Po kilku godzinach, ci co mogli byli nieźle wystawieni. W tym niestety i Dymitr.
- Skarbie, czas wracać.
- Je..jeszdze tro...trochę Roza.- prosił.
- Nie możemy. Dzieci są już zmęczone, a ty jutro nie będziesz mógł się podnieść.
- A...ale Roza...
- Żadnego "ale". Żegnamy się i do domu.
Szybko odnalazłam siostrę i powiedziałam, że pora do domu. Pożegnał się z koleżankami. Razem poszliśmy do młodej pary
- My się już zmywamy. Dymitr ma dość.
- Wca...wcale niet.- wydukał.
- Właśnie widzę.- morojka spojrzała na mnie współczująco.- To do zobaczenia następnym razem.
- My w sumie też moglibyśmy się gdzieś przenieść.- usłyszałam Ozerę, który zaczął całować ją po szyi.- Musimy jeszcze dokończyć rytuał ślubny.
- O rany.- westchnęłam.- Czyli czeka mnie bezcenna noc.
- Już ja o to zadbam Roza.- nagle mój ukochany się ożywił.
Westchnęłam zrezygnowana i pociągnęłam go do stolików. Kątem oka widziałam nowożeńców, wymykających się tylnymi drzwiami. Po chwili odnalazłam mamę.
- Widzę, że nie tylko ja będę miała problem na głowie.- odezwała się, gdy tylko nas zobaczyła.
- A gdzie staruszek?- zdziwiłam się.
W tym momencie dotarło do mnie chrapanie z dołu. Spod obrusu wystawały bytu Abe'a.
- No pięknie. To ja wam, a raczej tobie zabieram jeden kłopot. Pa.-Popchnęłam wózek do wyjścia.- Dymitr!- zawołałam strażnika, który się zaczął.
Na dworze trochę otrzeźwiał, choć było z trzydzieści stopni. W końcu to początek lipca. Posadziłam męża na siedzeniu pasażera i zapięłam pasem. Dzieci posadziłam w fotelikach, a Lili usiadła koło nich. Trochę męczyłam się z wózkiem, ale w końcu wsadziłam go do bagażnika. Wreszcie mogłam zasiąść za kierownicą.
- Roza.. je...jesteś pew...pewna...
- Ty towarzyszu za kółkiem nie usiądziesz. A nikt inny z nas uprawnień nie ma.
Chyba chciał coś powiedzieć, ale wtedy ruszyłam. Trzymałam się dozwolonej prędkości i po pół godzinie byliśmy na miejscu. Spojrzałam na dziwnie cichego Rosjanina. No pięknie. Zasnął. I co mam teraz zrobić.
- Lili, pomożesz mi zanieść dzieciaki na górę?- spytała siostry.
- Jasne. A co zrobisz z Dymitrem?- zagadnęła, gdy wysiadłyśmy z auta.
- Nie wiem.- westchnęłam ciężko.- Ale nie martw się. Poradzę sobie.
Przytuliłam ją. Młoda zaczęła ziewać.
- Już, tylko weźmiemy dzieci na górę i pójdziesz spać.- powiedziałam z uśmiechem.
- Chodź do cioci słodziaku.- podniosła Felixa, który się zaśmiał.
- No księżniczko. Koniec drogi.- wyciągnęłam córeczkę.
Jednak ona nie była tak wesoła. Zmartwiona patrzyła na śpiącego dampira. Pomachała rączką w jego stronę.
- Nie martw się tatusiem. On da sobie radę. Jest dorosłym mężczyzną i z małą pomocą położy się do łózia. Tak jak zaraz ty. No chodź.
Mała jeszcze chwilę patrzyła na Bielikowa, po czym się zaśmiała do mnie. Razem poszliśmy do drzwi. Ledwo je otworzyłam, a zaczęła skakać na nas Bianka szczekając i merdając ogonem.
- Hej, mała. Stęskniłaś się za nami? A wpuścisz nas do domu?
Weszliśmy do środka, a ta wesoło szła za nami, merdając ogonem. Odłożyłyśmy dzieci do łóżeczek i Lili poszła się myć. Bianka, jak zawsze położyła się pod drzwiami i czekała aż pani zejdzie.
- A ty mała nie jesteś głodna?- spytałam.
Suczka pomerdała ogonkiem i się podniosła. Razem poszłyśmy do kuchni i nasypałam jej do miski karmy. Gdy Bianka zajęła się jedzeniem, ja wróciłam na górę. Umyłam i przebrałam maluchy, po czym je nakarmiłam. Nasmarowałam dziąsła maścią i wróciły do łóżeczek. Bardzo szybko zasnęły, więc musiały być zmęczone. Gdy wracałam po męża, Lili wychodziła z łazienki.
- Już gotowa?- pokiwała głową.- To do łóżka.
Odprowadziłam ją, przykryłam kołdrą i pocałowałam w czoło.
- Dobranoc.- pożegnałam się.
- Dobranoc.- odpowiedziała, ziewając.
Zgasiłam światło i wyszłam. Na dole zauważyłam Biankę dobijającą się do drzwi na ogród. Wypuściłam ją i poszłam po ukochanego. Odpięłam mu pas i zaczęłam lekko szarpać. Na szczęście się przebudził.
- Już jesteśmy. Wysiadaj.
Z trudem, ale dzięki mojej pomocy, wysiadł. Jednak zachwiał się i pociągnął mnie na ziemię. W jego oczach zabłysło pożądanie, kiedy był nade mną.
- Roza...
- Nie czas i miejsce na Amory, towarzyszu. Jeśli chociaż dojdziesz do sypialni, to pomyślimy.
- Z tobą zawsze dojdę Roza.- no super. Upił się i już dwuznacznymi zdaniami rzuca.
- No to wstawaj.
Po chwili szliśmy już po domu.
- Tylko bądź cicho, bo dzieci śpią.- ostrzegłam.
Teraz najtrudniejsza przeszkoda. Schody. Pokonanie ich zajęło nam chyba dziesięć minut. Nagle koło nas znalazła się suczka.
- He...ej mał....mała.
Chciał ją pogłaskać, ale ona zaczęła na niego warczeć.
- Bianka, spokojnie. Dzieci śpią. Wiem, że Dymitr jest trochę nie swój, ale już spokojnie.
Suczka mnie posłuchała, ale i tak nieufnie patrzyła na strażnika. W końcu dotarliśmy do sypialni. Dymitr nie czekając, pocałował mnie. Tak namiętnie i z pożądaniem, że nie mogłam mu się oprzeć. Oddałam pocałunek i zaczęłam rozpiąć mu spodnie. Wolnymi krokami zbliżaliśmy się do łóżka.
- Pienkne wy....wyglondas w tej suk..sukience, a...ale bez niej jeszcze pienknej.- wydukał siadając już bez spodni na materacu.
Pociągnął mnie na swoje kolana, tak, że siedziałam na nim w rozkroku. Odnalazł zapięcie mojej sukienki, schodząc pocałunkami na moją szyję. Na chwilę przerwał, aby ściągnąć mi garderobę i znowu się do mnie przyssał. Ja w tym czasie pozbyłam go marynarki i koszuli. Gdy zostaliśmy w samej bieliźnie popchnęłam go do tyłu tak, żeby się położył. Sama zaczęłam schodzić pocałunkami na jego szyję, robiąc malinki. Oboje już płoneliśmy z pożądania. Mokrym szlakiem doszłam do jego bokserek i je ściągnęłam. Kiedy podniosłam się, aby zająć lepszą pozycję, zauważyłam, że gdzieś zniknął mój biustonosz. Nie przejmując się tym, wróciłam do jego męskości. Jęknął, gdy wzięłam go do buzi i zaczął się bawić moimi włosami. Ssałam go i lizałam, póki nie osiągnął spełnienia. Połknęłam wszystko i nie zwlekając na nic, usiadłam na nim tak, że wszedł we mnie. Dymitr zaskoczony otworzył szeroko oczy, ale gdy zaczęłam się na nim poruszać, przymknął je na chwilę. Położyłam się na jego klatce piersiowej, patrząc mu głęboko w oczy. Po chwili to on znalazł się nade mną. Całował mnie bardzo namiętnie i żarliwie. Po kilku minutach oboje doszliśmy, krzycząc swoje imiona. Szybko zasnęliśmy, mocno wtuleni w siebie.