wtorek, 14 lutego 2017

ROZDZIAŁ 389

Wylądowaliśmy ma dachu jakiegoś hotelu, o wiele niższego od tego należącego do strzyg, ale z większym terenem. Było tu wszystko. Od parku, przez basem, aquapark, spa i inne luksusowe usługi, po sklepy i siłownię. Okazało się, że Dymitr już nam zarezerwował pokój. Ostrożnie podeszłam do wyjścia i oślepiło mnie słońce. Bałam się. A co jeśli mnie spali? Tak dawno nie wychodziłam na nie. Jest takie piękne. Stanęłam przy samej krawędzi cienia i myślałam, co dalej.
- Spokojnie Roza. Nic się nie stanie.- Rosjanin szepnął mi do ucha, łapiąc mnie za dłoń.- Pomogę ci.
Powoli podniosłam drugą rękę i wsadziłam między promienie słoneczne. Podziwiałam jak pięknie oplatają moją dłoń i przedramię. Zachwycona i oczarowana, jednak wciąż nie pewna, zrobiłam krok i czekałam aż się spalę. Otworzyłam oczy i odetchnęłam z ulgą, gdy nie czułam palenia, a delikatne łaskotanie słońca. Zachowywałam się jak dziecko, które dopiero poznaje świat. Dymitr cierpliwie czekał. Nagle z chmur nad nami zaczął padać deszcz. Rozkoszowałam się delikatnymi kroplami, spadającymi na moją twarz i odkryte ręce. Było już trochę zimno, więc musiałam mieć na sobie coś więcej niż szorty i bokserkę. Zaczęłam, uradowana, kręcić się dookoła, ale na moje nieszczęście, poślizgnęłam się na już zmoczone powierzchni. Gdyby nie szybki refleks ukochanego leżałabym w kałuży, a tak miałam jego ramiona. W końcu weszliśmy do środka i zeszliśmy do naszego pokoju. Poukładaliśmy ubrania, które wziął mój mąż, do szafek, przebraliśmy się w suche rzeczy i zgodnie uznaliśmy, że pójdziemy na śniadanie, a raczej obiad. W restauracji był szwedzki stół. Wzięłam sobie kotleta mielonego z ryżem i trzy rodzaje surówek, do tego jakiś zasmażany makaron i cztery naleśniki z nutellą, powidłami śliwkowymi, serem białym z cukrem i dżemem brzoskwiniowym. Bielikow za to wziął rybę z frytkami, też kilka sałatek, kotlet schabowy i fasolkę szparagową z bułką tartą. Problem zaczął się, gdy miałam to zjeść. Tak, byłam głodna, ale ostatni raz jadłam coś miesiąc temu. Nie licząc krwi oczywiście. Zaczęłam od kotleta. Odkroiłam widelcem kawałek i nabiłam na niego. Patrzyłam nie pewnie, po czym w końcu wzięłam go do ust. Rozkoszowałam się tym smakiem. Mój mąż nie zaczął jeść, póki ja się nie przemogłam. Po chwili oboje zajadaliśmy się naszym jedzeniem. Ukochany zabrał mi jednego naleśnika, więc ja mu podkradałam frytki. Oczywiście zostawił mi pół swojego łupu. Wymienialiśmy się, a raczej podkradaliśmy sobie trochę wszystkiego, przy czym nie potrafiłam ukryć uśmiechu. Czułam się szczęśliwa. Ale i tak uważałam, że beze mnie będzie mu lepiej. Przecież nie można tak łatwo wszystkiego wybaczyć. Starałam się jak najdalej odsunąć od siebie myśl, że dwa i pół roku temu, sama mu wybaczyłam. Bałam się, że sama zwątpię w to, czy Dymitr nie jest potworem. A wiem, że nie jest. Wciąż w dość dobrym humorze i z lodami, opuściliśmy lokal.
- To gdzie teraz?- spytałam.
- Może do parku?- zaproponował, a ja się zgodziłam.
Spacerowaliśmy alejkami między drzewami, wielobarwnymi kwiatami i ozdobnie przystrzyżonymi krzewami, w całkowitej ciszy. Trochę przypominało mi to naszą ucieczkę. Też szliśmy, jedząc lody. Ale wtedy było ciepłej i byliśmy poszukiwani z nakazem zabicia. Odsunęłam od siebie te myśli i skupiłam się na otoczeniu. Nad nami unosił się świergot ptaków, tam pod drzewem pobiegła wiewiórka, a gdzie nie gdzie z liści spadały na mokrą ziemię krople deszczu, który przed chwilą przestał padać. W pewnej chwili mój towarzysz przerwał milczenie.
- Roza, powiedz mi co widzisz?- zaczął.
Spojrzałam na niego zdziwiona, ale on tylko się uśmiechnął zachęcająco. Westchnęłam.
- A co mogę widzieć? Drzewa, kwiaty, trawę. Mnóstwo zieleni.- wzruszyłam ramionami.
Podprowadził mnie do ławki i nie przejmując się, że jest mokra usiadł na niej. Widząc moje wahanie, pociągnął mnie na swoje kolana, usadzając bokiem do siebie.
- I jakie to budzi w tobie emocje?- ciągnął.
Aha. Wiedziałam, że to nie jest po prostu przerwanie ciszy. Zaczyna się temat, kim byłam, kim jestem, a kim nie. Mimo to postanowiłam mu nie utrudniać. Zastanowiłam się chwilę.
- Spokój, radość, wyciszenie. Tu po prostu jest pięknie.- rozejrzałam się dookoła.- Czuję się jakbym na nowo poznawała świat, po czasie szarości, złości i gniewu. Strzyga by tego nie czuła.
Spuściłam głowę, ale strażnik podniósł mi ją i skierował na siebie. Topniałam pod jego spojrzeniem.
- Roza... czy ty...- w jego oczach pojawił się strach, ale i nadzieja.- Czy na prawdę już mnie nie kochasz?
Kończąc, położył mi na brzuchu rękę, a ja znowu poczułam tam przyjemny ścisk. Spojrzałam przed siebie po czym spuściłam głowę. Wypuścił głośno powietrze, które poczułam na szyi.
- Nie wiem.- westchnęłam.- Coś do ciebie czuję. Silne przyciąganie, ale nie wiem, czy jestem w stanie kogokolwiek kochać. Nawet jeśli byłaby to miłość, nie powiem tych dwóch słów, bo nie jestem tego godna.
- Czego?- spytał.
Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy.
- Kochać kogoś tak wspaniałego i idealnego jak ty.
- Nie ma ludzi idealnych.
- Dla mnie ty jesteś i zawsze będziesz.
Nagle Dymitr złapał mnie za policzki i przybliżył moją twarz do swojej. Jednak gdy nasze wargi były oddalone od siebie o milimetr zamknął oczy i oparł czoło o moje.
- Jeśli naprawdę tego nie chcesz, nie zrobię tego.
Chwilę myślałam i byłam się ze sobą, aż podjęłam decyzję.

DYMITR
Skarciłem się w myślach, że chciałem ją siłą pocałować. Ale na szczęście w ostatniej chwili się opamiętałem. To mogłoby zniszczyć, to wszystko co na razie mamy. Już nie narzeka, ze siedzi u mnie na kolanach, a jej oczy są pełne radości, gdy się uśmiecha. Kocham ją, ale jednocześnie wiem, że potrzeba jej czasu. Dlatego Rozie pozostawiłem decyzję, czy tego chce, czy nie. Byłem pewny, że się odsunie i znowu zaczniemy rozmawiać. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy na ustach poczułem jej miękkie, delikatne wargi, najpierw muskające delikatnie, a później już mocniej i pewniej. Zdziwiony uniosłem głowę i oddałem pocałunek. Pociągnąłem językiem po jej dolnej wardze, prosząc o dostęp. Po kilku sekundach go dostałem, a gdy zaczęliśmy walkę o dominację, jęk sam się jej wymknął. Całowaliśmy się gorąco i namiętnie, wyrażając całą swoją miłość i wdzięczność. Odsunęliśmy się od siebie, aby nabrać powietrza.
- Roza, sama musisz przyznać, że to mówiło wszystko.- mówiłem poważnie, spojrzałem jej prosto w oczy.- Kocham Cię i widzę, że ty też mnie kochasz. Sam byłem strzygą, wiem jak to jest po przemianie, więc poczekam. Ile tylko ci potrzeba.

VALENTINES DAY

Kolejny bonusik. Dla kochanych czytelników z okazji walentynek. Wesołego Walentego.
 ___________________________________________________________

Biegłam między zaspami śniegu, które jako nieliczne ne poddały się słabemu słońcu. Nie wiem, po co to robię, storo i tak jestem spóźniona. Jeśli on karze mi jeszcze zrobić za karę 20 okrążeń, to płuca wypluję. Może Dymitr zrobi mi wtedy usta-usta? Otrząsnęłam się z tych niemożliwych, a jakże przyjemnych myśli, wbiegając na salę. Mój mentor już leżał ze swoją ukochaną książką ma macie. Na dźwięk moich kroków podniósł wzrok znad lektury. Mam nadzieję, że chociaż spodoba mu się sposób w jaki go 
- Tak, wiem. Jestem spóźniona.- wręczyłam go w upominaniu mnie.
- Dobrze, że się rozumiemy. Dwadzieścia okrążeń.- uśmiechnął się triumfalnie.
Przysięgam, kiedyś go uduszę. Po przebiegnięciu, co o dziwo przeżyłam, przyszła pora na lekcję.  Zajęło nam to kilka godzin, podczas których udało mi się niepostrzeżenie wcisnąć między kartki jego westernu walentynkę. Mam nadzieję, że się ucieszy. Co dziwne, mój ukochany był dzisiaj dość nieobecny.
- Co się dzieje, Towarzyszu?- spytałam, po treningu, upijając łyk wody.- Zazwyczaj to ja jestem ta rozkojarzona. Mam nadzieję, że do wieczornych zajęć się bardziej z dyscyplinujesz.
- Od kiedy to dysponujesz takim bogatym słownictwem.- zaśmiał się, a ja zmrużyłam oczy.- A właśnie, chciałem ci powiedzieć, że wieczorem nie mamy treningu. Idę na, można powiedzieć, randkę.
Na jego słowa zachłysnęłam się wodą. Odkaszlnęłam, żeby nie wyjść na zazdrosną małolatę. Ale przyznam, że zabolało. Nie rozumiałam go. Jeszcze parę dni temu mówił, że mnie kocha, a teraz idzie na randkę z inną? Czułam się zdradzona i oszukana. Mimo wszystko to jego życie i nadal chcę jego szczęścia.
- Aha.- mruknęłam tylko i wyszłam bez pożegnania.
Wiem, że i tak zachowałam się jak zazdrosna małolata, ale przynajmniej nie zrobiłam mu awantury. Przełknęłam łzy i poszłam na lekcje. Przez resztę dnia byłam smutna i rozkojarzona, ale pytania przyjaciół zbywałam, krótkim "mam gorszy dzień". Wracając do dormitorium, myślałam, co dzisiaj robić. Wcześniej nie miałam tego problemu, bo treningi zajmowały mi zbędny czas. Weszłam do pokoju i o mało co nie rozdeptałam różowej kartki, pachnącej moimi perfumami. Podniosłam ją i usiadłam do biurka, czytając ją.

Droga Rose.
Moich uczuć w żadne słowa ubrać się nie da. Choć nie okazję tego, jesteś w mojej głowie całe dnie i noce. Nie umiem już funkcjonować, jeśli przynajmniej raz dziennie Cię nie zobaczę. Pragnę Cię przytulać, ocierać łzy, których nikt nie widzi i być zawsze przy tobie, gdy tego potrzebujesz, a inni nie będą mogli. Może słowa w porównaniu z moimi uczuciami są słabe, nikt jednak nie wymyślił bardziej trafnego zdania, niż "Kocham Cię", dlatego i ja je dziś Tobie ofiaruję. Spotkajmy się wieczorem o 6 pod pomnikiem Władimira, abym mógł ci to powiedzieć i pokazać.
Twój tajemniczy wielbiciel.

Przez jedną, jedyną sekundę, pomyślałam, że to Dymitr. Jednak od razy przypomniałam sobie, o jego randce i znów poczułam ukłucie w sercu. Ale szybko odepchnęłam od siebie tą myśl. Czyli to jakiś kolejny mój adorator. Czy tylko adorator? Mi to podchodzi pod obsesję. Ale nie pójdę. Kocham tylko mojego mentora. Już chciałam zgnieść i wyrzucić walentynkę, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. W sumie, czemu sama nie mogę się z kimś umówić? Mój ukochany jakoś nie miał oporów się z kimś spotkać. Jeśli jeszcze mogę go tak nazywać. Dość popadam w paranoję. Jego sprawa z kim się spotyka i moja z kim ja. Poza tym, chyba lepiej, żebym powiedziała adoratorowi w prost, że nie jestem zainteresowana. Nie miałam pojęcia co zrobić, aż nagle do mojego pokoju wpadła Lissa.
- To co? Szykujemy się na imprezę?- spytała entuzjastycznie.
Tak. Nasza szkoła wymyśliła sobie bal z okazji walentynek. Na pewno będzie mnóstwo serduszek, czerwieni i wolnych piosenek. Mdli mnie na samą myśl. To są imprezy na które single nie powinni mieć wejścia. Gdyby był ze mną Dymitr...
- No właśnie nie wiem.- podałam jej różową kartkę, kręcąc się na swoim krześle.
- Zmiana planów.- uśmiechnęła się, gdy ją przeczytała. - Podejrzewasz, kto to jest?
- Nie mam pojęcia. A ty?
- Też nie.- morojka pokręcił głową.
- W ogóle nie wiem, czy powinnam na to iść. To brzmi jak ktoś z obsesją na moim punkcie.
- Przesadzasz.- moja przyjaciółka machnęła ręką.- Powinnaś w końcu zapomnieć o swoim nieudanym związku z Masonem i dać innym szansę.
"Ale ja chcę dać szansę tylko jednej osobie.-pomyślałam.- A raczej samej ją dostać."
- A teraz chodź. Trzeba cię zrobić na bóstwo, a mamy tylko dwie godziny.-otworzyła moją szafę.
- Nic tam nie znajdziesz - mruknęłam, przenosząc się na łóżko.
- Tak myślałam. Dlatego wzięłam to.- podniosła z ziemi zieloną torbę.
zaczęłyśmy się na przemian szykować. Ona założyła zielono niebieską sukienkę z cekinami, a ja przylegająca, czerwoną z dużym dekoltem i dwoma czarnymi paskami skrzyżowanymi pod piersiami. Do tego założyłam grube rajstopy i narzuciłam skórzaną kurtkę. W końcu mamy połowę lutego. W końcu zaczęłyśmy robić sobie makijaż i fryzury. Ja pomalowałam przyjaciółkę delikatnie, podkreślając jej urodę z turkusowymi cieniami do oczu, a ona postawiła u mnie na mocny makijaż. Wyraźna czarna kreska, tusz do rzęs, ciemne cienie, a na policzki trochę różu. Usta przejechała mi krwisto czerwoną szminką. Włosy zostawiła mi rozpuszczone, za to ja, zrobiłam jej ładnego warkocza, trochę luźnego u podstawy. Założyłam czarne szpilki, a do ręki wciśnięta mi została czarna kopertówka. I byłam gotowa.
- Wyglądasz olśniewająco.- zachwycała się morojka.
- Ty też.- uśmiechnęłam się.- Powiedz mi gdy ten plant Ozera w końcu nie okaże się być ciotom i będziesz miała udaną randkę.
- Z nim randki zawsze są udane.- rozmarzyła się.
- Zwłaszcza te, na kaplicy.- prychnęłam, za co mi się oberwało kuksańca w bok.
- Jak się w końcu zakochasz, to sama się przekonasz, że w każdym miejscu jest cudownie, jeśli spędzasz czas z tą drugą osobą.
Pomyślałam o Dymitrze. Ma rację. Każdy nasz trening jest cudowny, gdy mogę na niego popatrzeć, posłuchać, dotknąć. A najlepiej jest, gdy choć na chwilę traci kontrolę i mam możliwość zasmakować jego ust. Ale jest to dość rzadko. Myśląc o nim, coraz bardziej wątpię, czy powinnam iść na tą randkę.
- Ale i ty masz mi opowiedzieć wszystko po spotkaniu, jasne?- z zamyślenia wyrwał mnie głos przyjaciółki.
- Jasne!- uścisnęłam ją i razem wyszłyśmy na zewnątrz.
Później się rozeszłyśmy. Ona na salę, a ja pod pomnik. Przez całą drogę myślałam, jak delikatnie dać do zrozumienia mojemu tajemniczemu adoratorowi, że nie szukam partnera. Czym byłam bliżej miejsca spotkania, tym bardziej się denerwowałam. Nie jestem osobą delikatną i nie chcę za bardzo zranić tego chłopaka, bo może jest spoko. Ale ja już mam swojego księcia. Już z daleka widziałam sylwetkę, o dziwo znajomą. Nie był to żaden chłopaczek, a mężczyzna. Stanęłam jak wryta, gdy zobaczyłam poruszający się na wietrze płaszcz. Przyspieszyłam kroku, stając tuż przed uśmiechniętym Dymitrem z bukietem czerwonych róż.
- Co ty tu robisz?- spytałam zaskoczona.
- Idę na randkę z najwspanialszą dziewczyną.- uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nigdy wcześniej nie widziałam go w tak dobrym humorze.- To dla ciebie.
Spojrzałam na wyciągnięte w moja stronę kwiaty, jeszcze bardziej zaskoczona.
- To byłeś ty?- zrozumiałam, biorąc bukiet.- Dziękuję. Są piękne.
- Nie tak jak ty Roza. I dziękuję za walentynkę.
- I ja. Tylko czemu nie powiedziałeś, że to ze mną idziesz na randkę.
- Chciałem ci zrobić niespodziankę.
- I udało ci się. Naprawdę byłeś ostatnią osobą, którą bym podejrzewała. Jakbyś nie wspomniał rano o randce, byłbyś na pierwszym miejscu. To gdzie idziemy mój Tajemniczy wielbicielu?- spytałam.
- Przekonasz się, gdy będziemy na miejscu.- odparł tajemniczo.- Ale najpierw zrobię coś, o czy marzę, odkąd tylko wstałem.
Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, przyciągnął mnie do siebie i pocałował. I był to inny pocałunek niż dotychczas. Pełen miłość, troski, namiętności i nutki pożądania. Z chęcią go oddałam. Nie musieliśmy się martwić o widownię, bo wszyscy szli na bal, albo do lasu na własne walentynki. Lub po prostu siedzieli w pokojach. Oderwaliśmy się od siebie, po kilku dobrych minutach, gdy zabrakło nam powietrza. Spletliśmy swoje dłoni i ruszyliśmy na parking. Dymitr dżentelmeńsko otworzył przede mną drzwi od strony pasażera, a ja zajęłam wskazane miejsce. Po chwili strażnik siedział obok, odpalając silnik.
- Zapnij pasy.- polecił, ale tonem, którego dawno, jeśli w ogóle nie słyszałam. Na pewno nie używał go na treningach.
- Daleko jeszcze?- spytałam po jakiś dwóch godzinach, wpatrując się w pola, oświetlone słońcem, wiszącym tuż nad horyzontem.
- O to samo pytałaś pięć minut temu.- o dziwo w jego głosie nie rozbrzmiewało zniecierpliwienia, a jedynie rozbawienie.
- Nie pięć, a siedem. I co poradzę, że nienawidzę siedzieć w samochodach?
- Oj, uwierz, że warto.
- Warto, warto. Już samo to, że jadę z tobą sam na sam i to jeszcze na randkę. Ale wolę romantyczne spacery, niż przejażdżki autem.
- Jeszcze tylko pięć minut.- ścisnął ciepłą dłonią moje udo, na co przeszedł mnie przyjemny dreszcz.
- No dobra.- udawałam obojętność, choć dzisiaj tylko mnie zaskakiwał.
W końcu wiejskie domki zostały zastąpione przez ogromne wieżowce, a chwilę później zatrzymaliśmy się przed wesołym miasteczkiem. Ukochany pomógł mi wysiąść i poprowadził do wejścia. Ze względu na wczesną porę, kolejka nie była długa i w końcu Bielikow mógł zapłacić za bilety. W środku rozglądałam się zachwycona dookoła. Tam Diabelski Młyn, gdzie indziej młot, autka z poduszkami, wielka kolejka górska, różne karuzele, stoiska z nagrodami, z jedzeniem, trampoliny i jakieś atrakcje dla dzieci. Na pewno gdzieś głębiej jest tego jeszcze więcej.
- O rany. A myślałam, że takie rzeczy to tylko na filmach.- patrzyłam na wszystko z zachwytem.
- Nie byłaś nigdy w wesołym miasteczku?- zdziwił się.
Pokręciłam głową.
- A kto miał mnie zabrać? Akademia?- prychnęłam.
- To będziesz dziś miała swój pierwszy raz.- uśmiechnął się cwanie.
- Mam nadzieję, że nie jedyny z tobą.- rzuciłam kusząco.
- Może kiedyś. Zobaczy się Roza.- cmoknął mnie w czoło, a ja na niego patrzyłam, jakby powiedział, że przyleciał z Marsa, zrobić mnie swoją królową.
Nie spodziewałam się czegoś więcej, a on daje mi nadzieję. Myślałam, że odpowie bardziej zdystansowanie.
- Wowowo! A co się stało z tym poważnym strażnikiem i nie możemy być razem?
- Dziś jest dzień bez strażnika i jestem tylko dla ciebie.- przytulił mnie i pocałował w skroń.
- Czyli, że jutro już taki nie będziesz?- spytałam zawiedziona.
- Nie masz nawet co liczyć na ulgę podczas treningu. Moje wymagania się nie zmienią. Ale kto wie? Może jak mi się dzisiejszy dzień spodoba, będę Cię częściej porywać?- uśmiechnął.
- To chodź. Mamy cały dzień, abym cię przekonała.- pociągnęłam go do kolejki górskiej.
Tu również kolejka nie była długa. Wzięliśmy do pierwszego wagoniku i zaciągnęliśmy zabezpieczenia. Po chwili kolejka ruszyła ociężale w górę.
- Boisz się?- Dymitr droczył się ze mną.
- Oczywiście. Aż się cała trzęsę. Nie czujesz?- zachichotałam
- To daj. Potrzymam cię za rączkę.- oboje wybuchliśmy śmiechem, ale i tak chwyciliśmy się za dłonie.
Z samego szczytu kolejka poleciała w dół. Wszyscy pasażerowie krzyczeli ze strachu, a my z radości. Góra, dół, w lewo, prawo, do góry nogami, albo jeszcze jakąś inną wirówką.
- WOW! To było genialne.- ekscytowałam się jak mała dziewczynka.
- Cieszę się, że ci się podobało. Wygrać dla ciebie misia?- spojrzałam na stoisko do rzucania piłek w butelki, na poddaszu którego wisiał ogromny, różowy miś.
- Później. Nie będę chciało mi się go nosić przez całe miasteczko.
- Dobrze, to teraz ja wybieram atrakcję.- zostałam przez ukochanego pociągnięta do domu strachu.
I tak chodziliśmy od atrakcji do atrakcji. W ciągu całego dnia byliśmy wszędzie, a gdzie nie gdzie nawet po kilka razy. I tak jak strażnik obiecał, dostałam tego ogromnego misia.
- I jak się podobało?- spytał, gdy wracaliśmy do szkoły.
- Było wspaniale. Szkoda, że to już koniec. Dawno się tak dobrze nie bawiłam.- uśmiechnęłam się.
- Cieszę się, że jesteś szczęśliwa.
- Przy tobie zawsze taka jestem.- uśmiechnęłam się szeroko.- To kiedy kolejna randka?- spytałam niecierpliwie.
- Kiedy nie będziesz się jej spodziewać.
- To ja już się jej nie spodziewam.- zamknęłam oczy, a w uszach zadźwięczał mi jego piękny śmiech.
- Czyli, że spotkanie udane. Co ci się podobało najbardziej.
- Waham się między domem strachów, a tunelem miłości.- odpowiedziałam po chwili namysłu.
- Myślałem, że to drugie to nie dla ciebie.- był wyraźnie zaskoczony.
- No wiesz. To zależy z kim.
- Kocham Cię Roza.- popatrzył na mnie tak, że aż się rozpływałam.
- Ja ciebie też Towarzyszu. A tobie?- spytałam.
- Wszystko, gdzie byłem z tobą.
Zrobiło mi się tak ciepło na sercu. Boże, jak ja go kocham. Uśmiechnęłam się szeroko, chodź nie wiedziałam, że mogę szerzej.
- Ale tak najbardziej, najbardziej to diabelski młyn.
- No. Te pola wyglądały pięknie oświetlone przez zachodzące słońce.
- Bardziej chodziło mi o twój wygląd.
- O. Dziękuję.- zarumieniłam się.- Uważaj, bo pomyślę, że ktoś się z tobą zamienił ciałami i więcej całusa nie dostaniesz.
- Ja ciebie też poznaję z innej strony.- zauważył.- Nie tej Rose, dającej z siebie wszystko na treningach i pyskującej nauczycielom na lekcji, a mojej Rozy, która jest jak inne kobiety czasem potrzebuje miłości. Cieszę się, że to ja mogę ci ją dać.
Dalej jechaliśmy w ciszy. Ale nie takiej krępującej, a przyjemnej. Do Akademii wróciliśmy po zmroku. Lekcje były odwołane po imprezie, która musiała też skończyć się dość niedawno. Znając moich znajomych, to przedłużyli ją sobie w lesie. Więc oprócz nas i strażników, nie było żywej duszy. Dymitr doprowadził mnie do pokoju, ale nie poszedł od razu, jak myślałam, a wszedł tuż za mną i zamknął drzwi. Lekko się zdziwiłam. Myślałam, że po powrocie stanie się znów oficjalnym strażnikiem w swojej roli nauczyciela. Ale nie. Podszedł do mnie, złapał mnie za policzki i delikatnie musnął moje usta wargami. Od razu zarzuciłam mu ręce na kark i oddałam pieszczotę. On przeniósł dłonie na moją talię i przyciągnął mnie bliżej, zmniejszając jeszcze bardziej naszą odległość od siebie. Nasze pocałunki były spokojne i namiętne. Cieszyliśmy się ostatnimi chwilami w tych rolach. Od jutra znowu będziemy tylko uczennicą i nauczycielem. Nagle drzwi się otworzyły, a my na nie spojrzeliśmy,  wciąż przytuleni. Lissa patrzyła na nas z szokiem, ale po chwili uśmiechnęła się szeroko, co odwzajemniłam.
- Jest, wiedziałam!- wybiegła, zamykając za sobą drzwi.
Jeszcze chwilę po korytarzu niósł się jej radosny głos. Wciąż uśmiechnięta spojrzałam w oczy mojej walentynki. Uspokoił się i sam uśmiechnął.
- Wesołego Walentego- szepnął.
- Wesołego.- odpowiedziałam, nie odsuwając się nawet na milimetr.