środa, 1 marca 2017

ROZDZIAŁ 7

Przez kolejne kilka dni nie zamieniłam z morojem ani zdania. Następnego dnia nie poszedł na spotkanie w warowni, co mi się za bardzo nie podobało. Mieli wtedy nalot strażników, na czele z wujkiem Pawką i świetnie się spisali. A mnie to ominęło przez głupie humorki Zeklosa. Nienawidzę go. Ale później znowu zaczął tam chodzić. Nigdy nie zrozumiem morojskich mężczyzn królewskiego pochodzenia. Na szczęście już więcej nie powtórzyła się sytuacja z pocałunkiem, za który mój brat miał ochotę go rozszarpać i szczerze, wczoraj dał mu po mordzie, na naszym spotkaniu. Do tego czasu było kilka ataków, ja w sumie miałam trzy. Dwa wygrałam i raz przegrałam. Zgadnijcie z kim. A no tak. Stan Alto. Czemu mnie tak nie lubi? Zrobiłam mu coś. Miałam zamiar o tym pogadać. Bo otóż zaczął się weekend. Czas wolny, bez szwendania się za tym rozpuszczonym dupkiem. Po drodze do domu chciałam znaleźć Stana, ale sam mi się napatoczył.
- Strażniku Alto.- zawołałam za nim.
Gdy się odwrócił, na jego twarzy malowało się zdziwienie. Pewnie zaskoczyło go to, że nie powiedziałam "wujku".
- O co chodzi Anastazjo?- spytał.
- Czemu strażnik tak mnie nie lubi?- zapytałam prosto z mostu.
Nigdy nie lubiłam omijać w bawełnę. Był jeszcze bardziej zdezorientowany.
- A skąd ci to przyszło do głowy?- spytał z szeroko otworzonymi oczami.
- Przecież widzę. Bardziej na mnie krzyczysz i nigdy nie usłyszałam od ciebie pochwały, a tylko mnie ganisz.- nawet nie zauważyłam, że przeszłam z nim na ty.- A przecież nic nie zrobiłam. Ciągle się staram jak mogę i na treningach i teraz...
- Och Anastazjo.- pokręcił rozbawiony głową.- Nie nienawidzę cię, tylko chcę Cię jak najlepiej przygotować. Masz talent po ojcu i matce, ale i charakter, bardziej po Hathaway. Rose była dokładnie taka sama. I Dymitr uczył ją na surowej dyscyplinie, aż nie wydobył z niej prawdziwej strażniczki. Wy macie wielkie możliwości, ale i trudne charaktery. Na wcale nie poniżam cię, a oczekuję więcej, bo wiem, że stać ciebie na to. Więc pochwały się u mnie nie spodziewaj, co najwyżej opiernicz. A teraz jazda mi stąd. Masz wolne.- krzyczał, jednak z uśmiechem.
- Tak jest!- zasalutowałam, również śmiejąc się.
Poczułam się lepiej i bardziej zmotywowana. Teraz wszystko było na jak najlepszej drodze do sukcesu.
- Och, Nastko.- uśmiechnął się troskliwie.- Jesteś tak bardzo podobna do Rose. Wiesz, że jej też nie podobał się przydział. I zrobiła nam wielką awanturę. Dopiero Bielikow ją uspokoił. Wciąż nie rozumiem, jak on to robił.
- Miłość.- westchnęłam, przypominając sobie radość i iskierki w oczach mamy, gdy mówiła o tacie.
- Szkoda, że ja już nie poczuję tego wspaniałego uczucia.- westchnął melancholijnie nauczyciel.
- A to czemu?- zmartwiłam się.
- Mam już swoje lata.- zaśmiał się.
- Mama zawsze powtarzała, że nigdy nie jest za późno na miłość, za to na samotność zawsze jest za wcześnie.
- Dziękuję kochanie, że we mnie wierzysz. I wolę jak mówisz do mnie wujku.- uśmiechnął się łagodnie.
- Dobrze. To do zobaczenia przy kolejnym starciu. A wtedy powalę cię na łopatki wuju.- zaśmiałam się, trącając go łokciem.
- Na to liczę Hathaway.- mruknął i się rozeszliśmy.
- Już jestem.- oznajmiłam, wchodząc do domu.
- Nastka!- przebiegła i przytuliła mnie Diana.
- Hej, aż tak się za mną stęskniłaś.
-Tak. Pobawisz się ze mną?- popatrzyła na mnie z nadzieją.
- Jasne. Tylko daj mi się trochę ogarnąć.
Cały poranek znęcałyśmy się nad Felixem, bo on oczywiście nie umiał odmówić młodszej siostrze. Po zniknięciu ojca stał się o wiele dojrzalszy. Chciał przejąć jego rolę, czym bardzo pomagał mamie. Przy wszystkich udawała twardą, ale tylko my wiemy jak bardzo kochała tatę. Miała czasami chwile słabości i musiała się zamknąć w pokoju, a wtedy to my z ciocią Lili wszystkim się zajmowaliśmy, a zwłaszcza Dianą. Często wstawaliśmy w nocy ją nakarmić lub przebrać, gdy mama była po długiej służbie. Była z nas bardzo dumna. Po południu przyszli do nas przyjaciele i razem spacerowaliśmy po terenie akademii, rozmawiając i śmiejąc się. Nagle zauważyłam jakiś ruch. Zareagowałam błyskawicznie, jak reszta dampirów w naszym grobie i zaczęliśmy walczyć. Jeden ze strażników zbliżał się do pożal się Boże Jack'a i suki Maddy. Porozumiewając się z bratem spojrzeniem, dałam mu znak, że ma pilnować morojów, a sama ruszyła na "strzygę". W ostatniej chwili, gdy chciała złapać parę, wbiegłam przed strażnikiem i zaczęłam z nim walczyć. Wymienialiśmy ciosy, dając z siebie wszystko. Podcięłam Stana, ale on szybko wstał i zaatakował mnie. Kopnął mnie w brzuch, aż poleciała dwa metry dalej. Szybko się podniosła i z całych sił uderzyłam go łokciem w bok, pociągnęłam za ramię, aż jęknął z bólu, a na końcu przerzuciłam go za siebie. Szybko na nim usiadłam i wbiłam mu sztylet w serce. Oddychałam szybko ze zmęczenia. Po chwili wstałam i pociągnęłam Alto za za rękę. Zauważyłam że drugą ma jakąś wykrzywioną.
- Nie przejmuj się.- powiedział, widząc gdzie patrzę.- Świetnie sobie poradziłaś. Gdybym był strzygą może nie byłoby łatwo, ale miałabyś szansę.
- Każdy jakąś ma. Pod warunkiem, że umie ją wykorzystać.
- Dokładnie jak matka.- uśmiechnął się i ruszył w stronę skrzydła szpitalnego.
- Niezły pokaz.- usłyszałam za sobą.
Odwróciłam się do dwójki, patrząc na nich z pogardą.
- No proszę. Nagle sobie o tobie przypomniał.- zakpiłam z morojki.
- Ciągle o mnie pamiętał. Nie to co o tobie kurwo.-syknęła.
- Odezwała się, święta cnotka.- zaśmiałam się z kpiną.- Ja nie sypiam z kim popadnie. Trzymaj swoją sukę krócej.
- Jak ty mnie nazwałaś?!- zrobiła się cała czerwona.- Jack'uś. Zrób coś z nią.
- Sama coś zrób.- wzruszył ramionami obojętnie.- Co to ja twój strażnik jestem?
Odwrócił się na pięcie i odszedł.
- Ty wredna, kurwo sprze...
- Zqnim skończysz, to może pokaż czy jesteś tak silna w rękach, jak języku.- przerwałam jej, wściekła.
- Mam się bić?! Nie doczekanie twoje. JACK'UŚ! Zaczekaj na mnie.
Patrzyłam jak biegnie za nim na tych dwudziesto centymetrowych szpilach i próbowałam nie wybuchnąć śmiechem. Po chwili dołączyli do mnie przyjaciele i ruszyliśmy dalej, rozmawiając.