piątek, 25 sierpnia 2017

ROZDZIAŁ 117

Wściekła wpadłam do domu jak burza.
- BIELIKOW!- wydarłam się na cały dom.
Po chwili zszedł po schodach, wyraźnie zmartwiony.
- Coś się stało kochanie?- nagle jego twarz zbladła.- Coś jest nie tak z dzieckiem?
Wróciłam właśnie z wizyty u ginekologa. Dymitr nie mógł iść ze mną, bo musiał bardzo pilnie jechać z Christianem do sklepu po całą zgrzewkę Coli i paczkę żelków. Ehem. Liss też jest w ciąży.
- Można tak powiedzieć.- rzuciłam wściekła papierami na stół.
Dymitr wziął je niepewnie i zaczął szybko czytać. Widziałam jak przez jego twarz przebiega gama uczuć. Od strachu, przez zaciekawienie, szok i..... nie no, trzymajcie mnie. Szczęście?! On się z tego cieszy?
- Ostatni raz jestem w ciąży!- krzyknęłam, wytykając go palcem.- Z Tobą nie da się normalnie. Trojaczki! Rozumiesz?! Trojaczki.
Mój mąż pełen szczęścia objął mnie i zaczął nas kręcić w kółko, po czym pocałunkiem zamknął mi usta i mimo wielkich starań, nie umiałam być dalej wściekła. Dyszeliśmy ciężko, patrząc na siebie z miłością. Odsunął się ode mnie z dumnym uśmiechem.
- Ma się tą dwururkę.- spojrzał na mnie znacząco, a ja pacnęłam go w ramię, na co zaczął się śmiać i wziął mnie w ramiona.- Chodź Roza, musimy to uczcić. W naszej sypialni.
Westchnęłam, ale dałam się poprowadzić na górę. Nie umiem długo gniewać się na tego człowieka.
***
- PRZYJ!
Wykonałam polecenie, po czym upadłam zmęczona na łóżko, słysząc płacz dziecka. Trzeci. Już koniec.
- Jestem z ciebie dumny Roza.- szepnął mi do ucha mój mąż. Tym razem nie zemdlał i dzielnie wytrzymał moje, wbijające się mu w dłoń, paznokcie. Z uśmiechem, leżałam, ciężko dysząc.
- Dziewczynka.- powiedziała pielęgniarka.- Gratuluję państwu.
- Dziękujemy.- odpowiedział za nas oboje Dymitr i wziął małe zawiniątko na ręce.
W jego oczkach widziałam łzy. Po raz pierwszy trzyma nasze dziecko prosto po porodzie.
- Macie już Państwo imiona.- spytała położna.
Nie miałam na nic siły, no bo, przecież przed chwilą urodziłam trójkę dzieci i łożysko. Dałam więc znak Dymitrowi.
- Tak. Chłopcy Tayller i Dan, a dziewczynka Elizabeth.
***
- Tayller! Wracaj! Nie wolno.
Siedziałam na werandzie patrząc jak mój mąż ugania się na placu zabaw w ogrodzie za synami. I tak jest od ośmiu lat. Obaj to diabły w przebraniach słodkich dzieci. Większość mówi, że mają mój charakter, ale uroda ojca pozwala im uniknąć za to konsekwencji. Obecnie bracia kłócą się o wazon, który dostaliśmy od Soni na nasz ślub. I póki co wygrywa Tayller.
- Dzieciaki.- prychnęła Elizabeth, rozwiązując jakąś książkę z zagadkami dla dorosłych.
Ona w odróżnieniu od braci zachowuje się nad wyraz dorośle. Jakby była o jakieś siedem lat starsza niż jest. Przyznałam jej rację, kończąc dopijać popołudniową kawę.
- Roza, weź im coś powiedz.- Dymitr z żałością w oczach spojrzał na mnie.
- Przykro mi kochanie, ale sam ustaliłeś, że pilnujemy ich na zmianę.
- No ale Roza.- opuścił ręce z bezradnością.
Westchnęłam i wróciłam do domu. Co on by beze mnie zrobił? Wzięłam trzy miski i napełniłam je migdałami. Wróciłam z tym na dwór i dałam jedną miskę córce.
- Orzechy!- zawołałam.
To było niczym magicznie hasło. Tayllor i Dan zatrzymali się i spojrzeli w moją stronę. Na raz stracili zainteresowanie wazonem i wyrzucili go w górę, po czym podbiegli do stołu. Mój ukochanym w ostatniej chwili złapał naczynie i ze skwaszoną miną podszedł do nas. Urwisy już zajadały się migdałami.
- Chłopcy, co ja wam mówiłem o ubraniu naszych rzeczy bez pozwolenia?- spojrzał na nich groźnie.
- Przepraszamy.- powiedzieli jednocześnie, robiąc urocze minki.
- Zawsze przepraszacie i zawsze robicie to samo. Koniec tego dobrego. Za karę sprzątacie dzisiaj po kolacji. Ręcznie.
- Ale tato...
- Nie ma żadnego ale.- powiedział stanowczo.- Powinno wam być wstyd. Zawsze zostawiacie za sobą bałagan, który wasza matka musi sprzątać i nigdy nawet nie usłyszała od was dziękuję. Codziennie macie ciepłe śniadanie, czyste ubrania, nawet łóżka wam ścieli. Od dzisiaj sami sobie ścielicie, sprzątacie po zabawie, a po jedzeniu sprzątacie swoje miejsce, a talerze chociaż zalejcie wodą. Nie będziemy wszystkiego robić za was, zrozumiano?
- Tak tato.- spuścili głowy.
Gdy tylko skończyli jeść orzechy, grzecznie odnieśli naczynia do zmywarki i wrócili na plac zabaw. Byłam dumna z mojego mężczyzny.