Obudziłam się o wiele bardziej wypoczęta niż kiedykolwiek od ostatniego miesiąca. Przeciągnęłam się, szukając męża, ale go nigdzie nie było. Rozejrzałam się dookoła. Pokój był znajomy, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Uspokoiło mnie to, że jestem w ubraniu. Wróciły do mnie wspomnienia z... no właśnie, która jest? moją uwagę przykuł nagły ruch i zobaczyłam męża, wstającego z fotela.
- Jak się czujesz Roza?- spytał z troską, siadając na brzegu łóżka.
- O wiele lepiej bym się czuła, gdybyś był tu ze mną.- odpowiedziałam unosząc się na łokciach.- Ile tak spałam?
- Skoro masz siłę na żarty, to znaczy, że dobrze.- zaśmiał się.
- Ale to nie był żart.- udałam obrażoną.
- Wiem, skarbie, ale nie mogło mnie tu być, bo musiałem wszystko wytłumaczyć twojemu ojcu. A później wolałem na ciebie popatrzeć. Bałem się, że zasnę, a wiedziałem, że będziesz chciała porozmawiać.
- To teraz wytłumacz to mi. Jak siedmiotygodniowe dziecko mogło uzdrowić śmiertelnie ranną sarnę? Co one jeszcze potrafią?
- Nie wiem Roza, ale cokolwiek się będzie działo, będę przy tobie.- ukochany przytulił mnie do siebie, a ja objęłam go w pasie.
- Kocham Cię, towarzyszu.
- Ja ciebie też Roza. A teraz chodź coś zjedz.
- Dobrze, tylko powiedz mi ile tu jestem.
- Śpisz od ośmiu godzin.
- To długo.- nagle coś mi się przypomniało.- A co z dziewczynami i dziećmi? Już pojechali?- posmutniałam na myśl, że się z nimi nie pożegnałam.
- Spokojnie, jeszcze są. Przebukowali sobie bilet na rano, żeby móc się z tobą pożegnać.
- Och! Nie musieli sobie robić problemu.- jednak zrobiło mi się jakoś tak ciepło na sercu, że chcieli na mnie poczekać.
- To żaden problem. Po za tym dzieciaki uparły się, że nigdzie nie pojadą, bez pożegnania z tobą.
Zaśmiałam się. One są kochane. Nagle ktoś wbiegł do pokoju. O wilku mowa.
- Ciocia Lous, Ciocia Lous.- wolał Łuka, podbiegając do łóżka z jakąś kartką.
- A na dole już tak pięknie mówiłeś "r".- Bielikow podniósł blondynka.
- Rrrrrrrrrry.- pochwalił się chłopiec.
- To powiedz ciocia Rose, a cię do niej puszczę.
- Ciocia Rlous. Ciocia Lrous. Ciocia Rose.- mały się ucieszył, gdy wylądował na moich kolanach.
- Pięknie skarbie.- pocałowałam go w czułko.
- Ciocia, a ja źrobiłem rysiuńek.- podał mi kartkę papieru.
Było na niej dużo ludzików. Mały zaczął pokazywać i mówić, kto kim jest.
- To jeśt mama, to babcia, to ciocia Karolina z Pawkom i Źoją, to wujek Dimka i ti ciociu z Anaśtaźjom i Feliksiem i Lili. Lili jeśt kolo Pawki bo kiediś babcia mówiła, ze na pewna beda sie kochać tak moćno jak ti i wuja. A to pań Abe i jego dźewcyna. To twoja mama?
- Tak aniołeczku.- dziwnie zabrzmiało nazywanie jej czyjąś dziewczyną.
- Nie jeśt do ciebie podobna. Baldzej pan Abe.
- Czemu tak uważasz?- wtrącił się mój mąż.
- Bo ma takie siame wlosy i ogólnie som podobni. Ja nie zniam śwojego taty.- posmutniał.
- Ja nie znałam go osiemnaście lat.- powiedziałam.
- A niekiedy lepiej nie znać swojego ojca.- w głosie Rosjanina dało się wyczuć smutek, żal i złość.
- Ciemu?- zapytał malec.
- Bo twój dziadek był bardzo nie dobry i bił babcię. Nie chciałbyś go poznać.
- Tio nie wsysci sią tak zakochani jak ti i ciocia.
- Niestety nie każdy ma takie szczęście. Ale teraz nie męczmy cioci, bo na pewno jest bardzo głodna.- mój ukochany wstał i wziął malucha na barana.
- O tak! Ciocia jest głodna.- wstałam, założyłam buty i wyszliśmy razem z pokoju.
- Wuja? A pobawiś się ź nami. Źoja źgodziła się być księznićką w wiezi, Pawka moim giemkiem,a ty moźeś być straaaaasnym śmokiem.
- A czemu ja mam być smokiem?- udał oburzenie.
- Bo jeśteś niepokońani. Alw ja cię pokońiam.- chłopiec wypiął do przodu pierś.
- A co ja będę robić?- spytałam.
- Ti ciocia mozieś paceć na moje zwycieńśtwo i bić brawo.
- A może ciocia będzie drugim smokiem, pilnującym w wierzy Lili, którą będzie musiał uratować Pawka.- uśmiechnął się strażnik.
- Tio nie fier.- obruszył się.
- A to czemu?- zdziwiłam się.
- Bo Pawka jeśt stalsy, a bedzie mieć śłabsiego pźeciwnika.
- Ej, nie jestem wcale słabsza. Dwa razy pokonałam wuja.- broniłam swojego honoru.
- A ile raźy wuja pokońiał.
Nie odpowiedziałam, a ukochany zaczął się śmiać.
- Śpokojńie ciocia. Kiediś bedzieś tak siamo dobria ćo wuja.- pocieszył mnie blondynek.
- O nie! Ja będę lepsza niż wuja.- zawołałam, gdy weszliśmy do kuchni.
Nikogo oprócz nas nie było. No tak jest środek nocy.
- Usiądź Roza.- polecił mi ukochany, sadzając Łukę na krzesełku do karmienia.
Chciałam zająć miejsc naprzeciwko chłopca, ale mi nie pozwolił.
- Tu ciocia.- pokazał na krzesło najbliżej siebie.
- Dobrze.- usiadłam tam gdzie mi polecił.
Dymitr krzątał się po kuchni, ogrzewając coś z lodówki. Już po chwili po kuchni rozniósł się zapach sosu pomidorowego.
- A tak właściwie, to czemu nasz rycerz nie śpi?- spytałam, czochrając malca po blond czuprynie.
- Bo jeśt dzień. Mama śpi, ale ja nie mogę. I obiecali mi, ze jeśli śie zgodziś, bede mógł z tiobom i wujom śpać. Bede mógł?- popatrzył na mnie błagalnie.
- Jeśli wuja nie będzie miał nic przeciwko.
Oboje popatrzyliśmy na Rosjanina. Czując nasze spojrzenia, odwrócił się, oblizując łyżkę. Gdyby miał na sobie tylko bokserki... O czym ja myślę? Boże, obok jest dziecko.
- Dobrze, tylko nie wiem, czy ciocia zaśnie, jeśli ledwo co wstała.
- To moziemi się pobawić. Zioja teź nie mozie śpać.- zaproponował wesoło chłopiec.
- Nie jestem pewna. Założę się, że wuja przez cały czas nie spał.
- Rose.- odwróciłam się na dźwięk znajomego głosu i wstałam, w ostatniej chwili, aby chwycić w ramiona przyjaciółkę.- Tak się o ciebie martwiłam. To co się stało, widziałam wszystko. Nie mogłam nie przyjechać.- uprzedziła moje pytanie.
- Spokojnie Liss, nic mi mie jest, a ty w swoim stanie powinnaś zostać i się oszczędzać.- pouczyłam ją.
- Wiem, ale nie mogłam. Ty na moim miejscu zrobiłabyś to samo.
Musiałam przyznać jej rację.
- Dziękuję, że jesteś.- przytuliłam ją.- Co nie znaczy, że to popieram. Hm.. chyba wiem jak czuje się Dymitr.- zaśmiałyśmy się.
- To znaczy, że teraz będziesz się mnie słuchać?- ukochany objął mnie w pasie.
- Nie liczyłabym na to towarzyszu.- teraz roześmialiśmy się wszyscy.- A czy lord od siedmiu boleści Ozera, jest z tobą.- spytałam, wracając na swoje miejsce.
Dymitr nałożył na talerze spaghetti, położył przed każdym i usiadł naprzeciwko mnie. Lissa zajęła miejsce po mojej prawej, przy Łuce i zaczęliśmy jeść.
- Nie.- posmutniała.- Musiał coś załatwić.
Zmartwiłam się tą nagłą zmianą jej nastroju. To nie mogło być spowodowane tylko jego nie obecnością tutaj. Sprawdziłam jej wspomnienia. Okazało się, że Christian ma dla niej coraz mniej czasu. Ciągle coś załatwia. Z jednej strony pomaga jej i obciąża ją z obowiązków, ale z drugiej morojka czuje się zaniedbana. Oj będę musiała z nim porozmawiać.
___________________________________________________________
Mam nadzieję, że wam się podoba. Wczoraj bardzo miło mnie zaskoczyliście. Przez ostatnie dni były po dwa, góra trzy komentarze, a wczoraj sześć, dzisiaj siedem. Rozumiem, że spadek wywołany był szkołą i prz tym zostanę. Dziękuję wam bardzo. Kocham was💖💖💖💖
Chciałabym wam jeszcze zareklamować nowego bloga. Należy do mojej koleżanki. Nie jest kontynuacją AW. W sumie sama nie wiem, o czym jest.😂😂😂 Jeśli kogoś zainteresuje, zapraszam.
http://rosetka009.blogspot.com/?m=1
Jak dobrze że Rose jest cała i zdrowa. Super rozdział. Czekam na następny i życzę weny
OdpowiedzUsuńTak się cieszę, że Rose jest cała i zdrowa. 💖 rozdział.. . niesamowity. Czekam na następny i życzę masy weny 💖 💖 💖
OdpowiedzUsuńSuper rozdział, tylko szkoda, że Rose nic się nie stało 😢
OdpowiedzUsuńBlog, który reklamujesz jest obłędny, mimo iż jest dopiero jeden rozdział.
Życzę weny i czekam na nexta 😃
Super, Extra... Czekam na następnie
OdpowiedzUsuńWerka
Super. Czekam.
OdpowiedzUsuńBad girls
Super czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńLissa nie może mieć wszystkiego