środa, 30 listopada 2016

ROZDZIAŁ 334

ROSE

- Dymitr?- spojrzał na mnie pytająco.- Naprawdę się bałeś?
Szliśmy, wtuleni w siebie mocno, w stronę domu. Miałam narzucony na siebie płaszcz ukochanego, bo nie wzięłam swojego ze starego domu. Wiki zadzwoniła do mnie i powiedziała, że go znalazła, oczywiście przerywając nam. Jakby inaczej. Ale dzięki temu zobaczyliśmy ile czasu nam zleciało. Spędziliśmy na sexie dwie godziny! To chyba nasz nowy rekord.
- Tak.- przyznał. Byłem przerażony. Dlatego dostałaś karę.- uśmiechnął się do mnie.- No i za te męczarnie.- wskazał na siebie.- Nie wierzę, że dałem się pomalować dwa razy w ciągu doby. Ale dalej nie wiem jak zrobiłyście te efekty.
- Co było najstraszniejsze?- zignorowałam jego pytanie.
- Czym dalej szliśmy, tym było gorzej.- odwrócił się i spojrzał na mnie z góry.- Ale wiedz, że jeśli w snach będzie nawiedzać mnie zjawa z korytarza, albo ty w formie narzeczonej Frankensteina, to tylko i jedynie twoja wina.
- Oczywiście, mój ty Frankensteinie.- oparłam mu dłonie na torsie i wspinając się na palce, cmoknęłam go w usta.
- A kto wychodził z tego ostatniego pokoju? Kim był ten jeździec?- spytał z dziwną miną.
Zaczęłam się śmiać.
- Czyżbyś był zazdrosny?- gdy zacisnął bardziej zęby, roześmiałam się jeszcze głośniej.- Och, towarzyszu, nie masz o co. Dla mnie liczy się tylko jeden kowboj.
Złapał mnie za talię i przysunął bliżej siebie, łącząc nasze wargi w zaborczym pocałunku.
- I masz o tym nie zapominać.- zastrzegł.
- Nie mogłabym. Już nie umiem. Jeśli kiedykolwiek stracę pamięć, ty będziesz tym, kogo zapamiętam. Już jesteś zapisany w moim sercu na zawsze.
Potarłam ramiona, bo robiło się chłodno. Choć różnica temperatur między Bają a Montaną nie jest duża, w okresie jesiennym czuć ją bardziej.
- Chodź moja zapisana w sercu, bo nie mam zamiaru przywozić do Ameryki kostki lodu.- mąż objął mnie ramieniem i szliśmy dalej.- Co bym powiedział królowej?
- Że zamarzłam.-wzruszyłam ramionami z uśmiechem.- Ale nie jest, aż tak zimno, nie przesadzaj.
- A więc to już nie jest dla ciebie Antarktyda?- zaśmiał się.
- No nie wiem. Może zaraz zza drzewa wyskoczy nam jakiś miś polarny. Uważaj!- wskazałam za siebie.
Dymitr odwrócił się gotowy do walki, a ja zaczęłam się śmiać. Zmierzył mnie spojrzeniem, a później tylko pokręcił głową z bezsilnością.
- Ej, przynajmniej nie jest nudno.- zauważyłam.
- To prawda, od tych dwóch lat, żaden dzień spędzony z tobą nie był bezczynny. A ile mi strachu przez ten czas napędziłaś, to tylko ja wiem.
- Przynajmniej nie jest nudno.- powtórzyłam ciszej, opierając na ramieniu Rosjanina głowę.
On nagle zdjął ze mnie płaszcz i bardziej mnie nim opatulił tak, że nie mogłabym iść. Ale wziął mnie na ręce i zaczął nieść. Dopiero teraz poczułam jak bardzo wymęczył mnie ten dzień i noc. Mogłam się kłócić, że sama umiem iść, ale obawiam się, że gdyby mnie teraz postawił, jednak bym nie umiała. Wtuliłam się w ciepłe ciało strażnika, wsłuchując się w jego równe kroki, skupiając się na lekkim podskakiwaniu w ich rytm, nasłuchując bicia jego serca, wdychając świeże, trochę chłodne powietrze, wymieszane z zapachem lasu i mojej ulubionej wody kolońskiej. Ten ostatni trochę wywietrzał przez noc, jednak byłam w idealnym miejscu, by napawać się jego resztkami. Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.
***
Obudziłam się w miękkim, ciepłym łóżku, ale wciąż przytulona do Bielikowa. W pokoju było ciemno dzięki zasłonom. Najchętniej nie wychodziłabym stąd i spała dalej, ale stęskniłam się za dziećmi. One za nami pewni też. Ciekawe, która godzina? Sięgnęłam po telefon. 13!! Co innego, że spałam z jakieś 5 godzin. Powoli wyszłam spod kołdry tak, żeby nie obudzić męża. Byłam w samej bieliźnie. Spojrzałam znacząco na mojego śpiocha i uśmiechnęłam się pod nosem. Ubrałam na siebie błękitną bluzkę na ramiączkach i jasne jeansy. Po cichu wyszłam z pokoju i zeszłam na dół. Dziewczyny rozmawiały, w salonie, a na dywanie bawiły się dzieciaki. Gdy tylko mnie zobaczyły, uśmiechnęły się do mnie. Oprócz Oleny, która od razu się zerwała.
- Dzień dobry Rose, na pewno jesteś głodna.- uśmiechnęła się.
- Dzień dobry mamo.- przytuliłam kobietę.- Może trochę. Ale nie kłopocz się, zrobię sobie coś do jedzenia.
- Nie wygłupiaj się i chodź za mną. Zupa jeszcze ciepła.-razem poszłyśmy do kuchni.- A gdzie mój syn?
- Jeszcze odsypia wczoraj.- odpowiedziałam, siadając do stołu.- Trochę z dziewczynami ich nastraszyliśmy. Aż się dziwię, że jeszcze żyjemy.
Przede mną wylądowała miska z dziwną zupą. Ostrożnie jej spróbowałam. Ummm.... Była pyszna. Zaczęłam ją jeść, jakbym tydzień nic w ustach nie miała. Wyczułam w niej warzywa i kasze gryczaną.
- Na pewno zrozumieli, że to tylko taki żart, a że was kochają, nie mają się o co gniewać. W końcu to był Halloween.
- Możliwe.- oderwałam się na chwilę od posiłku.- Co to jest? Smakuje wybornie.
- Krupnik. Cieszę się. Mogę dać ci przepis.- zaproponowała.
- Na pewno Dymitr mnie nauczy.- zapewniłam.
- Najpierw sam musi umieć.
- Nie umie?!- zdziwiłam się.
- Nie. Uznał, że nie dorówna mi i nawet nie chce próbować. To jego ulubiona zupa.
- No to muszę mieć ten przepis.- wstałam i włożyłam pusty talerz do zmywarki.
Razem wróciłyśmy do salonu. Do dziewczyn dołączyli Kola i Konrad. Usiadłam na podłodze, a gdy dzieci tylko mnie zobaczyły, zostawiły swoje zabawki i przyraczkowały do mnie.
- Hej, słoneczka. Mamusia też tęskniła.- objęłam je ramionami, gdy wtuliły się we mnie.
Felix wdrapał się na moje kolana, więc Nastka też chciała, ale nie miała miejsca. Zaczęli się kłócić, a ja cieszyłam się, że znowu mam je przy sobie. Nagle czyjeś dłonie podniosły małą i przytuliły do siebie.
- Ja cię przygarnę, księżniczko.- uśmiechnął się mój mąż, na co dampirzyca odpowiedziała śmiechem.
- Dzień dobry, towarzyszu.
- Hej, skarbie.- pochylił się i pocałował mnie lekko w usta.- Gdzie mi uciekłaś rano?
- Do dzieci. Bo chyba mi nie powiesz, że za nimi nie tęskniłeś.
Usiadł obok mnie i razem bawiliśmy się z dziećmi.
- Dimka, choć coś zjeść.- zawołała Olena.
- Dobrze mamo.- podał mi dziewczynkę, złożył opiekuńczy pocałunek na czołach naszej trójki i wstał.
- Pięknie wszyscy razem wyglądacie.- zachwycała się Wiki na kolanach Koli.
- Wy też. A im co się stało?- spojrzałam na smutnego Konrada, który wychodził i obrażoną Karolinę, w całkowitej separacji.
Dziewczyna nawet nie spojrzała na ukochanego.
- Pokłócili się.- westchnęła Sonia, z synkiem na kolanach.- Nawet nie wiadomo o co.
- Ja wiem.- uśmiechnął się Mikołaj, a my na niego spojrzałyśmy.- Konrad nie jest strażnikiem. Jeździł na studia medyczne.
Już chciała się odezwać, ale przeszkodził mi głos Oleny.
- Dzieci, o 17 idziemy na cmentarz.- zasmuciła się, a jej syn ją przytulił