ty to zrobiłaś?
- Po prostu. Narysowałam, wycięłam, wyszlifowałam.- skróciłam opis swojej pracy z uśmiechem.
- Niezwykłe. Nie tylko ja mam wiele talentów.- jeszcze chwilę zachwycał się moją sztukę.- No to teraz czas na barierkę.
Ja zanosiłam belki, a on je wbijał wielkim młotem. Sama chciałam to robić, ale ukochany uznał, że to niebezpieczne i pozwoli mi przebijać poprzeczki. Po długiej, agresywnej wymianie zdań, oczywiście bardziej z mojej strony, zgodziłam się. Gdy mój Rosjanin wszystko wbił, ja przytwierdziłam deski, pomiędzy nimi, od zewnętrznej strony. Tak lepiej wyglądało.
- To co teraz?- spytałam.
- Nie jesteś jeszcze zmęczona?- zdziwił się Dymitr. Zaprzeczyłam głową.- Już wiadomo po kim dzieciaki mają tyle energii.
- Jest taka piękna pogoda, słońce świeci, aż szkoda spać.
- A później w dzień będziesz nie wyspana.
- Ty też. I nawet mi nie mów, że to nie ważne, bo przypomnę ci kłótnię z Bai.- wygarnęłam mu i wróciłam do domku.
Znalazłam tam puszki z lakierem, ale żadnej farby. Wróciłam do ukochanego.
- Towarzyszu, jedziemy do sklepu.- oznajmiłam, schodząc po drabinie.
- Po co Roza?- stał mój mąż.
- Musimy kupić farby i inne rzeczy do ozdoby domku.- zaskoczyłam na ziemię i podeszłam do dzieci.
Odblokowałam wózek, w czasie gdy strażnik schodził.
Razem wróciliśmy do domu, przygotowaliśmy się do drogi i wyjechaliśmy. Wzięliśmy ze sobą suczkę, żeby nie siedziała sama w domu. W pewnym momencie, rozdzwonił się telefon Rosjanina. Przełączył na zestaw głośnomówiący.
- Bielikow, słucham.
- Dzień dobry. Zamawiał pan na dzisiaj wykonanie drzewa.
- Tak. Niestety nie ma mnie teraz w domu, ale może pan się zabierać do roboty, a rozliczymy się gdy wrócę.
- Dobrze. Miłego dnia.- i się rozłączył.
- A kiedy będzie wycinka drzew?- spytałam.
- Myślałem o jakimś dniu, gdy nie będzie nas w domu.
- To może teraz? Da się kogoś wynająć?
- Myślę, że tak.- uśmiechnął się, wykręcając na desce rozdzielczej numer.

ROZDZIAŁ 257

Urodziny trwały do ósmej, a później po dzieciaki przyjechali rodzice. Ojciec zaproponował, żebyśmy zostali na noc,a Lili się do niego dołączyła. Jednak obroniliśmy się argumentami, że nie mamy tu żadnych swoich rzeczy, a torba maluchów jest już pusta. Tylko bolało mnie, patrzeć na smutną Lili, zwłaszcza, że to jej urodziny. Tak rzadko widziała się z Pawką, a oni jutro wyjeżdżają. Więc zrobiłam tak.
- Możesz zostać tu na noc, a my zabierzemy prezenty. Jutro tu po ciebie przyjedziemy i przy okazji odwieziemy rodzinę na lotnisko. Dobrze?
- Tak! Kocham was.
- My ciebie też. I masz całą noc na wymyślenie imienia dla nowego członka rodziny.
Pokiwała energicznie głową i ucisnęła nas. Następnie pożegnaliśmy się z resztą rodziny, po czym z dziećmi i psem odjechaliśmy z pod willi Abe'a.
- Co myślisz o tym Roza?- spytał mój król.
- Nie wiem.- przyznałam szczerze.- Nie uważasz, że za dużo zwierząt nas lubi? No wiesz, jako dampiry?
- Może to przez to błogosławieństwo?- zamyślił się.
- Sądzę, że to za dużo. Dwoje dzieci, moja młodsza siostra, odwiedzająca nas czasami Luna i teraz pies.
- Przynajmniej nasz dom będzie żywy i radosny. Smutno by było mieszkać tylko w dwójkę w tak dużym domu.
- Brakuje tylko stajni dla Gwiazdki.- nie podzielałam jego entuzjazmu.
- Można zbudować. Znam dobrą firmę. Przygotujemy nasz dom pokoleniowo. Jak twoich rodziców. Zrobimy w końcu garaż, możemy ogrodzić ogród, powycinać drzewa, zrobić lepsze miejsce do ćwiczeń, jakiś schowek, plac zabaw...- rozkręcił się.
- Przystopuj towarzyszu. Po pierwsze, pieniądze.
- To chyba ostatnie, o co powinnaś się martwić.- zauważył.
- No dobra. Trzeba na to czasu. Wiesz ile to zajmie? A ile będzie hałasu?
- Damy radę, jeśli tylko się zgodzisz.
Pomyślałam o tym, że opalam się nad basenem, albo na bieżnię mogę po prostu wyjść za dom, a nie dziesięć minut w las, kwiatki rosnące w ogródku i pies wesoło ganiający za piłką, roześmiane dzieci na placu zabaw...
- Zgoda.- postanowiłam.
- Naprawdę?!- spytał z niedowierzaniem.
- Tak. Chcę tego, jeśli tylko będziesz przy mnie.
- Zawsze Roza.- położył dłoń, na moim kolanie.
Na szczęście mogliśmy się przebrać, bo może ta sukienka była zjawiskowa, ale i niewygodna. Dalej jechaliśmy w milczeniu, aż pod dom. No po drodze zajrzeliśmy do najbliższego centrum handlowego, gdzie mogą być rzeczy dla psów i kupiliśmy całą wyprawkę, czyli posłanie, piłkę, gryzaki, dwie miski, szelki, smycz, karmę i smakołyki. W samochodzie przeglądałam strony rasie naszego czworonoga. Jest ona przyjazna dla dzieci, co jest dobre. Znalazłam kilka przepisów na własnej roboty jedzenie dla psów, bo nie samą suchą karmą żyją. Wreszcie dojechaliśmy do domu. Zaniosłam dzieci na górę i wyszykowałam je do spania, a w tym czasie Dymitr wnosił prezenty i wyprawkę do domu. Gdy skończyłam poszłam mu pomóc, a on postanowił odgrzać obiad. Postanowiłam, że nasz nowy przyjaciel, a raczej przyjaciółka będzie miała kącik pod schodami. Przygotowałam tam wszystko, a miski postawiłam w kuchni. Jedną z wodą, a druga z karmą. Po wszystkim usiadłam przy stole w kuchni i przejrzałam dokumenty tej kulki. Na rodowodzie widziało imię Kobra, ale to tylko do rejestru i można ją nazywać inaczej. Miała trzy miesiące i tak, jest samiczką. Na wiosnę trzeba ją pilnować. Choć tu wszędzie, do około las. W tym czasie suczka kręciła się po domu, badając każdy kąt. Spojrzałam na książeczkę szczepień i zauważyłam, że niedługo jest termin. Odłożyłam dokumenty, gdy ukochany postawił przede mną talerz z pysznym kurczakiem. Byłam bardzo głodna, wiec zjadłam wszystko i jeszcze wzięłam dokładkę. Strażnik zaśmiał się ze mnie, ale nie był gorszy. Zjedliśmy tyle samo. Po posiłku, położyliśmy suczkę pod schodami i założyliśmy deskę, żeby nic nam nie zniszczyła. Następnie weszliśmy na górę. Po kąpieli i kolejnym sexie, leżeliśmy w łóżku. Z każdym dniem stajemy się coraz delikatniejsi, ale wciąż czujemy głód siebie po miesiącu przerwy. Udawałam, że śpię. Po kilkunastu minutach, Dymitr wyplątał się z moich objęcia i poszedł do garderoby. Zmartwiłam się, zwłaszcza, że to nie pierwszy raz. Jednak na razie się nie ujawniałam. Zamknęłam szybko oczy, gdy wrócił, pewnie już ubrany. Czułam jak się nade mną pochyla, sprawdzając czy na pewno śpię. Chyba dał się nabrać, bo wyszedł, zamykając cicho drzwi. Odczekałam chwilę i sama wyszłam, wcześniej narzucają na siebie szlafrok. Zeszłam na dół i zobaczyłam światło na korytarzu. Dymitr kucał tyłem do mnie i wiązał buta, więc mnie nawet nie zauważył.
- Gdzieś się wybierasz, towarzyszu?- spytałam, opierając się o framugę drzwi.
Strażnik aż podskoczył na dźwięk mojego głosu. Spojrzał na mnie lekko wystraszony.
- Myślałem, że spisz.- przyznał.
- Najwidoczniej nie.- odpowiedziałam, trochę za ostro. Po chwili się uspokoiłam i spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek.- Co ty ukrywasz?
- Nic.- wyczułam niepewność e jego głosie.
- Przecież widzę, że coś jest nie tak. Wychodzisz tak od pięciu nocy. Myślisz, że nie wiem? Gdybym cię nie znała, oskarżyłabym cię o zdradę. Ale wiem, że byś mi tego nie zrobił. Dlatego chcę wiedzieć, co się dzieje. Po prostu się o ciebie martwię.- dodałam delikatniej, podchodząc do ukochanego i patrząc mu w oczy.- Dymitr, proszę.
W końcu uległ. Całe napięcie zniknęło z jego twarzy, którą potarł jedną dłonią.
- Ubierz się i zabierz dzieci. Pokaże ci coś.
Czym prędzej pobiegłam na górę i do garderoby. Włożyłam świeżą bieliznę, czarne szorty i pomarańczową koszulkę w krótki rękaw. Bielikow przyszykował już dzieci i czekał z Nastką, aż wezmę Felixa. W czwórkę zeszliśmy na dół i włożyliśmy dzieciaki do wózka. Dymitr zamknął za nami drzwi i poprowadził w las. Słońce już dawno świeciło na niebie, a wokół latały ptaki, ćwierkając radośnie. Maluchy zaciekawione, patrzyły dookoła, chłonąc witaminę D3 ze słońca. Nie szliśmy długo, może z pięć minut, aż zatrzymaliśmy się pod drzewem.

ROZDZIAŁ 256

Ogród wyglądał magicznie. Abe się postarał. Wszędzie na drzewach wisiały lampiony, a na jednej z gałęzi wielka piniata w kształcie jednorożca. Był również ogromny dmuchany zamek, zjeżdżalnia basenu z piłkami i stół ze słodyczami, ciastkami i piciem. Nad ziemią unosiły się różnego kształtu i koloru balony z helem. Lili była zachwycona i wcale jej się nie dziwię. Poszła się bawić ze znajomymi na zjeżdżalni. Dzieciaki były różnie pobierane. Widziałam postacie z bajek, zwierzęta, czarownice, zombie oraz wiele innych. Nagle ktoś chciał zasłonić mi oczy, ale szybko się odwróciłam i przytuliłam przyjaciółkę.
- Im bardziej myślisz, żebym nie sprawdziła gdzie jesteś, tym bardziej to zrobię.- szepnęłam jej na ucho i się odsunęłam.
- Zapamiętam.- zmierzyła mnie dokładnie wzrokiem.- A podobno to ja jestem królową wampirów.- dygnęła przede mną, a ja się wyprostowałam dumnie. Następnie obie się
- Niekiedy rolę lubią się zmieniać, bagienna księżniczko.
Lissa miała na sobie zieloną suknię, lekko poszarpaną i pobrudzoną. Oczywiście wszystko zaprojektowane. A w jej blond włosy, wpleciono sztuczne wodorosty. Skórę miała przypudrowaną na odcień zieleni.
- A gdzie nasza solenizantka?- spytała.
- Bawi się z gośćmi w zamku.
- Rose, Dymitr. Dzieci, ale ty pięknie wyglądacie.- razem z mężem odwróciliśmy się do właścicielki głosu.
- Dziękujemy mamo.- Rosjanin uściskał kobietę, a ja po nim.
Cała rodzina Bielikowów przebrała się za czarownice. Jedynie Pawka i Łuka zmienili się w dżinów.
- Gdzie jest Lili.- na wstępie spytał starszy chłopiec.
- Krwiożerczej księżniczki najlepiej szukać w zamku.- puściłam mu oko, a jego już nie było.
- A ty tez jeśteś krwioerca, ciociu?- spytał jedyny w tej rodzinie blondynek.
- A to zależy. A jesteś słodki?
- I to jeszcze jak.- jego pewność siebie jest taka pocieszna.
- To ciocia cię złapie i zje.- zaczęłam go gonić, a on uciekać.
Jednak nie pobiegł za daleko i go złapałem. Podniosłam do góry i cmoknęłam w policzek.
-Jesteś słodki, ale cię oszczędzę, jeśli posiedzisz u cioci na kolanach.
- Taaaaak.- ucieszył się maluch i wtulił we mnie.- Ja tiebia liubliu tetushka(cioci).
- Też cię kocham.
Wróciłam z nim do stołu i usiadłam między przyjaciółką, a ukochanym. W między czasie niestety dołączył do nas Ozera.
- No proszę, Rose wygląda tak, że strzygi może w końcu zaczną się jej bać.- posłał mi złośliwy uśmiech.
- A ja widzę, że kopciuszek zgubił pantofelek i jeszcze karoca wpadła mu do jeziora. Na pewno to Lissa była twoją bohaterką.- udałam wzruszenie.
- Dla twojej wiadomości, jestem Frankensteinem.
- O! A jednak miałam rację, że brakuje ci mózgu.- zaczęłam się śmiać.
Christian już chciał coś powiedzieć, ale wyprzedziła go królowa.
- Rose, a mi coraz lepiej idzie panowanie nad więzią.- pochwaliła się.
- Brawo.
No tak. Przez ostatnie dni daliśmy jej wiele okazji do tego.
- A nie zdążyłam ci podziękować za zorganizowanie chrzcin. To było wspaniałe. Jesteś najlepszą siostrą jaką mogłam mieć. Na równi z Lili oczywiście.
- A nie ma sprawy. Cieszę się, że zostałam chrzestną Anastazji, razem z Masonem.
- A właśnie, gdzie oni? I Jill z Eddym?- spytałam.
- Pewnie zaraz przyjdą.
Jak na zawołanie, pojawiła się cała czwórka. A zaraz po nich, moi rodzice. Jednak mama dała się przekonać do założenia stroju wilkołaka. I nawet nieźle w nim wyglądała.
- To teraz proponuję zwołać wszystkie dzieciaki i pokroić torty.- mój ojciec zawarł ręce, gdy już się przywitaliśmy z gośćmi.
Wszedł na scenę i wziął mikrofon. Poprosił, aby wszyscy przyszli pod scenę, a samą jubilatkę zaprosił do siebie. Po chwili na drewniany parkiet wjechały dwa wózki. Jeden z naszym ciastem, a drugi z torem w kształcie leżącego źrebaka skrzydlatego jednorożca(↓). Ale tylko na naszym było dziewięć świeczek. Po ich zdmuchnięciu przez moją siostrę, rozległy się gromkie brawa, a mój król nawet zagwizdał na palcach. Spojrzałam na niego i zobaczyłam radość i szczęście w jego oczach. Chyba wyczuł, że mu się przyglądam, bo zwrócił na mnie wzrok i się uśmiechnął, po czym przytulił mnie do siebie. Następnie każdy podchodził i składał dampirzycy życzenia. Nadeszła nasza kolej.
- Dużo szczęścia, radości i żebyś kiedyś została najlepszą strażniczką na świecie.- przytuliliśmy ją.
- Taką jak wy?- spytała z błyskiem uwielbienia w oczach.
Bielikow ukląkł i złapał ją za ręce.
- Lepszą.- powiedział, a mała, rzuciła mu się na szyję, strącając jego koronę.
Wszyscy się zaśmialiśmy.
- Kocham was.
- A my ciebie.- odpowiedzieliśmy jednocześnie.
W między czasie poukładano stoły, przy których teraz każdy jadł po kawałku z obu ciast. Jednak uważałam, że nasze jest lepsze.
- Nie za bardzo wieżę w umiejętności kulinarne naszej córki,- Abe posłał mi przepraszające spojrzenie, na co odpowiedziałam morderczym wzrokiem.- więc zgaduję, że to Bielikow kontrolował pracę w kuchni.- otarł serwetką usta, choć wcale się nie pobrudził i spojrzał na mojego męża.- Nie chciałbyś zostać moim szefem kuchni?
Łyżeczka wypadła mi i z brzdękiem uderzyła o talerz. Najbliżej znajdujące się osoby, czyli nasi przyjaciele i rodzina, zwrócili na mnie swój wzrok, z niepokojem, bo wszyscy mnie dobrze znali. Już chciałam się sprzeciwić i krzyczeć na ojca, gdy ukochany położył mi rękę na udzie. Popatrzyłam na niego i otrzymałam uspokajające spojrzenie.
- Dziękuję Panie Mazur, ale mam już pracę i nie zamienił bym jej na żadną inną. W końcu w życiu powinno się robić coś dla idei, a nie samych pieniędzy.
- Skoro tak uważasz.- staruszek wzruszył ramionami i wróciliśmy do jedzenia.
Jednak zanim się pochylił nad talerzem, w jego oczach widziałam dumę i aprobatę dla zięcia.
Po posiłku Abe zorganizował inne rozrywki dla dzieciaków. Rozbijanie piniaty, przycinanie osłowi ogonka, a na koniec oddał pałeczkę wynajętym animatorów. Wszyscy miło się bawili. Nawet Zoja odnalazła się w tym tłumie. Jest bardzo cwana i wygadana, czym zyskała sobie w oczach przyjaciół Lili, a zwłaszcza dziewczyn. A nasze dzieci i Łuka bawili się na kocyku z zabawkami, pod opieką Jill. Nagle, w środku imprezy mój ojciec na nowo wyszedł na scenę.
- Proszę wszystkich o uwagę.- tak też się stało.- Więc jest to bardzo ważny dzień dla mojej małej córeczki. Pierwsze urodziny w nowej rodzinie. Nie zawsze jest łatwo odnaleźć się w takiej sytuacji, a jej się udało, z czego jestem bardzo dumny. Chodź tu słońce.- po chwili obok niego stała Lili.- Może Rose i Dymitr mnie za to nie zabiją, ale chciałbym teraz ofiarować ci prezent ode mnie i mojej narzeczonej.
W tej chwili na scenę został wprowadzony przez Dave, niezdarnie poruszający się puchaty szczeniak Golden Retriever z czerwoną kokardą na szyi. Patrzyłam na to w szoku, tak samo jak moja siostra.
- Od teraz jest nowym członkiem waszej rodziny.- dodałem mój ojciec, unikając mojego wzroku.
I dobrze. Ale i tak z nim sobie pogadam. Jednak gdy widziałam radość siostry, gdy przytulała tą puchatą kulkę, jakoś przeszła mi złość na staruszka.