czwartek, 4 maja 2017

ROZDZIAŁ 67

Dedykuję ten rozdział Marcie, za to, że tak bardzo go chciała.
___________________________________________________________Codziennie to samo. Budziło mnie wiadro lodowatej wody i dwóch osiłków ciągnęło mnie do sali. Randall przywiązywał mnie do drewnianej rury i bił biczami. Czasami gdzieś wbił nóż, ale tak żeby mnie nie zabić. W połowie pytał, czy ulegnę, ale odpowiedź zawsze była taka sama. Wtedy też miałam przerwę na kromkę chleba i wodę. Przez ten miesiąc nieźle schudłam i zmizerniałam, nie mówiąc o bliznach. Codziennie, po pobudce, pytam Lissę o dzień. Zdarza się, że jeszcze budzą mnie w nocy. Kiedy skończę jeść, kontynuuje tortury z użyciem rozgrzanego druta lub węgli prosto z żaru. Jeśli gdzieś na plecach mam kawałek skóry bez cięć od bicza, to pokrywają go bąble, albo ropiejące rany poparzenia. Na zebrach i brzuchu miałam siniaki od kopania i bicia. Ale mimo cierpienia, nie poddaję się. Ciągle czuję wiarę Dymitra i trzymam się jej jak tonący kawałka drewna na oceanie. Ale dzisiaj się coś zmieniło.
- Wstawaj. Koniec drzemki.
Podniosłam się, czując ból na każdym centymetrze ciała. Nie miałam sił się podnieść.
- Nie słyszałaś!- wrzasnął polewacz
Dotarł do mnie dźwięk uderzenia blachy o kamień, po czym wnioskowałam, że jak co dzień rzucił wiadro i zaraz brutalnie mnie podniesie. Nie myliłam się. Zacisnęłam zęby, a i tak syknęłam z bólu, gdy złapał mnie za ramię i brutalnie pociągnął w górę. Na wpół ciągnięta, a na wpół podtrzymująca się ściany, zostałam doprowadzona do sali. Wtedy ten goryl uderzył mnie tak, że upadłam na ziemię. Skuliłam się w pozycji embrionalnej, bo tak najmniej czułam ból. Leżałam nie wiem ile, gdy usłyszałam jego głos.
- No i widzisz Rose. Po co ci to wszystko. Mogłaś się już dawno poddać. Miałabyś niezapomniany sex i dawno bym już Cię zabił.
- Nie zapomniany sex z tobą?- zaczęłam kaszleć krwią.- Nigdy taki nie będzie. Jestem tylko Dymitra i nigdy ci się nie oddam.
Zacisnął usta w wąską linię.
- To wezmę sobie sam.
Przeraziłam się. On chyba nie chce...
Poczułam smagnięcie bata i wyprostowałam się, jak rażona prądem. On to wykorzystał i znalazł się nade mną, przywracając mnie na plecy. Zaczęłam się szarpać i wyrywać, mimo rwącego bólu. Moroj zdzielił mnie kilka razy w twarz, po czym zerwał ze mnie szatę. W jego oczach było tylko pożądanie i szaleństwo, a ja wiedziałam, że tym razem nie umiałam ukryć strachu. Złapał moje ręce w nadgarstkach, unieruchamiając je mi nad głową. W tym czasie jego druga dłoń bezczelnie mnie obmacywała. Gdy zaczął całować moje nagie piersi, nie wytrzymałam i z oczu pociekły mi łzy bezsilności i wstrętu do siebie. Odechciało mi się wszystkiego. Ale wciąż walczyłam.
- Przestań się wiercić, a będzie mniej bolało.- warknął, podgryzając mi skutek.
Poczułam jak ktoś łapie moje dłonie i przytwierdza do podłoża kajdankami, dzięki czemu Randall miał wolne dłonie. Zjeżdżał coraz niżej, a ja szarpałam się i wyrywałam. Zmęczona bólem i wysiłkiem, który i tak nic nie dał, odwróciłam głowę i miałam ochotę tylko się skulić i płakać w samotności. Robił wszystko, co zawsze mnie podnieca, ale teraz przynosi tylko obrzydzenie i odruch wymiotny. Nigdy nie byłam wierząca, ale Boże, błagam. Ten jeden jedyny raz mi pomóż i uratuj od tego zboczeńca. Gdy usłyszałam dźwięk zamka błyskawicznego, weszły we mnie nowe siły. Adrenalina znieczuliła mnie na cierpienie i pozwoliła na nowo się szarpać. Nagle poczułam niewyobrażalny ból, na co krzyknęłam. Wszedł se mnie i zaczął się poruszać.z każdym pchnięciem czułam się jakby rozrywał mnie od środka. To trwało całą wieczność, gdy ze mnie wyszedł i spuścił się obok mnie. Dyszałam ciężko i mimo bólu, skupiłam się, próbując zatrzymać łzy. Dopiero teraz zauważyłam, że zostałam odpięta. Ale nic to nie zmieniało. Czekałam tylko, aż mnie zabije. Czułam obrzydzenie i wstręt do siebie i swojego ciała. Jestem słaba i nie umiem się obronić. Nagle wylał na mnie tą samą ciecz, co zawsze, a wszystko zaczęło palić żywym ogniem. Czemu on mi to robi? Nie wystarczy mu to, jak mnie upokorzył?
- Nie ma spania. Obiadek, a później wracamy do codzienności. Jutro powtórka.- uśmiechnął się szatańsko i rzucił we mnie bochenkiem chleba. O! To jakaś nowość. Dopadłam jedzenia jak dzikie zwierzę i zaczęłam jeść, zanim się rozmyśli. Następnie posadził mnie na krześle i do niego przypiął. Złapał ostry drut i wbił mi w dłoń, na wylot. To samo zrobił z drugą i stopami. Ale oprócz krzyku nie wykazywałam żadnych innych oznak cierpienia. Byłam wyprana z emocji. Czułam się jak najgorszy śmieć i byle zabawka, którą kiedyś się znudzi i zabije. Jaz zwykle gorący pręt, noże, bicze. Nic nowego. Już zdążyłam się przyzwyczaić, bo nic innego mi nie zostało. Tak. Podałam się. Nie czekam na ratunek, który nie przyjdzie. Wygrał. Dostał co chciał i długo jeszcze będzie to brał. Na koniec zrobił coś nieoczekiwanego. Odchylił moją szyję i wbił się w nią. O tak! Endorfiny to coś, czego teraz mi potrzeba. Błogość i znieczulenie bólu. Po raz pierwszy od miesiąca nie zemdlałam z cierpienia, a zasnęłam z przyjemnością.
- Rose?! Boże święty, co on ci zrobił?
Przed sobą zobaczyłam Lissę. Często odwiedza mnie w śnie, aby zobaczyć jak wyglądam i dotrzymać mi towarzystwa. Zazwyczaj siadamy na sofie, ja się w nią wtulam i wyżalam. Całą słabość pokazuję przed nią, żeby nie cieszyć oczu Iwaszkowa.
- Liss.- rzuciłam się na nią z płaczem.- T-t-to było o-o-okropne. Zrobił to, rozumiesz?! Zrobił!
Płakałam skulona na jej kolanach, a przyjaciółka głaskała mnie po włosach. Zmieniła mój wygląd na normalny.
- Ja tak nie mogę.- powiedziała w końcu zła.- Musimy was znaleźć. Nie mogę patrzeć na twoje cierpienie, bo i ja cierpię. On musi za wszystko zapłacić.
- I co z tym zrobisz? Nawet nie wiemy, gdzie to jest. A może co dzień zmieniamy miejsce? Nie wiem. Jak dotąd nic nie znaleźliście. Tak, mam świadomość, że mnie szukacie.
Przez chwilę byłyśmy tak w ciszy.
- Rose. Nie chciałam ci wcześniej tego mówić, ale na pogrzebie był ktoś jeszcze.- spojrzałam na nią zaciekawiona.- Gdy wyszłam na środek i przemawiałam, za tują widziałam znajomą sylwetkę.
Weszłam do jej wspomnień i też to zauważyłam.
- Dymitr - wyszeptałam.- O-on tak był.
- Tak. Gdy wszyscy poszli wymknęłam się i zakradłam pod grób, tak żeby nikt mnie nie widział. On podszedł do kupki ziemi i położył na niej jedną czerwoną różę mówiąc...
Zagłębiłam się w jej wspomnienia, bo możliwe, że była to ostatnia szansa, aby usłyszeć jego głos.
- Wiem, że żyjesz Roza. Odnajdziemy cię.- popłakałam się słysząc jego cudowny akcent. On wie. On mnie uratuje. Czuję to. Wierzę w to.