O tej porze dnia las jest piękny. Pod nogami ugina się puszysty mech, między koronami drzew przylatują ptaki, śpiewając piękne melodie, a słońce pada jasnymi promieniami, omijając jedne liście i tworząc piękne refleksy na innych. Jednak nie zwracałam na to uwagi, biegnąc przez ten krajobraz naturalnego piękna, ponieważ moje myśli krążyły tylko wokół mojej małej kruszynki. W końcu znalazłam stary, niski budynek z jakimiś graffiti. Rozejrzałam się dla bezpieczeństwa, po czym ostrożnie popchnęłam metalowe drzwi. W środku spotkały mnie egipskie ciemności, ale gdy tylko wejście zamknęło się za mną, żarówki zaczęły zapalać się jedna za drugą. Wyciągnęłam sztylet i przyjęłam pozycję bojową. Ostrożności nigdy za wiele.
- Odłóż broń, jeśli nie chcesz, żeby smarkuli coś się stało.- z głębi pomieszczenia zaczął wychodzić Randall.
Trzymał moją małą córeczkę, przyglądając jej pistolet do głowy. Tej ohydnej mordy nie widziałam dobre siedemnaście lat świętego spokoju. Ale nie. Musiał się pokazać. Jednak czas go nie oszczędził. Na kiedyś przystojnej twarzy pojawiły się głębokie zmarszczki, jak to się mówił, lekko "z tatusiał", a między rzadkimi, brązowymi włosami pojawiło się sporo srebrnych nitek. Miałam ochotę rzucić się na niego i poderżnąć gardło paznokciami. Już byłam gotowa do skoku...
- Nie radzę.- uśmiechnął się obrzydliwie.- Jeden fałszywy ruch, a będzie puff...
Dla potwierdzenia swoich słów, odbezpieczył broń. Wystraszyłam się, więc powoli, bez jakichkolwiek gwałtownych ruchów, odłożyłam sztylet na ziemię i odetchnęłam w cień. Od razu puścił Dianę i popchnęłam ją w moją stronę. Nie czekając, zamknęłam ją w ramionach.
- Cii... nie płacz. Wszystko będzie dobrze.- próbowałam uspokoić płaczącą kruszynkę.- Teraz uciekaj stąd. No już.
- A-a ty?- spojrzała na mnie smutno.
-Naciesz się jej widokiem.- odezwał się Iwaszkow, czyszcząc lufę.- Więcej już jej nie zobaczysz.
- C-c-co?!- dziewczynka jeszcze bardziej się rozpłakała.- Mamo nie możesz nas zostawić. Nie po tym, jak tata...
- Ciii...- przytuliłam ją.- Tata wróci. Na pewno. Masz wokół siebie kochających ludzi. A może jednak wrócę. A teraz uciekaj. No już.
Pobiegła do wyjścia. Przy drzwiach odwróciła się, a ja posłałam jej pocieszający uśmiech. Po chwili zostałam sama z "Teściem". Okropność. Chciałam się na niego rzucić, ale miał przewagę.
- Jeden fałszywy ruch, a odstrzelę ci wszystkie palce po kolei.- uniósł pistolet, całując prosto we mnie.
Byłam bezbronna. Nagle wyszło dwóch potężnych mężczyzn i przywiązali mnie do krzesła. Nie opierałam się, bo co mi by to dało?
- Jesteś psem. Skurwielem, który tylko niszczy innym życie. Nawet kobiety nie umie uszanować. Jesteś gorszy od strzyg. Nie masz krzty miłości.- plunęłam mu pod nogi.
- Zamknij mordę, bo sam to zrobię, ale już więcej nic nie powiesz. Teraz to ja jestem twoim panem i władcą.
- A proszę. I tak prędzej czy później minie zabijesz. Więc po co zwlekać.- prowokowałam go.
Skoro jeszcze tego nie zrobił, to znaczy, że jestem mu do czegoś potrzebna. Ale niech nie myśli, że będzie tak łatwo.
- Skoro nalegasz.- z bezczelnym uśmieszkiem wycelował prosto we mnie.
Może jednak nie jestem mu tak potrzebna? Zamknęłam oczy i odwróciłam głowę. Nie chciałam, aby Lissa widziała moją śmierć. Usłyszałam zgrzyt odbezpieczenia i huk. Spodziewałam się bólu, jak za pierwszym razem, gdy zostałam postrzelona. Ale niczego takiego się nie doczekałam. Ostrożnie otworzyłam oczy i oglądnęłam swoje ciało. Nic mi nie było. Zobaczyłam kulkę dopiero pomiędzy moimi stopami. Czyżby spudłował?
- To jeszcze nie ten czas.- Randall uśmiechnął się z wyższością.- Najpierw zniszczę cię psychicznie, aż będziesz błagać o śmierć.
- Nie doczekanie twoje.- warknęłam mu.
Podszedł z poważną miną i uderzył mnie w twarz.
- Stul pysk dziwko!- krzyknął. - A twoje tortury zacznę od uświadomienia ci prawdy. Ja sprawiłem, że Dymitr jest kim jest.
Odsunął się z złośliwym uśmieszkiem, który z wielką przyjemnością starłabym mu z tej mordy. Za to moje oczy pewnie zrobiły się wielkie jak spodki. Nie. To nie możliwe. Jak mógł tak własnego syna.
- Jak?- zapytałam jak w transie.
- Po prostu. Włamałem się do komputera głównego i zmieniłem w e-mailach do wszystkich miejsce ataku. Oprócz u was. Miałem nadzieję, że oboje zginięcie, ale to rozwiązanie sytuacji bardziej mi się jednak podoba.
- Dlaczego?- szepnęłam.
- Słucham.- nastawił uszu, ciekawy, co mam do powiedzenia.
- Dlaczego my? Co ci takiego zrobiliśmy?- powtórzyłam, z rosnącym gniewem.
- Po prostu... nie lubię, gdy moje dzieci mają lepiej ode mnie. A Dimka miał. Takiej kobiety jak ty, jeszcze nigdy nie miałem pod sobą.- uśmiechnął się boleśnie.
- I nie będziesz.- warknęłam.
- Jeszcze się przekonamy, KWIATUSZKU.- zaakcentował ostatni wyraz, klepiąc mnie po policzku.- A teraz dobranoc.
Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi, dopóki nie poczułam szmatki na twarzy. Starałam się nie oddychać, ale długo tak nie pociągnęłam.
Wzięłam głębszy oddech i poczułam otępienie oraz pulsowanie głowy. Zamknęłam oczy, aby nie drażnić migreny światłem, po czym zapadłam w sen. Ostatnie co usłyszałam, to głos przyjaciółki, ale nie umiałam zrozumieć, co mówi.
Ciemność. To jedyne było wokół mnie. Następnie zobaczyłam komnatę królewską. Na kanapie przede mną siedziały moje dzieci. W pomieszczeniu byli również Lili, Pawka i moi rodzice z maluchami. Diana płakała wtulona w starszego brata. Miałam ochotę pobiec i wyściskać wszystkich po kolei. Ale nie mogłam się ruszyć. Obok mnie siedział Christian, trzymając moją dłoń, ze smutkiem na twarzy. Spuściłam wzrok, choć nie ja. Lissa. Jestem w jej głowie.
- Wiecie coś na temat mojej córki?- spytał zmartwiony staruszek.
- Nie. Na razie nie. Byliśmy tam, gdzie przytrzymywano Dianę, ale nie ma śladu. Jakby nigdy nikogo tam nie było.- w głosie Ozery wyczułam żal i smutek, a mi było miło z tego powodu.
Mimo naszych wiecznych sprzeczek, docenia mnie tak jak ja jego. Jest dobrym przyjacielem i mogę na niego liczyć.
- Rose?- zapytała zaskoczona i szczęśliwa Lissa.- Ty żyjesz!
- Na to wygląda. Ale na razie nic im nie mów.
- Co?! Czemu? Powinni wiedzieć.
- Nie. Właśnie nie. Będą chcieli mnie uratować, a to niebezpieczne, a on mnie i tak zabije, to niech już się z tą myślą pogodzą.
- Oszalałaś?! To twoja rodzina? Wiesz co się z nimi teraz dzieje.
- Posłuchaj. Tak trochę popłaczą, pogrążą się w żałobie, ale będą żyć dalej. A jakby wiedzieli, że żyję, ale jestem więziona przez psychopatę, będą niespokojni, nie prześpią kupę nocy, myśląc co ze mną. Ja tak nie chcę. Proszę, uszanuj to.- dodałam płaczliwym głosem.
- Dobrze.- westchnęła ciężko w myślach.- Ale robię to tylko ze względu na to, że jesteś moją przyjaciółką.
- Dziękuję.- odpowiedziałam spokojniejsza i opadłam w krainę snu.
"Nasz los od zawsze zapisany był w gwiazdach. To one poprowadziły mnie do Ciebie mimo tylu przeciwności, spójrz. Jesteśmy tu. Razem. Ty i ja Roza. Na zawsze."
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Randall, ty... Ty... Yhhhhh! Co za drań! Czekam z niecierpliwością na następny 💖💖💖💖💖 czekam, czekam, czekam... Czekaj, coś sobie przypomniałam. JAK RANDALL MÓGŁ TO ZROBIĆ DIMCE?! SWOJEMU SYNOWI! CO ZA PSYCHOPATĄ TRZEBA BYĆ! Dobra, a teraz czekam 💖🙌😇
OdpowiedzUsuńJestem dumna z Rose , że tak postąpiła. Super rozdział. Lecę czytać następny.
OdpowiedzUsuń