piątek, 23 czerwca 2017

ROZDZIAŁ 90

Od razu po zachodzie słońca poszliśmy znów do biblioteki. Wcześniej spakowaliśmy do torby jedzenie, bo wiedzieliśmy, że za szybko stamtąd nie wyjdziemy.
- Powinieneś wziąć sobie krew w termosie.- powiedziałam to tak zwykłym tonem, jakbym mówiła o herbacie.
Bielikow popatrzył na mnie jak na wariatkę.
- No co? Ty też możesz być głodny.- burknęłam, gdy nie potraktował mnie poważnie.
Objął mnie, ze śmiechem, ramieniem i przyciągnął bliżej.
- Och Roza, Roza. Nawet nie wiesz, jak ja Cię kocham.- pocałował mnie w skroń.
- Oj wiem, Towarzyszu. Wiem.
W budynku nie mieliśmy trudności i nawet kobieta nie sprawdziła nam dokumentów. Wróciliśmy do naszej alejki i ponowiliśmy poszukiwania. Czytałam każdą najmniejszą linijkę, żeby tylko czegoś nie przegapić. Ale nie za wiele to dało. Niekiedy przyłapałam męża na ukradkowym przeglądaniu się mi, a wtedy tylko się uśmiechał pokrzepiająco i wracał do księgi. Ale i tak czułam na sobie jego spojrzenie. To urocze, ale raczej nam nie pomoże. Zagłębiłam się w któraś z kolei księgę, jednak wciąż męczyła mnie kwestia "Rodzai Strzyg" i tego sposobu. Pchnięta intuicją wróciłam do tego fragmentu i czytałam dokładnie dalej.
- Roza.- przerwał mi ukochany, stojąc przy regale.- Tu jest coś o Moonersach i Chorsenach.
Odłożyłam księgę i zrobiłam miejsce Rosjaninowi, który położył przed nami ledwo wyciągnięty tom. Tytuł głosił "Gwiezdni Ambasadorzy". Zaczęliśmy ją przeglądać, ale nie dowiedzieliśmy się za dużo. A na pewno nie więcej, niż wiedzieliśmy. Były różne przypadki, ale o dzieciach dwóch wampirach nie było mowy przez połowę księgi. Jednak jak już się zaczął temat, nie było widać jego końca. O mocach, o możliwości rozmnażania się i o podobieństwie do morojów. Zaciekawiło mnie, że dampir z dampirem urodzą dampira. Za to dampir z morojem da potomka pełnej wampirzej krwi, władające wszystkimi mocami. Po wielu pokoleniach uznano je za niebezpieczne, ze względu na możliwość buntu ze strony dampirów, jak i potęgi ich dzieci, więc zabili wszystkich, którzy mieli w sobie krew Chorsenów. Przy tym fragmencie spojrzeliśmy na siebie zaniepokojeni.
- To już nie te czasy, nie?- uśmiechnął się słabo były strażnik.
- Dymitr, mówimy o arystokracji.- uświadomiłam mu, z żalem i bólem.
- Nie pozwolę skrzywdzić nikogo z naszej rodziny.- zapewnił.
- Kochanie.- popatrzyłam na niego smutno, głaszcząc jego gładki policzek.- Nie zapewnisz wszystkim bezpieczeństwa, a zwłaszcza za kilka wieków. Niestety, ale muszą poradzić sobie sami.
Ukochany wtulił twarz w moją rękę, w końcu przytuliłam go do siebie. Położyłam się, a on na moi brzuchu. Zaczął bawić się moimi palcami, ma dłużej zatrzymując się przy obrączce i idąc dalej. Nie płakał, ja też nie. Oboje się baliśmy, ale myśl o tym, że ktoś zdobi krzywdę naszym maleństwom działa na nas tak samo. Wywołuje gniew i chcieć walki. Za to nasza bliskość, nas uspokaja. Więc podczas gdy Dymitr zajmował się moją jedną ręką, ja drugą czochrałam go po włosach. Sięgnęłam po poprzednią książkę, o strzygach, i czytałam dalej. To nie możliwe, żeby nic nie było. Zaczęłam czytać szybciej i przerzucać kartki bardziej gorliwie.
- Roza.- mąż złapał mnie za drugą dłoń i obie ucałował.- Spokojnie i cierpliwości. Tak nic nie znajdziesz, a tylko tracisz czas.
Miał rację. Wzięłam głęboko wdech i zaczęłam na spokojnie czytać od momentu na którym skończyłam. Ukochany wziął też inną książkę, ale nie podniósł się ze mnie. Mo też było wygodnie, więc nie narzekałam. Byłam już na ostatnim rozdziale, gdy między kartkami wyczułam mały, delikatny kamyczek. Na początku myślałam, że poprzedniemu czytelnikowi wpadł. Jednak to szybko zostało rozwiane, gdy przy przerzucaniu stron, następna była czysta, a "kamyk" był dalej. Aż się podniosłam, a wraz ze mną Bielikow.
- Co jest Roza?- spytał, marszcząc brwi.
Ja jednak nie odpowiedziałam, tylko położyłam książkę na ziemi i badałam kolejne strony. Przerzuciłam ostatnią kartkę i...
Nic!
Nie było kamyka. Za to czułam go przez poprzedni kawałek papieru. To oznacza, że...
Zaczęłam badać ostatnią stronę i to tam był kamyk. W niej. Miałam rację. Zaczęłam dokładnie to badać, aż w miejscy sklejenia z okładką zobaczyłam rozwarstwienie. Złapałam sztylet i czubek ostrza włożyłam w szparę między sklejonymi stronami, po czym przejechałam nim wzdłuż kleju. Tak jak myślałam, ukryta strona, a na niej tak długo poszukiwana odpowiedź.