Tak jak mówiła Wiktoria, mieliśmy bardzo upojny poranek. Gdy oboje doznaliśmy spełnienia, wzięliśmy wspólną kąpiel i z trudem się ubraliśmy. Na dół zeszliśmy cali w skowronkach, trzymając się aa ręce. Dymitr przez cały czas szeptał mi sprośne żarty, a ja nie umiałam powstrzymać śmiechu. Usiedliśmy do stołu, wciąż nie puszczając swoich rąk.
- Mam nadzieję, że nie
hałasowaliśmy za bardzo.- spojrzałam wymownie na o rok młodszą szwagierkę.
- Może być, choć moglibyście trochę ciszej dochodzić.- narzekała.- Nawet ja tak nie krzyczę przy orgazmie.
Olena zakrztusiła się na na słowa córki, a jej siostry wymieniły ze sobą zszokowane spojrzenia. Tylko ja tłumiłam śmiech. Uwielbiam tą kobietę.
- Wiki!- zganiła ją mama.
- No co? Prawdę mówię.
- No widzisz,... - zaczęłam, grzebiąc łyżką w lewej ręce w misce z sałatką, bo prawa była w ciepłej, silnej dłoni, której nie zamierzałam puszczać.- Przy Dymitrze to nie jest takie proste. Twój brat jest taki boski, wspaniały, doprowadza mnie do szaleństwa, kiedy zaczyna...
-Dobra, skończ już.- przerwała mi Sonia.- Nie mam ochoty słuchać jaki to mój brat jest świetny w łóżku.
Razem z Wiki parsknęłyśmy śmiechem.
- A ciekawe jak zamierzacie jeść?- Karolina wskazała na nasze splecione pod stołem dłonie.
- Damy sobie radę.- zapewnił mój ukochany, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie.
Następnie każdy zabrał się za jedzenie. Miałam ochotę na tą sałatkę, co w niej grzebałam. Podniosłam się i w odruchu chciałam użyć obu rąk. Ale strażnik ani myślał mnie puścić. Podniósł się i drugą ręką pomógł mi. Idealnie się zgraliśmy i po chwili na talerzu miałam jedzenie. Trochę więcej niż chciałam, ale Dymitr uparł się, że muszę więcej jeść. No co poradzić. Następnie pomogłam mu zrobić sobie kanapkę. Zamieniliśmy się talerzami i zaczęliśmy nawzajem się karmić. Sałatkę jednak łatwiej jeść prawą ręką, a kanapka zawsze będzie obojętnie. Nie zawsze trafiliśmy, ale przynajmniej było dużo śmiechu. Gdy się ubrudziłam, mąż najpierw wytarł mi palcem kącik, ale nie mógł się powstrzymać i pocałował mnie. Kiedy się od siebie odsunęliśmy, zauważyłam, że jego siostry patrzą się na nas z otworzonymi ustami, nawet nie zaczynając posiłku. Olena nie patrzyła na nas zajęta posiłkiem, jednak wiedziałam jej delikatny uśmiech.
- Co jest? Nie smakuje wam?- spytałam powstrzymując śmiech.
Dziewczyny spojrzały na siebie porozumiewawczo i się uśmiechnęły.
- Jesteście niesamowici.- uznała Sonia.
- Czemu ja tak nie mam?- Wiki uniosła ręce do nieba, jakby licząc na odpowiedz.
Trochę zdziwiła mnie ich reakcja. Czyżbyśmy naprawdę byli aż tak wyjątkowi? Nie sądzę.
- Na pewno też tak będziesz miała. Potrzeba czasu.
- Tutaj czas na nic nie pomoże.- odezwała się Olena z westchnieniem.- Jesteście dla siebie stworzeni od zawsze. To bardzo niezwykłe. Jewa zawsze mówiła, że na całym świecie jest tylko jedna osoba pasująca do drugiej. Każdy ją ma, ale nie każdy ją spotka. To że wy się znaleźliście i przy sobie wytrwaliście jest niezwykłe i bardzo rzadkie.
- Powiedziałaś "wytrwaliście".- zauważył mój mąż.- Co w tym niezwykłego?
- Los łączy ludzi dopasowanych do siebie tak bardzo, że aż nie powinni według myślenia być ze sobą. Zawsze zdarzy się coś, co ich może rozdzielić. Was się nie udało. Jesteście dalej razem.- uśmiechnęła się, ale tak dziwnie.
Wyglądała na trochę smutno, a trochę na zamyśloną. Miałam nie odparte wrażenie, że to ściśle dotyczy również jej. Będę musiała z nią porozmawiać. Reszta też to zauważyła. Atmosfera przy stole stała się jakaś napięta, co odczuli wszyscy oprócz Zoji i Łukiego. Nawet Felix i Nastka. Patrzyli to na babcię, to na resztę nie pewne, co się dzieje.
- Co tak się patrzcie? Jeść, bo wam wysyłanie.- odezwała się ze swoim prawdziwym uśmiechem.
- Musimy pogadać, mamo.- odezwałam się równo z mężem.
- Wiem, dzieci.- westchnęła.- A teraz jeść.
Po śniadaniu, pomogliśmy Olenie posprzątać. To była dobra okazja do rozmowy. Tyle, że nie do końca wiedziałam, jak ją rozpocząć.
- Mamo...
- Kto był przed Randallem?- wyprzedził mnie ukochany, wybierając talerz, który mu podałam.
- Niestety było ich dużo.- westchnęła, siadając przy stole kuchennym.
- Mamo, wiesz o co mi chodzi. O kim mówiłaś przy stole?
- Nie chcę do tego wracać.- odwróciła wzrok.- To już przeszłość.
- Mamo.- Dymitr odłożył ścierkę i usiadł koło kobiety, łapiąc ją za dłonie.- Gdy komuś się wygadasz będzie ci lepiej. Kim on był?
- Ja...ja...- zaczęła się jąkać.- Dajcie mi spokój!
Wyrwała mu się i uciekła na górę. Wymieniłam ze strażnikiem zdziwione spojrzenia. Nie widziałam jej jeszcze w takim stanie. Sądząc po minie Bielikowa, on też. Trzeba jej pomóc.
- Myślę, że powinnaś z nią porozmawiać.- Rosjanin zaskoczył mnie swoimi słowami.
- Czemu ja? Przecież to twoja mama.
- Może właśnie dlatego. Może krępować ją rozmowa ze mną, o kimś, kto nie jest moim ojcem, a ona chciałaby by był.
Zamyśliłam się nad tym. Może ma rację? Mimo wszystko nie jestem jej córką i łatwiejsza będzie dla niej rozmowa ze mną. Po za tym też jestem zakochaną kobietą. Kiwnęłam głową na zgodę.
- Obserwowałem mamę, gdy się karmiliśmy.- złapał mnie za ramię i odezwał się, zanim zdążyłam zrobić krok. Jej wzrok mówił wszystko. Masz rację Roza, trzeba go znaleźć. Ona go potrzebuje. Zasługują na to.
Znowu przytaknęłam i poszłam na górę.