czwartek, 8 września 2016

ROZDZIAŁ 243

- To co teraz?- spytała mała, wchodząc do salonu.
Nagle po pokoju rozniósł się płacz. Oboje westchnęliśmy.
- Teraz sprawdzimy co dzieci od nas chcą.- powiedziałam, gdy w trójkę weszliśmy do naszej sypialni.
Dzieci były głodne. Najpierw wzięłam na ręce córkę, a później syna.
- Myślę, że możemy pozwiedzać miasto. Nie jestem zmęczona, a trafiliśmy na Paryż w nocy. Takiej okazji nie można zmarnować. Po za tym nam też się przyda coś zjeść.- uznałam, gdy dzieci grzecznie leżały nam na kolanach. Felix próbował złapać moje długie włosy i śmiał się przy tym.
- Jestem za!- ucieszyła się Lili.
Strażnik nie miał nic przeciwko, więc ułożyliśmy dzieci w nosidełkach, ubraliśmy kurtki i weszliśmy do windy. Na dole już czekała na nas taksówka. Pierwsze co odwiedziliśmy to wieża Eiffla. Widok z góry był niesamowity. Było widać dużą część miasta, a oświetlenie miejskie dodawał temu uroku.
- Ale tu pięknie!- zachwycała się mała.
- To prawda.- podeszłam do niej z Nastką na rękach.
- Rose.- przerwała ciszę.- Ale mimo dzieci, chcesz mnie dalej?- spytała wystraszona.
- Oczywiście. Zawsze będziesz moją kochaną młodszą siostrzyczką. Gdy Cię przygarnęliśmy, wiedzieliśmy, że będę miała dzieci. Ale kocham cię i zawsze będę. Maluchy są absorbujące i wymagają dużo opieki, ale o tak znajdę dla ciebie czas. Możesz też mi pomagać. Jak będą starsze karmić i bawić się z nimi.- zapewniłam ją. - Ale pieluchy wy przebieracie.- ostrzegła i odwróciła się tłem do widoków, wracając do restauracji. Patrzyłam ciągle na miasto, kiedy objęły mnie silne ramiona.
- Cudownie tu.- mruknął mi mąż.
- Nie bez powodu mówią, że to miasto zakochanych.
Na chwilę zapadła cisza. Nasza córeczka gaworzyła radości, patrząc na nas. Po chwili się odezwałam.
- Towarzyszu?
- Roza.- na dźwięk tego imienia, przeszedł mnie przyjemny dreszcz.
- Co to za karta? Ta co użyłeś w hotelu?
- Przywilej dowodzącego strażą Dworską. Spełnia wszystkie moje zachcianki. Ale nie używam jej za często. Jednak moja rodzina zasługuje na wszystko, co najlepsze.- pocałował mnie w kark.
No tak. Dymitr nie lubi za bardzo wykorzystać korzyści płynących ze służby. To było dla niego coś, za co nie chciał nagród. Wystarczyło mu uczucie spełnienia obowiązku. W sumie mi też. Zaraz, zaraz! Co on powiedział?!
- Jesteś dowodzącym strażą na całym Dworze?!- byłam w szoku. 
- Nie wiedziałaś?!- był równie mocno zdziwiony, co ja.
- A kto miał mi powiedzieć?- wzruszył ramionami.-Czekaj! Czyli jesteś ważniejszy od Hansa?
Pokiwał głową.
- Ty idzioto!- wrzasnęłam na niego, aż inni ludzie się na nas popatrzyli.
Dziewczynce się to chyba nie spodobało, bo wydała dźwięk niezadowolenia. Mąż patrzył na mnie zdziwiony.
- Jesteś najważniejszy, możesz dawać misję i wybierać ludzi i sam pojechałeś zabić Roberta?!- nie wierzyłam.
- Zrobiłem to by cię chronić.
- Wystarczyło by kogoś wysłać, a nie narażać się bez potrzeby.
- Bez potrzeby?! Zrobiłem to dla ciebie Roza. Dla naszego dobra.
- Mało nie zginąłeś. Myślisz, że to dałoby mi szczęście?!- dalej na niego krzyczałam, ale już ciszej.
- Ale nie zginąłem.- denerwował mnie jego spokój.- Chciałem osobiście go zabić. Za dużo wyrządzić nam krzywdy. Tobie.
- Chciałeś go zabić, jak ja Wiktora. Dla dobra osoby którą kochasz.- zrozumiałam.- Co nie zmienia faktu, że to było nieodpowiedzialne. Tak dużo razy mogłam cię stracić.- wtuliłam się w jego tors, a on objął nas ramionami.
- Ja ciebie też Roza. Ja ciebie też...
Po tej małej sprzeczne, objęci wróciliśmy do stolika. Lili bardzo dobrze bawiła się z siostrzeńcem.
- Dymitr, pamiętasz co ci mówiłam?- spytała nie patrząc na nas.
- Pamiętam.- mój ukochany zaniósł się śmiechem.
Popatrzyłam na nich, nie nie rozumiejąc.
- O co chodzi?
- Martwi się o ciebie więcej osób niż myślisz.- odpowiedział Dymitr i oparł łokieć o oparcie fotela, zakładając nogę kostką na kolano.
Popatrzyłam na siostrę, która uśmiechała się cwanie, nie spuszczając wzroku z naszego syna. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, domyślając si o co chodzi.
- Dałeś się zastraszyć ośmiolatce?- zaśmiał się, razem z szkrabem na moich kolanach.
Powoli starała się utrzymać siedząc, chodź ciągle upadała. Złapała za serwetki chcąc się ich przytrzymać, ale spadły, a jedna została jej w ręce. Zaczęła nią machać, śmiejąc się. Mąż schylił się po strącone przez nią życzy, a ja wzięłam z torby grzechotkę i potrząsnęłam nią przed buźką córeczki. Znowu się roześmiała i chciała złapać zabawkę. Ale szybko straciła jej zainteresowanie, gdy Lili bawiła się z jej bratem w Akuku. Popatrzyła na to zdziwiona i zaczęła się cieszyć, jak chłopiec. Gaworzyła wyciągając tak rączki.
- Chcesz do cioci Lili?- spytała i wstałam z nią.
Usiadłam koło siostry. Ta zaczęła odwracać się to do jednego, to drugiego, zasłaniając oczy i odsłaniając. Dzieci cieszyły się i próbowały naśladować jej ruchy,łapiąc się za stópki lub wkładając paluszki do buzi. Dymitr usiadł z drugiej strony dziewczyny i wziął na kolana syna, żeby dampirzycy było łatwiej się z nimi bawić. Po jakiejś godzinie wyszliśmy z restauracji i zjechaliśmy na parter wieży.
- To gdzie teraz.- spytałam.
Lili zaczęła ziewać.
- Myślę, że teraz do hotelu. Mamy jeszcze całe jutro na zwiedzanie.- postanowił Bielikow.
Zgodziłam się i zamówiliśmy taksówkę. Pod czas drogi Lili zasnęła. Ja wzięłam dzieci, a Dymitr śpiąca dziewczynkę. Gdy wjechaliśmy na górę, drzwi nie chciały się otworzyć.
- Proszę przyłożyć klucz.- przeczytałam na ekranie.
- Wyciągniesz z mojej tylnej kieszeni?- ukochany odwrócił się do mnie tyłem.
Wyjęłam go. Do koła przyczepiona była karta, którą przeciągnęłam po czytniku. Drzwi się otworzyły.
- Czyli mamy zachowaną prywatność.- mruknęłam wchodząc do salonu.
Dymitr poszedł do sypialni Lili, a ja do mojej i męża. Podczas naszej nieobecności dodano meble dla dzieci. Piękne niebieskie łóżeczka z delikatnymi zasłonami w tym samym kolorze, stały pod oknem. Do tego przy wejściu stał podwójny wózek. Oczywiście w różnych odcieniach błękitu. Po przewinięciu dzieci i włożeniu ich do łóżeczek, strażnik poszedł się kąpać, a ja zaglądnęłam do Lili. Spała jak zabita. W sumie wszystkich zmęczył ten dzień. Uznałam, że jeśli ją przebiorę, będzie jej wygodniej. Tak też zrobiłam. Tylko zostawiłam jej bieliznę i założyłam piżamę. Wróciłam do naszej sypialni i wzięłam koszulę do spania. Minęłam się z ukochanym w progu łazienki i oczywiście nie obyło się bez gorącego pocałunku. Mąż przygwoździł mnie do ściany, a ja oplotłam go nogami w pasie. Gdy w końcu mnie puścił oddychaliśmy ciężko. Przytulił mnie mocno, czym mnie zaskoczył.
- Kocham cię Roza.- szepnął mi zmysłowo do ucha.- Tak powinien wyglądać nasz pocałunek na sali.
Też pomyślałam o tym treningu i sytuacji na sali.
- Pomyśleć, że dwa dni pod rząd powiedziałam za dużo. Za jedno dostałam w twarz od matki, a za drugie, najlepszy pocałunek mojego dotychczasowego życia.- Rosjanin zaśmiał się z mojej uwagi.
Dostałam jeszcze przelotnego buziaka i poszłam się myć.

ROZDZIAŁ 242

Obudziło mnie szturchanie.
- Roza.- usłyszałam przy swoim uchu.
Przetarłam oczy dłońmi i przyciągnęłam się, patrząc gdzie jestem. Byłam w samolocie.
- Już jesteśmy?- spytałam wstając.
- Nie do końca. Rozpętała się burza i samolot musiał lądować.- tłumaczył mi ukochany, gdy z dziećmi szliśmy do wyjścia.
- To gdzie jesteśmy?- spytałam, ale odpowiedź dostałam, gdy tylko wyjrzałam przez drzwi.
- Witajcie w Paryżu moje damy. W mieście zakochanych.
Za budynkiem lotniska zobaczyłam pięknie oświetlone miasto i wzrastającą ponad inne budynki wieżę Eiffla. Mi i Lili zaparło dech w piersiach.
- Na kiedy mamy nowy samolot?- ciekawa byłam, ile mamy czasu na zwiedzanie.
- Cóż. Dzisiaj jest sobota, a najbliższy lot jest w poniedziałek wieczorem.
Ucieszyła mnie ta wiadomość.
- Ale co teraz zrobimy?
- Znajdziemy jakiś ładny hotel i wynajmiemy pokój.
- Okey.
Spodobał mi się ten pomysł. Z hotelami kojarzy mi się nasza ucieczka z Dworu, czyli przewrotny punkt naszego związku, którego w sumie wtedy jeszcze nie było. Zamówiliśmy taksówkę, a zanim przyjechała, mój mąż sprawdzał miejsca, gdzie możemy się zatrzymać. Wsiedliśmy do auta, strażnik szepnął coś taksówkarzowi, a ten ruszył. Zatrzymał się po około dwudziestu minutach przed wielkim budynkiem. Wysiedliśmy i zapłaciliśmy panu. Patrzyłam zszokowana na hotel. Miał chyba ze sto pięter. Budynek był beżowy, z złotymi rzeźbami. Do drzwi prowadziły marmurowe schody. Na ich bokach stały wielkie lwy. Po nasze bagaże przyszedł boj hotelowy z wózkiem. Wjechał po wjeździe obok schodów. Oszołomiona weszłam za Lili i Dymitrem po schodach. Oni też byli oczarowani. Piękna dodawało nocne oświetlenie. Poszliśmy do wejścia. Przeszliśmy przez obrotowe drzwi prosto do kawowego holu. Ściany sprawiały wrażenie, że są z brązowego kamienia. Taki sam kolor był na podłodze, nie licząc czarnego paska, prowadzącego do recepcji. Na środku stała fontanna, w kolorze ścian i podłogi. Była trzy piętrowy i ozdobiona złotem. Po prawej stronie było wejście do jakichś hotelowych sklepików, dalej kawiarnia i bar. Pod ścianą stały figury różnych małych, dzikich zwierząt. Bawiące się lwiątka, czające się tygrysiątko, stojąca łania, jakaś papuga na gałęzi, wilczyca opiekująca się szczenięciem i trzy foczki bawiące się piłką. Oprócz tego, w doniczkach rosły tropikalne kwiaty. Z sufitu zwieszały się małe, kryształowe żyrandole i jeden ogromny, nad fontanną. Razem podeszliśmy do recepcji. Stała tam młoda kobieta w białej koszuli i granatowej kamizelce z logiem hotelu. Na głowie miała starannie spięty blond kok. Uśmiechała się przyjaźnie. Widać, że lubi tą pracę.
- W czym mogę pomóc?- spytała uprzejmie.
- Poprosimy apartament prezydencki. Pokój małżeński z wyposażeniem dla niemowląt i jednoosobowy. Do poniedziałku.- Bielikow wyrecytował, jakby uczył się tego całe życie i podał kartę. Nauczyliśmy się na błędach.
- A mieli państwo rezerwację?
- Chyba się nie rozumiemy. Proszę sprawdzić kartę.
Kobieta, zdziwiona odebrała od mojego męża przedmiot i przyłożyła do czytnika.
- Och! Niech mi Państwo wybaczą. Oczywiście, proszę chwilę poczekać.- wpisywała coś na klawiaturze komputera.- Już wszystko w porządku. Bagaże czekają na Państwa w pokojach. Proszę.- Podała nam klucz i kartę.- Ostatnie piętro.
- Dziękuję.- Bielikow uśmiechnął się miło i skierowaliśmy się do windy.
Po wjechaniu na górę, drzwi dźwigu otworzyły się. Zobaczyłam widok, który zaparł mi dech w piersiach. Ze złotej windy, od razu wychodziło się do salonu. Ściany były białe,a meble łososiowe. Na środku stał stolik, otoczony pufami i sofami. Gdzie nie gdzie, na etażerkach stały tego samego koloru lampy(↓). Nie podobało mi się wejście do pokoju. Myślałam, że będziemy mieli więcej prywatności. Na szczęście do sypialni i łazienki były zamykane drzwi. Były dwa pokoje do wyboru. Jeden biało niebieski, ze złotymi dodatkami(↓), a drugi biały z beżowymi(↓). W obu były duże, małżeńskie łoża i mały stolik z siedzeniami.
- Ja chcę biały!- krzyknęła Lili, rzucając się na miękki materac i tam została.
W takim razie nam została niebieska. Podobało mi się to. Łazienkę mieliśmy jedną, ale jaką?! Ogromna, porcelanowa wanna ze złoceniami. Po jej prawej znajdowały się lustra i szarka pod nimi, a po lewej porcelanowa toaleta. Byłam nią zachwycona. Po obejrzeniu apartamentu, poszliśmy do naszej sypialni. Tak jak mówiła pani w recepcji, walizki już na nas czekały. Położyliśmy nosidełka na łóżku, a sami zajęliśmy się bagażami. Ja zaczęłam nas rozpakować, a strażnik zaniósł torby mojej siostrze. Wyciągałam najpotrzebniejsze rzeczy, bo zostajemy tu tylko na dwa dni. Gdy wyciągałam pieluchy maluchów, rozdzwonił się mój telefon. Wzięłam go i pokazałam Dymitrowi, który właśnie wszedł, na dzieci i pampersy. Pokiwał głową, a ja odebrałam telefon.
- Co jest staruszku?- spytałam wychodząc do salonu.
- Rose, do cholery, gdzie wy jesteście?! Od pół godziny czekamy na was na lotnisku.
- To ty nie wiesz?!- zdziwiłam się.
- O czym?- spytał podejrzliwie.
- Czekaj! Daj mi się napawać tym uczuciem. To cudowne wiedzieć coś, o czym ty nie masz pojęcia.
- Rose, ty mnie nawet nie denerwuj.- był nieźle wkurzony.
- No dobra. Złapała nas burza i przez dwa dni jesteśmy uwięzieni w Paryżu.
Patrząc na nasze chwilowe miejsce pobytu, to pomyślałam, że mogłabym być uwięziona tak do końca życia.
- Czemu nie dzwoniłaś?! Załatwię wam samolot za godzinę.
- Nie!- odpowiedziałam zbyt gwałtownie.- To znaczy, nie musisz się aż tak fatygować. Dwa dni to nie tak dużo, wytrzymamy.
- Jakby to były nie wiadomo jakie tortury.- mój mąż usiadł na kanapie i pociągnął mnie sobie na kolana.
- No dobra córuś. Trzymajcie się. Nie mogę się doczekać zobaczyć wnuków. Pozdrów Lili i Bielikowa.
- Też pozdrawiamy.-wtrącił się Rosjanin.
- No to pa dzieciaki. Do zobaczenia we wtorek.
- Dobranoc.- odpowiedzieliśmy i się rozłączyłam.