piątek, 16 czerwca 2017

ROZDZIAŁ 86

Weszliśmy do wielkiego budynku biblioteki Jagiellońskiej. Wnętrze było niesamowite, pełne płaskorzeźb i pozłacanych zdobień, oraz pięknych obrazów. Dzięki przepustką przeszliśmy przez ochronę ludzi. Jednak z alchemikami może być już gorzej. Szliśmy krętymi schodami do tajnego archiwum, aż nie zatrzymaliśmy się przed drewnianymi drzwiami za nimi znajdował się szeroki korytarz , a na jego końcu znowu drzwi. Ale tym razem o wiele wietrze ze złotymi zdobieniami. Mimo że dużo czasu spędzałam w pałacu z Lissą, ich przepych mnie przytłoczył. Oba skrzydła podzielone były na cztery części w poziomie i na sześciu z nich piękne, złote płaskorzeźby przedstawiające dziwne rzeczy. Po lewej ludzie między dwoma kołami w powietrzu, na drugiej jaskiniowcy przy ognisku, a z tyłu w jaskini inne osoby. Na następnym społeczność, chyba w starożytności, a przy budynkach strzygi schowane w cieniu. Na czwartym nauczania jakiegoś świętego, pewnie święty Władimir. Piąty przedstawiał symbole pięciu żywiołów morojów, a ostatni...
- Dymitr.- zwróciłam jego uwagę na drugie od dołu okienko po prawej stronie powłoki.- Przecież to ty i Lissa.
Ostatnia płaskorzeźba poświęcona została momentowi odmienienia mojego ukochanego ze strzygi. On za to wciąż patrzył na wrota z nieskrywanym zdziwieniem i podziwem.
- To one jednak istnieją.- szepnął bardzo cicho, ale ja to usłyszałam.
Spojrzałam na niego, marszcząc brwi. On spojrzał na mnie, zapewne czując na sobie mój palący wzrok i zrozumiał, że nie rozumiem.
- Kiedyś babcia Jewa opowiadała mi legendę o drzwiach historii, zdobionych z magicznego drzewa. Pokazują najważniejsze wydarzenia dla gatunku morojów, bo to oni je stworzyli.- wyjaśnił mi.- Podczas każdego wydarzenia, tworzy się na nich płaskorzeźba, przedstawiająca je. Nikt z rodziny nie wiedział, gdzie są. Aż do teraz.
-Ty pewnie, jako realista, nie wierzyłeś w ogóle w ich istnienie.- szturchnęłam go.
- Zdziwiłbyś się, ale jak byłem mały miałem głowę pełną marzeń i władawładałem dużą wyobraźnią.- spojrzał na mnie z melancholijnym uśmiechem.- Zrobiłem kiedyś sobie mapę potencjalnych miejsc, gdzie mogą być ukryte drzwi. Jednak byłem za mały, żeby zrozumieć, że piwnice sąsiadów nie są najlepszym miejscem na ukrycie tak ważnych artefaktów.
- To musiało być urocze.- zrobiłam maślane oczy, powstrzymując się od śmiechu.- Mały Dimka biegający po wiosce z kartką papieru i kapeluszem z gazety, szukając drogocennych magicznych drzwi.
I naprawdę to zobaczyłam. Nie mogłam już dłużej wytrzymać i wybuchłam śmiechem.
- No co?- wzruszył ramionami, również się uśmiechając.- Byłem mały. Ty mi powiesz, że nigdy nic taniego nie robiłaś.
Uspokoiłam się i uśmiechnęłam niewinnie, wspominając jak podczas jednego z tygodni u dziadków Dragomirówny, z Lissą chodziłyśmy po lesie, szukając skarbu z mapy jej dziadka. Jako przyszła strażniczka, brałam na poważnie takie akcje. Nigdy mie zapomnę jak parłam na przód przez gęste zarośla, ignorując jęczenie przyjaciółki, że to nie ma sensu. I co znalazłyśmy? Kuferek z zabawkami, a na wierzchu mnóstwo czekoladowych monet i bransoletek z cukierków.
- To co Roza?- z wspomnień wyrwał mnie mój mąż .- Wchodzimy?
- Chyba nie mamy innego wyjścia. Zwłaszcza jak przypomnę sobie ile schodów pokonaliśmy. Nie uśmiecha mi się wchodzić za szybko na górę. 
Rosjanin zaśmiał się i naparł na drzwi te otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Weszliśmy do dużej sami, ozdobionej, zapewne sztucznymi kwiatami i ławkami rzeźbionymi w drewnie. Przed nami stała wklęsła, półokrągła ściana, a zza szyb pod sufitem widać było regały piętrzące się wiele metrów w górę. Całą była z drewna, po bokach ozdobiona płaskorzeźbami. Na środku znajdowało się przejście, które mieściły zalewie jedną osobę, oczywiście, jeżeli ta nie przekroczyła szerokością metra. A jeszcze w jego połowie był położony drążek. Z poważnymi minami podeszliśmy do wejścia. Przy samym drążku po prawej było okienko, a w nim mloda kobieta.
- Słucham?- powiedziała po polsku, , patrząc na nas nieufnie.
- Królowa Wassylisa przysyła nas, abyśmy dowiedzieli się czegoś o morojach, dampirach i strzygach, co pomoże jej zrozumieć naszą historię.- powiedziałam bez zająknęcia w ojczystym języku.
- Dokumenty.- zarządzał, przerzucając się na angielski.
Podaliśmy jej fałszywe paszporty, dowody osobiste i przepustki. Przyglądała się im, szukając najmniejszej oznaki kłamstwa. Choć z zewnątrz zachowałam kamienną maskę, we wnętrz cała się trzesłam. Zaczęła coś wpisywać w komputer, aż oddała nam wszystko.
- Drzwi was przepuściły, co znaczy, że nie macie złych zamiarów. Alejka piąta po prawej stronie. Ksiąg nie można zabierać po za teren biblioteki.
W duszy odetchnęłam z ulgą i weszliśmy do środka, przez przesuwający się drążek. Poczułam się jak na stacji metra. Gdy już znaleźliśmy się w środku, oniemiałam. Sala była ogromna, a do sufitu było z dziesięć metrów.
- Ciekawe, jak zdejmują te ksiegi?- zastanawiałam się na głos.
Dymitr parsknął śmiechem.
- Nie wiem. Może na upszęrzach. Jak alpiniści.- pokręcił rozbawiony głową i pociągnął mnie do wyznaczonego zbioru ksiąg.
- I jak my mamy coś tu znaleźć?
Straciłam nadzieję, że cokolwiek uda nam się osiągnąć przecież to może być wszędzie.
- Spokojnie Roza, uda nam się.- zapewnił mój ukochany, przytulając mnie do siebie.
Tak. To jest to, czego teraz potrzebowałam. Staliśmy tak, póki nie odsunęłam się od niego.
- Dobra, czas się brać do roboty. Ja w odróżnieniu od ciebie, nie mam całej wieczności.
Oboje wzięliśmy po kilka ksiąg i rozłożyliśmy się na podłodze, zatapiając w swoich lekturach.