sobota, 7 stycznia 2017

ROZDZIAŁ 361

Od razu po śniadaniu ubraliśmy się ciepło i wyszliśmy na dwór. Widok jaki tam zastałam był zachwycający. Sześć białych koni z jasnymi grzywami i ogonami było zaprzężonych do wielkich pięknych, niebieskich san, ozdobionych w śnieżynki, białe bombki i watę. Na przodzie siedział woźnica w stroju Dziadka Mróz, jak zdążyłam się dowiedzieć. Wśród pasażerów dostrzegłam kilka znajomych twarzy z ogniska. W oczy rzucili mi się machający Mark, Oksana, Ola i Witek. Z tyłu przyczepione były sanki z dziećmi.
- WOW!- zachwycałam się, gdy reszta pobiegła do pojazdu.
- Chodź.- popchnął mnie Dymitr.- Przysiądziemy się do nich, a Lili niech pójdzie z Pawką na sanki.
Dziewczynka chętnie przytaknęła i pobiegła za chłopcem, a my ruszyliśmy do wozu. Rosjanin pomógł mi wsiąść do środka, po czym sam wszedł. Usiedliśmy obok siebie na siedzeniach w czerwonych obciach, mocno przytuleni. Po chwili woźnica popędził konie i sanie zaczęły gładko sunąc po śniegu. Oczarowana oglądałam śnieżny świat w pełnym słońcu.
- WOW! Ostatni raz byłam na kuligu tak dawno, że nawet nie pamiętam.- westchnęłam.
- Byłaś już kiedyś na kuligu?- zasmucił się.
- Tak.- uśmiechnęłam się do niego.- A co? Chciałeś mnie zaskoczyć czymś nowym? Myślę, że jeszcze będziesz mieć okazję.
Słyszałam z tyłu głosy Oleny, Oksany, Marka i Iwana.
- Kupę lat, przyjacielu.- zawołał noszący pocałunek cienia.
- No trochę ich nam przybyło.- zaśmiał się nasz gość.- W ogóle to wiem, że ty mnie wrobiłeś.- zaśmiali się.
- Co tam u was?- spytała Ola, wtulona w chłopaka.
- A dobrze.- odpowiedziałam.
- A co te słodkie maleństwa urosły.- dampirzyca pochyliła się nad naszymi dziećmi?- Pamiętacie ciocię Olę?
Nastka od razu się roześmiała klaszcząc w rączki i wyciągając je do naszej przyjaciółki. Felix patrzył niepewnie, ale po chwili również się uśmiechnął. Podałam czarnowłosej synka, który zaczął bawić się suwakiem od jej kurtki. Góra, dół, góra, dół góra. Wincenty także pochylił się nad chłopcem, łaskocząc go.
- Ładnie wyglądacie z dzieckiem.- chlapnęłam bez zastanowienia.
Para delikatnie uśmiechnęła się do mnie.
- Próbuję ją namówić od dwóch miesięcy, ale ona nie chce.- poskarżył się moroj.
Nastka pociągnęła mnie za rączkę, a gdy na nią spojrzała, pokazywała mi guzik od płaszcza taty.
- To jest guziczek. One trzymają ubrania, żeby nie odkryły kawałeczków ciała i żeby tatuś nie zmarł.- wytłumaczyłam szeroko uśmiechającej się dziewczynce.
Mała radości machała rączkami, podskakując na kolanach strażnika. Wierciła się potwornie.
- Księżniczko, teraz nie możesz chodzić, bo wypadniesz z sań, a tatuś nie będzie Cię szukał w zaspie śniegu.- podniósł ją do góry i opuścił znowu na kolanka.
Mała chciała wstać, ale zauważyła, że teren jest nie stabilny i rozstała na czworakach. Przeszła na moje kolana i stanęła, podpierając się brzegu powozu. Złapałam ją w talii, żeby przypadkiem nie wypadła i razem oglądałyśmy zimowy krajobraz. Wjechaliśmy do lasu, po dość dużej ścieżce, pewnie już dawno wydeptanej przez ludzi i koła samochodów. Zimny wiatr smagał nam twarze, przez co dzieci miały lekko zaróżowione policzki. Okryłam szczelniej córeczkę szalikiem i czapką, ale za wiele to chyba nie pomogło. Na szczęście po chwili się zatrzymaliśmy przed jakimś drewnianym budynku w lesie.
- Co tu robimy?- spytałam zdezorientowana, gdy wszyscy zaczęli wychodzić z sań.
- To dom pewnej staruszki.- wytłumaczył mój mąż, pomagając mi wysiąść- Jest bardzo ciepłą i gościnną osobą. Tutaj zawsze jest przystanek na ciepłą czekoladę którą robi z córkami i wnuczkami. Taka tradycja jest od pokoleń. Jej mama dawała czekoladę jak babcia była młoda.
Razem w szóstkę ruszyliśmy do środka. Zajęliśmy stolik w rogu i chłopcy poszli po czekoladę dla nas i dzieci. Po chwili do siadły się do nas siostry Bielikowa z Dziećmi.
- A gdzie Olena i wasi mężczyźni?- zdziwiłam się.
- Olena jest zajęta sama wiesz kim, a panowie właśnie tu idzie.
W tym momencie do stolika podeszła czwórka naszych partnerów, każdy z dwoma kubkami, oprócz Dymitra, który miał tackę z pięcioma kubkami, dla mnie, Soni, Lili oraz Pawki i cztery butelki dla dzieci. We wszystkim była czekolada. Wzięłam sobie na kolana Anastazję, a mój ukochany Felixa.
Chciałam na nadgarstku sprawdzić temperaturę napoju, ale powstrzymał mnie ukochany.
- Jest w sam raz. Sam sprawdzałem.- uśmiechnął się do mnie.
- Jesteś kochany.- odwdzięczyłam się tym samym.
Przyłożyłam butelkę do małych usteczek córeczki. Zaczęła pić zachłannie, patrząc na mnie wielkimi oczami. Jak ja je kocham.
- Dobra czekolada? No na pewno.- uśmiechnęłam się do naszej małej słodkości.
Gdy już jej wystarczyło, odetchnęła butelkę ze skwaszoną miną.
- Dobrze, już dobrze. Dokończysz później.- wytarłam jej buźkę, bo lekko się pobrudziła.- No, chyba że zrobią się z tego lody. Tak, kochanie?
Uśmiechnęła się do mnie szeroko. Jej nigdy nie brakuje radości. Jest tak pozytywna, ze swoim śmiechem, zaraża każdego dookoła. Oba nigdy nie powinna zabijać i udawać obojętnej na uczucia strażniczki. Ale co poradzić. Nagle zaczął dzwonić telefon strażnika.
- Halo?- odebrał.
Nie miał przy sobie telefonu służbowego, a jedynie prywatny. Ma urlop i nikt nie może zawracać mu głowy, a jakby coś się działo takiego jak atak strzyg, to zobaczę to przez więź.
- Dymitr.- siedziałam blisko i Mason mówił na tyle głośno, że mogłam go usłyszeć.- Czy możesz mi dać do telefonu stoją uroczą żonę, bo mam ochotę ją zamordować, a jedynie mogę na nią na krzyczeć?
- A co takiego ci ona zrobiła?- Bielikow ledwo powstrzymywał śmiech.
- Po prostu mi ją daj.
- Hej, Mass.- zaczęłam, gdy dostałam urządzenie do ręki.- Co u ciebie?
- Rosemarie Hathaway-Bielikow! To niedopuszczalne i upokarzające!
- Ale o co chodzi?- doskonale wiedziałam, ale najnormalniej w świecie grałam głupią.
- O co chodzi?! Wracam sobie z żoną i córką do domu po śniadaniu z królową z prezentami i jednym nie rozpakowanym, bo mam to dopiero zrobić w domu. No więc w mieszkaniu to otwieram i co widzę? Wypchaną gumkami kosmetyczkę!
- Troszczę się o Twoje zdrowie psychiczne. Wiesz jak trudno wytrzymać ze zmiennymi humorami kobiety ciężarnej?
- Wiem! I teraz też wiem, co to znaczy jak siostra wycina ci taki numer, a twoja żona turla się ze śmiechu po podłodze.
- O to pozdrów ode mnie Mię i Alice.- i szybko się rozłączyłam.
Westchnęłam głęboko i wybuchłam śmiechem. Wszyscy przy stoliku dziwnie się na mnie patrzyli, ale gdy o powiedziałam im, co zrobiłam, dołączyli do mnie. Gdy skończyliśmy pić, wróciliśmy do sań na dalszą podróż.