Z bijącym sercem podeszłam do łóżka szpitalnego. Twarz strażnika była nienaturalnie blada, cała w siniakach i ranach. Jedną rękę miał w gipsie. Tak samo jak nogę. Na głowie miał bandaż. Co mu się stało? Usiadłam obok na krześle i złapałam ukochanego za zdrową dłoń. Z moich oczu na nowo popłynęły łzy.
- To wszystko moja wina.- szeptałam łamiącym się głosem.- To ja powinnam walczyć z Robertem. To ja powinnam tutaj leżeć. Przepraszam. Tak bardzo przepraszam.
- To nie twoja wina.- podskoczyłam na głos ojca.- Ty zrobiłaś to co musiałaś, a on zrobił to ,co czuł, że musi zrobić. Zrobił to dla ciebie, tak jak ty uratowałaś Lissę. Wiedziałaś, że inaczej Wiktor nie da wam żyć.
- Ale mogliśmy go po prostu odstawić do więzienia.
Nie odzywałam wzroku od zamkniętych powiek męża. Tak bardzo chciałam, żeby je podniósł, na nowo zatopić się w brązie jego tęczówek. Dopiero teraz zauważyłam jakie ma długie rzęsy. Pewnie dlatego, że zawsze zwracałam uwagę na jego oczy, a nie to co nad nimi. Nie jedna kobieta mogła takich pozazdrościuć. Dodawały mu atrakcyjności.
- Do tego, z którego pomogłaś mu uciec?- spytał ironicznie.
- Zrobiłam to dla Dymitra.- broniłam się.- A teraz mój mąż leży tu nieprzytomny.
- On też zrobił to dla ciebie. Teraz będziesz się obwiniać, tak jak on po odmienieniu?
Na tą uwagę uśmiechnęłam się smętnie.
- Od dawna uważam, że jesteśmy tacy sami. A jednocześnie tak różni.- mówiłam nieobecnym głosem. Jakbym była w transie.- Co się stało? Dlaczego dopiero teraz tu jest? Co z resztą?
- Nie wiem, córuś. Ale zaraz przyprowadzę kogoś, kto może odpowiedzieć na te pytania.- odpowiedział Abe i wyszedł.
Po chwili usłyszałam, jak drzwi znowu się otwierają. Po sali rozniosły się odgłosy uderzenia o posadzkę czegoś twardego. Nie chętnie oderwałam wzrok od nieprzytomnego męża i odwróciłam głowę w stronę gościa. Przez sekundę stałam w szoku z niedowierzaniem. Sekundę później rzuciłam się na przyjaciela i uwięziłam go w mocnym uścisku.
-Spokojnie. Może przeżyłem, ale zaraz mnie udusisz.- Mason przytulił mnie.
W końcu go puściłam. Nie wyglądał najlepiej, choć Bielikow ma gorzej. Noga w gipsie, a ręka w bandażu. Lekko zadrapany.
- Co tam się działo? Czemu nikt nie dawał znaków życia?- bombardowałam dampira pytaniami.
- Spokojnie. Wszystko ci opowiem. Ale może lepiej w kafejce na dole. Do Dymitra pewnie zaraz przyjdzie lekarz, który i tak nas wygoni.
Z trudem zgodziłam się. Złapałam męża za dłoń, pocałowałam w czoło i pogłaskałam po włosach. Następnie ruszyłam za Ashfordem.
- To co się tam stało?- spytałam zniecierpliwiona, gdy złożyliśmy zamówienie.
O tej porze na szczęście prawie nikogo nie było. Tylko jakieś dwie babcie w piżamach plotkowały, przy kubkach kawy. Kto normalny pije kawę o dwudziestej czasu ludzkiego? Kawiarnia była dość ładna, jak na szpital. Miała brązowe ściany, z których odpadała farba i leżała na półkach wystających ze ścian. W rogach postawione były różne kwiaty, jakby miało to dodać miejscu uroku. Jednak odniosło to przeciwny efekt. Paskudna mieszanka kolorów, pstrokacizna barw, jeszcze bardziej mnie dołowała. Na gwoździach wisiały poblakłe zdjęcia wnuków z dziadkami. Nie wiem co chcieli tym osiągnąć, ale chyba im się nie udało. Na starych i rozpadających się stołach leżały czyste białe obrusy i czerwone serwetki. W wazonach na każdym powkładane zostały tulipany, które dawno nie miały wymienionej wody. Na krzesłach aż strach siedzieć. Podsumowując: Myliłam się. Nigdy nie widziałam gorszego lokalu. Dziwne, że sanepid jeszcze tu nie dotarł. Nie zdziwiłby mnie widok zdechłego szczura i przeprowadzającej się rodzinki karaluchów.
- Akcja zaczęła się zgodnie z planem.- strażnik nachylił się w moją stronę i mówił szeptem.- Robert miał wykupionych kilku dampirów, jako strażników. Łatwo ich pokonaliśmy. Jednak piekło zaczęło się dopiero gdy go znaleźliśmy. Okazało się, że przekupił dużą część z naszych pomocników władających duchem. Więc ci po naszej stronie musieli walczyć nie tylko z nim, ale z resztą. Wtedy do pokoju w leciały strzygi. Walczyliśmy dzielnie, ale gdy Bielikow został pokonany, nasi żołnierze utracili wiarę. Przy życiu zostawili tylko ja, Dymitr, Tasza, Sydney, Iwaszkow oraz Sonia i Michaił, którzy uciekli. Naszą piątkę uwięzili. Resztę pozabijali. Cały oddział.- zamilkł, kiedy kelnerka przyniosła nam zamówienia.
Zabrakło mi słów. Tego się nie spodziewałam. Zabić wszystkich i na to patrzeć. To okropne.
- I co dalej? Jak uciekliście?- dopytywałam.
- Przez cały ten czas nas torturowali. Najbardziej cierpiał Bielikow. Doru mówił o tobie, póki ten się nie złamał. A bronił cię i twojego honoru jak lew. Moroj tworzył w jego głowie wizje cierpiącej, umierającej lub zostawiającej go ciebie. Do tego uderzenie gorącym drutem, zdzieranie skóry i takie tam. Nie wchodzimy w szczegóły. Po każdej sesji, Robert leczył jego rany. Chciał się zabawić każdym z nas. Ale po kolei. Nasza kolej byłaby po śmierci Dymitra. Jednak on trzymał się mocno. Nigdy nie uronił łzy przy nim. Nawet rzucał w niego najgorszymi przekleństwami i pluł w twarz. Dopiero gdy zostawał tylko z nami, pozwalał sobie na płacz. W celi był ze mną i Taszą. Mówił nam o wizjach, a później powtarzał w kółko jedno zdanie. "Dla Rozy, ona byłaby dzielna.". Raz po angielsku, raz po Rosyjsku. Bardzo Cię kocha. Cieszę się, że masz takiego męża.
"Cały Towarzysz"- pomyślałam. Na myśl że mogę go stracić, na nowo zaczęłam płakać. Mason złapał mnie za dłoń.
- Hej. Nie martw się. Jesteś Rose Hathaway-Bielikow. Nie poddajesz się i on też się nie podda.
- Wiem.- wciągnęłam zawartość nosa.- Jak udało wam się uciec?
- Sonia skontaktowała się z nami we śnie i pomogła uciec. Oczywiście Dymitr uparł się, że musi cię ochronić i zabił Roberta. Jednak wcześniej dostał w głowę. Po drodze strzygi złamały mi nogę, a Dymitra, jako już oszołomiony miał mniej skoordynowane ruchy i bardziej ucierpiał.
- A co z Adrianem i Sydney?- dopytywałam.
- Alchemiczka powiedziała coś na ucho Iwaszkowowi i pobiegli do innego samochodu. Nie wiadomo co się z nimi dzieje.
To jeszcze bardziej się o nich martwiłam.
Pożegnałam przyjaciela, spytałam o jego salę i chciałam wrócić do męża. Okazało się, że przenieśli go na obserwację. Mój kochany ojczulek załatwił mi i Lili możliwość zostania w szpitalu, dopóki się nie obudzi. Rzucając smutne spojrzenie na ukochanego, poszłam się myć. Ktoś przyniósł mi nowe rzeczy. Pewnie Abe z mamą. Szybko się wyszykowałam i położyłam na łóżku, łapiąc za chłodną dłoń mojej najukochańszej osoby na świecie. Pod palcami czułam rurki podłączone do różnych maszyn. Płacząc, odpłynęłam w objęcia Morfeusza. Jedyny stan, dający mi ukojenie.