- Dzień dobry wszystkim.- przywitałam się wchodząc do jadalni.
Abe prawie że podskoczył na dźwięk mojego głosy. Jednak szybko się ogarnął i zachował twarz. Janine siedziała i popijała kawę. Nic by nie świadczyło o tym, że do czegoś między nimi zaszło, gdyby nie jej delikatny uśmiech, ukradkowe spojrzenia rzucane ojcu i to, jak moroj ckliwie głaskał jej dłoń. Reszta w spokoju jadła jajecznicę. Pod ścianą, pochylona nad miską stała suczka. Oddaliśmy Soni syna, a sami dostaliśmy dzieci od Karoliny i Wiktorii. Usiedliśmy obok Lili, która dłubała widelcem w swoim talerzu. Wydawało się, że nic nie jadła.
- Coś się stało Lili?- zaniepokoiłam się.
- Nie.- wyprostowała się na krześle i zaczęła jeść.- Po prostu myślę.
- Ciocia nie myśl tyle, bo ci będzie dymek z głowy leciał.- szczerze zmartwiła się Zoja.
Wszyscy zdziwieni popatrzyli na nią, a mała, jakby nigdy nic, wróciła do jedzenia.
- Nie wiem, skąd ona bierze te pomysły.- starsza siostra Dymitra opuściła ręce zrezygnowana.
- Kiedyś jak byłam na spacerze z Ciociom Soniom, to jakiemuś panu leciał dym z ust. A jak jakaś kobieta spytała go co robi, to powiedział, że myśli.
Wszyscy zachichotali.
- A wuja i ciocia zgodzyli sie być śmokami.
- Ale ja dosłam do wniosku, ze nie mogę być zamknienta w wiezy.- oznajmiła Zoja.
- Czemu?- zdziwił się Pawka.
- Bo ksienznicki zamkniente w wiezy nie chodzam do kosmetycek.
- Kobiety.- powiedzieli równocześnie Pawka i Łuka.
- Ona ma rację.- poparła ją moja siostra.
- O Boże. To możesz udawać, że mieszkasz z kosmetyczką.
- Osalałeś?!- mała skrzywiła się.- To nie pzystoi.
- To niech śmoki puscajom cie do śpa raź w tigodniu.- zaproponował młodszy z Bielikowów.
- Nie. To zbyt skomplikowane. A pozia tym, ciemu nie moziemy uratować sie same?
- Bo księżniczki czekają na swoich książąt na białych rumakach.
- Ja nie chcie bialego konia. Som źbit dziewciencie. I nie jeśtem ksiencem, a wojownikiem jak wuja Dimka.- zaprotestował Łuka.
- Ja umiem siama sie obronić.- uznała jego kuzynka.- Tydzen temu pzegoniłam chłopcia, który ziabrał mi śiamochodzik. I kiedyś bede takom wojownickom jak ciocia Rose.- wypieła do przodu pierś.
- Tio jak sie bedziemy bawić?- spytał załamany Łuka.
Wpadłam na pewien pomysł.
- Zrobimy dwie drużyny. Wszystkie kobiety, na wszystkich mężczyzn.- zaproponowałam.- No oprócz naszych dzieci. Pobawimy się w bitwę o flagi. Ogród jest duży. Oczywiście, jeśli pan Abe pozwoli.
- Tak. To świetny pomyślę. Bawmy się.- wołali jedno, przez drugie.- Prosimy!
Cała czwórka wlepiła gałki w mojego ojca.
- No dobrze.- uległ i pochwali był obściskiwany przez całą gromadkę
- Tak!!!
- No już dobrze.- zaśmiał się Abe.
- Dzieci, wystarczy kończyć jeść, bo na zabawę trzeba mieć dużo siły.- upomniała je Karolina.
- Dobrze.- usiadły grzecznie i w ciszy skończyliśmy śniadanie.
Na werandzie ustalaliśmy reguły gdy.
- Więc tak. Dzielimy się na dwie drużyny. Dziewczyny, kobiety i chłopcy, mężczyźni.- zarządziłam.
Jako jedyna znałam zasady bo graliśmy w to z naszą stałą ekipą, w rodzinnym mieście Lissy.
- Ale to nie fair.- zaprotestował Pawka.- Wsa jest osiem, a nas czterech.
- To do bierzcie cobie strażników.- zaproponowała Janine.
- Więc tak. Po obu bokach ogrodu będą tyczki z flagami. Jedna nasza, druga wasza. Muszą się różnić kolorami. Wokół nich zrobimy kółka, nawet liną. To będą bazy. Wygrywa ta drużyna, której zawodnik pierwszy doniesienia flagę przeciwników do swojej bazy. A i każdy ma życia. Umówmy się, że traci się je w chwili, gdy przeciwnik powoli go na ziemię. Wszystko jasne.
- Tak.- przytaknęli.
- Gramy do trzech wygranych.- dodałam.
- Jaka jest nagroda.- spytał mój ojciec.
Wszyscy zaczęli się zastanawiać.
- Jeśli wygramy...- zaczęła moja mama, ale chyba nie miała pomysłu.
- To podczas naszego kolejnego spotkania w tym składzie, zrobicie nam dzień boskości.- wymyśliłam.- Będziecie spełniać każdą naszą zachciankę, wręczać nas we wszystkim, a my będziemy tylko się relaksować i pachnieć.
Wszystkie mnie poparły, poza Oleną. Ona nie lubi nic nie robić.
- Mamo to dobry pomysł. Od zawsze całe dnie myślisz, co komu potrzeba i o wszystkich, tylko nie o sobie. Nawet tutaj coś robisz. Taki dzień ci się przyda i należy. Niech choć raz oni zobaczą, jak to jest pracować w domu, a nie tylko czekać na gotowe.- przekonywały ją córki.
- No zgoda.- odparła.
- A co jak my wygramy?- spytał Pawka.
- Nie musicie się tym kłopotać, bo nie dopuścimy do takiego stanu rzeczy.- odpowiedziałam, a dziewczyny przybiły mi piątki.
- A jeśli my wygramy, zabierzemy was na mecz.- zaproponował Bielikow.
Reszta zaczęła się cieszyć.
- O nie. Tylko nie to.- zaoponowała Karolina.- Ostatnio jak oglądałeś mecz, i to mojej szkoły, wbiegłeś na boisko i strzeliłeś trzy bramki, drużynie przeciwnej.
- Bo ten twój laluś w ogóle nie umiał grać. Nawet nie powinnaś się chwalić, że chodziłaś z kapitanem drużyny, bo aż wstyd. Już siedmioletnie dziecko lepiej grało od niego. Nic dziwnego, że cała drużyna biegała i "Gdzie ta piłka? Gdzie ta piłka?"
- Co było później, spytałam, powstrzymując śmiech.
- Chcieli go w swojej drużynie, ale że był za młody, dostał zakaz oglądania ich meczów, bo jeszcze znowu by tak zrobił.- teraz to z Wiki prawie padłyśmy ze śmiechu. Gdy się uspokoiłyśmy, kontynuowała.- A trzy lata później, gdy poszedł do tego liceum, bez castingu wzięli go najpierw do zespołu, a miesiąc później został kapitanem.
- I to były chyba najlepsze cztery lata w historii szkolnej drużyny. Same mistrzostwa większych miast, aż awansowaliście do mistrzostw juniorów Rosji. Mieliśmy o tym godzinny wykład na w-fie, gdy tylko trener się dowiedział, że jestem twoją siostrą.- przypomniała sobie Wiki.
-Ale niestety zdobyliśmy tylko wicemistrzostwo, bo na meczu, który przepuścił nas do finału, złamałem sobie nogę i nie mogłem zagrać następnego dnia. Trener prosił o przesunięcie terminu, ale nie zgodzili się i przegraliśmy 23:25. Ale i tak chłopaki sobie dobrze radzili.- mój mąż zanurzyć się we wspomnieniach. Jednak zaraz wrócił do rzeczywistości.- A co do nagrody, to nie narzekajcie, bo wy będziecie rozpieszczane cały dzień, a my chcemy zabrać was na cztery godzinny meczu z tydzień.
- To jest bardzo ważne. Będą grali FC Barcelona i Real Madryt. - wtrącił Abe.- Osobiście kibicuję Barcelonie.
- Przecież i tak wiadomo, że wygra Madryt.- podsumował mój ukochany.
- Chyba sobie żartujesz?!- mój ojciec spojrzał na niego krzywo.
- Możecie przestać.- przerwała im Janine.- I tak pewnie będziecie mogli pomarzyć o tym meczu, a pokłócić możecie się później. Lepiej wybierzcie sobie graczy.
- No tak. Weźmiemy Deva, Larego, Hansa i Kaya.- uznał pan domu i zaczęliśmy grę.
"Nasz los od zawsze zapisany był w gwiazdach. To one poprowadziły mnie do Ciebie mimo tylu przeciwności, spójrz. Jesteśmy tu. Razem. Ty i ja Roza. Na zawsze."
poniedziałek, 26 września 2016
ROZDZIAŁ 267
Jestem jedynaczką. Bardzo szybko się zaprzyjaźniłam. W przyszłości chcę zostać architektką wnętrz i jestem w trakcie studiów na ten właśnie zawód. Mam dwa szynszyle o imionach Miluś i Dino.
Subskrybuj:
Posty (Atom)