niedziela, 23 października 2016

ROZDZIAŁ 301

- WOW!- tylko tyle umiałam z siebie wydusić.
Przede mną stała najprawdziwsza bryczką z końmi. Była różowo-błękitno-biała, ozdobiona chyba wszystkimi odmianami róż. Oświetlona została zielonymi lampionami, przywiązany do rogów i lampami ma świeczki, powierzonych na ścianach powodu. Ciągnęły go cztery białe konie i jeden czarny. Ale.... zaraz zaraz... czy to....
- Gwiazdka.- podeszłam do karej klaczy i ją przytuliłam.
Ona brodą głaskała mnie po plecach i zaczęła skubać moje włosy.
- Ty to wszystko w przygotowałeś?- spytałam męża, przytulając go.
- To dopiero początek, skarbie.- pocałował mnie, co oddałam z wielką przyjemnością.- Zapraszam do środka.
Jak dżentelmen utworzył drzwiczki i podał mi dłoń. Korzystając z jego pomocy, weszłam do środka, a on za mną, nie puszczając mojej ręki. Dorożkarz wstrząsnął lejcami i konie ruszyły. Wtuliłam się w ukochanego, a on objął mnie ramieniem. Nasze dłonie z dalszym ciągu były splecione.
- Kocham cię.- wyznałam w końcu.
- Ja ciebie też Roza. Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało.- po raz kolejny złączyliśmy nasze wargi.
Z trudem oderwałam wzrok od Rosjanina i podziwiałam otoczenie. Słońce już dawno zaszło. 
Tak, słońce. Z powodu przyjazdu dzieciaków, przestawiliśmy się na dzienny tryb życia. Dzięki temu mogłam z nimi chodzić nad wodę i bawiły się tak jak u siebie. A Dymitr zaczął brać nocne zmiany, dlatego wrócił po zachodzie słońca. W czasie morojskiej nocy, też trzeba pilnować Dworu.
Wszystko wyglądało tak pięknie, mrocznie i tajemniczo. Drzewa ukryte w mroku szeleściły, poruszane wiatrem, z lasu dochodziły odgłosy zwierząt i pohukiwanie sów, a stukot końskich kopyt, odbijał się w ciszy echem. Ale choć brzmi to przerażająco, wcale takie nie było. Bo nie tylko umiałabym się obronić, ale wiem też, że Dymitr nie da mi zrobić żadnej krzywdy. Nikomu. Między gałęziami przewidywało bezchmurne niebo i gdzie nie gdzie widać było pierwsze gwiazdy.
- Pogodę też załatwiłeś.- zażartowałam.
- Można tak powiedzieć.- strażnik uśmiechnął się tajemniczo.
Zaintrygowało mnie to. Ciekawe co jeszcze wymyślił? Gdy tylko opuściliśmy las, konie skręciły i pojechaliśmy przez pole.
- A powiedz mi, czemu aż tak duży bukiet kupiłeś? To znaczy, nie żebym miała jakieś pretensje, czy co, ale czuję, że to ma jakieś znaczenie.
Rosjanin roześmiał się, a ja rozpływałam się pod wpływem tego dźwięku.
- Masz rację. Jest ich dokładnie 689. Czyli dokładnie tyle, ile dni temu moje życie nabrało sensu. W bukiecie dostałaś ich 121 róż, oznaczających liczbę dni, odkąd nasza rodzina jest pełna. Reszta jest tutaj. To dzięki tobie jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie.- pocałował mnie w dłoń, nie spuszczając wzroku z moich oczu.
Niby drobny, skromny gest, a jednak moje serce zabiło szybciej, rozlewając po moim ciele fale ciepła. Tyle w nim miłości.
Dalej jechaliśmy w ciszy, patrząc na siebie z miłością. W ciemności i przy zielonkawym świetle, tęczówki mojego ukochanego nabrały niezwykłej barwy. Mogłam w nich utonął. W ogóle cały wyglądał bosko, w tej tajemniczej poświacie. Usiadłam na kolanach Bielikowa i wtuliłam się w jego tors, a on zamknął mnie w szczelnym uścisku. Napawałam się zapachem jego wody kolońskiej, myśląc o ostatnich prawie dwóch latach. Czułam, że ręką głaszcze moje włosy, napawając się ich dotykiem.
- A zdradzisz mi wielką tajemnicę naszej podróży towarzyszu?- spytałam,podnosząc wzrok na niego twarz.
- Nie.
- Aha. Rozumiem tajne/poufne?
Oboje się zaśmialiśmy.
- Och Roza! Takich jak ty to ze świecą szukać.- westchnął, rozmarzony.
- Ty jej nie potrzebowałeś, aby nas znaleźć.- zauważyłam.
- Tylko szkoda, że mi ciągle uciekałaś.- zaśmiał się.
- Sam mi kazałeś biegać.
Naraz zaczęliśmy śmiać się oboje.
- Trochę czuję się jak księżniczka w tej dorożce.- odezwałam się po kilku minutach ciszy.
- To chyba dobrze, nie?- spytał z uśmiechem.
- Nie wiem.- wzruszyłam ramionami.- Zawsze byłam przygotowywana na chronione Lissy i szukanie we wszystkim zagrożenia, a nie jeżdżenie piękną karocą, w cudną noc z boskim księciem.- dłonie przyłożyłam mu do torsu i w patrzyłam się w jego oczy.
- Ja mam być tym "boskim księciem"?- spytał przez śmiech.
Pokiwałam głową, na co znowu wybuchł śmiechem.
- Tylko ty Roza umiesz tak łatwo mnie rozśmieszyć. Dlatego chcę być na zawsze z tobą. Bo jesteś inna, jedyna, wyjątkowa.
- Myślisz, że kiedyś będziemy mieli swoje żyli długo i szczęśliwie.
- Przecież teraz jesteśmy szczęśliwi.- zauważył.
- Do czasu. Mówię ci, prędzej czy później coś się wydarzy. Takie nasze szczęście.
- Ale cokolwiek by to nie było, przejdziemy to razem.
- Bo nawzajem dodajemy sobie siłę.- dokończyłam.
- Dokładnie. A teraz wysiadka.
Rozejrzałam się dookoła i dopiero teraz zauważyłam, że stoimy. Pierwszy wysiadł mój mąż i pomógł mi wysiąść. Stanął za mną, po czym zakrył mi oczy dłońmi.
- Serio?!- westchnęłam.
- Zaufaj mi.- szepnął do mojego ucha.
- Zawsze.- odpowiedziałam.
Ukochany prowadził mnie w sumie nie wiem gdzie i jak daleko. Czułam tylko, że się idziemy pod górkę, aż w końcu się zatrzymaliśmy.
- Gotowa?- spytał.
Kiwnęłam na zgodę, a on odsłonił mi oczy. Oniemiałam. znajdowaliśmy się na wzgórzu, z którego było widać las i nasz dom z palącymi się światłami. Na środku rozłożony był koc, a wokół unosiły się, przywiązane balony w kształcie serc i lampiony. Widok był niesamowity. Tym bardziej, że niebo jaśniało tysiącami gwiazd, otaczając wielki, pomarańczowy księżyc.
- WOW!- po raz drugi dzisiaj nie mogłam nic więcej wydusić.
- Coś mi mówi, że tych WOW będzie jeszcze trochę dzisiaj.- zaśmiał się Rosjanin.- A teraz zapraszam do stołu.
Z ramienia ściągnął plecak i wyciągnął z niego pojemniki z ciastem, babeczkami, ciastkami i... szampan. Tak dawno nie piłam żadnego alkoholu.
- Myślisz, że to dobry pomysł?- patrzyłam niepewnie na napój i dwa kieliszki.
- Jeśli nie będziesz jutro karmić dzieci piersią, to tak.- podszedł do mnie i lekko popchnął w stronę pikniku. Wciąż byłam w szoku.- Nawet nie myśl, że się wymigasz, bo później zabieram cię do najdroższego, najbardziej ekskluzywnego i najlepszego klubu w całym stanie. A na nasze szczęście jest tylko dwie godziny jazdy od naszego domu.
- Już rozumiem.- usiedliśmy bardzo blisko siebie.- Chcesz mnie upić, a później zabrać do łóżka.
- I bez tego mogę cię do niego zabrać.- uśmiechnął się, pewny siebie.- Ale nie chcę, żebyś za bardzo się upiła, bo nic nie będziesz pamiętała z ostatniej rozrywki na dziś.
- Już nie mogę się doczekać.- uśmiechnęłam się, sięgając po kawałek sernika.- Umm... pycha! Kiedy ty to zrobiłeś?
- Magik nie zdradza swoich sztuczek.- mój ukochany za to poczęstował się ciastem.
- Ale ty jesteś kucharzem.- zauważyłam.
- To tym bardziej- wystrzelił korkiem od szampana i rozlał do kieliszków.
- Za szczęście nasze i naszych dzieci.- podniosła swój.
- I kolejny rok, a nawet całe życie pełne miłości i radości.
Stuknęliśmy się szkłem, spletliśmy swoje ręce w łokciach i wypiliśmy na raz. Ale pali. Odzwyczaiłam się. Musiałam mieć komiczną minę, bo strażnik zaczął się śmiać. Tak zaczęliśmy piknik.

ROZDZIAŁ 300

- Berek.
Siedziałam przy laptopie na podwórku, popijając herbatę i patrzyłam na bawiące się dzieciaki. Lili bawiła się z Pawką w ganianego, Zoja znalazła kompanów do zabawy na kocyku z zabawkami, a Łuka siedział mi na kolanach i grał w grę w internecie. Co jakiś cza Bianka podbiegała do kogoś z nas, żeby rzucać jej piłkę. Kochana psina.
- Ciocia.- zwrócił moją uwagę siostrzeniec.- Tutaj.
Kliknęłam tam gdzie wskazał i dostaliśmy +100 punktów.
- Brawo!- przytuliłam chłopca.- Ale ty spostrzegawczy jesteś. Wyrośniesz na wspaniałego strażnika.
- Bende takim straznikem jak ciocia i wuja i nikt mi nie podskocy. Tak siamo jak Pawka.
- Na pewno. A może dołączymy do Zoji, Nastki i Felixa?- zaproponowałam.
- Taak!- blondynek zaskoczył z moich kolan i pobiegł do kuzynostwa.
Z uśmiechem pokręciłam głową i wyłączyłam sprzęt. Gdy opuściłam klapkę usłyszałam płacz. Łuka leżał na brzuchu w połowie drogi. Szybko podbiegłam do niego, podniosłam i zaczęłam tulić.
- Już ciii..- kołysałam go wtulonego w moje ramię.- Spokojnie nic się nie stało. Przestań płakać. Jestem tu, nic się nie stało.
Po chwili chłopiec tylko pochlipywał. Posadziłam go na trawie i oglądnęłam uważnie. Miał tylko przetarcie na kolanie.
- Widzisz, nic ci nie jest?- uśmiechnęłam się do niego, co odwzajemnił.- Poczekaj tu, a zaraz to przeczyścimy, dobrze.
Pokiwał głową. Poprosiłam starsze dzieciaki, o pilnowanie reszty, a sama poszłam do kuchni. Gdzieś tu powinna być apteczka. Znalazłam ją nad zlewem. wzięłam gazę, wodę utlenioną i plaster, po czym wróciłam do ogrodu. Usiadłam na przeciwko mojego "pacjenta" i nalałam na gazę wody utlenionej.
- Może trochę piec.- uprzedziłam.
- Ja nicego sie nie boje.- chłopiec wypiął dumnie pierś, ale skulił się, gdy przyłożyłam wacik do rany.
Złapał się pod kolanem i zaczął bujać. Oczyściłam dokładnie przetarcie.
- Jeszcze muszę ci na to polać.- ostrzegłam.
- Nie tzeba.- zabrał szybko nogę.
- Ty, dzielny wojownik. Nawet najlepsi muszą dać się uleczyć, aby dalej być najlepszymi.
Z wahaniem młody wyciągnął nogę w moim kierunku.
- Gotowy?- pokiwał głową.
Nalałam trochę płynu na ranę. Po chwili zaczął się pienić, a mój siostrzeniec zacisnął zęby. Chwilę dmuchałam mu na kolano, aż się odprężył. Nakleiłam na ranę plasterek z myszką Mickey.
- Był pan bardzo dzielnym pacjentem. O to nagroda.- dałam mu cukierka, który wzięłam po drodze z miski w kuchni.
Takie same dałam reszcie, nie licząc moich dzieci, bo są za małe. Po kilku godzinach wróciliśmy do domu. Dzieci poszły się myć, a ja w tym czasie wykąpałam nasze maluszki. Gdy zeszłam z nimi na dół, wszyscy siedzieli na sofie i oglądali bajki. Zostawiłam im maluszki i poszłam odgrzać obiad, zrobiony wczoraj przez męża. Powinien być za jakieś cztery godziny. Tak, wciąż bierze nadgodziny. A dzisiaj nasza rocznica. Moje rysunki już gotowe czekają w torebce z resztą prezentów. Myślałam, że spędzimy ją razem. Mam nadzieję że chociaż będzie miał na tyle siły, aby przyjąć prezent. Zamieszałam na patelni i w garnkach. Zawartość jednego dałam psu do miski, po czym zawołałam suczkę. Zaniosłam pełne talerze do jadalni.
- Obiad!- krzyknęłam.
Po chwili do pokoju wpadła szóstka głodnych potworków. Pawka i Lili nieśli najmłodsze dzieciaki. Włożyli je do krzesełek, a ja postawiłam tak kaszki.
- Spaghetti!!- zawołały szczęśliwe dzieciaki, zajmując swoje miejsca.
Zaczęliśmy jeść. Ja między kęsami musiałam karmić blondynka i go wycierać. 
- Ale się najadłem.- westchnął brunet, poklepując się po brzuchu.
- Było pyszne.- dodała Lili.
- Ciocia, mogę pzyjezdzać tu na obiady?- spytała Zoja.
- A babcia nie dobrze gotuje?- zdziwiłam się.
- Dobze, ale pzy okazji pobawiła bym sie ź wasimi dziećmi.- wytłumaczyła.
- To korzystaj, póki możesz.
Zebrałam wszystkie naczynia i zaniosłam je do zmywarki. Następnie wyczyściłam buźki niemowlaków i dałam je przed telewizor. Nie były nim zainteresowane, ale reszta zwróci na nie uwagę, w razie co. Ja usiadłam na fotelu i zaczęłam rysować, to co widzę. Łuka i Zoja siedzą na podłodze wpatrzone w bajkę, Lili z Pawką poziom wyżej na sofie, niekiedy komentując coś i śmiejąc się z tego. To był ładny widok. Nagle poczułam obecność Lissy.
- Ładne.- przyznała.
Szybko obróciłam kartkę.
- Nie wiesz, że nie ogląda się rysunku przed jego skończeniem?
- Myślę, że już go nie skończysz. Masz godzinę na wyszykowanie się.- zdziwiła mnie.
- Gdzie?- spytałam zbita z tropu.
- Nie wiem, ale masz wyglądać trochę elegancko, trochę młodzieżowo. Po ostatnim zdaniu po prostu się wycofała. Chciałam ją dopytać o co chodzi, ale odprawiła mnie z kwitkiem. Pozostało mi się dostosować. Poszłam na górę, mówiąc siostrze, żeby uważali na dzieci. Mam godzinę. Idealny czas, ma zadbanie o siebie. Do wanny nalałam cieplej wody, sól do kąpieli, mydło, płatki róż i różany olejek. Z garderoby wzięłam swoją białą, koronkową bieliznę, nie ruszaną od ślubu. Czy jest lepsza okazja na jej drugie założenie? Na relaksie w wannie, zeszło mi pół godziny. Przez następne pół suszyłam włosy, układałam je w lekkie fale, związane od skroni w tył w małego warkocza na rozpuszczonych włosach, wybierając sukienkę, wraz z pasującą biżuterią i robiąc makijaż. Wybierałam buty i byłam gotowa. 
Zeszłam na dół, ale niczego, ani nikogo nowego nie zobaczyłam. Czas jakby tu stanął, gdy tylko wyszłam. Więc wróciłam na poprzednie miejsce i kontynuowałam rysunek. Coraz bardzie wątpiłam w sens przebierania się. Nie wiem, o co chodziło?
- Ciocia.- na moje kolana wdrapał się Łuka.- A cemu sie tak ładnie ubrałas?
Oczy wszystkich zwróciły się w moim kierunku
- W sumie sama nie wiem.- powiedziałam, poprawiając go.
- Może ja ci pomogę w zrozumieniu tego.- od razu wstałam.
Za mną stał mój ukochany z bukietem pięknych róż. Z wielkim bukietem. Dymitr miał na sobie pasujący, czarny garnitur z czerwoną koszulą. Patrzył na mnie wygłodniałym wzrokiem. Nic dziwnego. Moja kreacja dzieliła się na dwie części. Na górze była szara z błyszczącymi dodatkami, bez ramiączek, a na dole, do kolan opadał mi różowy tiul. Na łączeniu związana była różowa wstążka, kilka odcieni ciemniejsza od dołu sukienki. Do tego założyłam kremowe szpilki. Odstawiłam siostrzeńca na ziemię i podeszłam do męża.
- Pięknie wyglądasz.- zdążył szepnąć, zanim połączył nasze usta w namiętnym pocałunku.
- Wuja.- przerwał nam blondynek.- Pzestańcie sie ciałowac, bo tio obźidliwe.
Zaśmialiśmy się. Bielikow dał mi kwiaty, które musiałam włożyć, aż do trzech wazonów.
- Wuja, pobawis się zie mnom?- poprosiła Zoja.
Strażnik kucnął przy małej.
- Teraz wuja musi zabrać, bo mają ważny dzień do świętowania. Ale pobawimy się jutro, pojutrze i aż do końca waszego wyjazdu.
- Super!- uścisnęła go.
- A co z dziećmi?- spytałam zmartwiona.
W tym czasie do domu wpadła niezła gromadka. Jill, Eddy, Lissa z Rosalie, Jessica i reszta przyjaciół Lili. Wszyscy się z nami przywitali. Po informacjach i instrukcjach do każdego dziecka, dałam się wyprowadzić Rosjaninowi z domu. Po drodze jeszcze wzięłam torebkę, w której schowałam prezent. To co zobaczyłam na zewnątrz, całkowicie mnie zaskoczyło.