środa, 11 maja 2016

ROZDZIAŁ 137

 - Mama?- zdziwił się strażnik.- Co wy tu robicie?
- Mieliśmy nie odwiedzić naszego kochanego braciszka i siostry?- zza Oleny wyglądnęły jej córki.
Ich rodzicielka podeszła i usiadła na krześle między łóżkami naszymi, a Lili.
- Jak się czujecie dzieci?- spytała głaszcząc syna po policzku.
- Dobrze. Nic mi nie jest. Mogło być gorzej.- odpowiada patrząc z miłością na matkę. Tak. Zdecydowanie mu zazdroszczę.
- Nie wiem, czy jest coś gorszego niż jedzenie tutaj.- z obrzydzeniem odsunęłam miskę jak najdalej od siebie.
- Czyli nic się nie zmieniło.- westchnęła zrezygnowana kobieta. Z torebki zaczęła wyciągać jakieś zawiniątka.- Dobrze, że to przewidziałam.
Zaciekawiona przyglądam się, jak Olena rozpakowuje przyniesione rzeczy. Nie wierzę. Pyszne jedzenie, własnej roboty i to z kapustą. Wiem, nienawidzę kapusty, ale odkąd jestem w ciąży, ciągle mam na nią ochotę. Szybko podbiegłam do teściowej, rzucając się jej w ramiona.
- Kocham cię mamo.- na moje słowa, Dymitr lekko się zdziwił, co zauważyłam dopiero gdy się odwróciłam z wiaderkami w ręce.- Kochanie, nie umrzemy z głodu.
Mina strażnika była bezcenna. Z rozdziawioną buzią patrzył to na mnie, to na swoją mamę. Dziewczyny za nami chichotały cicho.
- Dimka, zamknij buzię, bo ci mucha wleci.- zaśmiała się Karolina, a wszystkie, poza moim mężem, jej zawtórowałyśmy.
Podczas mojego pobytu jeszcze bardziej zżyłam się z tą rodziną. Olena zaproponowała mi, żebym mówiła do niej mama, co przyszło mi łatwiej, niż babcia na Jewę.
- Ciocia Rose! Ciocia Rose!- do sali wparowała dwójka dzieci. Od razu zauważyły mojego ukochanego i rzuciły się na niego.- Wujek Dimka!
- Hej dzieciaki. Co tam u was?
I tak zaczęły się przekrzykiwać, mówiąc mu ci się ostatnio w ich małym życiu działo. Później poszły bawić się z Lili. W tym czasie ja zajęłam się małym Łuką. Gdy tylko mnie zobaczył, wyszczerzył się w bezzębnym uśmiechu i wyciągnął rączki. Sonia podała mi go, siadając obok. Jeśli chodzi o tego chłopca, miała do mnie kompletne zaufanie. Byłam tak zaabsorbowana bobasem, że nie zauważyłam, gdy reszta dzieci się rozbiegła. Do rzeczywistości przywróciło mnie ramię ukochanego.
- Jesteś wspaniała Roza.
- Ja tiebia liubliu.
- Ja tiebia toże liubliu Roza.
Po kilku godzinach rodzina musi wracać. Olena wzięła puste już pojemniki na jedzenie. Pożegnali nas, każdy z osobna i wyszli obiecując, że przyjdą jutro.
Przez jakiś czas bawiliśmy się i rozmawialiśmy z moją siostrą. Gdzieś tak dwie i pół godziny po wyjściu Bielikowów do sali wbiegł jakaś dziewczyna.
- Dimka.- woła. Dymitr patrzy na nią z niedowierzaniem.
- Ola?! To naprawdę ty.- pyta o dziwo po rosyjsku. W myślach dziękuję mu za lekcje. Ale później podziękuję mu na prawdę. Obserwuję dziewczynę. Ma średniej długości, czarne włosy, chude nogi i ogólnie jest szczupła. Ale nie jest morojką, ale dampirzycą. Jej oczy są szarawe, a usta pełne. Ładnie się uśmiecha, stwierdziłam, nie do końca zadowolona tym faktem. Wygląda na 21 lat. Nie podoba mi się. I jeszcze tak patrzy na MOJEGO Dymitra, jak na swoją własność.
- O to samo mogłabym spytać ciebie.- odzywa się melodyjnym głosem.- Kiedy dowiedziałam się, o twojej przemianie, załamałam się. Byłam wtedy w szkole, ale pozwolili mi wrócić do domu. Wiedzieli, że mi ciężko. Tak bardzo się bałam, że Cię stracę.
Teraz już przegięła. Nie mogę siedzieć i patrzeć, jak ta lalusia wyrywa mi mojego towarzysza, razem z sercem.
- Kim ty właściwie jesteś, że wpadasz tu bez pytania.- pytam i groźnie patrzę na nowo przybyłą.
- Roza!- zawołał Dymitr, przerzucając się na angielski. O dziwo w jego głosie nie słyszę nagany, a... dumę? Chyba tak.- Powiedziałaś to wszystko po Rosyjsku!
Miał rację. Jeszcze nigdy nie powiedziałam takiego zdania, z taką płynnością, w jego ojczystym języku. Pocałował mnie w policzek i przytulił. Poczułam się lekko zawiedziona, bo liczyłam na coś więcej. na szczęście mąż rozwiewa moje rozczarowanie.
- Później pokaże ci, jak bardzo dumny jestem.- szepcze mi, nie wypuszczając mnie z ramion.
- Jesteś pewny, że dasz radę?- droczyłam się z nim.
- Spokojnie Roza...- odsunął się, a ja już zatęskniłam za jego silnymi dłońmi, trzymających mnie w tali.- Kochanie,- z zamyślenia wyrywa mnie głos strażnika.- nie masz powodów do zazdrości.
- Oj Dimka.- odezwała się ciemno włosa.- Kobieta zawsze znajdzie powód do zazdrości. To znaczy tylko, że bardzo Cię kocha. A tobie dziękuję,- uśmiechnęła się bardzo miło. Nie wygląda na zdzirę, chcąca zabrać mi męża.- za uratowanie mojego przyjaciela. Dymitr zawsze był dla mnie jak brat.
- Tak jak Mason dla ciebie.- podsumował Bielikow.- Rose, to moja najlepsza przyjaciółka, Aleksandra. Ola to moja żona Rose.
- Ola?!- zdziwiłam się. Czy przed chwilą nie nazwał jej Aleksandra.
Oboje zaczęli cicho chichotać.
- Ola to zdrobnienie mojego dłuższego imienia, którego nienawidzę, więc proszę mów Ola.
- Też tak mam. Moje pełne imię to Rosemarie. Ale wszyscy mówią Rose. No poza tym oto przystojniakiem.- szturchnęłam ukochanego.
- Oczywiście Roza.- objął mnie i cmoknął w czoło. Wszyscy zaczęli się śmiać.
- Skarbie, przepraszam, musiałem...- do sali wpadł jakiś chłopak. Miał krótkie, postawione na żel blond włosy i niebieskie oczy. Ma sobie miał czerwoną koszulkę, opisującą jego mięśnie. Na brodzie miał lekki zarost. On był morojem. Gdy na mnie spojrzał, zatrzymał się w pół kroku.- Hathaway?!- wykrzyknął zaskoczony.
- Mike?!- nie mogłam uwierzyć.- Co ty tu robisz?- spytałam z uśmiechem, gdy podszedł i przybił ze mną piątkę. Dymitr automatycznie przytulił mnie mocniej. Ktoś tu jest zazdrosny. "I kto to mówi?!" upomniałam się w myślach.
- Cóż, ja jakby to powiedzieć biorę ślub.- objął Olę. Ona oniemiała, patrzyła to na mnie, to na blondyna. Jego dotyk ją ocknął.
- To wy się znacie?- wykrztusiła w końcu z siebie.
- Kto to jest?- spytał mój ukochany z nutką groźby, ale myślę, że tylko ja to zauważyłam.
- To Wincenty Mike.- przedstawiła go dziewczyna.- Mój narzeczony.