poniedziałek, 8 sierpnia 2016

ROZDZIAŁ 215

Wczoraj nie miałam neta, więc łapie pierwszy rozdział.
___________________________________________________________
Po śniadaniu Lili i Dymitr zrobili sobie trening. Lubiłam na to patrzeć. Przypominało mi się, jak mnie uczył. Tęskniłam za tym, ale cieszę się z tego co mamy. Nagle zadzwonił mój telefon.
- Halo?- odezwałam się, nie patrząc kto dzwoni.
- Hej Rose.- przywitała mnie Lissa.- Dzisiaj wysłałam strażników do posiadłości rodziców. Sprawdzą czy nie ma tam żadnych strzyg i innych problemów. Kiedy możecie tam wpaść i zobaczyć?
- Muszę spytać męża, ale pewnie jeszcze dzisiaj.
- To dobrze. Chciałabym jeszcze z tobą pogadać, ale obowiązki wzywają.
- A mam jeszcze pytanie. Powiedziałaś Christianowi?
Po drugiej stronie usłyszałam ciężkie westchnięcie przyjaciółki.
- Jeszcze nie.- odpowiedziała.
- To na co ty jeszcze czekasz.
- Trochę się boję, jak na to zareaguje. On myśli, że została stracona. I co? Nagle mam mu powiedzieć, że jego ciocia mieszka na drugim końcu świata, żyję i ogólnie ma się dobrze?- zaczęła histeryzować.
- Spróbuj jakoś delikatnie.
- A co ty byś zrobiła.
- Pewnie najgłupszą rzecz na świecie, ale zaprosiła ją na ślub.
- To genialne!
- Lissa stop! To nie jest najlepszy pomysł. Lepiej przygotuj go na to spotkanie szczerą rozmową. A teraz wracaj, bo będą narzekać, że im cię zabieram.
- No dobra, tylko mi się tam nie przemęczaj.- powiedziała łagodnie.
- Ty też.
- Wiem. Pa.
- Pa.
- Kto dzwonił?- koło mnie usiadł mąż.
Ze strachu, aż podskoczyłam. Złapałem się za serce.
- Przez ciebie dostanę zawału.- pacnęłam go w ramię, a on zaczął się śmiać.- Lissa. Dzisiaj posłała strażników do domu swoich rodziców. Kiedy moglibyśmy tam pojechać?
Wstaliśmy i skierowaliśmy się w stronę domu.
- Może dzisiaj w nocy. W słońcu nie zaatakują strzygi.
- Dobrze, ale to jak zaśnie Lili. Jutro poniedziałek i musi być wypoczęta.- przypomniałam.
- Zgoda.
Wieczorem ubrałam się cieplej. O porankach robi się chłodno. Lili upierała się, że chce jechać z nami, ale gdy powiedziałam, że przyjedzie do niej Jill z Edyym i może sobie kogoś zaprosić na noc, uległa. Na miejscu byliśmy po dwóch godzinach. Przez całą drogę rozmawialiśmy o Akademii, tym co Dymitr sobie przypomniał i tym czego nie pamięta.
- Zostań tutaj.- nakazał mój ukochany takim tonem, że poczułam się, jakbym znowu była jego uczennicą.
- Ale...- zaczęłam, lecz mi przerwał.
- Roza pamiętasz co było ostatnio, gdy kazałem ci czekać w samochodzie, a ty mnie nie posłuchałaś.
Chciałam się dalej kłócić, jednak musiałam przyznać mu rację. Przypomniały mi się też jego inne słowa. Teraz muszę dbać o nasze dzieci. Nie mogę go zawieść. Pokiwałam tylko głową, a Bielikow wysiadł. Wszedł do domu zostawiając uchylone drzwi. Siedziałam w aucie jak na szpilkach. Niby wiedziałam, że nic mu nie grozi. Jest najlepszym strażnikiem, a wcześniej dom sprawdzali inni strażnicy. Jednak w środku strasznie się o niego bałam. Czemu jeszcze nie wyszedł? Co tam się dzieje? Nie wytrzymałam i postanowiłam pójść sprawdzić czy wszystko gra. Ze schowka wzięłam torebkę i wygrzebałam sztylet.
- Po raz pierwszy ty zapewnisz mi bezpieczeństwo.- powiedziałam i wysiadłam.
Może to trochę dziwnie, że gadam do narzędzia śmierci, ale czułam, że na to zasługuje. Tak piękne rzeczy od Bielikowa, to świętość. Na drżących nogach, ściskając kurczowo sztylet ruszyłam w stronę domu. Już miałam otworzyć szerzej drzwi, gdy ktoś na mnie wpadł. Gdy poczułam znajomy zapach wody kolońskiej, wtuliłam się w ciepłe ciało.
- Nigdy więcej mnie tak nie strasz. Ja tu czekałam.
- I jak zwykle nie posłuchałaś mnie.- mimo wszystko przytulił mnie.
- Martwiłam się o ciebie.- zaczęłam się bronić.
- Kocham Cię Roza.
- Ja ciebie też towarzyszu. Ale co tam tak długo robiłeś?
- Na wszelki wypadek sprawdzałem wszystkie pomieszczenia. Widać, że rodzina królowej miała gust.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że swoimi przed domem Lissy. Miejscu, gdzie razem spędzałyśmy wakacje i wszystkie święta, które dobrze wspominam. Powoli pchnęłam drzwi i weszłam. Wnętrze wyglądał tak jak je zapamiętałam. Tylko bardziej zakurzone. Te same meble z rzeźbionymi zdobieniami,obrazy z Dragomirami. Nic się nie zmieniło. Szłam w głąb mieszkania, dotykając wszystkiego z uwielbieniem. W salonie te same, biała sofa i fotele. Za szybą w regale ten sam zestaw do herbaty, którym bawiłam się z Lissą. Pamiętam jak jej mama była zła, że wzięliśmy to bez pytania. Uwielbiała tą zastawę. Ale nigdy na nikogo nie podniosła głosy. A jej mąż. Bardzo miły i szanowany moroj. Mało który arystokrata jest taki uprzejmy. Ciekawe czy to tam dalej jest? Poszłam do pokoju rodziców Lissy. Dymitr szedł tuż za mną. Otworzyłam jedną z szafek. W środku były poukładane w równą kostkę koszulki pana Dragomir. Wyciągnęłam wszystkie ostrożnie, jakby miały zaraz się posypać. Spojrzałam z powrotem do środka. Na dnie leżało pudełko, w krótkim znajdowały się nietknięte cygara. Erick nie palił, ale lubił je kolekcjonować. A Andre lubił je podkradać. Często gdy z przyjaciółką kładłyśmy się spać, jej brat brał jakieś wkładał do ust, udając, że je pali i mówił teksty typu "za moich czasów...". Dobrze wspominam te chwile. Po schodach weszłam na górę. Ukochany trochę mi pomógł. Na przedpokoju wisiało więcej portretów. Otworzyłam pierwsze drzwi na prawo. Był to "Mój" pokój. Taki sam. Wielka bordowa szafa po lewej stronie od wejścia. Na środku wielkie, ciemnozielone łóżko z baldachimem i falbankowymi firankami do połowy. Na ścianach wyblakła, zielona farba. Taśmą na klejone były obrazki, które rysowałam w przedszkolu. Na przeciwko łóżka stały biurko i regał w tym samym kolorze, co szafa. Na podłodze leżał zielony, okrągły dywan. Zaczęły powracać do mnie wspomnienia z dzieciństwa. Zabawy z małą blondyneczką, jej starszym bratem, gdy brał nas na barana, lub robił samolocik. Jak Pani Dragomir dla przyjemności wyszywała w pokoju, a my biegałyśmy po całym domu. Gdy siedziałyśmy przed kominkiem i słuchałyśmy opowiadań strażników. Zawsze wtedy jadłyśmy pudding zrobiony przez mamę Lissy. Po każdej opowieści wstawałam i wymachiwałam łyżeczką, mówiąc, że gdy będę duża, zabiję tyle strzyg co oni razem wzięci i każda będzie się bała i drżała na imię wielkiej Rose Hathaway. A kiedy była duża wichura, Lissa przychodziła do mnie spać, bo się bała. To były czasy. Pełne beztroskiej zabawy. Może jednak moje dzieciństwo nie było tak złe, jak wszystkim wmawiam? 

5 komentarzy:

  1. O jak rozdział z morałem😂😂😂😂😂. Fajnie że wróciła do tego domu. Super rozdział czekam na następny i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na 2.
    Werka

    OdpowiedzUsuń
  3. No to dawaj 2rozdział. Go go. Czekam z niecierpliwością.
    Bad girs ��

    OdpowiedzUsuń
  4. Kobieto ja się przez ciebie popłakałam!!! Cudowny rozdział 💖 💖 💖 czekam na drugi

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale cudowny rozdział <3
    Czekam na kolejny dawaj szybciutko :*

    OdpowiedzUsuń