- Nie denerwuj się tak.- powiedział Jack, kładąc rękę na moim kolanie.
Nerwowo zaczesałam kosmyk za ucho. Właśnie jedziemy na obiad do rodziny mojego chłopaka i szczerze mówiąc z każdą minutą denerwowałam się coraz bardziej. Nasz samochód zatrzymał się na światłach, więc mój ukochany złapał moją dłoń i pocałował jej wierzch, patrząc mi prosto w oczy. Pod jego spojrzeniem topniałam. Biła od niego pewność i wiara we mnie. Umiał odciągnąć moje myśli od nieprzyjemnych tematów. Gdy zaświeciło się zielone, nie puszczając mojej dłoni, zmienił bieg i ruszył.
- Mała, spokojnie.- mruknął.
Dopiero teraz zauważyłam, że zaciskam dłoń, razem z jego palcami. Szybko ją rozluźniłam.
- Przepraszam. Trochę się stresuje.
- Zauważyłem.- zaśmiał się.- Tylko nie rozumiem czym. Moja mama cię pokocha.
- A twój ojciec? Nie. To był zły pomysł. Zabroni nam się spotykać.
Zeklos zatrzymał się na poboczu.
- Ej! Ej. Księżniczko.- złapał mnie za obie dłonie i odwrócił w swoją stronę.- Wszystko będzie dobrze. Nawet jeśli, nie obchodzi mnie, co sobie o tobie pomyślą. Kocham Cię i dla mnie zawsze będziesz najpiękniejsza i najlepsza. A ojciec nie może mi nic zabronić, bo jestem pełnoletni. Na zawsze będziesz moja.
Zrobiło mi się ciepło na sercu, ale i tak się denerwowałam. Ruszyliśmy dalej.
- Może dla uspokojenia opowiesz mi coś ze swojego dzieciństwa?- zaproponował.
- No dobrze.- od razu w mojej głowie pojawiło się wspomnienie.- Było to w wakacje, gdy pojechaliśmy do dziadka Abe'a i babci Janine. Mieliśmy z Felixem trzy lata i bawiliśmy się z Lizzy, naszą kuzynką. To w sumie jest córką kuzynki naszej mamy. Mniejsza z tym. I w pewnym momencie zaczęłam się wspinać na jabłoń. Ale jedno wejść, a drugie zejść, chodź na tym mi nie zależało. Chciałam tylko zerwać sobie jabłuszko. Weszłam na gałąź, ale ta zaczęła trzeszczeć i łamać się. Felix wystraszył się i pobiegł po rodziców, a ja siedziałam wystraszona i przytulona do gałęzi. Po chwili pod drzewem znalazł się tato i spytał: "A co to? Moja księżniczka stała się małpką?". Zaczęłam się śmiać, a drewno nagle pękło. Na szczęście tato mnie złapał i przytulił. Jednak zastrzegł, że więcej mam tak nie robić.- uśmiechnęłam się na to wspomnienie.
- Musieliście być bardzo szczęśliwi.- zauważył z uśmiechem kierowca.
- Oj tak. Mama od zawsze powtarzała, że chciała nam dać lepsze dzieciństwo niż ona miała.
- Aha.- pokiwał ze zrozumieniem, po czym zatrzymał samochód.- Jesteśmy na miejscu.
Od razu mój dobry humor znikł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Cala się spięłam i nie mogłam ruszyć. Chłopak to zauważył i gdy tylko otworzył drzwi po mojej stronie, kucnął przy mnie, łapiąc moje dłonie. Wystraszona spojrzałam mu w oczy.
- Spokojnie, księżniczko. Nie masz czego się obawiać. Ej, a gdzie ta odważna i pyskata Anastazja Hathaway, która tylko myśli jak mi utrzeć nosa?- uśmiechnął się, co odwzajemniłam.- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
Przełknęłam ślinę i wyszłam z jego pomocą. Poprawiłam białą sukienkę, falowaną przy kolanach. Nie miałam ochoty się jakoś odważnie ubierać. Już wystarczy, że jego ojciec rozsiewał plotki o mojej mamie. Powoli podchodziliśmy do drzwi, a ja coraz bardziej się denerwowałam. W końcu moroj wcisnął dzwonek.
- Mówię ci, to był zły pomysł.- szepnęłam.
- Spokojnie. po pierwszej rozmowie będzie już z górki.- pocałował wierzch mojej dłoni.
Po chwili drzwi się otworzyły, a na mojego chłopaka rzuciła się jakaś blond włosa kobieta.
- Jack, ale ja się za tobą stęskniłam.- powiedziała, odsuwając się od niego, po czym spojrzała na mnie.
- Też tęskniłem.- przyznał chłopak.- A to właśnie Anastazja.
- Dzień dobry, pani Zeklos.- podałam jej rękę, ale po chwili zostałam zamknięta w uścisku
- Witaj dziecko. Tak bardzo miło mi cię poznać. Jack dawno nikogo nam nie przedstawiał tylko ciągnął pieniądze na piwo i...
- Mamooo...- przerwał jej syn, przywracając zniecierpliwiony oczami.- Może wpuścisz nas do środka?
- No tak. Ale ze mnie gapa.- zaśmiał się dźwięcznie.- Proszę, zapraszam.
Weszłam w głąb mieszkania, pewniejszym krokiem. Nie było tak źle. Może naprawdę za bardzo panikowałam. Mieli ładny... dworek, bo inaczej tego nie da się nazwać. W salonie dominowały stonowane odcienie zieleni i jasnego brązu. Kobieta wypuściła nas do drewnianego pomieszczenia z wielkim stołem, przygotowanym na cztery osoby. Ledwo weszliśmy, a za drzwiami rozległy się kroki. Po chwili do środka wszedł postawny mężczyzna z blond włosami. Gdy zobaczyłam kobietę, myślałam, że to po niej mój ukochany odziedziczył czuprynę, a tak naprawdę to był kopią ojca, nie licząc piwnych oczu.
- No to gdzie ta moja przyszła synowa?- spytał z uśmiechem.
Wyszłam zza mojego chłopaka, bo stał tak, że nie było mi widzieć. Gdy tylko mnie zobaczył, pobladł, patrząc z niedowierzaniem to na mnie, to na syna.
- Dzień dobry.- powiedziałam niepewnie.
- To dampirzyca.- powiedział do Jack'a.
- Ale jesteś spostrzegawczy.- blondyn wywrócił oczami.
- Anastazja Hathaway.- wyciągnęłam dłoń do mężczyzny.
Ale nie uścisnął mi jej. Zamiast tego zmrużył oczy i zmierzył mnie spojrzeniem. Gdy dotarło do niego, jak się nazywam, otworzył szeroko oczy.
- Ta Hathaway?- spytał z nutą pogardy.
- Tak!- odpowiedział za mnie młodszy Zeklos, obejmując mnie w pasie.- I jest moją dziewczyną
Skuliłam się pod gromiącym wzrokiem jego ojca.
- Czy ja się przesłyszałem?! Dampirzyce są dobre na jedną noc.
- Może w twoich oczach.- warknął blondyn, nie ulegając pod spojrzeniem moroja.- Ale dla mnie jest kimś ważnym, dlatego zaprosiłem ją na obiad.
- Nie ma mowy! Dampiry nie jedzą przy naszym stole. Ich miejsce jest pod ścianą, albo niech się na oczy nie pokazują.
- Jess...- kobieta próbowała uspokoić ojca.
- Nie wtrącaj się.- przerwał jej.- Nie widzisz, co robi nasz syn.
- Mówiłam, że to zły pomysł.- szepnęłam tak, żeby tyko chłopak usłyszał.
- Spokojnie. Wszystko będzie dobrze.- uspakajał mnie, ale nie za bardzo mu wyszło.
- Potrzebna ci morojka, a nie jakiś ludzki pomiot. Pewnie jest dziwką sprzedającą krew i zdradzi cię jak jej matka swojego męża. Żaden dampirzy bękart nie będzie nosił mojego nazwiska. A zwłaszcza z jej brzucha.