Przez całą drogę do garażu ja i Dymitr nie odzywaliśmy się do siebie. Milczenie przerwałam dopiero w samochodzie.
- Co o tym myślisz?- popatrzyłam na kierowcę.
- Nie wiem Rose. To coś całkiem nowego, nieznanego nam. Trzeba uważać.
- Nie chcę się czepiać, ale my ciągle mamy do czynienia z takimi rzeczami.- oboje parsknęliśmy śmiechem.
- Masz rację.- powiedział przez śmiech.- Ale nie przeszkadza mi to. Życie z tobą jest bardzo ciekawe.
- Lepiej patrz przed siebie, jeśli nie chcesz, żeby się skończyło.- uśmiechnęłam się do niego.- Zawsze też możemy się zamienić miejscami. Wtedy nasze życie nabierze obrotów.
- Ty lepiej zostań tu gdzie jesteś.- uśmiechnął się, gasząc mój zapał.
Dalej jechaliśmy w ciszy. Zapatrzyłam się za okno, rozmyślając nad tym wszystkim.
- Pamiętasz, że pojutrze idziemy na obiad do twojego ojca?- przypomniał mi ukochany.
- Tak i nie mogę się doczekać.
- A ta propozycja ma jakiś ukryty motyw?
- Jego propozycje zawsze mają ukryty motyw.- przypomniałam.- Ale tym razem to ja mam do niego sprawę. A raczej oczekuję wyjaśnień.-powiedziałam Dymitrowi o naszej krótkiej wymowie zdań w samolocie.
- Hymn... To ciekawe.- ukochany zatrzymał auto przed domem. Po chwili wysiadł, odszedł go i pomógł mi wyjść.
- Nie chce mi się jeszcze wracać. Może przejdziemy się na spacer? Jest taka ładna noc.- poprosiłam.
- Dobrze Roza.- chwycił moją dłoń, a nasze palce splotły się.- Dla ciebie wszystko kotku.
- Coraz to ciekawiej mnie nazywasz, towarzyszu.- uśmiech sam pojawił mi się na ustach. On sam nie mógł powstrzymać się od uniesienia kącików ust w górę.
Popatrzył na mnie swoimi czekoladowymi oczami z miłością. Nachylił się w moją stronę i musnął delikatnie wargami moje wargi. Wolną ręką obiło mnie w pasie i przyciągnął bliżej siebie, pogłębiając pocałunek. Rozpływałam się w niemej rozkoszy. Kiedy odsunął się ode mnie, wtuliłam się w jego rękę i ruszyliśmy przed siebie.
Noc naprawdę była piękna. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Nasz dom znajdował się daleko od jakiegokolwiek wielkiego miasta, czy ważniejsze drogi. Nigdzie nie było świateł, mogących przyćmić blask gwiazd i księżyca.
Patrzyłam na Dymitra maślanym wzrokiem. W świetle księżyca wydawał się jeszcze bardziej boski. Cała jego postać błyszczała w srebrnej poświacie. W oczach widziałam blask tysięcy gwiazd, jakby te na niebie były tylko marnym odbiciem srebrnego pyłu w jego czarnych źrenicach. A jednocześnie w swojej postaci miał odrobinę mroku, dopełniającego ten obraz o szczyptę tajemniczości i niebezpieczeństwa. Ale i bez tego budził strach, w każdym kto stanie mu na drodze. A zwłaszcza, jeśli zagrażał osobą, które są dla niego ważne. Pamiętam, jak kiedyś powiedział mi, że kocha mnie tak bardzo, że to aż boli. Obydwojgu nam sprawiało ból trzymanie się na odległość. W sumie powiedział mi wiele rzeczy, określających naszą relację. A ja wierzę w każde jego słowo, wypowiedziane z miłością i powagą. Oczywiście wolałam to pierwsze.
- Kocham Cię Roza.- objął mnie ramieniem.
- Wiem Dymitr.- westchnęłam.- Pomyśl, że za około siedem miesięcy będziemy rodzicami.
- Ciągle masz wątpliwości.- łatwo odgadł powód mojego zmartwienia.
- Moja matka była starsza, gdy się urodziłam, a mimo to oddała mnie.
- Ale nie miała wsparcia. Hej skarbie, pamiętaj, że zawsze masz przy sobie osoby, które Ci pomogą. Ja w pierwszej kolejności. Myślę, że na równi z Lissą. Każdy, dla kogo jesteś ważna. Nawet Adrian i Christian.
Dziwne, że poruszył temat Iwaszkowa. Właśnie, ciekawe co u niego? Ostatni raz widzieliśmy się w śnie, gdy zamieszkałam u ojca.
- Rose... słuchasz mnie?- przez moje myśli przedarł się głos ukochanego.
- Szczerze to nie. Zamyśliłam się. Co mówiłeś?
- Zastanawiam się czy magia Luny nie wpłynie jakoś na dzieci. Wiesz, specjalne moce, zdolności. Takie rzeczy...
- Tak, na przykład latanie, albo czytanie w myślach.- zaśmiałam się.
Jednak nie byłam pewna, czy to takie mało prawdopodobne. Helooł! Ja jestem w ciąży z dampirem. Dzieci w wersji superman? Czemu nie. W sumie po dzisiejszej rozmowie z gośćmi królowej, już chyba nic mnie nie zdziwi.
Dalej nie drążył tematu. Szliśmy powoli przez las w pobliżu naszego domu. Słychać było tylko szelest liści, poruszających się na wietrze. Niekiedy ciszę przerywało pohukiwanie sowy, lub inne odgłosy nocnego życia.
- Hej, a co się stało z Gwiazdką?- spytałam, bo miałam dość tej ciszy. Kocham go i chcę by zawsze był przy mnie. Ale to nie znaczy, że mamy się nie odzywać. A ja tak bardzo chciałam usłyszeć jego aksamitny głos z wspaniałym akcentem. Nie wiem czemu, ale potrzebny mi był ten dźwięk teraz.
- Jest w stajni na Dworze. Ma tam dobrą opiekę.
- Ona jest rasowa czy mieszaniec?
- Rasowa. Koń fryzyjski.- odparł z niekrytą dumą.- Nawet wygrałem z nią kilka zawodów.
- Przecież konie rasowe są bardzo drogie. I tak ci ją po prostu dali?
- Długo pracowałem w stajni, więc obniżyli mi cenę o połowę i później pracowałem charytatywnie. Nie dostawałem pieniędzy, do puki wartość mojej wykonanej pracy nie zrównała się z jej ceną.
- Musiałeś długo na nią zarabiać.
- To fakt, ale jest dla mnie ważna.- zatrzymał się i popatrzył na mnie z miłością.- A ja zawsze dbam i walczę o tych, którzy są dla mnie ważni.- mówiąc to pogłaskał mnie po policzku, zakładając mi jeden z moich niesfornych kosmyków za ucho.
Po długiej chwili patrzenia sobie w oczy, jego miękkie wargi znalazły się na moich ustach. Poczułam w podbrzuszu ciepło rozchodzące się po całym moim ciele.