poniedziałek, 30 lipca 2018

Prawda cz. 4

Ostatnie dni były cudowne. Zwiedzaliśmy najbliższe miasta oraz spędzaliśmy każdą sekundę razem. co rano budziłam się w ramionach Dymitra, po długim i czułym poranku szliśmy na śniadanie z jego rodziną, a później na cały dzień lub do obiadu byliśmy po za domem. I przez cały czas nie mogliśmy się od siebie oderwać. Jeszcze nigdy nie czułam się tak kochana. Mam najlepszego mężczyznę na świecie. Na każdym kroku udowadniał mi, jak bardzo mnie kocha. Wiele razy mnie wzruszył takimi słowami, jakich sama nie umiałam ułożyć. Dzisiaj zostaliśmy w domu. Siedziałam w ogrodzie z herbatą i z uśmiechem patrzyłam, jak mój ukochany ćwiczy z siostrzeńcem, jednocześnie pogrążona w myślach o tym tygodniu.
- Co taka zamyślona?- wyrwana z zamyślenia spojrzałam w bok.
Obok mnie usiadła Karolina z małą Zoją na rękach
- A, nic.- Uśmiechnęłam się do niej lekko.- Rozkoszuję się ostatnimi chwilami tu. Pojutrze musimy wracać do akademii.- Zwiesiłam głowę, pocierając kubek.
- Nie chcesz stąd wracać, prawda?- spojrzał w na mnie z uśmiechem.
- Oczywiście że nie chcę!- Wybuchłam.- Tam będziemy musieli wrócić znowu do swoich ról. Nie będzie czułości, przytulania, całowania, miłości. Będą tylko treningi i jego maska strażnika.
- Roza, skarbie- poczułam otulające mnie silne ramiona i od razu się uspokoiłam. Przemknęłam oczy i oparła się o tors za mną, ochłonąć całe ciepło Rosjanina.- to nie prawda. Zawsze będę cię kochał i będę się starał, na tyle, na ile będę mógł, żebyś to wiedziała. Są ograniczenia, ale to tylko kilka miesięcy. I będziemy mogli wszystko- Powiedział z siłą.
- Co? Maska strażnika?- Zaśmiała się Karo.
- Rose tak nazywa moją obojętność strażnika.
- W akademii ciągle ją ma. Zawsze. Obojętny i chłodny...
- Nie dla ciebie.
- A przypomnieć ci ferie zimowe?- spojrzałam na niego z przekąsem,
- A przypomnieć ci warownie?- uniósł brew.
- Ummm...- uśmiechnęłam się kusząco.- Bardzo chętnie strażniku Bielikow.
Nie odrywając od niego spojrzenia, odwróciłam się na ławce w jego stronę i położyłam mu dłonie mu piersi.
- A jak bardzo chcesz, panno Hathaway?- nachylił się i pocałował mnie delikatnie, ale zmysłowo.
- Bardzo
- Macie dziwną grę wstępną- skrzywiła się Karo, gdy byliśmy już połączeni w namiętnym pocałunku.
Nagle Dymitr przerzucił mnie sobie przez ramię i wstał.
- Wydaje ci się siostra.- zaśmiał się i dał mi klapsa, gdy próbowałam się uwolnić.- Uspokój się kicia.
- Przy tobie to bardzo trudne, tygrysku.
Próbowałam dosięgnąć do jego pośladków, ale tylko dostał kilka razy w dół pleców. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia, oprócz wybuchu śmiechu i kolejnego klapsa. Ma szczęście że to kocham, bo byśmy inaczej wtedy gadali.
***
- Muszę coś załatwić- poinformowałam, ubierając kurtkę.
- Co?- spytała Olena, marszcząc brwi.
- A takie... dawne znajomości - wymyśliłam na szybko.- wrócę wieczorem. I niech Dymitr mnie nie szuka, nic mi nie będzie.
Wyszłam i wsiadłam do auta. Wcześniej od Wiki wyciągnęłam więcej informacji o tym "Żmiju". Niestety nie wiedziała, gdzie ma rezydencję. Postanowiłam wypytać innych w wiosce. Niestety na spacerach z Dymitrem nie miałam szans, bo nie odstępował mnie na krok (co swoją drogą było cudownie urocze). Ale na jednym ze spacerów natknęliśmy się na dampirów, którzy na własną rękę tropią strzygi. Dymitr za bardzo tego nie pochwalał, ja też w sumie nie. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby mieli lepszą strategię. Tak są nieefektowni. Ale pomyślałam, że mogą wiedzieć, gdzie ma swoją jamę Abe. Zaparkowałam koło studni. Tak jak myślałam, byli tam. Wysiadłam i poszłam do nich.
- Hej chłopcy- zwróciłam na siebie ich uwagę.- Mam do was sprawę.
- Tak, a jaką?- spytał, jak dobrze pamiętam, Denis.
- Tak pomyślałam, dużo ty się pewnie kręcicie po okolicy, pewnie wiecie, gdzie jest rezydencja Abe'a.
- A jak wiemy to co? - rzucił Lew.
- To może chcielibyście się ze mną podzielić tą informacją?
- A co będziemy z tego mieli?
- Lew!- przerwał mu Artur.
- No co? Zawsze coś można wytargować.- obruszył się.
Denis pokręcił głową i odwrócił się w moją stronę.
- Po co ci on?- spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Bo potrzebuję. Sprawy rodzinne- machnęłam lekceważąco ręką.
- Chodzi o dawną sprawę Bielikowów?
- Nie. Moja własna. Tamta z tego co słyszałam jest zakończona.
- O! A co Żmij chciał w zamian? - zaciekawił się Artur.
- Co? Już wtedy chciał, żeby Dymitr był chłopcem  na posyłki. Nie wiedzieliście?
- Co? I ty to łyknęłaś?
- A to nie prawda?- zmarszczyłam brwi.
- W sumie nie wiem- wzruszył ramionami Artur.- Wszystkim mówił, że to, ale jaka jest prawda, nikt po za nimi dwoma nie wie.
- Dobra, nie ważne. To wiecie czy nie?- po woli traciłam cierpliwość.- Nie mam całego dnia.
W końcu mi powiedzieli i mogłam ruszyć dalej. Zatrzymałam się s lesie przy rezydencji i zakradłam pod ogrodzenie. Rozważałam przejście przez ogrodzenie, gdy zauważyłam zbliżającą się do bramy czarną furgonetkę. Z tyłu drzwi były otwarte, przez wystającą belkę. Niezauważalne podkradłam się i wskoczyłam do środka. Zaczęłam się czujnie rozglądać po samochodzie. Deski, farby i mnóstwo wielkich kartonów. Usłyszałam szamotanie i stłumione głosy. Samochód podskoczył i musiałam się przytrzymać, żeby nie upaść. Drzwi otworzyły się szerzej, a wiązka światła padła na związana i zakneblowaną dwójkę dzieci pod ścianą. Strasznie się trzęsły i patrzyły na mnie że strachem. Pokazałam im, żeby były cicho. Podeszłam i wyciągnęłam sztylet. Otworzyły szeroko oczy i zaczęły się bardziej szarpać.
- Ej, spokojnie- powiedziałam szeptem.
Nagle samochód się zatrzymał i usłyszałam rozmowy po rosyjsku. Szybko przecięłam im sznurki. Pokazałam, że mają cicho uciekać w las. Dziewczynka wzięła brata na ręce i uciekła z samochodu. Sama się związałam i czekałam. Ktoś zajrzał, a ja udawałam wystraszoną. Muszę być niezłą aktorką, bo uśmiechnął się złośliwie. Zamknął drzwi i dalej cis nimi rozmawiał. Mam nadzieję, że nie skomentuję mnie i nie zorientują się, że nie jestem dwójką dzieci. Ale po chwili ruszyliśmy. Rozplątałam się i stanęłam przy drzwiach. Czekałam. Wjechaliśmy do jakiegoś garażu. Sekundy mijały, a ja byłam gotowa na walkę. Nie wiem, ilu ich tam będzie, ale nie dostaną mnie łatwo. Naprężyłam całe swoje ciało w oczekiwaniu. Drzwi otworzyły się, a ja od razu uderzyłam pierwszego mężczyznę w twarz, nokautując go. Wyskoczyłam z auta i pamiętając lekcję  Bielikowa, rzuciłam się na niego bezgłośnie. Jednak zdarzył się obronić i kopnął mnie e brzuch. Zgięłam się, ale szybko wróciłam do pionu i zaatakowałam to lewym sierpowym. Był większy i silniejszy, ale dzięki treningom umiałam jego atuty zmienić w słabość. Zanurkowałam pod jego ciosem, znalazłam się za nim i zanim zdążył się obrócić, kopnęłam go z półobrotu. Poleciał na furgonetkę i stracił przytomność. Czekałam z wstrzymanym tchem na kolejny atak, ale nic nie nastąpiło. Wyprostowałam się i rozejrzałam. Garaż był pusty. No dobrze, to co dalej? Spojrzałam na nieprzytomnych mężczyzn i wpadłam na genialny pomysł. Poaktorzę sobie dalej. Po 10 minutach oni szarpali się związani i zakneblowani w furgonetce, a ja poprawiałam włosy, patrząc w lusterku, jak wyglądam w nowym stroju. Nogawki i rękawy były trochę za długie, ale nie było widać, że jest ciut większy niż powinien. Pewnym krokiem wyszłam z garażu i udałam się korytarzami. Zaczepiłam pierwszego napotkanego strażnika. Wyglądał na nie wiele starszego ode mnie, może nie zna wszystkich strażników. Zaczepiłam go.
- Przepraszam?
- Tak?- spojrzał na mnie że strażniczą obojętnością.
- Hej. Jestem Megan. Właśnie zaczęłam pracę i mam pilnować... jak to się nazywało? Tam Pan Mazur trzyma dokumenty o różnych ludziach...
- Arkhiv?- unosi brew. Czy jestem jedyną osobą na świecie, która tak nie umie?
- Tak! Dokładnie! Powiesz mi, gdzie to jest?- uśmiechnęłam się uroczo.
Patrzył na mnie znudzony.
- Na trzecim piętrze w prawo. Drzwi będą podpisane.
- Dziękuję strażniku...
- Dered.
- Strażniku Dered- zasalutowałam i odeszłam.
Poszłam za jego wskazówkami na trzecie piętro. Skręciłam w prawo i przeklęłam. Były drzwi. Było mnóstwo drzwi. I były podpisane. Cerlicą. I jak ja mam tu coś znaleźć? Myśl, Rose, myśl... Mogłabym przeszukać wszystkie po kolei, ale jak gdzieś są strażnicy, to będzie słabo. Zaczęłam posłuchiwać pod drzwiami. Wszędzie cisza. W jednym usłyszałam mężczyznę mówiącego po rosyjsku, ale z obcym akcentem. Zamarłam. To może być ten staruch, Mazur. Cicho poszłam dalej. Ostatnie drzwi. Jeśli tam będzie cisza, będę musiała sprawdzać. Nasłuchuję I dalej cisza. Już chciałam się odsunąć, ale jednak coś usłyszałam.  Jakiś szum. Jakby... komputerów? Może to tu. W sumie mamy XXI wiek. Ostrożnie nacisnęłam klamkę i uchyliłam drzwi. Bingo. Na środku pokoju stało biurko, a na nim stary komputer. Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do komputera. Ale skrzynia. Czemu tego jeszcze nie ma w muzeum? Włączyłam monitor i czekałam. Przeklęłam po raz kolejny. Hasło. No genialnie. Czemu o tym nie pomyślałam? Ale dobra, jestem za daleko, żeby się wycofać. To do roboty. Zaczęłam od prostych, typu 12345678, wlazłkoteknapłotek, ruskawódka.  Nic. Zdenerwowana nawet napisałam coś w stylu Idzsiepieprzycstaruchu. Ehhh... poddałam się i czekałam, aż po mnie przyjdą. Ktoś w końcu zauważy, że coś jest nie tak i znajdą mnie. Z nudów wpisywałam dalej wyzwiska i inne głupoty, nawet datę mojego urodzenia. Po zatwierdzeniu, prawie spadłam z fotela. Poprawne! To jest poprawne! Ale zbieg okoliczności. Nie mogłam w to uwierzyć. Od razu zaczęłam przeszukiwać. W wyszukiwanie wpisałam "Rosemarie Hathaway". Ale nie znalazło. Wysunęła nazwisko i szukałam po imieniu, ale też nie było mojego folderu. Wpisałam samo Hathaway, ale też mnie nie było. Za to znalazłam folder mamy. Ciekawe. Nie mogłam się powstrzymać i otworzyłam. Było wszystko. Jej rodzina, znaczy nasza. Moja babcia, ciotki, ale ani słowa o mnie. Czyżby nie wiedział o moim istnieniu? Myślałam, że już wszyscy mnie znają. Uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie jakiego zamieszania narobiłam, uciekając z księżniczką. Patrzyłam dalej. No proszę, oceny i wyniki w szkole. Parsknęłam śmiechem. No co ja widzę? Na mnie narzeka, a sama nie była lepsza. Tarantule na biurku nauczycielki, która miała arachnofobię, podniesienie szamponu morojki na różową farbę, wypisanie co myśli o wszystkich nauczycielach i zostawienie pod gabinetem dyrektorki. Zgolenie głowy innej morojki dzień przed balem. Oj, jeśli wyjdę stąd żywa, będę ją tym dręczyć do końca życia. Choć trzeba jej przyznać, że uczyła się lepiej ode mnie. Ale i tak nie tego szukam. A o jej romansach ani słowa. No ja nie wytrzymam. Wpisałam nawet Rose. Dalej żadnej Hathaway. Ale jeden folder mnie zaciekawił. "Roseola" (różyczka) Weszłam w folder i poznałam szoku. Cały był wypełniony zdjęciami. Moimi. Pierwsze to z ostatnich dni, później z treningów, imprez, z chłopakami, z czasów ucieczki, całe moje lata w szkole, dzieciństwo, wszystkie diagnozy i spisy lekarzy, każda nagana, wszystko. Znalazłam swój akt urodzenia. Tam będą moje dane. Imię, nazwisko, data, matka i ojciec... Nim jednak zdążyłam w to wejść, przez drzwi wpadło 6 strażników. Nawet nie zdążyłam przeczytać, kto jest moim ojcem! Po to tyle przeszłam, tyle szukania, kombinowania, jestem tak blisko i mam tego nie zobaczyć? Po moim trupie. Błyskawicznie wrzuciłam e na pierwszego. Odpierałam każdy atak, ale i moje blokowali. Jednak co jakiś czas jeden padał. Ale w końcu poczułam, jak łapią mnie z tylu za ręce. Broniła się, ale dalszy opór był bezcelowy. Wysłałam ciężko z wysiłku i tylko rzuciłam tęskne spojrzenie na ekran, gdzie kursor kusząco wskazywał folder z odpowiedzią, kto jest miłością mojej mamy. Widać nie dane jest mi to wiedzieć. Pociągnęli mnie na zewnątrz. Poddałam się i dałam prowadzić. Wprowadzili mnie do pokoju, gdzie wcześniej słyszałam mężczyznę. Tak jak myślałam, tyłem do nas stał właściciel rezydencji.
- Panie Mazur, znaleźliśmy ją s Archiwum- zakomunikował jeden że strażników.
Mężczyzna odwrócił się, a gdy tylko mnie zauważył, otworzył szeroko oczy.
- Córuś?!- zdziwił się.
Zaraz zaraz. Że co?
- Jak mnie nazwałeś?!
Od razu się opanował.
- Tak starsi ludzie mówią do młodszych. Dziecko, córko...
- Właśnie, dziecko. Nie córuś. Nie wierzę. Jesteś moim ojcem?!
- Chłopcy, posadźcie ją i wyjdzie. Za 10 minut chcę raport co się stało.
- Tak jest, szefie- posadzili mnie i wyszli.
- Jesteś moim ojcem.- stwierdziłam po zanalizowaniu wszystkiego.
- Tak- westchnął.- A teraz sobie porozmawiamy.
Usiądź na przeciwko i z bezczelnym uśmiechem wpatrywał się we mnie ze splecionymi dłońmi. Przybrałam taką samą pozę.
- Z wielką przyjemnością, staruszku. A zaczniemy od tego, czym się zajmujesz. Masz jakąś mafię, czy coś?
- Czy twoja matka wie, o waszym związku?- odsunął się na krześle z uśmiechem wyższości, a ja zacisnęłam szczękę, zwężając oczy.- No oczywiście, że nie. Nikt nie wie. Aż jestem ciekawy, co by zrobiła z młodym Bielikowem.- zaśmiał się.
- Nawet nie waż się jej o tym mówić. Nie dam go skrzywdzić!- Warknęłam, wstając i uderzając w drewno.
- Nie ukryjecie tego na zawsze.
- Nie, i nie zamierzamy. Ale to jeszcze nie czas. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie- chciałam zmienić temat.
- Dobrze, zostanie to naszą małą tajemnicą. Ale pod jednym warunkiem. Porozmawiam sobie z tym twoim "nauczycielem".
- Co?! Jak możesz?! Nie było cię całe moje życie i nagle chcesz zgrywać kochanego tatusia?! Nie ma mowy!
- Byłem cały czas, tylko o tym nie wiesz.
- Śledzenie mnie uważasz za przykład dobrego ojcostwa?!- byłam wściekła.- To pewnie ty podałeś strażnikom nasze położenie.
- Nie.- wciąż był spokojny i opanowany, co jeszcze bardziej mnie denerwowało.- Twoja matka nic nie wie o tym, że moi ludzie cały czas was obserwują. Kazała mi się nie wtrącać. Nie śledziłem cię, a dbałem o twoje bezpieczeństwo. Myślisz, że gdyby nie moi ludzie, dzisiaj byśmy rozmawiali?
- Świetnie nam szło, nie wiem, o co ci chodzi?
- Przez dwa lata przebywałaś z księżniczką Dragomir, ostatnią że swojego rodu, po za barierami- wstał i zaczął się przechadzać po biurze.- W samym środku planowania przez strzygi wybicia wszystkich rodów.
- Wtedy o tym nie wiedziałam...
- Ale teraz wiesz. Nie zastanawia cię, czemu jeszcze żyjecie?
Miał rację. Nigdy nie spotkaliśmy żadnej strzyg, a teraz wiem, że wręcz powinny na nas polować. Jednak nigdy nad tym nie myślałam.
- Ty?- spytałam niepewnie.
- Tak. A dokładnie moi ludzie. Nie raz zabijali strzygi, które chciały zabić was. Widzisz. Pilnuję cię.
- W Akademii też?- przełknęłam ślinę.- Jak dużo wiesz?
- Tyle ile potrzeba.
- A dwa tygodnie temu, jak pobiłam Jessiego i Dymitr zabrał mnie do warowni...- przerwałam.
- To co? Wydarzyło się coś o czym powinienem wiedzieć?
- Nie wiesz?- w duchu odetchnęłam z ulgą.
- Z Bielikowem... To dobry chłopak. Na początku kazałem was obserwować. Ale później... wiem na co go stać, wiem, że mu na tobie zależy i że przy nim jesteś bezpieczna. To powiesz mi, co się stało?
Spięłam się.
- Nic. Po prostu zaatakowały nas strzygi i dlatego się zastanawiałam, gdzie byli "twoi ludzie".
- Tak. Tego nikt nie przewidział. Ale muszę przyznać, że świetnie sobie radziłaś w walce.
- Nie było cię tam- zauważyłam.
- Nie, ale widziałem raporty, wiem od strażników i od twojej matki.
- Masz z nią kontakt?- zrobiłam wielkie oczy.
- Oczywiście. Naszą umową było, że nie mieszam się w twój życie, ale ma mi wszystko relacjonować. Nawet nie wiesz, jak jest z ciebie dumna. Oboje jesteśmy.
Patrząc na jego uśmiech poczułam dziwne uczucie ciepła w sercu. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. W tym momencie ktoś zapukał do drzwi i od razu wszedł. Strażnik dał Abemu plik kartek i wyszedł. Moroj usiadł za biurkiem i zaczął czytać.
- No proszę, proszę. Niepostrzeżenie wkradła się do samochodu, wypuściła zakładników...- spojrzał na mnie znad kartek.
Poczułam się, jakbym była na dywaniku u dyrektora.
- To były dzieci!- oburzyłam się.
- Tutaj nie ma miejsca na miękkie serce.
- Ja do tego nie należę.
- Żeby własna córka działała na moją szkodę- pokręcił głową i kontynuował.- obezwładniła dwóch strażników, podszyła się pod strażniczkę, wkradł do archiwum i włamała do komputera. No moja krew.- uśmiechnął się.
- Nie jesteś zły?- zdziwiłam się.
- Nie. Te dzieciaki i tak bym wypuścił, mały tylko nastraszyć rodziców. A ty tylko sprawiłaś, że to wygląda bardziej realistycznie, niż gdyby same uciekły z rezydencji. I dzięki tobie wiem, gdzie i jak wzmocnić ochronę- wstał i skierował się do drzwi.- Chodź, dostawimy cię do domu.
Wstałam i poszłam za nim. Bez słowa przeszliśmy całą rezydencję do garażu. Ale innego. W nim znajdowały się w drogie samochody. Zajęliśmy miejsca z tyłu jednego, a z przodu usiadło dwóch strażników.
- Interesuje mnie tylko, po co tyle zachodu?- przerwał ciszę, gdy wyjechaliśmy za bramę rezydencji.- Co chciałaś wiedzieć? Pewnie szukałaś informacji o ojcu Bielikowa.
- Czemu ciągle mówisz do niego po nazwisku?- przewróciłam oczami.- Nie. Szukałam ciebie. Znaczy mojego ojca.
- Na prawdę?- zdziwił się.
- Zawsze byłam ciekawa, kim jesteś. Najbardziej mnie zaintrygowało, po opowieściach Dymitra, gdy niedawno matka powiedziała mi, że ma z Tobą dobre wspomnienia.
- Tak powiedziała?
- Tak. Ona chyba dalej cię kocha.
- Interesujące.
Do końca drogi byliśmy cicho. Gdy zajechaliśmy pod dom, wszyscy domownicy wyszli na zewnątrz. Zaśmiałam się, widząc spojrzenie mojego ukochanego, mówiące "W Co ta dziewczyna znowu się wpakował?" Oj ale będzie jego mina. Z uśmiechem wysiadam, obeszłam samochód i odwróciłam się do Abe'a, patrzącego na mnie z okna.
- Dzięki tato za podwózkę. I za wszystko.
- Nie ma za co, Różyczko. Hej, Bielikow.- zawołał do strażnika.
Odwróciłam się i powstrzymując śmiech, patrzyłam, jak zbiera szczenę z ziemi. Jego mina, bezcenna. Szkoda, że nie mam aparatu.  Od razu się ogarnął i spojrzał z powagą na Mazura.
- My jeszcze sobie pogadamy. I dbaj o nią.
- Dobrze, Panie Mazur- oficjalnie skinął głową.
- Tato?- spojrzałam na niego z wahaniem.- będziemy teraz rodziną?
- Zawsze jesteśmy.- ścisnął moją dłoń.
- Dziękuję.- odsunęłam się i podeszłam do mentora.
Samochód odjechał, a ja przytuliłam się do niego. Od razu objął mnie ramieniem.
- Chyba musimy porozmawiać- spojrzał n mnie z naganą.
- Znalazłam ojca- ucieszyłam się.- Ale było blisko.
- To jest twój ojciec?- dziewczyny dopiero teraz przetrawiły wszystko co się przed chwilą stało.
- Chodźmy do domu. Wszystko wam opowiem- zaśmiałam się.
Pokiwały głowami i skierowaliśmy się do domu. Dymitr cały czas mnie obejmował, a ja załapałam go za dłoń z tyłu i ścisnęłam. To był naprawdę dobry wyjazd.

________________________________________
To już ostatni bonus. No przynajmniej do czasu rozpoczęcia kolejnego bloga. Tak więc czekajcie 1 września pojawi się tu link do drugiego bloga z kolejnymi przygodami  naszego Romitri. Jeszcze nie wiem, gdzie będę umieszczać ewentualne bonusy, jak jakieś napiszę. A tym czasem, miłych wakacji. Kocham was 💖💖💖💖

niedziela, 22 lipca 2018

Baja cz. 3

- Masz wspaniałą rodzinę.
Skończyłam układać ubrania na wolnych półkach, które zostawił mi ukochany w swojej szafie.
- No widzisz. Mówiłem, że wszystko będzie dobrze- uśmiechnął się, rozciągając ręce i nogi na całą długość łóżka.
Wskoczyłam na strażnika, a on mnie objął. Wtuliłam się w niego.
- Częściej się uśmiechasz, odkąd tu jesteśmy- zauważyłam. Uwielbiam jego uśmiech, a nie często mam okazję to oglądać.- To już kolejny argument, dlaczego chciałabym tu zostać.
- Dlatego, że jestem tu szczęśliwy?
- Uhum- kiwnęłam głową.- Twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze. Tak samo, jak szczęście i bezpieczeństwo Lissy. A ty nie chciałbyś tu zostać?
- Chciałbym, chciał. Ale...
- Nie możemy - skończyłam za niego.- Tak, wiem. Więc póki tu jesteśmy, musimy się tym cieszyć- energicznie zerwałam się z niego i wyciągnęłam do niego dłoń.- Chodź.
- Gdzie?- mój ukochany zmarszczył czoło, ale wstał.
- Na romantyczny spacer- podeszłam do niego wolno z zalotnym uśmiechem, kładąc mu dłoń na ramieniu- w blasku księżyca...
- Tak?- mruknął z uśmiechem.
- Tak- zjechałam ręką wzdłuż jego ramienia, łącząc nasze dłonie. Cały czas śledziłam ją wzrokiem.- Chcę poznać to miejsce. Gdzie się bawiłeś, dorastałeś, wychowywałeś...- w końcu uniosłam na niego oczy, zatapiając się w barwie czekolady, jaką mi ofiarował w każdym spojrzeniu.- Chce poznać twoją Rosję.
- Moją?
- Tą, którą kochasz. Może sama ją pokocham. To jak będzie?
- No dobrze, tylko ubierz się ciepło i...
- I weź sztylet. Tak, wiem - przewróciłam z rozbawieniem oczami
- Kocham Cię- uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie, całując.
Uwielbiam to. Dotyk delikatnych i miękkich warg Dymitra na swoich. Szybko poddałam się, zarzucając dłonie na ramiona dampira i bawiąc się jego włosami.
W końcu się od siebie oderwaliśmy, wciąż stojąc bardzo blisko. Patrzyłam mu w oczy, gdy nasze klatki piersiowe unosił się w szybkim tempie. Przypomniało mi się jak jeszcze tydzień temu byliśmy tak samo blisko, tylko, że mniej nas dzieliło. Na to wspomnienie przeszedł mnie dreszcz, a w sobie poczułam ogień. Musiał to zauważyć, bo w jego uśmiech czułości wkradła się samcza duma. Dałam mu kuksańca, robiąc się jeszcze bardziej czerwona, że mnie przejrzał. Zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam.
- No to chodźmy- śmiejąc się, ubrałam kurtkę i schowałam sztylet do wewnętrznej kieszonki.
Udaliśmy się na dół i wyszliśmy na dwór, wołając, że idziemy na spacer. Olena krzyknęła coś, żebyśmy uważali na siebie, ale drzwi już się zamknęły. Od razu jak zeszliśmy z ganku, ukochany objął mnie ramieniem, a ja bardzo chętnie się w niego wtuliłam. To było coś cudownego. Czułam się tak bezpiecznie, tak dobrze, tak potrzebna jakbym znalazła swoje miejsce na ziemi. Miałam wrażenie, że jakbym stamtąd zniknęła, przewróciłby się. A ja byłabym sama. Nie chciałam tego. Czułam się kochana i chciałam, żeby tak zostało na zawszę. Żeby na zawsze mieć miejsce w jego ramionach. W jego sercu.
- Tylko mi nie pokazuj wszystkiego na raz, bo będziemy się nudzić na tej pustyni śniegu.
- Spokojnie. Obiecuję, że ze mną nie będziesz się nudzić- zaśmiał się.
- No ja myślę. Bo jak tak, to zwieję z tej Antarktydy.
- Tak? -uniósł brew do góry, z powagą.- A kto powiedział, że Cię puszczę?
Przyciągnął mnie zaborczo jeszcze bardziej do siebie. Spojrzałam na jego rękę, a później z czułym uśmiechem na ukochanego. Ale on twardym wzrokiem patrzył przed siebie. Zdziwiona również odwróciłam głowę w tamtym kierunku. Zmarszczyłam czoło, widząc jakiegoś mężczyznę sto metrów przed nami. Nie widziałam go dokładnie, ale chyba był morojem. Od razu w oczy rzucał się jego ekstrawagancki strój i mnóstwo biżuterii. W cieniu za nim widziałam kilku innych ludzi. Chyba strażników. Jednak zanim się dobrze przejrzałam, ukochany odciągnął mnie w przeciwnym kierunku. Cały czas czułam na sobie spojrzenie nieznajomego, jednak nie oglądałam się.
- Kto to był?- spytała cicho po kilku minutach.
- Abe. Abe Mazur.
Zmarszczyłam brwi.
- To nie jest arystokrackie nazwisko- stwierdziłam.- To czemu miał strażników, skoro nie wszyscy "królewskiej krwi" mają?
- Nie dostali przy nim przydziału. Sam ich kupił.
- To tak można?- zmarszczyłam brwi.
- Jakby nie patrzeć, nasze wypłaty są małe. Jak ktoś płaci więcej, niektórzy za nim idą. A on im płaci bardzo dużo. Mogliby za nim w ogień wskoczyć.
- To kim on jest?- odważyłam się obejrzeć, ale on wciąż nas obserwował, więc szybko odwróciłam wzrok.
- Nikt do końca nie wie, czym się zajmuje. Ale na pewno to nie są to dobre rzeczy. Lepiej na niego uważaj. Potrafi być niebezpieczny.
- Zrobił wam coś kiedyś?- wystraszyłem się.
- Nie, ale chodzą różne pogłoski. A wiesz, że w każdej plotce jest ziarno prawdy. Tu nawet mamy na niego swoją nazwę "Żmij" co oznacza węża. Podobno nawet strzygi się go boją.
- Wow. No to już musi być ktoś.
- Do tego jest bardzo wpływowy i ma różne kontakty.
- Myślisz, że mógłby wiedzieć, kim jest mój ojciec? Po ostatniej rozmowie z królową i matką strasznie mnie to intryguje.
- Pewnie tak, ale nie za darmo. Żeby pozbyć się Randalla musiałem przez dwa miesiące robić za chłopca na posyłki. Na szczęście docenił moją kuchnię i bardziej tam urzędowałem.
- Co?!- spojrzałam na niego dziwnie.
Zatrzymał się i odczytałam z jego twarzy, że powiedział dużo więcej niż chciał.
- To nic takiego...
- O nie, Towarzyszu. Teraz się nie wywiniesz. Opowiadaj, jak na spowiedzi. Kim jest Randall, czemu chciałeś się go pozbyć i czemu grzeczny ty pracował dla mafioza?
- No dobrze.
Usiadł na ławce, a ja zaraz obok, patrząc na niego uważnie. Odchylił głowę i utkwił spojrzenie w gwieździstym niebie. Wydawało by się, że nie odpowie, ale ja wiedziałam, że zbiera myśli. Dałam mu czas, rozglądając się dookoła. Noc nadawała temu miejscu tajemniczości, uroku. Lampy były od siebie w dużej odległości, ale nam to nie przeszkadzało. Z daleka było widać wieżę lokalnego kościoła, a przed nami stało trochę domków i studnia. A wszystko pokryte warstwą białego puchu, który iskrzył się w blasku księżyca. Westchnęłam błogo, zapominając o naszej rozmowie i przytuliłam się do ręki ukochanego.
- Randall Iwaszkow to mój ojciec.- odezwał się w końcu, a ja wyciągnęłam powietrze.- Pamiętasz co ci mówiłem na treningach. Nie przestał przychodzić dlatego, że go pobiłem. To dzięki Żmijowi już go więcej nie widziałem.
- Och.- zamilkłam na chwilę.- Ale chyba nie jest zły, skoro to zrobił?
- Nie jest zły, jak ma w tym jakiś interes.- uśmiechnął się bez krzty radości.
- Ale jaki niby miał w tym interes? Chłopiec na posyłki? Za słabe jak na mafioza. Albo miał w tym inny biznes, albo zrobił to z dobrego serca, ale zostawił ten długi, żeby zachować twarz.
- Nie wiem. Nie chce o tym myśleć. Ważne, że już nigdy więcej nie zobaczę tego... nawet nie mam słów, żeby go nazywać.
- Cii...- weszłam mu na kolana.- To nie ważne.
Przytuliłam się do jego piersi, a on objął mnie ramionami
- Kocham Cię Roza. Bardzo.
- Ja Ciebie też Towarzyszu.
- Obiecaj mi, że nie poprosisz go o nic. To zbyt niebezpieczne. Nie psujmy sobie tego urlopu.
- No dobrze, nie poproszę.- zagryzłam wargę, kombinując jak to ominąć.
- Dziękuję.- uśmiechnął się i nachylił do mnie.
Uniosłam głowę i pozwoliłam naszym ustom się połączyć.
Po kilku godzinach wróciliśmy, śmiejąc się z wspomnień Dymitra. W domu było cicho, więc pewnie wszyscy spali. Dalej cicho się śmialiśmy, ściągając buty oraz kurtki, po czym ruszyliśmy na górę.
- Kto pierwszy idzie do łazienki? Bo mi trochę zajmie...- zaczęłam, a Rosjanin zmarszczek brwi.
- Sądziłem, że zaoszczędzimy trochę wody i pójdziemy razem.- podszedł do mnie z uśmiechem i złapał mnie za biodra.
- Razem? - spojrzałam na niego zdziwiona.
Zatkało mnie. Niby jesteśmy razem i po naszym pierwszym razie, widział mnie już nago, ale wspólny prysznic? Myśl o tym napełniała mnie onieśmieleniem i podnieceniem. Jak wtedy, gdy pierwszy raz się przed nim rozebrałam.
- Razem - szepnął z uśmiechem.- No chyba że nie chcesz.
Uniósł ręce w górę i zaczął się odsuwać. Jednak załapałam go za koszulkę i przyciągnęłam do siebie.
- Chcę. I mi się teraz nie wymigasz.- przyciągnęłam go bliżej i wpijam się w jego wargi.
Od razu oddał pocałunek, prowadząc mnie do tyłu. Poczułam na plecach drewnianą strukturę drzwi, ale po chwili Dymitr je otworzył i wypadliśmy na korytarz. Dosłownie. Zaśmialiśmy się cicho i zaczęliśmy zbierać z podłogi. Nie trwało długo, aż znaleźliśmy się w łazience. Dymitr zamknął za nami drzwi, a ja tak stałam, nie do końca wiedząc co dalej. Podszedł, unosi moją twarz i lekko musnął usta. Zadrżałam
- Roza, spokojnie, odpręż się. Przecież to tylko ja. No już, spokojnie.- szepnął, głaszcząc delikatnie opuszkami mój policzek.
Byłam w stanie tylko pokiwać głową. Ostrożnie uniosłam dłonie i położyłam mu na ramionach. Głaskałam je, patrząc mu w oczy. Również nie odrywał ode mnie wzroku, trzymając mnie za talię. Poczułam szarpnięcie i po chwili nasze usta się spotkały w długim i powolnym pocałunku. W czasie niego ukochany podciągnął mi bluzkę do góry, a gdy się od siebie oderwaliśmy zdjął ją ze mnie. Odsunął się i sam zdjął z siebie koszulkę. Miałam idealny widok na jego umięśnione tors. Niby widziałam go nie raz, ale wciąż wzbudza mój zachwyt.
- Widzisz coś, co ci się podoba?- zaśmiał się, używając moich słów.
Uśmiechnęłam się kusząco i podeszłam do niego kocim krokiem, kładąc rękę na jego ramieniu i całując to ponownie.
- Oj nawet nie wiesz jak bardzo.
Później wszystko działo się samo. Uniósł mnie za uda i całował zachłannie. Nawet nie wiem, jak i kiedy się do końca rozebraliśmy, ale szybko znaleźliśmy się pod prysznicem. Oczywiście na samym myciu się nie skończyło. Mam nadzieję, że nikogo nie obudziliśmy. Po godzinie wyszliśmy. Nie mogąc przestać się uśmiechać i całować. Położyliśmy się do łóżka, a ja wtuliłam się w mojego strażnika. Czułam się tak cudownie, mogąc się do niego przytulać i zasnąć w jego ramionach. Głaskałam to po włosach na piersi i odpoczywałam.
- Jak się czujesz?- Dymitr przerwał ciszę.
- Cudownie. Najlepsze moje urodziny życia.
- Cieszę się- ścisnął moją dłoń i uniósł sobie do ust, składając lekki pocałunek. Uśmiechnęłam się i pocałowałam to w pierś.
- Nigdy mnie nie zostawiaj - szepnęłam.
- Nie zostawię. Nigdy.
- To dobrze. Kocham Cię.
- Ja Ciebie też Roza.
- Co będziemy robić jutro?
- Możemy pojechać do miasta i pozwiedzać.
- A wieczorem pójdziemy do jakiegoś klubu?- położyłam się na nim z proszącym uśmiechem.
Zaśmiał się radośnie.
- Jeśli chcesz?
- Bardzo.
- To pójdziemy. A teraz śpij.
- Dobranoc. - wróciłam na swoje miejsce i wtuliłam się w niego mocno.
- Dobranoc Roza.