sobota, 24 września 2016

ROZDZIAŁ 264

Obudziłam się o wiele bardziej wypoczęta niż kiedykolwiek od ostatniego miesiąca. Przeciągnęłam się, szukając męża, ale go nigdzie nie było. Rozejrzałam się dookoła. Pokój był znajomy, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Uspokoiło mnie to, że jestem w ubraniu. Wróciły do mnie wspomnienia z... no właśnie, która jest? moją uwagę przykuł nagły ruch i zobaczyłam męża, wstającego z fotela.
- Jak się czujesz Roza?- spytał z troską, siadając na brzegu łóżka.
- O wiele lepiej bym się czuła, gdybyś był tu ze mną.- odpowiedziałam unosząc się na łokciach.- Ile tak spałam?
- Skoro masz siłę na żarty, to znaczy, że dobrze.- zaśmiał się.
- Ale to nie był żart.- udałam obrażoną.
- Wiem, skarbie, ale nie mogło mnie tu być, bo musiałem wszystko wytłumaczyć twojemu ojcu. A później wolałem na ciebie popatrzeć. Bałem się, że zasnę, a wiedziałem, że będziesz chciała porozmawiać.
- To teraz wytłumacz to mi. Jak siedmiotygodniowe dziecko mogło uzdrowić śmiertelnie ranną sarnę? Co one jeszcze potrafią?
- Nie wiem Roza, ale cokolwiek się będzie działo, będę przy tobie.- ukochany przytulił mnie do siebie, a ja objęłam go w pasie.
- Kocham Cię, towarzyszu.
- Ja ciebie też Roza. A teraz chodź coś zjedz.
- Dobrze, tylko powiedz mi ile tu jestem.
- Śpisz od ośmiu godzin.
- To długo.- nagle coś mi się przypomniało.- A co z dziewczynami i dziećmi? Już pojechali?- posmutniałam na myśl, że się z nimi nie pożegnałam.
- Spokojnie, jeszcze są. Przebukowali sobie bilet na rano, żeby móc się z tobą pożegnać.
- Och! Nie musieli sobie robić problemu.- jednak zrobiło mi się jakoś tak ciepło na sercu, że chcieli na mnie poczekać.
- To żaden problem. Po za tym dzieciaki uparły się, że nigdzie nie pojadą, bez pożegnania z tobą.
Zaśmiałam się. One są kochane. Nagle ktoś wbiegł do pokoju. O wilku mowa.
- Ciocia Lous, Ciocia Lous.- wolał Łuka, podbiegając do łóżka z jakąś kartką.
- A na dole już tak pięknie mówiłeś "r".- Bielikow podniósł blondynka.
- Rrrrrrrrrry.- pochwalił się chłopiec.
- To powiedz ciocia Rose, a cię do niej puszczę.
- Ciocia Rlous. Ciocia Lrous. Ciocia Rose.- mały się ucieszył, gdy wylądował na moich kolanach.
- Pięknie skarbie.- pocałowałam go w czułko.
- Ciocia, a ja źrobiłem rysiuńek.- podał mi kartkę papieru.
Było na niej dużo ludzików. Mały zaczął pokazywać i mówić, kto kim jest.
- To jeśt mama, to babcia, to ciocia Karolina z Pawkom i Źoją, to wujek Dimka i ti ciociu z Anaśtaźjom i Feliksiem i Lili. Lili jeśt kolo Pawki bo kiediś babcia mówiła, ze na pewna beda sie kochać tak moćno jak ti i wuja. A to pań Abe i jego dźewcyna. To twoja mama?
- Tak aniołeczku.- dziwnie zabrzmiało nazywanie jej czyjąś dziewczyną. 
- Nie jeśt do ciebie podobna. Baldzej pan Abe.
- Czemu tak uważasz?- wtrącił się mój mąż.
- Bo ma takie siame wlosy i ogólnie som podobni. Ja nie zniam śwojego taty.- posmutniał.
- Ja nie znałam go osiemnaście lat.- powiedziałam.
- A niekiedy lepiej nie znać swojego ojca.- w głosie Rosjanina dało się wyczuć smutek, żal i złość.
- Ciemu?- zapytał malec.
- Bo twój dziadek był bardzo nie dobry i bił babcię. Nie chciałbyś go poznać.
- Tio nie wsysci sią tak zakochani jak ti i ciocia.
- Niestety nie każdy ma takie szczęście. Ale teraz nie męczmy cioci, bo na pewno jest bardzo głodna.- mój ukochany wstał i wziął malucha na barana.
- O tak! Ciocia jest głodna.- wstałam, założyłam buty i wyszliśmy razem z pokoju.
- Wuja? A pobawiś się ź nami. Źoja źgodziła się być księznićką w wiezi, Pawka moim giemkiem,a ty moźeś być straaaaasnym śmokiem.
- A czemu ja mam być smokiem?- udał oburzenie.
- Bo jeśteś niepokońani. Alw ja cię pokońiam.- chłopiec wypiął do przodu pierś.
- A co ja będę robić?- spytałam.
- Ti ciocia mozieś paceć na moje zwycieńśtwo i bić brawo.
- A może ciocia będzie drugim smokiem, pilnującym w wierzy Lili, którą będzie musiał uratować Pawka.- uśmiechnął się strażnik.
- Tio nie fier.- obruszył się.
- A to czemu?- zdziwiłam się.
- Bo Pawka jeśt stalsy, a bedzie mieć śłabsiego pźeciwnika.
- Ej, nie jestem wcale słabsza. Dwa razy pokonałam wuja.- broniłam swojego honoru.
- A ile raźy wuja pokońiał.
Nie odpowiedziałam, a ukochany zaczął się śmiać.
- Śpokojńie ciocia. Kiediś bedzieś tak siamo dobria ćo wuja.- pocieszył mnie blondynek.
- O nie! Ja będę lepsza niż wuja.- zawołałam, gdy weszliśmy do kuchni.
Nikogo oprócz nas nie było. No tak jest środek nocy.
- Usiądź Roza.- polecił mi ukochany, sadzając Łukę na krzesełku do karmienia.
Chciałam zająć miejsc naprzeciwko chłopca, ale mi nie pozwolił.
- Tu ciocia.- pokazał na krzesło najbliżej siebie.
- Dobrze.- usiadłam tam gdzie mi polecił.
Dymitr krzątał się po kuchni, ogrzewając coś z lodówki. Już po chwili po kuchni rozniósł się zapach sosu pomidorowego.
- A tak właściwie, to czemu nasz rycerz nie śpi?- spytałam, czochrając malca po blond czuprynie.
- Bo jeśt dzień. Mama śpi, ale ja nie mogę. I obiecali mi, ze jeśli śie zgodziś, bede mógł z tiobom i wujom śpać. Bede mógł?- popatrzył na mnie błagalnie.
- Jeśli wuja nie będzie miał nic przeciwko.
Oboje popatrzyliśmy na Rosjanina. Czując nasze spojrzenia, odwrócił się, oblizując łyżkę. Gdyby miał na sobie tylko bokserki... O czym ja myślę? Boże, obok jest dziecko.
- Dobrze, tylko nie wiem, czy ciocia zaśnie, jeśli ledwo co wstała.
- To moziemi się pobawić. Zioja teź nie mozie śpać.- zaproponował wesoło chłopiec.
- Nie jestem pewna. Założę się, że wuja przez cały czas nie spał.
- Rose.- odwróciłam się na dźwięk znajomego głosu i wstałam, w ostatniej chwili, aby chwycić w ramiona przyjaciółkę.- Tak się o ciebie martwiłam. To co się stało, widziałam wszystko. Nie mogłam nie przyjechać.- uprzedziła moje pytanie.
- Spokojnie Liss, nic mi mie jest, a ty w swoim stanie powinnaś zostać i się oszczędzać.- pouczyłam ją.
- Wiem, ale nie mogłam. Ty na moim miejscu zrobiłabyś to samo.
Musiałam przyznać jej rację.
- Dziękuję, że jesteś.- przytuliłam ją.- Co nie znaczy, że to popieram. Hm.. chyba wiem jak czuje się Dymitr.- zaśmiałyśmy się.
- To znaczy, że teraz będziesz się mnie słuchać?- ukochany objął mnie w pasie.
- Nie liczyłabym na to towarzyszu.- teraz roześmialiśmy się wszyscy.- A czy lord od siedmiu boleści Ozera, jest z tobą.- spytałam, wracając na swoje miejsce.
Dymitr nałożył na talerze spaghetti, położył przed każdym i usiadł naprzeciwko mnie. Lissa zajęła miejsce po mojej prawej, przy Łuce i zaczęliśmy jeść.
- Nie.- posmutniała.- Musiał coś załatwić.
Zmartwiłam się tą nagłą zmianą jej nastroju. To nie mogło być spowodowane tylko jego nie obecnością tutaj. Sprawdziłam jej wspomnienia. Okazało się, że Christian ma dla niej coraz mniej czasu. Ciągle coś załatwia. Z jednej strony pomaga jej i obciąża ją z obowiązków, ale z drugiej morojka czuje się zaniedbana. Oj będę musiała z nim porozmawiać.
___________________________________________________________
Mam nadzieję, że wam się podoba. Wczoraj bardzo miło mnie zaskoczyliście. Przez ostatnie dni były po dwa, góra trzy komentarze, a wczoraj sześć, dzisiaj siedem. Rozumiem, że spadek wywołany był szkołą i prz tym zostanę. Dziękuję wam bardzo. Kocham was💖💖💖💖
Chciałabym wam jeszcze zareklamować nowego bloga. Należy do mojej koleżanki. Nie jest kontynuacją AW. W sumie sama nie wiem, o czym jest.😂😂😂 Jeśli kogoś zainteresuje, zapraszam.
http://rosetka009.blogspot.com/?m=1

ROZDZIAŁ 263

Ja wzięłam Nastkę, a mój mąż Felixa.
- Hej, Abe...- usłyszała z boku, ale nie przysłuchiwałam się rozmowie.
Nastka rozglądała się dookoła, gdy delikatnie podskakiwałam z nią, dopóki jej wzrok nie padł na konającą łanię. Wyciągnęła do niej rączki krzycząc.
- Nie skarbie. Tam nie pójdziesz.
Popatrzyła mi w oczy. Nie wiedziałam co zrobić. Ta sarna jeszcze żyje. Ledwo. Nie lepiej byłoby skrócić jej cierpienie. Znowu popatrzyłam na córkę. Nie spuszczała ze mnie wzroku. Podeszłam do sarny i schyliłam się. Anastazja wyciągnęła do niej rączkę.
- Dobrze, to czekamy.-mój ukochany skończył rozmowę.- Twój ojciec przyjedzie za... Roza co ty robisz?!- krzyknął wystraszony.
Jednak nie zareagowałam. Nie wiem czemu. Pochylałam się patrząc ślepo przed siebie. Rosjanin chciał podbiec i zabrać mi córkę, ale nie zdążył. Gdy mała rączka dotknęła ciała rannego zwierzęcia czas jakby się zatrzymał, a ja poczułam się, jakbym była zahipnotyzowana i nagle ktoś pstryknął mi przed nosem. Szybko się podniosłam, a obok nas stanął Bielikow. Byłam pewna, że będzie na mnie krzyczał, ale przeszkodziło mu to, że... sarna wstała. Patrzyliśmy w szoku na jeszcze przed chwilą chwilę martwą łanię. Podeszła, polizała naszą córkę i pobiegła w las.
- CO TO BYŁO?!- pierwsza się odezwałam.
- Czy... to.... ona....jak?- pierwszy raz widzę Dymitra w takim stanie. Nie umiał skręcić ani jednego zdania.
- Nasza córka właśnie uzdrowiła ranną sarnę.- podsumowałam.
- Ale czemu Roza do niej podeszłaś?- patrzył na mnie wystraszony.
Już chciałam odpowiedzieć, ale zrozumiałam że nie umiem.
- Nie wiem.- pokręciłam głową, patrząc ślepo przed siebie.- Nie umiem tego wytłumaczyć. To tak jakbym nad niczym nie panowała. Popatrzyłam w oczy Anastazji i coś mi mówiło, że muszę to zrobić. Byłam jak w transie.- spojrzałam ze strachem na ukochanego.- Co się stało?
Widząc w jakim jestem stanie, wzrok mu złagodniał. Wsadził Felixa do samochodu, a następnie zabrał mi małą i z nią zrobił to samo. Następnie mnie przytulił i tak trwaliśmy. Mąż głaskał mnie po włosach, co jakiś czas całując czubek mojej głowy. Nie płakałam. Potrzebowałam tylko jego bliskości.
- Dziecko obezwładniło mój umysł, tylko na mnie patrząc. Lissa nawet tego nie potrafi, a ona zrobiła to z taką łatwością. Jestem bezbronne.
- Spokojnie Roza. One nie są zwykłe. Mam wrażenie, że to mała część ich tajemnicy. Ale musimy je nauczyć to dobrze wykorzystywać. Tak jak teraz. Pomogła zwierzęciu.
- Ona powinna umrzeć, a pobiegła w las.- wciąż byłam w szoku.- Myślisz, że władają mocą Ducha?
- Gdyby nie ta magia, nie byłoby tu dziś ciebie, mnie, ani naszych dzieci. Ale wątpię. Nie są morojami. Mogą umieć inne rzeczy.
- Boję się.- przyznałam.
- Naszych dzieci?- spytał zaskoczony.
- Nie. Tego wszystkiego. Nasze życie toczy się tak szybko. Za szybko. Ja chciałam tylko być strażniczką swojej przyjaciółki, a później jeszcze być z mężczyzną swojego życia. Ale to za szybko. Nie mam nawet dwudziestu lat, a już jestem matką. Ja sobie z tym nie radzę. To za dużo.- nie zauważyłam, kiedy z moich oczu zaczęły lecieć łzy.
- Cii... Roza. Spokojnie. To normalne po ciąży. Spokojnie, jestem tu. Wszystko będzie dobrze.
- Jestem beznadziejna. Nawet dziecka nie umiem przypilnować. Nie nadaję się. Jestem za młoda, nie odpowiedzialna i nic nie umiem sama zrobić, a ty mnie zostawisz, bo pokochasz kogoś innego.- szlochałam.
- Roza... Roza popatrz na mnie.- podniosłam głowę. Strażnik patrzył mi głęboko w oczy, ocierając moje łzy.- Nie jesteś beznadziejna, jesteś cudowna, dojrzała, wspaniała i nigdy nie pokocham nikogo innego oprócz ciebie, dzieci i reszty naszej rodziny. Ale przede wszystkim ciebie. Kocha cię skarbie, nie ważne co by się stało. Rozumiesz, Kocham Cię. I nie chcę nigdy więcej tego od ciebie słyszeć. Tyle razy ci to powtarzałem. Jesteś jedyną na całym świecie, którą chcę tylko dla siebie i nikt inny mi cię nie zastąpi. Dlatego, jeśli ty odejdzie, zabierzesz ze sobą moją duszę, sens życia i całe życie. Nie wypuszczę cię nigdy od siebie i zawsze cię znajdę. Bo jesteś moja Roza. Tylko moja.- sam zaczął płakać i wtulił się we mnie.
Jego słowa sprawiły, że jeszcze bardziej się rozpłakałam. Bielikow klęczał by do mnie dosięgnąć i ja sama teraz opadłam na kolana. I tak kucaliśmy wtuleni w siebie.
- Dymitr.- odezwałam się po chwili.
- Tak Różyczko.- popatrzył na mnie czerwonymi oczami.
- Kocham Cię. Przepraszam za to po prostu...- zaczęłam się tłumaczyć, ale mi przerwał. I dobrze, bo i tak nie wiedziałam co powiedzieć.
- Już nic nie mów. Najważniejsze, że jesteś ze mną. Kochasz mnie?
- Całym sercem.
- Też cię kocham. Najmocniej na świecie.- pocałował mnie namiętnie, przekazując całą swoją miłość.
- To kiedy ma przyjechać mój ojciec.- spytałam, gdy zaczęliśmy się podnosić.
- Za jakieś dziesięć minut.- nagle się zachwiałam i gdyby nie mąż, upadła bym.- Rose,  co się dzieje?
- Nic nic. To pewnie od tej histerii.- zrobiło mi się głupio, że zrobiłam takie przedstawienie.- Przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło.
- To już nie ważne. Ale widzę, że coś się dzieje.
- To pewnie od zmęczenia.
Na raz poczułam się zmęczona, tak, ze mogłabym zasnąć na stojąco. Znowu zaczęłam upadać, a ukochany wziął mnie na ręce i zaczął nieść w stronę samochodu.
- Jesteś zmęczona?- zdziwił się.
- Tylko trochę.- ziewnęłam, zamykając oczy.
- Trochę?- w jego głosie słyszałam po wątpienie i wiedziałam, że mi nie uwierzył.
- No może trochę bardzo. Jestem wykończona, jakby ktoś zabrał mi całą energię.
Prawie zasypiałam, ale nie mogłam. Nie wiem, czemu. Poczułam, że Dymitr kuca
- Myślę, że ten ktoś siedzi w aucie. Tak skarbie, zobacz jak wyleczyłaś mamusię.- nie mogłam się nie uśmiechnąć. Usłyszałam też chichot i gaworzenie dzieci.- Roza, spisz?
- Nie.- wyjęknęłam z trudem.- Choć bardzo chcę.
- Spokojnie, już widzę światła. To twój ojciec.
Po chwili usłyszałam hamowanie samochodu i zamykane drzwi.
- Bielikow, co się dzieje?- rozpoznałam głos staruszka.- Mówiłeś, że oprócz sarny nikt nie ucierpiał. Więc co jest z moją córką? Poczułam, że strażnik kładzie moje plecy sobie na kolanach i uwalnia jedną rękę. Usłyszałam, że odpina pasy, podnosi nosidełka z dziećmi i przenosi je.
- To dość trudne do wyjaśnienia. Rose jest cała, tylko zmęczona. Wszystko opowiem na miejscu. Weźcie dzieci, a ja wolę zostać z nią w tym samochodzie.- odezwał się. 
Następnie podniósł mnie i położył na tylnym siedzeniu.
- No dobrze. Weźmiemy was na holowanie.- westchnął Abe i usłyszałam kroki.
Następne należały do mojego męża. Otworzył drzwi i usiadł obok. Podniósł moją głowę i położył na swoich kolanach,głaszcząc mnie po całym boku.
- Śpij Roza.- szepnął mi na ucho.
-Yhym...- tylko na tyle było mnie stać.
Poczułam lekkie kołysanie, co świadczy o tym, że jedziemy. Obecność ukochanego, jego dłoń sunąca w tą i z powrotem po moim ramieniu, a zwłaszcza włosach, do których miał ogromną słabość, zapach wody kolońskiej i słodki dźwięk rosyjskich słów z ojczystym akcentem bardzo skutecznie mnie odesłało w objęcia morfeusza.