Obudziłam się bardzo wypoczęta. Przeciągnęłam się i pierwsze co zauważyłam, to to, że nic mnie nie boli. Zrzuciłam z siebie kołdrę i obejrzałam dokładnie ciało. Miałam na sobie białą, koronkową bieliznę, ale po ranach ani śladu. Co jest? Przecież to mi się nie przyśniło.
- Kusisz kotku.- podskoczyłam na głos ukochanego.
- Przez ciebie kiedyś zawału dostanę.- powiedziałam, do opierającej się o drzwi strzygi.- Co się stało?
- No cóż.- uśmiechnął się, podchodząc i usiadł na brzegu łóżka, obok mnie.- Twój rycerz uratował cię od koszmarnej poczwary, zabijając ją.
- Och, jak ja co się odwdzięczę.- złapałam się teatralnie za serce.
- Buziak w policzek powinien wystarczyć.- wskazał na wspomniane miejsce.
- Po tylu latach rozłąki ty chcesz tylko całusa w policzek?- żachnęłam się.
- Ech, niech ci będzie.
Przyciągnął mnie i wpił mi się prosto w usta. Przylgnęłam do niego, napawając się chwilą i chcąc go jak najwięcej. Po bardzo długim pocałunku w końcu mnie puścił.
- No dobra, a teraz mi wszystko wyjaśnij.- zażądałam.
Przeczesał włosy dłonią, zbierając myśli.
- Nie wiem, jak to możliwe, ale mam uczucia. Po prostu. Jak obudziłem się, nie do końca wiedziałem, co się stało. Nie pomyślałem nawet, że jestem strzygą. Dopiero jak poparzyło mnie słońce, dotarło do mnie kim się stałem. Nic po za tym, wyglądem, siłą i szybkością u mnie się nie zmieniło.- zapewnił, patrząc mi prosto w oczy, jednocześnie przyciskając moją dłoń do swojej klatki piersiowej.
- Wierzę ci. A moje rany?- spytałam.
Zauważyłam, że na ten temat jego oczy stały się twarde i pełne gniewu.
- Ślina strzyg natychmiastowo leczy.
- Czyli, że mnie...- zmarszczyłam czoło.- wylizałeś?
- Każdy najmniejszy kawałeczek skóry.- uśmiechnął się.- Mógłbym powiedzieć, że jesteś smaczna, ale nie pasuje w tej sytuacji.
Wstałam i usiadłam na kolanach męża, zarzucając mu ręce na szyi. Automatycznie objął mnie, żebym nie spadła, a jego wzrok powędrował do moich piersi, uwydatnionych przez stanik. Nachyliłam się i pocałowałam go w szyję.
- To jest bardzo podniecające, w każdej sytuacji między nami.- szepnęłam, sunąc paznokciem po piersi Rosjanina.
Nie musiałam patrzeć na niego, aby wiedzieć, że obudziłam w nim głód mojego ciała. Wtuliłam się w niego mocno, wdychając boską wodę kolońską.
- Tęskniłam za tobą.- wyznałam.- Cholernie.
- Ja za wami też. Tobą, dziećmi i Lili. To było okropne. Czułem się tak bardzo samotny. Przy tych kreaturach musiałem udawać krwiożerczą bestię. A ja miałem uczucia.
- Cii... już spokojnie. Dla mnie możesz być sobą.
- I jestem. Zamykałem się tylko w tym pokoju i płakałem mad twoim zdjęciem. Płakałem.- spojrzał mi prosto w oczy.- Że nie mogę cię dotknąć, przytulić, pocałować...
- To czemu do nas nie wróciłeś.
- Jak byłaś w ciąży... na początku byłaś w stanie się bronić. Wiesz, że matka dla bezpieczeństwa dzieci zrobi wszystko. Mogłaś nie chcieć mnie wysłuchać, albo co gorsza, nie uwierzyłabyś mi. Nie miałbym dużo czasu, by cię przekonać. A później zaczęło odwiedzać cię dużo osób, w tym strażnicy no i byłoby jeszcze gorzej. Po urodzeniu Diany przeniosłaś się do Akademii i wychodziłaś z niej tylko w ciągu ludzkiego dnia. Nie miałem jak.
Chwilę siedzieliśmy tak w siebie wtuleni, gdy coś sobie uświadomiłam. Nie powiedziałam mu, jak nazywa się nasza druga córka.
- Ty wiesz?- zdziwiłam się.
- Wiem wszystko. Śledziłem was,starałem się obserwować, chciałem wiedzieć wszystko o tych, których kocham. Aż nagle usłyszałem o twojej śmierci.- zacisnął mocno zęby.
- Skąd wiedziałeś, że żyję?- dociekałam dalej.
- Czułem to. Nie umiem tego wyjaśnić, ale po prostu wiedziałem, że to jeszcze nie koniec naszej historii. Tylko nigdy nie pomyślałbym, że mój własny ojciec...
- Nie.- przerwałam mu.- On nie zasługuje, abyś tak go nazywał. On nie jest twoim ojcem. Oni tak nie robią.
- Chciałbym zadać mu tyle cierpienia, ile ty musiałaś znosić. Albo i więcej.- zacisnął pięści.
Robiło się lekko niebezpiecznie, wiec ostrożnie zeszłym z jego kolan i usiadłam obok.
- A zgwałciłbyś go dla mnie?- spytałam pół żartem, pół serio.
Dymitr zrobił wielkie oczy.
- Żartujesz? On tego nie zrobił!
- Codziennie od czterech miesięcy.- powiedziałam i poczułam łzy na policzkach.
- Cholera!
Strzyga zerwała się, wzięła stolik przy łóżku i roztrzaskała go o ścianę w drobny mak. Nie powiem, wystraszyłam się, choć wiedziałam, że nic by mi nie zrobił. Rozpłakałam się na całego, wspominając tamte chwile. Podczas gdy ja zwijałam się w łzach na łóżku, mój ukochany wyżywał się na sąsiednim pokoju. W końcu poczułam zimną, lecz znajomą dłoń na ramieniu. Pozbierałam się, otarłam oczy i spojrzałam mu w oczy.
- Czy on jeszcze żyje?- spytałam z nadzieją.
- Po tym wszystkim, ty pragniesz, aby żył?- zdziwił się.
- Tak.- powiedziałam pewnie.- Chcę na własne oczy widzieć, jak umiera w męczarniach.
Byłam pewna, że wyglądam jak zbiegła z psychiatryka. Nikt normalny nie rozmyśla o zemście z efektem końcowym jako śmierć, siedząc w bieliźnie przed mężczyzną z dwunastu letnim celibatem. Na pewno gdybym pozwoliła, rzucił by się ba mnie bez wahania. A tak się składa, że nic przeciwko nie mam. Uśmiechnął się tylko chytrze, z błyskiem w oku, którego jeszcze nigdy u niego nie widziałam.
- Da się załatwić.- zapewnił.- Sam chętnie bym takie przedstawienie zobaczył.
Dopiero po chwili przypomniałam sobie temat naszej rozmowy. Uśmiechnęłam się zadowolona.
- A jeszcze jedno pytanie. Co to było, co wlałeś mu w rany?
- Bardzo silna trucizna. Okazało się, że niektóre strzygi mają kontakty ze złymi wiedźmami, zajmującymi się czarną magią. Normalnie zabija, ale gdy przyjrzałem się twoim ranom, uznałem, że cztery dni umierania w bólach i niewyobrażalnym cierpieniu to za mało i kazałem zrobić wszystko, aby to przeżył. A powiedz mi, czy on cię w ogóle karmił?
- Zdziwię cię, sądząc, że już więcej dostają jedzenia nie posłuszne zwierzęta w cyrku, niż on mi dawał?
Niekiedy byliśmy w domu dziecka, dla dampirów, tak jak prosiła nas Lissa i raz złapaliśmy się na wykład gości ze schroniska o traktowaniu zwierząt i tam była cześć poświęcona znęcaniu się nad zwierzętami w niektórych cyrkach. Serio, mają lepsze warunki, niż ja miałam u Randalla. Gdy tylko o tym pomyślałam, zaburczało mi w moim małym brzuchu.
- Co za skurwiel. Mam pomysł. Będziemy się nad nim zlecać tak długo, jak przeżyje bez kropli krwi, chyba że swojej.
- Panie Bielikow, nie podejrzewałam pana o taką bezwzględność.- zaśmiałam się.
- Dla niektórych po prostu warto Pani Hathaway-Bielikow.-zawtórował mi.- A teraz chodź, bo jedzenie wystygnie.
Na samą myśl o większej porcji, niż kromka chleba, pociekła mi ślina. Bardzo chętnie dałam zaciągnąć się do rozwalone salonu. Jednak i tak nic, po za srebrną tacą z pokrywką, dla mnie nie istniało.