sobota, 23 kwietnia 2016

ROZDZIAŁ 119

Często jak zagrożone jest bezpieczeństwo bliskiej osoby, zapominamy o własnym. Jeśli tak nie mieliście to wam zazdroszczę, ale i współczuję. Ale co, jak nasze bezpieczeństwo równa się bezpieczeństwu innej istoty? Zaczyna się problem, bo wtedy nie myślimy o jednej z zagrożonych osób. Stajemy przed pytaniem, która jest dla nas ważniejsza. A niekiedy zapominamy o dziecku, któremu życie daje nasz organizm.
- Ale co się dzieje? Co mam zrobić?- wpadłam w panikę.
- Niedługo ma misję w Rosji. Przyśniła mi się. Musisz w tym czasie być u nas.
- On mi nie pozwoli wyjechać.
- Wymyśl coś. Jesteś wojowniczką.- zauważyła z rozdrażnieniem.
Niewiele myśląc podjęłam decyzję.
- Przyjadę
- Dobrze. Jesteś odpowiednią żoną dla naszego Dimki.
- Dziękuję.- nagle coś mi się przypomniało. A raczej ktoś.- Ale nie będę sama.
- Spokojnie, zajmiemy się twoją siostrą. I niczego nie mów Dimce.
- Dobrze. To do zobaczenia.
- Żegnaj wnusiu.- dziwnie się poczułam, gdy tak mnie nazwała.
Odłożyłam komórkę i zaczęłam się szykować. Martwiło mnie to, czego się dowiedziałam. Cholera! Przecież mogę go stracić. Chwila. Przypomniało mi się coś. Po ślubie Dymitr rozmawiał z Jewą i nie chciał mi powiedzieć co się stanie. Może mi też coś groziło. Ale mimo to zachowuje się jak zawsze. Nie przejmuje się tym. Może trochę bardziej mnie rozpieszcza. Sprawił, że o tym zapomniałam, choć mu pewnie to wciąż zaprząta głowę. Muszę zrobić tak samo. Ubrana poszłam do łazienki i obmyłam twarz zimną wodą. Trochę mnie to uspokoiło, pomogło pozbierać myśli. Jeśli nie dam nic po sobie poznać, pojadę do Rosji i nic mu się nie stanie. Nie tak powiedziała "babcia". Nie. Chyba się nie przyzwyczaję. Nawet do Abe'a nie mówię "tato".
"Rose weź się ogarnij! Tu chodzi o życie twojego towarzysza."- zganiłam się w myślach.
Popatrzyłam w lustro. Co ja mam na głowie? To gniazdo, a nie włosy. Rozczesanie ich trochę mi zajęło. Były bardzo długie, nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam u fryzjera i nie zamierzam. Dymitr uwielbia je.
Po długich męczarniach, moje loki wyglądały przyzwoicie. Nie malowałam się, bo nie zamierzałam nigdzie iść.
Gotowa zajrzałam do pokoju obok. Obudziłam Lili.
- Dzień dobry.- przywitała mnie bez entuzjazmu, siadając na brzegu łóżka. Usiadłam obok i ją przytuliłam.
- Wiem, to boli. Ja kiedyś też straciłam bliską mi osobę.
- Kogo?- zaciekawiła się.
- To trochę dziwne, ale on dalej żyje. Wiem, że to nie jest to samo, ale przez długi czas nie wiedziałam o tym.
- Jak to się stało?- nie odpuszczała.
- W zimie rok temu, moi przyjaciele uciekli z ośrodka, w którym cała nasza szkoła spędzała ferie. Ja też uciekałam, żeby ich znaleźć. I odnalazłam. Chcieliśmy wracać, ale porwali nas ludzie, pracujący dla strzyg. Po wielu próbach im też zdołaliśmy uciec. Jednak jeden z potworów zabił mojego przyjaciela, Masona. Był dla mnie jak brat, więc w szaleństwie zabiłam swoje pierwsze dwie strzygi. Następnie płakałam nad jego ciałem. Nie wiem ile tam leżałam, ale w końcu odnaleźli nas strażnicy. W szkole wszyscy przeżywali żałobę, ale to dla mnie była największa strata. Oddał życie za mnie.- z oczu zaczęły lecieć mi łzy. Szybko je starłam. 
- Ale mówiłaś, że on żyje. I rozmawialiście o nim, podczas kolacji z królową.- zauważyła. Łatwo kojarzy fakty.
- To prawda. Miesiąc później, przed moimi urodzinami, okazało się, że uzdrowił, a wręcz ożywił go jakiś moroj. Taka osoba, przywrócona do życia nosi pocałunek cienia. Sama też go miałam. Jednak o tym, kiedy indziej. Czas się zbierać, bo kucharz się zdenerwuje, jeśli się spóźnimy.
Po dziesięciu minutach zchodziłyśmy na dół.
- Rose, mamy w pokoju zegarek, a ty i tak się spóźniasz.- narzekał mój mąż.- Nigdy się nie zmienisz.
- A nie mówiłam?!- zwróciłam się do siostry. Ta nie umiała powstrzymać uśmiechu. Usiedliśmy wszyscy do stołu.
- Opowiecie mi dzisiaj tą historię?- spytała w pewnym momencie Lili.
Popatrzyłam na Dymitra. On zaś szukał zgody u mnie. Kiwnęłam nieznacznie głową.
- Myślę, że dzisiaj i jutro będzie dobry czas na to.- uznał strażnik.- Ale to po śniadaniu.
Nagle nasze śniadanie przerwał dzwonek do drzwi. Zdziwiłam się. Dymitra najwidoczniej ucieszyła ta niezapowiedziana wizyta.
- Towarzyszu? Czyżbyś się kogoś spodziewał?
- Powiedzmy. Idź otwórz i powiedz Adrianowi, że za pięć minut sam pójdę sprawdzić, kto przyszedł.
Acha. Czyli spodziewa się Iwaszkowa. Czy on naprawdę myśli, że on tu przyjdzie, po wczorajszym. Wstałam i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam...
- Witaj mała dampirzyco.
- Czego chcesz Adrian?- warknęłam.
Wyglądał okropnie. Poobijany, ze złamanym nosem i ręką. Pod okiem miał wielkie limo. Nie współczułam mu jako, że już się lekko kołysał od nadmiaru promili.
- Zadziorna jak zawsze. Gdybyś tylko wiedziała jak za tym tęsknię. Ale ty wolałaś tego ruskiego Capa zamiast mnie. A tyle mogłem ci dać. Byłabyś szczęśliwą żoną. A jaki skandal byłby.- rozmarzył się, wypełniając płuca dymem papierosowym.- Przecież to uwielbiasz.
- Iwaszkow, lepiej uważaj. Nie mam ochoty tracić czasu na twoje wyobrażenia. Streszczaj się, bo za pięć minut ten "Cap" osobiście sprawdzi, kto przyszedł.
- Roza. Kto przyszedł?- strażnik jak na komendę krzyknął z jadalni. W oczach moroja dostrzegłam strach. Miałam nad nim przewagę.
- Chciałem przeprosić możni panią,- skłonił się całując moją dłoń.- za obrazę, jakiej żem się dopuścił wczorajszego dnia, w stanie upojenia alkoholowego - nagle padł na kolana, podnosząc na mnie błagalny wzrok.- i prosić o przebaczenie. Obiecuję, że to się nie powtórzy, a mało tego, przysięgam zawsze ci pomoc i otulić opiekuńczym ramieniem i łóżkiem, gdy twój ruski Chuck Norris zawiedzie.
- Przyjmuję przeprosiny i wybaczam. Masz szczęście, że nie jestem pamiętliwa. A teraz uciekaj.
- No tak. Strażnik Teksasu zawsze czujny. Żegnam my Lady.
Poszedł do samochodu ze strażnikami i odjechał. Zamknęłam drzwi. I wybuchłam śmiechem, który przez cały czas wstrzymałam. Gdy się uspokoiłam, wróciłam do reszty rodziny.