środa, 2 listopada 2016

ROZDZIAŁ 309

Dziewczyna wyszła dopiero pół godziny temu, a już zdążyło zadzwonić i odwiedzić mnie z osiem osób. Dowiedzieli się Mason i Mia, dzwonili moi rodzice i rodzina Dymitra, Sonia z Michaiłem, zajrzał Eddy z Jill i inni z mojej klasy, którzy dostali przydział na Dworze. Nastka już się obudziła, nakarmiłam ją bawiłam ze bliźniakami. Lili została wyciągnięta na lody przez Jessice, na zakończenie wakacji i zostanie odwieziona przez rodziców innej koleżanki. W końcu przyszedł mój mąż.
- Hej, Roza.- gdy tylko wszedł wcisnęłam mu synka i torbę, przelotnie całując. Sama wzięłam córkę.- Jak był...
- Błagam nie kończ i spadamy stąd.- wypchnęłam go i zamknęłam za nami drzwi.
- O co chodzi?- zdziwił się, gdy pociągnęłam go do garażu.
- Odkąd wróciłam, nie dają mi spokoju.
Otworzyłam samochód i wsadziłam dzieci do fotelików, a torbę wsadziłam na tylne siedzenie.
- Kto? Gdzie? Kiedy?- nic nie rozumiał.
Otworzyłam drzwi od strony kierowcy i zatrzymałam się patrząc na ukochanego.
- Wszyscy! Wszyscy już wiedzą.- wsiadłam i czekałam aż on to zrobi.
Gdy zapiął pas, ruszyłam z piskiem opon.
- Roza, uspokój się i powiedz wszystko od początku. I zapomniałaś o Lili
Odetchnęłam głęboko i zwolniłam. Przeszliśmy kontrolę.
- O niczym nie zapomniałam. Wróci później. A od początku, proszę bardzo. Nie mam zamiaru tam być dzisiaj, bo od dwóch godzin wszyscy pytają jak tak pierwszy dzień. Nawet do Akademii to doszło i na twoją Syberię.
- Rozmawiałaś z mamą i dziewczynami?- ucieszył się.
- Gdzieś między telefonem od Masona, a moich rodziców. Najpierw do Emilii dowiaduję się, że gada o tym cały dwór, a później dzwonią wszyscy z poza niego. Nawet stara paczka moja i Lissy. To przerażające.
Dymitr się zaśmiał.
- Taka jest skarbie siła przekazu międzyludzkiego.
- Widzę, że się świetnie bawisz.- warknęłam.
- Roza, za bardzo się tym przejmujesz. To chyba dobrze, że masz przyjaciół, którzy się o ciebie troszczą i chcą dzielić z tobą radość. Jak ja.- położył mi dłoń na udzie.
Patrzył na mnie czule, a ja czułam jak się rozpuszczam. Musiałem skupić się na drodze, bo jeszcze by się ze mnie kałuża zrobiła. Może ma rację? Po prostu byli ciekawi, jak tam pierwszy dzień służby. W końcu jestem dość sławna. Wreszcie dojechaliśmy do domu. Wzięłam dzieciaki na górę, a Dymitr zajął się obiadem. Postanowiłam, że teraz to ja je popilnuję w gabinecie, który w sumie stał się nasz wspólny. I znowu robię za sekretarkę. Najwidoczniej takie moje drugie zadanie. Maluchy o dziwo były grzeczne i szybko się zmęczyły. Gdy Felix zaczął ziewać, wzięłam go na ręce i zaczęłam kołysać. Szybko zasnął, mocno wtulony we mnie. Szybko zniosłam go do pokoiku, modląc się, żeby Nastka nie narozrabiała. Położyłam go na drzemkę, zostawiłam z elektryczną nianią i wróciłam czym prędzej do biura. O dziwo wszystko było w jak najlepszym porządku. To aż podejrzane, ale dobra. Mała też zasypiała, ale dzielnie się opierała i nie było siły by zasnęła.
- Córuś, o co chodź? Co jest złego w spaniu? Tak cieplutko i mięciutko na podusi.- próbowałam ją przekonać, ale to nic nie dawało.
Zeszłam z nią na dół, zrobić ciepłego mleka. To zawsze pomaga. Gdy tylko weszłam do kuchni, mała wyciągnęła rączki do Rosjanina, gaworząc. Strażnik zwrócił na nas uwagę i wziął córkę na ręce. Doszedł mnie piękny zapach obiadu. Mmm... spaghetti.
- Chodź do taty, księżniczko. Co się dzieje?- spytał troskliwie.
- Ciągle ziewać, ale nie da się uśpić.- wytłumaczyłam.
Wlałam mleko do butelki i wsypałam pół miarki mleka dla dzieci w proszku, po czym włożyłem ją do podgrzewarki. Dymitr przez cały czas kołysał i bujał dampirzycę, opartą na jego ramieniu, która patrzyła wszędzie wielkimi oczkami. Podeszłam do nich i chwyciłam Nastkę za rączkę.
- Kto jest kochanym słoneczkiem rodziców?- spytałam słodko, na co się uśmiechnęła.- Ma-ma. Powiedz "mama".
Dziewczynka zagaworzyła i się uśmiechnęła.
- Roza, ona jest jeszcze za mała.- zauważył mój ukochany z uśmiechem.
- Wiem, ale musi się powoli uczyć. Prawda kochanie?- połaskotałam córeczkę po wewnętrznej stronie dłoni, na co się zaśmiała.
Sprawdziłam zagrane mleko i już było dobre.
- Mogę ja?- spytał Bielikow.
- Jasne, przecież to też twoje dziecko.- podałam mu butelkę.
Usiadł i zaczął karmić bobaska. Zajęłam miejsce obok nich i patrzyłam jak Dymitr czule na nią patrzy.
- Ja tiebia liubliu tovarishch.- wyznałam.
Ukochany zwrócił na mnie uwagę. W jego oczach widać było szczęście i miłość.
- Ja tiebia toże liubliu Roza.
Pocałował mnie mocno z miłością. Gdy Nastka się najadła, pozwolił aby jej się odbiło i znowu zaczął ją kołysać. Tym razem mała przegrała walkę i zasnęła w jego objęciach. Razem poszliśmy ją odłożyć do łóżeczka, a później on wrócił do kuchni, a ja do papierowej roboty. Akurat gdy skończyłam usłyszałam stękanie synka. Pewnie zgłodniał zanim doszłam do pokoju, rozpłakał się całkowicie, więc Nastka też. Użyłam szelek i oboje wzięłam na dół. Posadziałam ich w krzesełka do karmienia, następnie poszłam sprawdzić co u strażnika.
- Dobrze, że jesteś. Pomożesz mi?- poprosił.
- Jasne.
Kiedy niosłam talerze, on nalał psu jedzenie. Dwie miseczki były dla maluchów.
- To opowiesz mi w końcu jak minął dzień?- zaczął Dymitr, kiedy wszyscy już jedliśmy.
- Sam wiesz. Byłeś cały czas ze mną. Co mnie trochę dziwi.
Tak. Koniec końców Christianowi zmienił się plan i wszędzie musiał być z Lissą. A z nim był Bielikow.
- Poprosiłem o to, tak dla wsparcia. Miałem nadzieję, że to ci doda otuchy. Ale było bardzo trudno ignorować twoją obecność, gdy byłaś tak blisko, a jednak daleko.- złapał mnie za dłoń, patrząc prosto w oczy.- I chciałbym wiedzieć jak wyglądał ten dzień z punktu widzenia impulsywnej Rose Hathaway.
- Hathaway-Bielikow mój drogi. Sądziłam, że tobie nie muszę przypominać.
- Nigdy bym o tym nie zapomniał. Ale wciąż nie mogę w to uwierzyć. Ponad dwa lata temu moja uczennica, a teraz...- zamyślił się.
- Wiele się wydarzyło przez ten czas. Myślę, że do mnie też by ta prawda nie doszła, gdybym nie musiała jej rodzić.- spojrzałam z miłością na nasze dwa, umorusane w sosie pomidorowym, skarby.- Chyba ktoś tu zaraz weźmie kąpiel.
Maluchy śmiały się do nas szeroko. Brudne dzieci to szczęśliwe dzieci, a nasze są tego wspaniałym dowodem. Spaghetti było tak pyszne, że nie umiałam powstrzymać się od wylizania talerza. Normalnie tego nie robię, ale ludzie! Czegoś takiego to nawet w niebie nie podają. A ja to jem na ziemi. Dymitr zaczął się ze mnie śmiać.
- Nie czepiaj się. To jest tak pyszne, że ani kropelka się nie może zmarnować.- udałam oburzoną.
- Dziękuję. Bardzo mi to pochlebia.- szczerzył się jak głupi do sera i ja też nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
Nagle strażnik zrobił coś, czego nigdy bym się po nim nie spodziewała. Wziął swój talerz i... również go oblizał. Wyglądało to tak komicznie, że wybuchłam śmiechem. Zwłaszcza, że zostało mu trochę sosu nad ustami. Gdy skończył wpatrywał się we mnie palącym wzrokiem. - Jestem gdzieś brudna?- zdałam pytanie, całkiem absurdalne, po tym co robiliśmy.
- Sądzę, że tak samo jak ja. Ale zaraz uratuję moją ukochaną od klątwy sosu spaghetti.
Podszedł do mnie i mocno wpił się w moje usta. Z wielką chęcią odwzajemniłam pocałunek, choć byłam pewna, że to nie wiele pomoże na nasze plamy z pomidorów. Przerwał nam klakson, usłyszany przez otworzone okna.
- Chyba nasze drzewka przyjechały.- mąż niechętnie odsunął się ode mnie.
Ja byłam w stanie jedynie kiwnąć głową.