niedziela, 11 września 2016

ROZDZIAŁ 246

Dymitr obudził nas o piątej rano i kazał szykować. Nie byłyśmy z tego zachwycone.
- Daj nam jeszcze spać. Spieszy ci się gdzieś?- narzekałam.
- Tak. Mam dla was niespodziankę, ale jeśli chcecie zdążyć, to została nam godzina na wyszykowanie się i zjedzenie śniadania.
Z ciężkim westchnieniem, wstałyśmy i każdy zaczął się myć, ubierać i czesać.
- Rose, uczeszesz mnie?- Lili podała mi szczotkę.
- Jasne.
Rozczesałam jej włosy. Miała takie same jak ja.
- Może zostawisz je rozpuszczone?- zaproponowałam.
- Nie wiem. Dziewczyny mają do ramion, a moje są takie długie.- narzekała.
- To powinnaś się cieszyć. Większość strażniczek ścina włosy po podjęciu służby. Masz piękne włosy i bądź z nich dumna.
- No dobrze.- zgodziła się.
Skończyłam rozczesywanie jej włosów i poszłam zobaczyć jak idzie mężowi z dziećmi. Gdy weszłam do pokoju, szybko pobiegłam do łóżka i złapałam Anastazję, zanim sturlała się na sam brzeg i spadła.
- A kto to się tak turla?- spytałam słodko, tak jak się mówi do małych dzieci i podniosłam ją na wyprostowanych rękach, po czym przybliżyłam do siebie i potarłam nosem, jej nosek.
- Roza ja z nią nie wytrzymuje. To najbardziej ruchliwe dziecko, jakie widziałem.
- Czemu księżniczka ucieka od tatusia. Nie ładnie. Ale tatuś i tak by cię złapał. Mamusię zawsze umiał złapać.- mówiłam do córki, łaskocząc ją po brzuchu.
- Chyba nasza księżniczka wdała się w mamusię. To co? Wszyscy gotowi?- spytał strażnik.
- Tak.- powiedziałyśmy z siostrą.
- To w drogę.
Włożyliśmy dzieci do wózka i wyszliśmy z hotelu. Dymitr zaprowadził nas do czarnego Mustanga i otworzył go kluczami.
- No, no towarzyszu. A to cacko, skąd masz?- zaciekawiłam się.
- Z wypożyczalni. Choć do tatusia.- podniósł córeczkę i zapiął ją w specjalnym foteliku.
To samo zrobiłam z drugiej strony z Felixem,a Lili usiadła pomiędzy nimi. Bielikow włożył wózek do bagażnika, a ja usiadłam za kierownicą. To było niesamowite uczucie. Obicie skórzane, kierownica jakby stworzona do moich dłoni. Tak dawno niczym nie kierowałam.
- Roza.- ukochany patrzył na mnie z założonymi rękoma.
- Towarzyszu proszę. Tak dawno nie jeździłam. A to jest cudowne. Błagam, zrobię co zechcesz. Będę ostrożna. Proszę.- zrobiłam maślane oczka.
- Ale masz jechać powoli.- zastrzegł i usiadł obok mnie.
Przekręciłam kluczyk w stacyjce i złapałam za drążek od skrzyni biegów. Jest idealna. Powoli ruszyłam i włączyłam się do ruchu. Mąż kierował, gdzie mam jechać. Robiłam to ostrożnie i z dozwoloną prędkością. Dzięki temu, że jest szósta rano, nie ma wielkich korków Zatrzymaliśmy się na parkingu przed Disneylandem.
- No dobra, jak chcesz, to umiesz jeździć.- pochwalił mnie strażnik, gdy wysiadaliśmy.
- To chyba żarty.- Lili nie mogła uwierzyć.- To ta niespodzianka?
- Tak.- powiedział z uśmiechem.
- Kocham Cię!- krzyknęła i rzuciła mu się w objęcia.
- Ale patrzcie na tą kolejkę. Spędzimy tu pół dnia.- zagryzłam wargę, wyciągając Nastkę.
- Spokojnie.- Rosjanin rozłożył wózek, do którego włożyliśmy dzieci.- Zapominacie, że mamy swoje przywileje.
Minęliśmy długi ogon, a przy bramkach mój ukochany przyłożył kartę trzy razy i mogliśmy przejść. I tak spędziliśmy cały dzień. Byliśmy z Lili na przemian na atrakcjach, a na przemian opiekowaliśmy się dziećmi. Wszędzie chodzili ludzie przebrani za postacie z bajek i z prawie każdym młoda chciała zdjęcie, a zwłaszcza z Elsą i Anną. Byliśmy na statku kapitana haka, kolejce górskiej siedmiu krasnoludków. Zjeżdżalni wodnej księżniczki z jeziora łabędziego. Na niektórych atrakcjach byłam z mężem, na przykład w tunelu miłości, a Lili zamawiała nasze dzieci. Na obiad poszliśmy do restauracji. Wszystko było z góry zapłacone, dlatego w środku był szwedzki stół. Po obiedzie ruszyliśmy na inne atrakcje. W piątkę poszliśmy na diabelskie koło. Było kabinie, więc zmieściliśmy się z wózkiem. Lili bawiła się jeszcze na karuzeli z konikami, łańcuchowej, trampolinę, dmuchanym zamku i zjeżdżalni. Oprócz tego weszliśmy do wielkiego, prawdziwego zamku. W różnych pokojach, były inne rozrywki. Labirynt luster, beczka śmiechu, pokój zagadek, z automatami do gry i wiele więcej. Po drodze kupiliśmy popcorn i watę cukrową. Maluchy patrzyły wszędzie z zainteresowaniem. Małymi rączkami sięgały do torebek, więc daliśmy im do spróbowania kilka ziarenek, które rozpuściły im się w ustach, a twarde pozostałości wypluwały. Anastazja uniosła się i stanęła w wózku, podtrzymując się jedną ręką, a drugą sięgnęła po watę mojej siostry. Po sekundzie jednak upadła na nowo do środka, ale cieszyła się bo w rączce zostało jej trochę smakołyku. Felix coś do niej wybełkotał, a ona przerwała skrawek na pół i dała jedną część bratu, a drugą sama włożyła do buzi. Bardzo nas to zdziwiło.
- Tak. Już widzę cię towarzyszu biegnącego za gołym bobasem.- zaśmialiśmy się.
Postanowiliśmy kupić drugą watę, którą karmiliśmy dzieci. Tak bawiliśmy się do późnego wieczora. O dwudziestej musieliśmy wracać i dokończyć pakowanie, bo za dwie godziny mamy samolot. Dymitr zadzwonił żeby zabrali samochód, a ja zamówiłam taksówkę dla pięciu osób. Zabraliśmy dzieci w nosidełkach i wymeldowaliśmy się w recepcji. Wsiedliśmy do dużej taksówki i podaliśmy adres lotniska. Zapłacili panu i zabraliśmy wszystko. Po odprawie usiedliśmy na swoich miejscach. Zostało nam pięć godzin lotu. Lili szybko zasnęła, wymęczona dzisiejszymi atrakcjami. Dzieci też nie było trzeba długo usypiać. Korzystając z okazji sami postanowiliśmy się zdrzemnąć. Ostatnie co pamiętam to szept mojego męża.
-Kocham cię Roza.

2 komentarze:

  1. O matko! Ja też chce tam!!! Zabierzecie mnie! Ale watę i popcorn sama tez jadłam xD 😝 Zazdro? Xd
    Świetny. Idę czytać kolejny

    OdpowiedzUsuń
  2. O jak super. Lece czytać następny

    OdpowiedzUsuń