Już wystartował nowy blog! Zapraszam tych co tu jeszcze są:
https://wodneromitri.blogspot.com
Rose i Dymitr: Droga Gwiazd
"Nasz los od zawsze zapisany był w gwiazdach. To one poprowadziły mnie do Ciebie mimo tylu przeciwności, spójrz. Jesteśmy tu. Razem. Ty i ja Roza. Na zawsze."
niedziela, 2 września 2018
Już jest!
Jestem jedynaczką. Bardzo szybko się zaprzyjaźniłam. W przyszłości chcę zostać architektką wnętrz i jestem w trakcie studiów na ten właśnie zawód. Mam dwa szynszyle o imionach Miluś i Dino.
poniedziałek, 30 lipca 2018
Prawda cz. 4
Ostatnie dni były cudowne. Zwiedzaliśmy najbliższe miasta oraz spędzaliśmy każdą sekundę razem. co rano budziłam się w ramionach Dymitra, po długim i czułym poranku szliśmy na śniadanie z jego rodziną, a później na cały dzień lub do obiadu byliśmy po za domem. I przez cały czas nie mogliśmy się od siebie oderwać. Jeszcze nigdy nie czułam się tak kochana. Mam najlepszego mężczyznę na świecie. Na każdym kroku udowadniał mi, jak bardzo mnie kocha. Wiele razy mnie wzruszył takimi słowami, jakich sama nie umiałam ułożyć. Dzisiaj zostaliśmy w domu. Siedziałam w ogrodzie z herbatą i z uśmiechem patrzyłam, jak mój ukochany ćwiczy z siostrzeńcem, jednocześnie pogrążona w myślach o tym tygodniu.
- Co taka zamyślona?- wyrwana z zamyślenia spojrzałam w bok.
Obok mnie usiadła Karolina z małą Zoją na rękach
- A, nic.- Uśmiechnęłam się do niej lekko.- Rozkoszuję się ostatnimi chwilami tu. Pojutrze musimy wracać do akademii.- Zwiesiłam głowę, pocierając kubek.
- Nie chcesz stąd wracać, prawda?- spojrzał w na mnie z uśmiechem.
- Oczywiście że nie chcę!- Wybuchłam.- Tam będziemy musieli wrócić znowu do swoich ról. Nie będzie czułości, przytulania, całowania, miłości. Będą tylko treningi i jego maska strażnika.
- Roza, skarbie- poczułam otulające mnie silne ramiona i od razu się uspokoiłam. Przemknęłam oczy i oparła się o tors za mną, ochłonąć całe ciepło Rosjanina.- to nie prawda. Zawsze będę cię kochał i będę się starał, na tyle, na ile będę mógł, żebyś to wiedziała. Są ograniczenia, ale to tylko kilka miesięcy. I będziemy mogli wszystko- Powiedział z siłą.
- Co? Maska strażnika?- Zaśmiała się Karo.
- Rose tak nazywa moją obojętność strażnika.
- W akademii ciągle ją ma. Zawsze. Obojętny i chłodny...
- Nie dla ciebie.
- A przypomnieć ci ferie zimowe?- spojrzałam na niego z przekąsem,
- A przypomnieć ci warownie?- uniósł brew.
- Ummm...- uśmiechnęłam się kusząco.- Bardzo chętnie strażniku Bielikow.
Nie odrywając od niego spojrzenia, odwróciłam się na ławce w jego stronę i położyłam mu dłonie mu piersi.
- A jak bardzo chcesz, panno Hathaway?- nachylił się i pocałował mnie delikatnie, ale zmysłowo.
- Bardzo
- Macie dziwną grę wstępną- skrzywiła się Karo, gdy byliśmy już połączeni w namiętnym pocałunku.
Nagle Dymitr przerzucił mnie sobie przez ramię i wstał.
- Wydaje ci się siostra.- zaśmiał się i dał mi klapsa, gdy próbowałam się uwolnić.- Uspokój się kicia.
- Przy tobie to bardzo trudne, tygrysku.
Próbowałam dosięgnąć do jego pośladków, ale tylko dostał kilka razy w dół pleców. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia, oprócz wybuchu śmiechu i kolejnego klapsa. Ma szczęście że to kocham, bo byśmy inaczej wtedy gadali.
- Co taka zamyślona?- wyrwana z zamyślenia spojrzałam w bok.
Obok mnie usiadła Karolina z małą Zoją na rękach
- A, nic.- Uśmiechnęłam się do niej lekko.- Rozkoszuję się ostatnimi chwilami tu. Pojutrze musimy wracać do akademii.- Zwiesiłam głowę, pocierając kubek.
- Nie chcesz stąd wracać, prawda?- spojrzał w na mnie z uśmiechem.
- Oczywiście że nie chcę!- Wybuchłam.- Tam będziemy musieli wrócić znowu do swoich ról. Nie będzie czułości, przytulania, całowania, miłości. Będą tylko treningi i jego maska strażnika.
- Roza, skarbie- poczułam otulające mnie silne ramiona i od razu się uspokoiłam. Przemknęłam oczy i oparła się o tors za mną, ochłonąć całe ciepło Rosjanina.- to nie prawda. Zawsze będę cię kochał i będę się starał, na tyle, na ile będę mógł, żebyś to wiedziała. Są ograniczenia, ale to tylko kilka miesięcy. I będziemy mogli wszystko- Powiedział z siłą.
- Co? Maska strażnika?- Zaśmiała się Karo.
- Rose tak nazywa moją obojętność strażnika.
- W akademii ciągle ją ma. Zawsze. Obojętny i chłodny...
- Nie dla ciebie.
- A przypomnieć ci ferie zimowe?- spojrzałam na niego z przekąsem,
- A przypomnieć ci warownie?- uniósł brew.
- Ummm...- uśmiechnęłam się kusząco.- Bardzo chętnie strażniku Bielikow.
Nie odrywając od niego spojrzenia, odwróciłam się na ławce w jego stronę i położyłam mu dłonie mu piersi.
- A jak bardzo chcesz, panno Hathaway?- nachylił się i pocałował mnie delikatnie, ale zmysłowo.
- Bardzo
- Macie dziwną grę wstępną- skrzywiła się Karo, gdy byliśmy już połączeni w namiętnym pocałunku.
Nagle Dymitr przerzucił mnie sobie przez ramię i wstał.
- Wydaje ci się siostra.- zaśmiał się i dał mi klapsa, gdy próbowałam się uwolnić.- Uspokój się kicia.
- Przy tobie to bardzo trudne, tygrysku.
Próbowałam dosięgnąć do jego pośladków, ale tylko dostał kilka razy w dół pleców. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia, oprócz wybuchu śmiechu i kolejnego klapsa. Ma szczęście że to kocham, bo byśmy inaczej wtedy gadali.
***
- Muszę coś załatwić- poinformowałam, ubierając kurtkę.
- Co?- spytała Olena, marszcząc brwi.
- A takie... dawne znajomości - wymyśliłam na szybko.- wrócę wieczorem. I niech Dymitr mnie nie szuka, nic mi nie będzie.
Wyszłam i wsiadłam do auta. Wcześniej od Wiki wyciągnęłam więcej informacji o tym "Żmiju". Niestety nie wiedziała, gdzie ma rezydencję. Postanowiłam wypytać innych w wiosce. Niestety na spacerach z Dymitrem nie miałam szans, bo nie odstępował mnie na krok (co swoją drogą było cudownie urocze). Ale na jednym ze spacerów natknęliśmy się na dampirów, którzy na własną rękę tropią strzygi. Dymitr za bardzo tego nie pochwalał, ja też w sumie nie. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby mieli lepszą strategię. Tak są nieefektowni. Ale pomyślałam, że mogą wiedzieć, gdzie ma swoją jamę Abe. Zaparkowałam koło studni. Tak jak myślałam, byli tam. Wysiadłam i poszłam do nich.
- Hej chłopcy- zwróciłam na siebie ich uwagę.- Mam do was sprawę.
- Tak, a jaką?- spytał, jak dobrze pamiętam, Denis.
- Tak pomyślałam, dużo ty się pewnie kręcicie po okolicy, pewnie wiecie, gdzie jest rezydencja Abe'a.
- A jak wiemy to co? - rzucił Lew.
- To może chcielibyście się ze mną podzielić tą informacją?
- A co będziemy z tego mieli?
- Lew!- przerwał mu Artur.
- No co? Zawsze coś można wytargować.- obruszył się.
Denis pokręcił głową i odwrócił się w moją stronę.
- Po co ci on?- spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Bo potrzebuję. Sprawy rodzinne- machnęłam lekceważąco ręką.
- Chodzi o dawną sprawę Bielikowów?
- Nie. Moja własna. Tamta z tego co słyszałam jest zakończona.
- O! A co Żmij chciał w zamian? - zaciekawił się Artur.
- Co? Już wtedy chciał, żeby Dymitr był chłopcem na posyłki. Nie wiedzieliście?
- Co? I ty to łyknęłaś?
- A to nie prawda?- zmarszczyłam brwi.
- W sumie nie wiem- wzruszył ramionami Artur.- Wszystkim mówił, że to, ale jaka jest prawda, nikt po za nimi dwoma nie wie.
- Dobra, nie ważne. To wiecie czy nie?- po woli traciłam cierpliwość.- Nie mam całego dnia.
W końcu mi powiedzieli i mogłam ruszyć dalej. Zatrzymałam się s lesie przy rezydencji i zakradłam pod ogrodzenie. Rozważałam przejście przez ogrodzenie, gdy zauważyłam zbliżającą się do bramy czarną furgonetkę. Z tyłu drzwi były otwarte, przez wystającą belkę. Niezauważalne podkradłam się i wskoczyłam do środka. Zaczęłam się czujnie rozglądać po samochodzie. Deski, farby i mnóstwo wielkich kartonów. Usłyszałam szamotanie i stłumione głosy. Samochód podskoczył i musiałam się przytrzymać, żeby nie upaść. Drzwi otworzyły się szerzej, a wiązka światła padła na związana i zakneblowaną dwójkę dzieci pod ścianą. Strasznie się trzęsły i patrzyły na mnie że strachem. Pokazałam im, żeby były cicho. Podeszłam i wyciągnęłam sztylet. Otworzyły szeroko oczy i zaczęły się bardziej szarpać.
- Ej, spokojnie- powiedziałam szeptem.
Nagle samochód się zatrzymał i usłyszałam rozmowy po rosyjsku. Szybko przecięłam im sznurki. Pokazałam, że mają cicho uciekać w las. Dziewczynka wzięła brata na ręce i uciekła z samochodu. Sama się związałam i czekałam. Ktoś zajrzał, a ja udawałam wystraszoną. Muszę być niezłą aktorką, bo uśmiechnął się złośliwie. Zamknął drzwi i dalej cis nimi rozmawiał. Mam nadzieję, że nie skomentuję mnie i nie zorientują się, że nie jestem dwójką dzieci. Ale po chwili ruszyliśmy. Rozplątałam się i stanęłam przy drzwiach. Czekałam. Wjechaliśmy do jakiegoś garażu. Sekundy mijały, a ja byłam gotowa na walkę. Nie wiem, ilu ich tam będzie, ale nie dostaną mnie łatwo. Naprężyłam całe swoje ciało w oczekiwaniu. Drzwi otworzyły się, a ja od razu uderzyłam pierwszego mężczyznę w twarz, nokautując go. Wyskoczyłam z auta i pamiętając lekcję Bielikowa, rzuciłam się na niego bezgłośnie. Jednak zdarzył się obronić i kopnął mnie e brzuch. Zgięłam się, ale szybko wróciłam do pionu i zaatakowałam to lewym sierpowym. Był większy i silniejszy, ale dzięki treningom umiałam jego atuty zmienić w słabość. Zanurkowałam pod jego ciosem, znalazłam się za nim i zanim zdążył się obrócić, kopnęłam go z półobrotu. Poleciał na furgonetkę i stracił przytomność. Czekałam z wstrzymanym tchem na kolejny atak, ale nic nie nastąpiło. Wyprostowałam się i rozejrzałam. Garaż był pusty. No dobrze, to co dalej? Spojrzałam na nieprzytomnych mężczyzn i wpadłam na genialny pomysł. Poaktorzę sobie dalej. Po 10 minutach oni szarpali się związani i zakneblowani w furgonetce, a ja poprawiałam włosy, patrząc w lusterku, jak wyglądam w nowym stroju. Nogawki i rękawy były trochę za długie, ale nie było widać, że jest ciut większy niż powinien. Pewnym krokiem wyszłam z garażu i udałam się korytarzami. Zaczepiłam pierwszego napotkanego strażnika. Wyglądał na nie wiele starszego ode mnie, może nie zna wszystkich strażników. Zaczepiłam go.
- Przepraszam?
- Tak?- spojrzał na mnie że strażniczą obojętnością.
- Hej. Jestem Megan. Właśnie zaczęłam pracę i mam pilnować... jak to się nazywało? Tam Pan Mazur trzyma dokumenty o różnych ludziach...
- Arkhiv?- unosi brew. Czy jestem jedyną osobą na świecie, która tak nie umie?
- Tak! Dokładnie! Powiesz mi, gdzie to jest?- uśmiechnęłam się uroczo.
Patrzył na mnie znudzony.
- Na trzecim piętrze w prawo. Drzwi będą podpisane.
- Dziękuję strażniku...
- Dered.
- Strażniku Dered- zasalutowałam i odeszłam.
Poszłam za jego wskazówkami na trzecie piętro. Skręciłam w prawo i przeklęłam. Były drzwi. Było mnóstwo drzwi. I były podpisane. Cerlicą. I jak ja mam tu coś znaleźć? Myśl, Rose, myśl... Mogłabym przeszukać wszystkie po kolei, ale jak gdzieś są strażnicy, to będzie słabo. Zaczęłam posłuchiwać pod drzwiami. Wszędzie cisza. W jednym usłyszałam mężczyznę mówiącego po rosyjsku, ale z obcym akcentem. Zamarłam. To może być ten staruch, Mazur. Cicho poszłam dalej. Ostatnie drzwi. Jeśli tam będzie cisza, będę musiała sprawdzać. Nasłuchuję I dalej cisza. Już chciałam się odsunąć, ale jednak coś usłyszałam. Jakiś szum. Jakby... komputerów? Może to tu. W sumie mamy XXI wiek. Ostrożnie nacisnęłam klamkę i uchyliłam drzwi. Bingo. Na środku pokoju stało biurko, a na nim stary komputer. Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do komputera. Ale skrzynia. Czemu tego jeszcze nie ma w muzeum? Włączyłam monitor i czekałam. Przeklęłam po raz kolejny. Hasło. No genialnie. Czemu o tym nie pomyślałam? Ale dobra, jestem za daleko, żeby się wycofać. To do roboty. Zaczęłam od prostych, typu 12345678, wlazłkoteknapłotek, ruskawódka. Nic. Zdenerwowana nawet napisałam coś w stylu Idzsiepieprzycstaruchu. Ehhh... poddałam się i czekałam, aż po mnie przyjdą. Ktoś w końcu zauważy, że coś jest nie tak i znajdą mnie. Z nudów wpisywałam dalej wyzwiska i inne głupoty, nawet datę mojego urodzenia. Po zatwierdzeniu, prawie spadłam z fotela. Poprawne! To jest poprawne! Ale zbieg okoliczności. Nie mogłam w to uwierzyć. Od razu zaczęłam przeszukiwać. W wyszukiwanie wpisałam "Rosemarie Hathaway". Ale nie znalazło. Wysunęła nazwisko i szukałam po imieniu, ale też nie było mojego folderu. Wpisałam samo Hathaway, ale też mnie nie było. Za to znalazłam folder mamy. Ciekawe. Nie mogłam się powstrzymać i otworzyłam. Było wszystko. Jej rodzina, znaczy nasza. Moja babcia, ciotki, ale ani słowa o mnie. Czyżby nie wiedział o moim istnieniu? Myślałam, że już wszyscy mnie znają. Uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie jakiego zamieszania narobiłam, uciekając z księżniczką. Patrzyłam dalej. No proszę, oceny i wyniki w szkole. Parsknęłam śmiechem. No co ja widzę? Na mnie narzeka, a sama nie była lepsza. Tarantule na biurku nauczycielki, która miała arachnofobię, podniesienie szamponu morojki na różową farbę, wypisanie co myśli o wszystkich nauczycielach i zostawienie pod gabinetem dyrektorki. Zgolenie głowy innej morojki dzień przed balem. Oj, jeśli wyjdę stąd żywa, będę ją tym dręczyć do końca życia. Choć trzeba jej przyznać, że uczyła się lepiej ode mnie. Ale i tak nie tego szukam. A o jej romansach ani słowa. No ja nie wytrzymam. Wpisałam nawet Rose. Dalej żadnej Hathaway. Ale jeden folder mnie zaciekawił. "Roseola" (różyczka) Weszłam w folder i poznałam szoku. Cały był wypełniony zdjęciami. Moimi. Pierwsze to z ostatnich dni, później z treningów, imprez, z chłopakami, z czasów ucieczki, całe moje lata w szkole, dzieciństwo, wszystkie diagnozy i spisy lekarzy, każda nagana, wszystko. Znalazłam swój akt urodzenia. Tam będą moje dane. Imię, nazwisko, data, matka i ojciec... Nim jednak zdążyłam w to wejść, przez drzwi wpadło 6 strażników. Nawet nie zdążyłam przeczytać, kto jest moim ojcem! Po to tyle przeszłam, tyle szukania, kombinowania, jestem tak blisko i mam tego nie zobaczyć? Po moim trupie. Błyskawicznie wrzuciłam e na pierwszego. Odpierałam każdy atak, ale i moje blokowali. Jednak co jakiś czas jeden padał. Ale w końcu poczułam, jak łapią mnie z tylu za ręce. Broniła się, ale dalszy opór był bezcelowy. Wysłałam ciężko z wysiłku i tylko rzuciłam tęskne spojrzenie na ekran, gdzie kursor kusząco wskazywał folder z odpowiedzią, kto jest miłością mojej mamy. Widać nie dane jest mi to wiedzieć. Pociągnęli mnie na zewnątrz. Poddałam się i dałam prowadzić. Wprowadzili mnie do pokoju, gdzie wcześniej słyszałam mężczyznę. Tak jak myślałam, tyłem do nas stał właściciel rezydencji.
- Panie Mazur, znaleźliśmy ją s Archiwum- zakomunikował jeden że strażników.
Mężczyzna odwrócił się, a gdy tylko mnie zauważył, otworzył szeroko oczy.
- Córuś?!- zdziwił się.
Zaraz zaraz. Że co?
- Jak mnie nazwałeś?!
Od razu się opanował.
- Tak starsi ludzie mówią do młodszych. Dziecko, córko...
- Właśnie, dziecko. Nie córuś. Nie wierzę. Jesteś moim ojcem?!
- Chłopcy, posadźcie ją i wyjdzie. Za 10 minut chcę raport co się stało.
- Tak jest, szefie- posadzili mnie i wyszli.
- Jesteś moim ojcem.- stwierdziłam po zanalizowaniu wszystkiego.
- Tak- westchnął.- A teraz sobie porozmawiamy.
Usiądź na przeciwko i z bezczelnym uśmiechem wpatrywał się we mnie ze splecionymi dłońmi. Przybrałam taką samą pozę.
- Z wielką przyjemnością, staruszku. A zaczniemy od tego, czym się zajmujesz. Masz jakąś mafię, czy coś?
- Czy twoja matka wie, o waszym związku?- odsunął się na krześle z uśmiechem wyższości, a ja zacisnęłam szczękę, zwężając oczy.- No oczywiście, że nie. Nikt nie wie. Aż jestem ciekawy, co by zrobiła z młodym Bielikowem.- zaśmiał się.
- Nawet nie waż się jej o tym mówić. Nie dam go skrzywdzić!- Warknęłam, wstając i uderzając w drewno.
- Nie ukryjecie tego na zawsze.
- Nie, i nie zamierzamy. Ale to jeszcze nie czas. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie- chciałam zmienić temat.
- Dobrze, zostanie to naszą małą tajemnicą. Ale pod jednym warunkiem. Porozmawiam sobie z tym twoim "nauczycielem".
- Co?! Jak możesz?! Nie było cię całe moje życie i nagle chcesz zgrywać kochanego tatusia?! Nie ma mowy!
- Byłem cały czas, tylko o tym nie wiesz.
- Śledzenie mnie uważasz za przykład dobrego ojcostwa?!- byłam wściekła.- To pewnie ty podałeś strażnikom nasze położenie.
- Nie.- wciąż był spokojny i opanowany, co jeszcze bardziej mnie denerwowało.- Twoja matka nic nie wie o tym, że moi ludzie cały czas was obserwują. Kazała mi się nie wtrącać. Nie śledziłem cię, a dbałem o twoje bezpieczeństwo. Myślisz, że gdyby nie moi ludzie, dzisiaj byśmy rozmawiali?
- Świetnie nam szło, nie wiem, o co ci chodzi?
- Przez dwa lata przebywałaś z księżniczką Dragomir, ostatnią że swojego rodu, po za barierami- wstał i zaczął się przechadzać po biurze.- W samym środku planowania przez strzygi wybicia wszystkich rodów.
- Wtedy o tym nie wiedziałam...
- Ale teraz wiesz. Nie zastanawia cię, czemu jeszcze żyjecie?
Miał rację. Nigdy nie spotkaliśmy żadnej strzyg, a teraz wiem, że wręcz powinny na nas polować. Jednak nigdy nad tym nie myślałam.
- Ty?- spytałam niepewnie.
- Tak. A dokładnie moi ludzie. Nie raz zabijali strzygi, które chciały zabić was. Widzisz. Pilnuję cię.
- W Akademii też?- przełknęłam ślinę.- Jak dużo wiesz?
- Tyle ile potrzeba.
- A dwa tygodnie temu, jak pobiłam Jessiego i Dymitr zabrał mnie do warowni...- przerwałam.
- To co? Wydarzyło się coś o czym powinienem wiedzieć?
- Nie wiesz?- w duchu odetchnęłam z ulgą.
- Z Bielikowem... To dobry chłopak. Na początku kazałem was obserwować. Ale później... wiem na co go stać, wiem, że mu na tobie zależy i że przy nim jesteś bezpieczna. To powiesz mi, co się stało?
Spięłam się.
- Nic. Po prostu zaatakowały nas strzygi i dlatego się zastanawiałam, gdzie byli "twoi ludzie".
- Tak. Tego nikt nie przewidział. Ale muszę przyznać, że świetnie sobie radziłaś w walce.
- Nie było cię tam- zauważyłam.
- Nie, ale widziałem raporty, wiem od strażników i od twojej matki.
- Masz z nią kontakt?- zrobiłam wielkie oczy.
- Oczywiście. Naszą umową było, że nie mieszam się w twój życie, ale ma mi wszystko relacjonować. Nawet nie wiesz, jak jest z ciebie dumna. Oboje jesteśmy.
Patrząc na jego uśmiech poczułam dziwne uczucie ciepła w sercu. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. W tym momencie ktoś zapukał do drzwi i od razu wszedł. Strażnik dał Abemu plik kartek i wyszedł. Moroj usiadł za biurkiem i zaczął czytać.
- No proszę, proszę. Niepostrzeżenie wkradła się do samochodu, wypuściła zakładników...- spojrzał na mnie znad kartek.
Poczułam się, jakbym była na dywaniku u dyrektora.
- To były dzieci!- oburzyłam się.
- Tutaj nie ma miejsca na miękkie serce.
- Ja do tego nie należę.
- Żeby własna córka działała na moją szkodę- pokręcił głową i kontynuował.- obezwładniła dwóch strażników, podszyła się pod strażniczkę, wkradł do archiwum i włamała do komputera. No moja krew.- uśmiechnął się.
- Nie jesteś zły?- zdziwiłam się.
- Nie. Te dzieciaki i tak bym wypuścił, mały tylko nastraszyć rodziców. A ty tylko sprawiłaś, że to wygląda bardziej realistycznie, niż gdyby same uciekły z rezydencji. I dzięki tobie wiem, gdzie i jak wzmocnić ochronę- wstał i skierował się do drzwi.- Chodź, dostawimy cię do domu.
Wstałam i poszłam za nim. Bez słowa przeszliśmy całą rezydencję do garażu. Ale innego. W nim znajdowały się w drogie samochody. Zajęliśmy miejsca z tyłu jednego, a z przodu usiadło dwóch strażników.
- Interesuje mnie tylko, po co tyle zachodu?- przerwał ciszę, gdy wyjechaliśmy za bramę rezydencji.- Co chciałaś wiedzieć? Pewnie szukałaś informacji o ojcu Bielikowa.
- Czemu ciągle mówisz do niego po nazwisku?- przewróciłam oczami.- Nie. Szukałam ciebie. Znaczy mojego ojca.
- Na prawdę?- zdziwił się.
- Zawsze byłam ciekawa, kim jesteś. Najbardziej mnie zaintrygowało, po opowieściach Dymitra, gdy niedawno matka powiedziała mi, że ma z Tobą dobre wspomnienia.
- Tak powiedziała?
- Tak. Ona chyba dalej cię kocha.
- Interesujące.
Do końca drogi byliśmy cicho. Gdy zajechaliśmy pod dom, wszyscy domownicy wyszli na zewnątrz. Zaśmiałam się, widząc spojrzenie mojego ukochanego, mówiące "W Co ta dziewczyna znowu się wpakował?" Oj ale będzie jego mina. Z uśmiechem wysiadam, obeszłam samochód i odwróciłam się do Abe'a, patrzącego na mnie z okna.
- Dzięki tato za podwózkę. I za wszystko.
- Nie ma za co, Różyczko. Hej, Bielikow.- zawołał do strażnika.
Odwróciłam się i powstrzymując śmiech, patrzyłam, jak zbiera szczenę z ziemi. Jego mina, bezcenna. Szkoda, że nie mam aparatu. Od razu się ogarnął i spojrzał z powagą na Mazura.
- My jeszcze sobie pogadamy. I dbaj o nią.
- Dobrze, Panie Mazur- oficjalnie skinął głową.
- Tato?- spojrzałam na niego z wahaniem.- będziemy teraz rodziną?
- Zawsze jesteśmy.- ścisnął moją dłoń.
- Dziękuję.- odsunęłam się i podeszłam do mentora.
Samochód odjechał, a ja przytuliłam się do niego. Od razu objął mnie ramieniem.
- Chyba musimy porozmawiać- spojrzał n mnie z naganą.
- Znalazłam ojca- ucieszyłam się.- Ale było blisko.
- To jest twój ojciec?- dziewczyny dopiero teraz przetrawiły wszystko co się przed chwilą stało.
- Chodźmy do domu. Wszystko wam opowiem- zaśmiałam się.
Pokiwały głowami i skierowaliśmy się do domu. Dymitr cały czas mnie obejmował, a ja załapałam go za dłoń z tyłu i ścisnęłam. To był naprawdę dobry wyjazd.
________________________________________
To już ostatni bonus. No przynajmniej do czasu rozpoczęcia kolejnego bloga. Tak więc czekajcie 1 września pojawi się tu link do drugiego bloga z kolejnymi przygodami naszego Romitri. Jeszcze nie wiem, gdzie będę umieszczać ewentualne bonusy, jak jakieś napiszę. A tym czasem, miłych wakacji. Kocham was 💖💖💖💖
- Muszę coś załatwić- poinformowałam, ubierając kurtkę.
- Co?- spytała Olena, marszcząc brwi.
- A takie... dawne znajomości - wymyśliłam na szybko.- wrócę wieczorem. I niech Dymitr mnie nie szuka, nic mi nie będzie.
Wyszłam i wsiadłam do auta. Wcześniej od Wiki wyciągnęłam więcej informacji o tym "Żmiju". Niestety nie wiedziała, gdzie ma rezydencję. Postanowiłam wypytać innych w wiosce. Niestety na spacerach z Dymitrem nie miałam szans, bo nie odstępował mnie na krok (co swoją drogą było cudownie urocze). Ale na jednym ze spacerów natknęliśmy się na dampirów, którzy na własną rękę tropią strzygi. Dymitr za bardzo tego nie pochwalał, ja też w sumie nie. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby mieli lepszą strategię. Tak są nieefektowni. Ale pomyślałam, że mogą wiedzieć, gdzie ma swoją jamę Abe. Zaparkowałam koło studni. Tak jak myślałam, byli tam. Wysiadłam i poszłam do nich.
- Hej chłopcy- zwróciłam na siebie ich uwagę.- Mam do was sprawę.
- Tak, a jaką?- spytał, jak dobrze pamiętam, Denis.
- Tak pomyślałam, dużo ty się pewnie kręcicie po okolicy, pewnie wiecie, gdzie jest rezydencja Abe'a.
- A jak wiemy to co? - rzucił Lew.
- To może chcielibyście się ze mną podzielić tą informacją?
- A co będziemy z tego mieli?
- Lew!- przerwał mu Artur.
- No co? Zawsze coś można wytargować.- obruszył się.
Denis pokręcił głową i odwrócił się w moją stronę.
- Po co ci on?- spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Bo potrzebuję. Sprawy rodzinne- machnęłam lekceważąco ręką.
- Chodzi o dawną sprawę Bielikowów?
- Nie. Moja własna. Tamta z tego co słyszałam jest zakończona.
- O! A co Żmij chciał w zamian? - zaciekawił się Artur.
- Co? Już wtedy chciał, żeby Dymitr był chłopcem na posyłki. Nie wiedzieliście?
- Co? I ty to łyknęłaś?
- A to nie prawda?- zmarszczyłam brwi.
- W sumie nie wiem- wzruszył ramionami Artur.- Wszystkim mówił, że to, ale jaka jest prawda, nikt po za nimi dwoma nie wie.
- Dobra, nie ważne. To wiecie czy nie?- po woli traciłam cierpliwość.- Nie mam całego dnia.
W końcu mi powiedzieli i mogłam ruszyć dalej. Zatrzymałam się s lesie przy rezydencji i zakradłam pod ogrodzenie. Rozważałam przejście przez ogrodzenie, gdy zauważyłam zbliżającą się do bramy czarną furgonetkę. Z tyłu drzwi były otwarte, przez wystającą belkę. Niezauważalne podkradłam się i wskoczyłam do środka. Zaczęłam się czujnie rozglądać po samochodzie. Deski, farby i mnóstwo wielkich kartonów. Usłyszałam szamotanie i stłumione głosy. Samochód podskoczył i musiałam się przytrzymać, żeby nie upaść. Drzwi otworzyły się szerzej, a wiązka światła padła na związana i zakneblowaną dwójkę dzieci pod ścianą. Strasznie się trzęsły i patrzyły na mnie że strachem. Pokazałam im, żeby były cicho. Podeszłam i wyciągnęłam sztylet. Otworzyły szeroko oczy i zaczęły się bardziej szarpać.
- Ej, spokojnie- powiedziałam szeptem.
Nagle samochód się zatrzymał i usłyszałam rozmowy po rosyjsku. Szybko przecięłam im sznurki. Pokazałam, że mają cicho uciekać w las. Dziewczynka wzięła brata na ręce i uciekła z samochodu. Sama się związałam i czekałam. Ktoś zajrzał, a ja udawałam wystraszoną. Muszę być niezłą aktorką, bo uśmiechnął się złośliwie. Zamknął drzwi i dalej cis nimi rozmawiał. Mam nadzieję, że nie skomentuję mnie i nie zorientują się, że nie jestem dwójką dzieci. Ale po chwili ruszyliśmy. Rozplątałam się i stanęłam przy drzwiach. Czekałam. Wjechaliśmy do jakiegoś garażu. Sekundy mijały, a ja byłam gotowa na walkę. Nie wiem, ilu ich tam będzie, ale nie dostaną mnie łatwo. Naprężyłam całe swoje ciało w oczekiwaniu. Drzwi otworzyły się, a ja od razu uderzyłam pierwszego mężczyznę w twarz, nokautując go. Wyskoczyłam z auta i pamiętając lekcję Bielikowa, rzuciłam się na niego bezgłośnie. Jednak zdarzył się obronić i kopnął mnie e brzuch. Zgięłam się, ale szybko wróciłam do pionu i zaatakowałam to lewym sierpowym. Był większy i silniejszy, ale dzięki treningom umiałam jego atuty zmienić w słabość. Zanurkowałam pod jego ciosem, znalazłam się za nim i zanim zdążył się obrócić, kopnęłam go z półobrotu. Poleciał na furgonetkę i stracił przytomność. Czekałam z wstrzymanym tchem na kolejny atak, ale nic nie nastąpiło. Wyprostowałam się i rozejrzałam. Garaż był pusty. No dobrze, to co dalej? Spojrzałam na nieprzytomnych mężczyzn i wpadłam na genialny pomysł. Poaktorzę sobie dalej. Po 10 minutach oni szarpali się związani i zakneblowani w furgonetce, a ja poprawiałam włosy, patrząc w lusterku, jak wyglądam w nowym stroju. Nogawki i rękawy były trochę za długie, ale nie było widać, że jest ciut większy niż powinien. Pewnym krokiem wyszłam z garażu i udałam się korytarzami. Zaczepiłam pierwszego napotkanego strażnika. Wyglądał na nie wiele starszego ode mnie, może nie zna wszystkich strażników. Zaczepiłam go.
- Przepraszam?
- Tak?- spojrzał na mnie że strażniczą obojętnością.
- Hej. Jestem Megan. Właśnie zaczęłam pracę i mam pilnować... jak to się nazywało? Tam Pan Mazur trzyma dokumenty o różnych ludziach...
- Arkhiv?- unosi brew. Czy jestem jedyną osobą na świecie, która tak nie umie?
- Tak! Dokładnie! Powiesz mi, gdzie to jest?- uśmiechnęłam się uroczo.
Patrzył na mnie znudzony.
- Na trzecim piętrze w prawo. Drzwi będą podpisane.
- Dziękuję strażniku...
- Dered.
- Strażniku Dered- zasalutowałam i odeszłam.
Poszłam za jego wskazówkami na trzecie piętro. Skręciłam w prawo i przeklęłam. Były drzwi. Było mnóstwo drzwi. I były podpisane. Cerlicą. I jak ja mam tu coś znaleźć? Myśl, Rose, myśl... Mogłabym przeszukać wszystkie po kolei, ale jak gdzieś są strażnicy, to będzie słabo. Zaczęłam posłuchiwać pod drzwiami. Wszędzie cisza. W jednym usłyszałam mężczyznę mówiącego po rosyjsku, ale z obcym akcentem. Zamarłam. To może być ten staruch, Mazur. Cicho poszłam dalej. Ostatnie drzwi. Jeśli tam będzie cisza, będę musiała sprawdzać. Nasłuchuję I dalej cisza. Już chciałam się odsunąć, ale jednak coś usłyszałam. Jakiś szum. Jakby... komputerów? Może to tu. W sumie mamy XXI wiek. Ostrożnie nacisnęłam klamkę i uchyliłam drzwi. Bingo. Na środku pokoju stało biurko, a na nim stary komputer. Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do komputera. Ale skrzynia. Czemu tego jeszcze nie ma w muzeum? Włączyłam monitor i czekałam. Przeklęłam po raz kolejny. Hasło. No genialnie. Czemu o tym nie pomyślałam? Ale dobra, jestem za daleko, żeby się wycofać. To do roboty. Zaczęłam od prostych, typu 12345678, wlazłkoteknapłotek, ruskawódka. Nic. Zdenerwowana nawet napisałam coś w stylu Idzsiepieprzycstaruchu. Ehhh... poddałam się i czekałam, aż po mnie przyjdą. Ktoś w końcu zauważy, że coś jest nie tak i znajdą mnie. Z nudów wpisywałam dalej wyzwiska i inne głupoty, nawet datę mojego urodzenia. Po zatwierdzeniu, prawie spadłam z fotela. Poprawne! To jest poprawne! Ale zbieg okoliczności. Nie mogłam w to uwierzyć. Od razu zaczęłam przeszukiwać. W wyszukiwanie wpisałam "Rosemarie Hathaway". Ale nie znalazło. Wysunęła nazwisko i szukałam po imieniu, ale też nie było mojego folderu. Wpisałam samo Hathaway, ale też mnie nie było. Za to znalazłam folder mamy. Ciekawe. Nie mogłam się powstrzymać i otworzyłam. Było wszystko. Jej rodzina, znaczy nasza. Moja babcia, ciotki, ale ani słowa o mnie. Czyżby nie wiedział o moim istnieniu? Myślałam, że już wszyscy mnie znają. Uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie jakiego zamieszania narobiłam, uciekając z księżniczką. Patrzyłam dalej. No proszę, oceny i wyniki w szkole. Parsknęłam śmiechem. No co ja widzę? Na mnie narzeka, a sama nie była lepsza. Tarantule na biurku nauczycielki, która miała arachnofobię, podniesienie szamponu morojki na różową farbę, wypisanie co myśli o wszystkich nauczycielach i zostawienie pod gabinetem dyrektorki. Zgolenie głowy innej morojki dzień przed balem. Oj, jeśli wyjdę stąd żywa, będę ją tym dręczyć do końca życia. Choć trzeba jej przyznać, że uczyła się lepiej ode mnie. Ale i tak nie tego szukam. A o jej romansach ani słowa. No ja nie wytrzymam. Wpisałam nawet Rose. Dalej żadnej Hathaway. Ale jeden folder mnie zaciekawił. "Roseola" (różyczka) Weszłam w folder i poznałam szoku. Cały był wypełniony zdjęciami. Moimi. Pierwsze to z ostatnich dni, później z treningów, imprez, z chłopakami, z czasów ucieczki, całe moje lata w szkole, dzieciństwo, wszystkie diagnozy i spisy lekarzy, każda nagana, wszystko. Znalazłam swój akt urodzenia. Tam będą moje dane. Imię, nazwisko, data, matka i ojciec... Nim jednak zdążyłam w to wejść, przez drzwi wpadło 6 strażników. Nawet nie zdążyłam przeczytać, kto jest moim ojcem! Po to tyle przeszłam, tyle szukania, kombinowania, jestem tak blisko i mam tego nie zobaczyć? Po moim trupie. Błyskawicznie wrzuciłam e na pierwszego. Odpierałam każdy atak, ale i moje blokowali. Jednak co jakiś czas jeden padał. Ale w końcu poczułam, jak łapią mnie z tylu za ręce. Broniła się, ale dalszy opór był bezcelowy. Wysłałam ciężko z wysiłku i tylko rzuciłam tęskne spojrzenie na ekran, gdzie kursor kusząco wskazywał folder z odpowiedzią, kto jest miłością mojej mamy. Widać nie dane jest mi to wiedzieć. Pociągnęli mnie na zewnątrz. Poddałam się i dałam prowadzić. Wprowadzili mnie do pokoju, gdzie wcześniej słyszałam mężczyznę. Tak jak myślałam, tyłem do nas stał właściciel rezydencji.
- Panie Mazur, znaleźliśmy ją s Archiwum- zakomunikował jeden że strażników.
Mężczyzna odwrócił się, a gdy tylko mnie zauważył, otworzył szeroko oczy.
- Córuś?!- zdziwił się.
Zaraz zaraz. Że co?
- Jak mnie nazwałeś?!
Od razu się opanował.
- Tak starsi ludzie mówią do młodszych. Dziecko, córko...
- Właśnie, dziecko. Nie córuś. Nie wierzę. Jesteś moim ojcem?!
- Chłopcy, posadźcie ją i wyjdzie. Za 10 minut chcę raport co się stało.
- Tak jest, szefie- posadzili mnie i wyszli.
- Jesteś moim ojcem.- stwierdziłam po zanalizowaniu wszystkiego.
- Tak- westchnął.- A teraz sobie porozmawiamy.
Usiądź na przeciwko i z bezczelnym uśmiechem wpatrywał się we mnie ze splecionymi dłońmi. Przybrałam taką samą pozę.
- Z wielką przyjemnością, staruszku. A zaczniemy od tego, czym się zajmujesz. Masz jakąś mafię, czy coś?
- Czy twoja matka wie, o waszym związku?- odsunął się na krześle z uśmiechem wyższości, a ja zacisnęłam szczękę, zwężając oczy.- No oczywiście, że nie. Nikt nie wie. Aż jestem ciekawy, co by zrobiła z młodym Bielikowem.- zaśmiał się.
- Nawet nie waż się jej o tym mówić. Nie dam go skrzywdzić!- Warknęłam, wstając i uderzając w drewno.
- Nie ukryjecie tego na zawsze.
- Nie, i nie zamierzamy. Ale to jeszcze nie czas. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie- chciałam zmienić temat.
- Dobrze, zostanie to naszą małą tajemnicą. Ale pod jednym warunkiem. Porozmawiam sobie z tym twoim "nauczycielem".
- Co?! Jak możesz?! Nie było cię całe moje życie i nagle chcesz zgrywać kochanego tatusia?! Nie ma mowy!
- Byłem cały czas, tylko o tym nie wiesz.
- Śledzenie mnie uważasz za przykład dobrego ojcostwa?!- byłam wściekła.- To pewnie ty podałeś strażnikom nasze położenie.
- Nie.- wciąż był spokojny i opanowany, co jeszcze bardziej mnie denerwowało.- Twoja matka nic nie wie o tym, że moi ludzie cały czas was obserwują. Kazała mi się nie wtrącać. Nie śledziłem cię, a dbałem o twoje bezpieczeństwo. Myślisz, że gdyby nie moi ludzie, dzisiaj byśmy rozmawiali?
- Świetnie nam szło, nie wiem, o co ci chodzi?
- Przez dwa lata przebywałaś z księżniczką Dragomir, ostatnią że swojego rodu, po za barierami- wstał i zaczął się przechadzać po biurze.- W samym środku planowania przez strzygi wybicia wszystkich rodów.
- Wtedy o tym nie wiedziałam...
- Ale teraz wiesz. Nie zastanawia cię, czemu jeszcze żyjecie?
Miał rację. Nigdy nie spotkaliśmy żadnej strzyg, a teraz wiem, że wręcz powinny na nas polować. Jednak nigdy nad tym nie myślałam.
- Ty?- spytałam niepewnie.
- Tak. A dokładnie moi ludzie. Nie raz zabijali strzygi, które chciały zabić was. Widzisz. Pilnuję cię.
- W Akademii też?- przełknęłam ślinę.- Jak dużo wiesz?
- Tyle ile potrzeba.
- A dwa tygodnie temu, jak pobiłam Jessiego i Dymitr zabrał mnie do warowni...- przerwałam.
- To co? Wydarzyło się coś o czym powinienem wiedzieć?
- Nie wiesz?- w duchu odetchnęłam z ulgą.
- Z Bielikowem... To dobry chłopak. Na początku kazałem was obserwować. Ale później... wiem na co go stać, wiem, że mu na tobie zależy i że przy nim jesteś bezpieczna. To powiesz mi, co się stało?
Spięłam się.
- Nic. Po prostu zaatakowały nas strzygi i dlatego się zastanawiałam, gdzie byli "twoi ludzie".
- Tak. Tego nikt nie przewidział. Ale muszę przyznać, że świetnie sobie radziłaś w walce.
- Nie było cię tam- zauważyłam.
- Nie, ale widziałem raporty, wiem od strażników i od twojej matki.
- Masz z nią kontakt?- zrobiłam wielkie oczy.
- Oczywiście. Naszą umową było, że nie mieszam się w twój życie, ale ma mi wszystko relacjonować. Nawet nie wiesz, jak jest z ciebie dumna. Oboje jesteśmy.
Patrząc na jego uśmiech poczułam dziwne uczucie ciepła w sercu. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. W tym momencie ktoś zapukał do drzwi i od razu wszedł. Strażnik dał Abemu plik kartek i wyszedł. Moroj usiadł za biurkiem i zaczął czytać.
- No proszę, proszę. Niepostrzeżenie wkradła się do samochodu, wypuściła zakładników...- spojrzał na mnie znad kartek.
Poczułam się, jakbym była na dywaniku u dyrektora.
- To były dzieci!- oburzyłam się.
- Tutaj nie ma miejsca na miękkie serce.
- Ja do tego nie należę.
- Żeby własna córka działała na moją szkodę- pokręcił głową i kontynuował.- obezwładniła dwóch strażników, podszyła się pod strażniczkę, wkradł do archiwum i włamała do komputera. No moja krew.- uśmiechnął się.
- Nie jesteś zły?- zdziwiłam się.
- Nie. Te dzieciaki i tak bym wypuścił, mały tylko nastraszyć rodziców. A ty tylko sprawiłaś, że to wygląda bardziej realistycznie, niż gdyby same uciekły z rezydencji. I dzięki tobie wiem, gdzie i jak wzmocnić ochronę- wstał i skierował się do drzwi.- Chodź, dostawimy cię do domu.
Wstałam i poszłam za nim. Bez słowa przeszliśmy całą rezydencję do garażu. Ale innego. W nim znajdowały się w drogie samochody. Zajęliśmy miejsca z tyłu jednego, a z przodu usiadło dwóch strażników.
- Interesuje mnie tylko, po co tyle zachodu?- przerwał ciszę, gdy wyjechaliśmy za bramę rezydencji.- Co chciałaś wiedzieć? Pewnie szukałaś informacji o ojcu Bielikowa.
- Czemu ciągle mówisz do niego po nazwisku?- przewróciłam oczami.- Nie. Szukałam ciebie. Znaczy mojego ojca.
- Na prawdę?- zdziwił się.
- Zawsze byłam ciekawa, kim jesteś. Najbardziej mnie zaintrygowało, po opowieściach Dymitra, gdy niedawno matka powiedziała mi, że ma z Tobą dobre wspomnienia.
- Tak powiedziała?
- Tak. Ona chyba dalej cię kocha.
- Interesujące.
Do końca drogi byliśmy cicho. Gdy zajechaliśmy pod dom, wszyscy domownicy wyszli na zewnątrz. Zaśmiałam się, widząc spojrzenie mojego ukochanego, mówiące "W Co ta dziewczyna znowu się wpakował?" Oj ale będzie jego mina. Z uśmiechem wysiadam, obeszłam samochód i odwróciłam się do Abe'a, patrzącego na mnie z okna.
- Dzięki tato za podwózkę. I za wszystko.
- Nie ma za co, Różyczko. Hej, Bielikow.- zawołał do strażnika.
Odwróciłam się i powstrzymując śmiech, patrzyłam, jak zbiera szczenę z ziemi. Jego mina, bezcenna. Szkoda, że nie mam aparatu. Od razu się ogarnął i spojrzał z powagą na Mazura.
- My jeszcze sobie pogadamy. I dbaj o nią.
- Dobrze, Panie Mazur- oficjalnie skinął głową.
- Tato?- spojrzałam na niego z wahaniem.- będziemy teraz rodziną?
- Zawsze jesteśmy.- ścisnął moją dłoń.
- Dziękuję.- odsunęłam się i podeszłam do mentora.
Samochód odjechał, a ja przytuliłam się do niego. Od razu objął mnie ramieniem.
- Chyba musimy porozmawiać- spojrzał n mnie z naganą.
- Znalazłam ojca- ucieszyłam się.- Ale było blisko.
- To jest twój ojciec?- dziewczyny dopiero teraz przetrawiły wszystko co się przed chwilą stało.
- Chodźmy do domu. Wszystko wam opowiem- zaśmiałam się.
Pokiwały głowami i skierowaliśmy się do domu. Dymitr cały czas mnie obejmował, a ja załapałam go za dłoń z tyłu i ścisnęłam. To był naprawdę dobry wyjazd.
________________________________________
To już ostatni bonus. No przynajmniej do czasu rozpoczęcia kolejnego bloga. Tak więc czekajcie 1 września pojawi się tu link do drugiego bloga z kolejnymi przygodami naszego Romitri. Jeszcze nie wiem, gdzie będę umieszczać ewentualne bonusy, jak jakieś napiszę. A tym czasem, miłych wakacji. Kocham was 💖💖💖💖
Jestem jedynaczką. Bardzo szybko się zaprzyjaźniłam. W przyszłości chcę zostać architektką wnętrz i jestem w trakcie studiów na ten właśnie zawód. Mam dwa szynszyle o imionach Miluś i Dino.
niedziela, 22 lipca 2018
Baja cz. 3
- Masz wspaniałą rodzinę.
Skończyłam układać ubrania na wolnych półkach, które zostawił mi ukochany w swojej szafie.
- No widzisz. Mówiłem, że wszystko będzie dobrze- uśmiechnął się, rozciągając ręce i nogi na całą długość łóżka.
Wskoczyłam na strażnika, a on mnie objął. Wtuliłam się w niego.
- Częściej się uśmiechasz, odkąd tu jesteśmy- zauważyłam. Uwielbiam jego uśmiech, a nie często mam okazję to oglądać.- To już kolejny argument, dlaczego chciałabym tu zostać.
- Dlatego, że jestem tu szczęśliwy?
- Uhum- kiwnęłam głową.- Twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze. Tak samo, jak szczęście i bezpieczeństwo Lissy. A ty nie chciałbyś tu zostać?
- Chciałbym, chciał. Ale...
- Nie możemy - skończyłam za niego.- Tak, wiem. Więc póki tu jesteśmy, musimy się tym cieszyć- energicznie zerwałam się z niego i wyciągnęłam do niego dłoń.- Chodź.
- Gdzie?- mój ukochany zmarszczył czoło, ale wstał.
- Na romantyczny spacer- podeszłam do niego wolno z zalotnym uśmiechem, kładąc mu dłoń na ramieniu- w blasku księżyca...
- Tak?- mruknął z uśmiechem.
- Tak- zjechałam ręką wzdłuż jego ramienia, łącząc nasze dłonie. Cały czas śledziłam ją wzrokiem.- Chcę poznać to miejsce. Gdzie się bawiłeś, dorastałeś, wychowywałeś...- w końcu uniosłam na niego oczy, zatapiając się w barwie czekolady, jaką mi ofiarował w każdym spojrzeniu.- Chce poznać twoją Rosję.
- Moją?
- Tą, którą kochasz. Może sama ją pokocham. To jak będzie?
- No dobrze, tylko ubierz się ciepło i...
- I weź sztylet. Tak, wiem - przewróciłam z rozbawieniem oczami
- Kocham Cię- uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie, całując.
Uwielbiam to. Dotyk delikatnych i miękkich warg Dymitra na swoich. Szybko poddałam się, zarzucając dłonie na ramiona dampira i bawiąc się jego włosami.
W końcu się od siebie oderwaliśmy, wciąż stojąc bardzo blisko. Patrzyłam mu w oczy, gdy nasze klatki piersiowe unosił się w szybkim tempie. Przypomniało mi się jak jeszcze tydzień temu byliśmy tak samo blisko, tylko, że mniej nas dzieliło. Na to wspomnienie przeszedł mnie dreszcz, a w sobie poczułam ogień. Musiał to zauważyć, bo w jego uśmiech czułości wkradła się samcza duma. Dałam mu kuksańca, robiąc się jeszcze bardziej czerwona, że mnie przejrzał. Zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam.
- No to chodźmy- śmiejąc się, ubrałam kurtkę i schowałam sztylet do wewnętrznej kieszonki.
Udaliśmy się na dół i wyszliśmy na dwór, wołając, że idziemy na spacer. Olena krzyknęła coś, żebyśmy uważali na siebie, ale drzwi już się zamknęły. Od razu jak zeszliśmy z ganku, ukochany objął mnie ramieniem, a ja bardzo chętnie się w niego wtuliłam. To było coś cudownego. Czułam się tak bezpiecznie, tak dobrze, tak potrzebna jakbym znalazła swoje miejsce na ziemi. Miałam wrażenie, że jakbym stamtąd zniknęła, przewróciłby się. A ja byłabym sama. Nie chciałam tego. Czułam się kochana i chciałam, żeby tak zostało na zawszę. Żeby na zawsze mieć miejsce w jego ramionach. W jego sercu.
- Tylko mi nie pokazuj wszystkiego na raz, bo będziemy się nudzić na tej pustyni śniegu.
- Spokojnie. Obiecuję, że ze mną nie będziesz się nudzić- zaśmiał się.
- No ja myślę. Bo jak tak, to zwieję z tej Antarktydy.
- Tak? -uniósł brew do góry, z powagą.- A kto powiedział, że Cię puszczę?
Przyciągnął mnie zaborczo jeszcze bardziej do siebie. Spojrzałam na jego rękę, a później z czułym uśmiechem na ukochanego. Ale on twardym wzrokiem patrzył przed siebie. Zdziwiona również odwróciłam głowę w tamtym kierunku. Zmarszczyłam czoło, widząc jakiegoś mężczyznę sto metrów przed nami. Nie widziałam go dokładnie, ale chyba był morojem. Od razu w oczy rzucał się jego ekstrawagancki strój i mnóstwo biżuterii. W cieniu za nim widziałam kilku innych ludzi. Chyba strażników. Jednak zanim się dobrze przejrzałam, ukochany odciągnął mnie w przeciwnym kierunku. Cały czas czułam na sobie spojrzenie nieznajomego, jednak nie oglądałam się.
- Kto to był?- spytała cicho po kilku minutach.
- Abe. Abe Mazur.
Zmarszczyłam brwi.
- To nie jest arystokrackie nazwisko- stwierdziłam.- To czemu miał strażników, skoro nie wszyscy "królewskiej krwi" mają?
- Nie dostali przy nim przydziału. Sam ich kupił.
- To tak można?- zmarszczyłam brwi.
- Jakby nie patrzeć, nasze wypłaty są małe. Jak ktoś płaci więcej, niektórzy za nim idą. A on im płaci bardzo dużo. Mogliby za nim w ogień wskoczyć.
- To kim on jest?- odważyłam się obejrzeć, ale on wciąż nas obserwował, więc szybko odwróciłam wzrok.
- Nikt do końca nie wie, czym się zajmuje. Ale na pewno to nie są to dobre rzeczy. Lepiej na niego uważaj. Potrafi być niebezpieczny.
- Zrobił wam coś kiedyś?- wystraszyłem się.
- Nie, ale chodzą różne pogłoski. A wiesz, że w każdej plotce jest ziarno prawdy. Tu nawet mamy na niego swoją nazwę "Żmij" co oznacza węża. Podobno nawet strzygi się go boją.
- Wow. No to już musi być ktoś.
- Do tego jest bardzo wpływowy i ma różne kontakty.
- Myślisz, że mógłby wiedzieć, kim jest mój ojciec? Po ostatniej rozmowie z królową i matką strasznie mnie to intryguje.
- Pewnie tak, ale nie za darmo. Żeby pozbyć się Randalla musiałem przez dwa miesiące robić za chłopca na posyłki. Na szczęście docenił moją kuchnię i bardziej tam urzędowałem.
- Co?!- spojrzałam na niego dziwnie.
Zatrzymał się i odczytałam z jego twarzy, że powiedział dużo więcej niż chciał.
- To nic takiego...
- O nie, Towarzyszu. Teraz się nie wywiniesz. Opowiadaj, jak na spowiedzi. Kim jest Randall, czemu chciałeś się go pozbyć i czemu grzeczny ty pracował dla mafioza?
- No dobrze.
Usiadł na ławce, a ja zaraz obok, patrząc na niego uważnie. Odchylił głowę i utkwił spojrzenie w gwieździstym niebie. Wydawało by się, że nie odpowie, ale ja wiedziałam, że zbiera myśli. Dałam mu czas, rozglądając się dookoła. Noc nadawała temu miejscu tajemniczości, uroku. Lampy były od siebie w dużej odległości, ale nam to nie przeszkadzało. Z daleka było widać wieżę lokalnego kościoła, a przed nami stało trochę domków i studnia. A wszystko pokryte warstwą białego puchu, który iskrzył się w blasku księżyca. Westchnęłam błogo, zapominając o naszej rozmowie i przytuliłam się do ręki ukochanego.
- Randall Iwaszkow to mój ojciec.- odezwał się w końcu, a ja wyciągnęłam powietrze.- Pamiętasz co ci mówiłem na treningach. Nie przestał przychodzić dlatego, że go pobiłem. To dzięki Żmijowi już go więcej nie widziałem.
- Och.- zamilkłam na chwilę.- Ale chyba nie jest zły, skoro to zrobił?
- Nie jest zły, jak ma w tym jakiś interes.- uśmiechnął się bez krzty radości.
- Ale jaki niby miał w tym interes? Chłopiec na posyłki? Za słabe jak na mafioza. Albo miał w tym inny biznes, albo zrobił to z dobrego serca, ale zostawił ten długi, żeby zachować twarz.
- Nie wiem. Nie chce o tym myśleć. Ważne, że już nigdy więcej nie zobaczę tego... nawet nie mam słów, żeby go nazywać.
- Cii...- weszłam mu na kolana.- To nie ważne.
Przytuliłam się do jego piersi, a on objął mnie ramionami
- Kocham Cię Roza. Bardzo.
- Ja Ciebie też Towarzyszu.
- Obiecaj mi, że nie poprosisz go o nic. To zbyt niebezpieczne. Nie psujmy sobie tego urlopu.
- No dobrze, nie poproszę.- zagryzłam wargę, kombinując jak to ominąć.
- Dziękuję.- uśmiechnął się i nachylił do mnie.
Uniosłam głowę i pozwoliłam naszym ustom się połączyć.
Skończyłam układać ubrania na wolnych półkach, które zostawił mi ukochany w swojej szafie.
- No widzisz. Mówiłem, że wszystko będzie dobrze- uśmiechnął się, rozciągając ręce i nogi na całą długość łóżka.
Wskoczyłam na strażnika, a on mnie objął. Wtuliłam się w niego.
- Częściej się uśmiechasz, odkąd tu jesteśmy- zauważyłam. Uwielbiam jego uśmiech, a nie często mam okazję to oglądać.- To już kolejny argument, dlaczego chciałabym tu zostać.
- Dlatego, że jestem tu szczęśliwy?
- Uhum- kiwnęłam głową.- Twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze. Tak samo, jak szczęście i bezpieczeństwo Lissy. A ty nie chciałbyś tu zostać?
- Chciałbym, chciał. Ale...
- Nie możemy - skończyłam za niego.- Tak, wiem. Więc póki tu jesteśmy, musimy się tym cieszyć- energicznie zerwałam się z niego i wyciągnęłam do niego dłoń.- Chodź.
- Gdzie?- mój ukochany zmarszczył czoło, ale wstał.
- Na romantyczny spacer- podeszłam do niego wolno z zalotnym uśmiechem, kładąc mu dłoń na ramieniu- w blasku księżyca...
- Tak?- mruknął z uśmiechem.
- Tak- zjechałam ręką wzdłuż jego ramienia, łącząc nasze dłonie. Cały czas śledziłam ją wzrokiem.- Chcę poznać to miejsce. Gdzie się bawiłeś, dorastałeś, wychowywałeś...- w końcu uniosłam na niego oczy, zatapiając się w barwie czekolady, jaką mi ofiarował w każdym spojrzeniu.- Chce poznać twoją Rosję.
- Moją?
- Tą, którą kochasz. Może sama ją pokocham. To jak będzie?
- No dobrze, tylko ubierz się ciepło i...
- I weź sztylet. Tak, wiem - przewróciłam z rozbawieniem oczami
- Kocham Cię- uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie, całując.
Uwielbiam to. Dotyk delikatnych i miękkich warg Dymitra na swoich. Szybko poddałam się, zarzucając dłonie na ramiona dampira i bawiąc się jego włosami.
W końcu się od siebie oderwaliśmy, wciąż stojąc bardzo blisko. Patrzyłam mu w oczy, gdy nasze klatki piersiowe unosił się w szybkim tempie. Przypomniało mi się jak jeszcze tydzień temu byliśmy tak samo blisko, tylko, że mniej nas dzieliło. Na to wspomnienie przeszedł mnie dreszcz, a w sobie poczułam ogień. Musiał to zauważyć, bo w jego uśmiech czułości wkradła się samcza duma. Dałam mu kuksańca, robiąc się jeszcze bardziej czerwona, że mnie przejrzał. Zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam.
- No to chodźmy- śmiejąc się, ubrałam kurtkę i schowałam sztylet do wewnętrznej kieszonki.
Udaliśmy się na dół i wyszliśmy na dwór, wołając, że idziemy na spacer. Olena krzyknęła coś, żebyśmy uważali na siebie, ale drzwi już się zamknęły. Od razu jak zeszliśmy z ganku, ukochany objął mnie ramieniem, a ja bardzo chętnie się w niego wtuliłam. To było coś cudownego. Czułam się tak bezpiecznie, tak dobrze, tak potrzebna jakbym znalazła swoje miejsce na ziemi. Miałam wrażenie, że jakbym stamtąd zniknęła, przewróciłby się. A ja byłabym sama. Nie chciałam tego. Czułam się kochana i chciałam, żeby tak zostało na zawszę. Żeby na zawsze mieć miejsce w jego ramionach. W jego sercu.
- Tylko mi nie pokazuj wszystkiego na raz, bo będziemy się nudzić na tej pustyni śniegu.
- Spokojnie. Obiecuję, że ze mną nie będziesz się nudzić- zaśmiał się.
- No ja myślę. Bo jak tak, to zwieję z tej Antarktydy.
- Tak? -uniósł brew do góry, z powagą.- A kto powiedział, że Cię puszczę?
Przyciągnął mnie zaborczo jeszcze bardziej do siebie. Spojrzałam na jego rękę, a później z czułym uśmiechem na ukochanego. Ale on twardym wzrokiem patrzył przed siebie. Zdziwiona również odwróciłam głowę w tamtym kierunku. Zmarszczyłam czoło, widząc jakiegoś mężczyznę sto metrów przed nami. Nie widziałam go dokładnie, ale chyba był morojem. Od razu w oczy rzucał się jego ekstrawagancki strój i mnóstwo biżuterii. W cieniu za nim widziałam kilku innych ludzi. Chyba strażników. Jednak zanim się dobrze przejrzałam, ukochany odciągnął mnie w przeciwnym kierunku. Cały czas czułam na sobie spojrzenie nieznajomego, jednak nie oglądałam się.
- Kto to był?- spytała cicho po kilku minutach.
- Abe. Abe Mazur.
Zmarszczyłam brwi.
- To nie jest arystokrackie nazwisko- stwierdziłam.- To czemu miał strażników, skoro nie wszyscy "królewskiej krwi" mają?
- Nie dostali przy nim przydziału. Sam ich kupił.
- To tak można?- zmarszczyłam brwi.
- Jakby nie patrzeć, nasze wypłaty są małe. Jak ktoś płaci więcej, niektórzy za nim idą. A on im płaci bardzo dużo. Mogliby za nim w ogień wskoczyć.
- To kim on jest?- odważyłam się obejrzeć, ale on wciąż nas obserwował, więc szybko odwróciłam wzrok.
- Nikt do końca nie wie, czym się zajmuje. Ale na pewno to nie są to dobre rzeczy. Lepiej na niego uważaj. Potrafi być niebezpieczny.
- Zrobił wam coś kiedyś?- wystraszyłem się.
- Nie, ale chodzą różne pogłoski. A wiesz, że w każdej plotce jest ziarno prawdy. Tu nawet mamy na niego swoją nazwę "Żmij" co oznacza węża. Podobno nawet strzygi się go boją.
- Wow. No to już musi być ktoś.
- Do tego jest bardzo wpływowy i ma różne kontakty.
- Myślisz, że mógłby wiedzieć, kim jest mój ojciec? Po ostatniej rozmowie z królową i matką strasznie mnie to intryguje.
- Pewnie tak, ale nie za darmo. Żeby pozbyć się Randalla musiałem przez dwa miesiące robić za chłopca na posyłki. Na szczęście docenił moją kuchnię i bardziej tam urzędowałem.
- Co?!- spojrzałam na niego dziwnie.
Zatrzymał się i odczytałam z jego twarzy, że powiedział dużo więcej niż chciał.
- To nic takiego...
- O nie, Towarzyszu. Teraz się nie wywiniesz. Opowiadaj, jak na spowiedzi. Kim jest Randall, czemu chciałeś się go pozbyć i czemu grzeczny ty pracował dla mafioza?
- No dobrze.
Usiadł na ławce, a ja zaraz obok, patrząc na niego uważnie. Odchylił głowę i utkwił spojrzenie w gwieździstym niebie. Wydawało by się, że nie odpowie, ale ja wiedziałam, że zbiera myśli. Dałam mu czas, rozglądając się dookoła. Noc nadawała temu miejscu tajemniczości, uroku. Lampy były od siebie w dużej odległości, ale nam to nie przeszkadzało. Z daleka było widać wieżę lokalnego kościoła, a przed nami stało trochę domków i studnia. A wszystko pokryte warstwą białego puchu, który iskrzył się w blasku księżyca. Westchnęłam błogo, zapominając o naszej rozmowie i przytuliłam się do ręki ukochanego.
- Randall Iwaszkow to mój ojciec.- odezwał się w końcu, a ja wyciągnęłam powietrze.- Pamiętasz co ci mówiłem na treningach. Nie przestał przychodzić dlatego, że go pobiłem. To dzięki Żmijowi już go więcej nie widziałem.
- Och.- zamilkłam na chwilę.- Ale chyba nie jest zły, skoro to zrobił?
- Nie jest zły, jak ma w tym jakiś interes.- uśmiechnął się bez krzty radości.
- Ale jaki niby miał w tym interes? Chłopiec na posyłki? Za słabe jak na mafioza. Albo miał w tym inny biznes, albo zrobił to z dobrego serca, ale zostawił ten długi, żeby zachować twarz.
- Nie wiem. Nie chce o tym myśleć. Ważne, że już nigdy więcej nie zobaczę tego... nawet nie mam słów, żeby go nazywać.
- Cii...- weszłam mu na kolana.- To nie ważne.
Przytuliłam się do jego piersi, a on objął mnie ramionami
- Kocham Cię Roza. Bardzo.
- Ja Ciebie też Towarzyszu.
- Obiecaj mi, że nie poprosisz go o nic. To zbyt niebezpieczne. Nie psujmy sobie tego urlopu.
- No dobrze, nie poproszę.- zagryzłam wargę, kombinując jak to ominąć.
- Dziękuję.- uśmiechnął się i nachylił do mnie.
Uniosłam głowę i pozwoliłam naszym ustom się połączyć.
Po kilku godzinach wróciliśmy, śmiejąc się z wspomnień Dymitra. W domu było cicho, więc pewnie wszyscy spali. Dalej cicho się śmialiśmy, ściągając buty oraz kurtki, po czym ruszyliśmy na górę.
- Kto pierwszy idzie do łazienki? Bo mi trochę zajmie...- zaczęłam, a Rosjanin zmarszczek brwi.
- Sądziłem, że zaoszczędzimy trochę wody i pójdziemy razem.- podszedł do mnie z uśmiechem i złapał mnie za biodra.
- Razem? - spojrzałam na niego zdziwiona.
Zatkało mnie. Niby jesteśmy razem i po naszym pierwszym razie, widział mnie już nago, ale wspólny prysznic? Myśl o tym napełniała mnie onieśmieleniem i podnieceniem. Jak wtedy, gdy pierwszy raz się przed nim rozebrałam.
- Razem - szepnął z uśmiechem.- No chyba że nie chcesz.
Uniósł ręce w górę i zaczął się odsuwać. Jednak załapałam go za koszulkę i przyciągnęłam do siebie.
- Chcę. I mi się teraz nie wymigasz.- przyciągnęłam go bliżej i wpijam się w jego wargi.
Od razu oddał pocałunek, prowadząc mnie do tyłu. Poczułam na plecach drewnianą strukturę drzwi, ale po chwili Dymitr je otworzył i wypadliśmy na korytarz. Dosłownie. Zaśmialiśmy się cicho i zaczęliśmy zbierać z podłogi. Nie trwało długo, aż znaleźliśmy się w łazience. Dymitr zamknął za nami drzwi, a ja tak stałam, nie do końca wiedząc co dalej. Podszedł, unosi moją twarz i lekko musnął usta. Zadrżałam
- Roza, spokojnie, odpręż się. Przecież to tylko ja. No już, spokojnie.- szepnął, głaszcząc delikatnie opuszkami mój policzek.
Byłam w stanie tylko pokiwać głową. Ostrożnie uniosłam dłonie i położyłam mu na ramionach. Głaskałam je, patrząc mu w oczy. Również nie odrywał ode mnie wzroku, trzymając mnie za talię. Poczułam szarpnięcie i po chwili nasze usta się spotkały w długim i powolnym pocałunku. W czasie niego ukochany podciągnął mi bluzkę do góry, a gdy się od siebie oderwaliśmy zdjął ją ze mnie. Odsunął się i sam zdjął z siebie koszulkę. Miałam idealny widok na jego umięśnione tors. Niby widziałam go nie raz, ale wciąż wzbudza mój zachwyt.
- Widzisz coś, co ci się podoba?- zaśmiał się, używając moich słów.
Uśmiechnęłam się kusząco i podeszłam do niego kocim krokiem, kładąc rękę na jego ramieniu i całując to ponownie.
- Oj nawet nie wiesz jak bardzo.
Później wszystko działo się samo. Uniósł mnie za uda i całował zachłannie. Nawet nie wiem, jak i kiedy się do końca rozebraliśmy, ale szybko znaleźliśmy się pod prysznicem. Oczywiście na samym myciu się nie skończyło. Mam nadzieję, że nikogo nie obudziliśmy. Po godzinie wyszliśmy. Nie mogąc przestać się uśmiechać i całować. Położyliśmy się do łóżka, a ja wtuliłam się w mojego strażnika. Czułam się tak cudownie, mogąc się do niego przytulać i zasnąć w jego ramionach. Głaskałam to po włosach na piersi i odpoczywałam.
- Jak się czujesz?- Dymitr przerwał ciszę.
- Cudownie. Najlepsze moje urodziny życia.
- Cieszę się- ścisnął moją dłoń i uniósł sobie do ust, składając lekki pocałunek. Uśmiechnęłam się i pocałowałam to w pierś.
- Nigdy mnie nie zostawiaj - szepnęłam.
- Nie zostawię. Nigdy.
- To dobrze. Kocham Cię.
- Ja Ciebie też Roza.
- Co będziemy robić jutro?
- Możemy pojechać do miasta i pozwiedzać.
- A wieczorem pójdziemy do jakiegoś klubu?- położyłam się na nim z proszącym uśmiechem.
Zaśmiał się radośnie.
- Jeśli chcesz?
- Bardzo.
- To pójdziemy. A teraz śpij.
- Dobranoc. - wróciłam na swoje miejsce i wtuliłam się w niego mocno.
- Dobranoc Roza.
- Kto pierwszy idzie do łazienki? Bo mi trochę zajmie...- zaczęłam, a Rosjanin zmarszczek brwi.
- Sądziłem, że zaoszczędzimy trochę wody i pójdziemy razem.- podszedł do mnie z uśmiechem i złapał mnie za biodra.
- Razem? - spojrzałam na niego zdziwiona.
Zatkało mnie. Niby jesteśmy razem i po naszym pierwszym razie, widział mnie już nago, ale wspólny prysznic? Myśl o tym napełniała mnie onieśmieleniem i podnieceniem. Jak wtedy, gdy pierwszy raz się przed nim rozebrałam.
- Razem - szepnął z uśmiechem.- No chyba że nie chcesz.
Uniósł ręce w górę i zaczął się odsuwać. Jednak załapałam go za koszulkę i przyciągnęłam do siebie.
- Chcę. I mi się teraz nie wymigasz.- przyciągnęłam go bliżej i wpijam się w jego wargi.
Od razu oddał pocałunek, prowadząc mnie do tyłu. Poczułam na plecach drewnianą strukturę drzwi, ale po chwili Dymitr je otworzył i wypadliśmy na korytarz. Dosłownie. Zaśmialiśmy się cicho i zaczęliśmy zbierać z podłogi. Nie trwało długo, aż znaleźliśmy się w łazience. Dymitr zamknął za nami drzwi, a ja tak stałam, nie do końca wiedząc co dalej. Podszedł, unosi moją twarz i lekko musnął usta. Zadrżałam
- Roza, spokojnie, odpręż się. Przecież to tylko ja. No już, spokojnie.- szepnął, głaszcząc delikatnie opuszkami mój policzek.
Byłam w stanie tylko pokiwać głową. Ostrożnie uniosłam dłonie i położyłam mu na ramionach. Głaskałam je, patrząc mu w oczy. Również nie odrywał ode mnie wzroku, trzymając mnie za talię. Poczułam szarpnięcie i po chwili nasze usta się spotkały w długim i powolnym pocałunku. W czasie niego ukochany podciągnął mi bluzkę do góry, a gdy się od siebie oderwaliśmy zdjął ją ze mnie. Odsunął się i sam zdjął z siebie koszulkę. Miałam idealny widok na jego umięśnione tors. Niby widziałam go nie raz, ale wciąż wzbudza mój zachwyt.
- Widzisz coś, co ci się podoba?- zaśmiał się, używając moich słów.
Uśmiechnęłam się kusząco i podeszłam do niego kocim krokiem, kładąc rękę na jego ramieniu i całując to ponownie.
- Oj nawet nie wiesz jak bardzo.
Później wszystko działo się samo. Uniósł mnie za uda i całował zachłannie. Nawet nie wiem, jak i kiedy się do końca rozebraliśmy, ale szybko znaleźliśmy się pod prysznicem. Oczywiście na samym myciu się nie skończyło. Mam nadzieję, że nikogo nie obudziliśmy. Po godzinie wyszliśmy. Nie mogąc przestać się uśmiechać i całować. Położyliśmy się do łóżka, a ja wtuliłam się w mojego strażnika. Czułam się tak cudownie, mogąc się do niego przytulać i zasnąć w jego ramionach. Głaskałam to po włosach na piersi i odpoczywałam.
- Jak się czujesz?- Dymitr przerwał ciszę.
- Cudownie. Najlepsze moje urodziny życia.
- Cieszę się- ścisnął moją dłoń i uniósł sobie do ust, składając lekki pocałunek. Uśmiechnęłam się i pocałowałam to w pierś.
- Nigdy mnie nie zostawiaj - szepnęłam.
- Nie zostawię. Nigdy.
- To dobrze. Kocham Cię.
- Ja Ciebie też Roza.
- Co będziemy robić jutro?
- Możemy pojechać do miasta i pozwiedzać.
- A wieczorem pójdziemy do jakiegoś klubu?- położyłam się na nim z proszącym uśmiechem.
Zaśmiał się radośnie.
- Jeśli chcesz?
- Bardzo.
- To pójdziemy. A teraz śpij.
- Dobranoc. - wróciłam na swoje miejsce i wtuliłam się w niego mocno.
- Dobranoc Roza.
Jestem jedynaczką. Bardzo szybko się zaprzyjaźniłam. W przyszłości chcę zostać architektką wnętrz i jestem w trakcie studiów na ten właśnie zawód. Mam dwa szynszyle o imionach Miluś i Dino.
wtorek, 8 maja 2018
W domu cz. 2
Jechaliśmy przez Rosję w ciemną noc. Po raz pierwszy czułam się wolna w naszej miłości. Mogliśmy robić co chcemy, bez obawy, że ktoś nas przyłapie i ukarze. Dlatego też Dymitr przez całą drogę trzymał dłoń na moim udzie, puszczając jedynie kiedy zmieniał biegi. Byliśmy faktycznie wolni. Co do podziwiania pięknych widoków, to za dużo nie było, bo pędziliśmy autostradą i z każdej strony otaczał nas zaśnieżony las. Ale i tak był to piękny krajobraz. Czasem lasy były rozdzierane łąkami, a wtedy w oddali można było dostrzec szczyty zielonych gór. W sumie czym dalej, tym bardziej zimowy pejzaż ustępował pierwszym odwilżą wiosny. Ale wciąż była to kraina śniegu. A ja z każdą godziną coraz bardziej się denerwowałam. Jechaliśmy do jego rodziny. Bez żadnej zapowiedzi. Co jak mnie nie polubią? Nie zaakceptują? Nie chciałam, żeby Dymitr się z nimi kłócił. Wiem, że by mnie nie zostawi, a przynajmniej mam taką nadzieję. Niby słyszałam od niego wiele cudownych rzeczy o jego mamie i siostrach, ale i tak się bałam. Raz, że byłam całkiem obcą osobą dla nich, jak intruz w ich rodzinie. Dwa, jestem dampirzycą. Nie możemy mieć dzieci, więc mogłyby uznać nasz związek za bezsensowny. Wiem, że to brzmi, jak wymyślanie powodów do strachu na siłę, ale naprawdę się bałam. Zależało mi, żeby ten wyjazd był idealny. Musiał to wyczuć, bo uniósł i pocałował moją dłoń. Dopiero teraz zauważyłam, że mocno nią ścisnęłam jego własną.
- Roza, nie denerwuj się. Wszystko będzie dobrze.
- Łatwo ci mówić. To spróbuj mojej matce powiedzieć o naszym związku. Śmierć gwarantowana- odwróciłam wzrok z powrotem do widoku za oknem.
- Spokojnie, dziewczyny nie są aż tak...- chwilę szukał najlepszych słów.- niebezpieczne i obyczajowe.
- I tak się boję- przyznałam.
- Co tam walka ze strzygami? Pokonanie strażników? Pikuś. Ale poznanie rodziny chłopaka? Błagam nie!- udał wystraszonego, po czym zaśmiał się.
- Proszę. Śmiej się z biednej dampirzycy- przewróciłam oczami i opuściłam bezsilnie ramiona, prostując się na fotelu.
- Mówię ci, nie będzie źle- zaczął głaskać mnie po udzie.- Pokochają cię tak jak ja cię kocham.
- Tej pewności nie masz.- mruknęłam.- Ile znasz miłych teściowych dla partnerek ich synów?
- Ja żadnej, ale ty masz okazję poznać- uśmiechnął się olśniewająco, ale ja wciąż byłam nieprzekonana.
Resztę drogi przebyliśmy jedynie przy dźwiękach radia. Nawet nie zauważyłam, że się zatrzymaliśmy, pogrążona w układanki najczarniejszych scenariuszy. Dopiero trzask drzwi od strony kierowcy wyrwał mnie z zamyślenia. Mój mentor obszedł samochód i otworzył mi drzwi. Uderzył mnie chłód. Zapięłam dokładnie kurtkę, a na głową naciągnęłam czapkę, po czym, korzystając z ręki strażnika wyszłam. Powoli szliśmy ze splecionymi dłońmi do drzwi. Mimo, że było to z 5 metrów, czułam się, jakbyśmy szli wieczność. Przez okna wyglądały zaciekawione twarze. Czułam na sobie ich palący wzrok. Cholera. Cholera. Cholera.
- Szlag!- mruknęłam pod nosem.- Mogłam tu w ogóle nie przyjeżdżać. Co ja sobie myślałam? Pcham się nie wiadomo gdzie...
Dymitr nagle się zatrzymał i stanął przede mną. Spięłam się. Nie, błagam nie! Nawet nie waż mi się robić szopki.
- Roza- uśmiechnął się czule, głaszcząc mój policzek - Bardzo się cieszę, że jesteś tu że mną. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy
Trochę się uspokoiłam. Nie byłam na niego zła, bo chyba nie umiem. Ale nawet się nie poruszyłam, wpatrzona dal. Stres i jeszcze to... kompletnie mnie sparaliżowało.
- Proszę, skończ, chodźmy już, bo się na nas gapią- szepnęłam.
- A niech patrząc, niech widzą jak bardzo Cię kocham- wziął moja twarz w dłonie i nachylił się.- Niech wszyscy widzą.
Zadrżałam, gdy delikatnie musnął moje wargi, ale nic nie zrobiłam. Poddałam się dopiero, gdy przyciągnął mnie bliżej, pogłębiając pocałunek. Jęknęłam i zarzuciłam ręce na jego kark. Czułam jak topnieję pod jego pocałunkiem, w odróżnieniu od wszystkiego dookoła na tej pustyni śniegu. Nie liczyło się nic innego, po za jego ustami. Przekazał mi tym siłę i wiarę, które w tej chwili potrzebowałam najbardziej. Pocałunek w końcu się skończył, ale my wciąż byliśmy bardzo blisko siebie. Zauważyłam, że twarze z okna zniknęły, ale za to przez małe okienko w drzwiach przebijało się światło. Poczułam ciepłą dłoń Rosjanina na moim zamarzniętym policzki i zamknęłam oczy wtulając się w nią. Wszystko będzie dobrze. Musi być.
- Już lepiej?- na jego głos otworzyłam oczy i napotkałam spojrzenie pełne miłości i czułości.
- Tak- załapałam jego dłoń i splotłam je razem. Nie ważne co się stanie, jesteśmy razem.- Chodź. Nie pozwólmy na siebie czekać.
Pociągnęłam go za dłoń w stronę drzwi. Zatrzymałam się tuż przed wejściem i odsunęłam się.
- Czyń honory- uśmiechnęłam się do mentora szeroko.
Spojrzał na drzwi i wyciągnął rękę. Jednak zanim zdążył zadzwonić, drzwi się otworzyły i rzuciły się na niego 3 dziewczyny. Każda miała identyczne włosy i oczy co mój ukochany. Mówiły coś do niego po rosyjsku, z czego wyłapałam "Dimka" powtarzane co chwilę. I muszę przyznać, że słysząc to od nich, w końcu przypadła mi do gustu ta wersja imienia. Brzmiała tak... swobodnie. Jakby Dymitr był strażnikiem, a Dimka synem, bratem.
Zatracona w rozmyślaniach nagle poczułam, że obejmuje mnie ramię.
- A to moja dziewczyna, Rose- oznajmił Rosjanin z szerokim uśmiechem, a mi się zrobiło ciepło na sercu. Dziewczyna.- Skarbie- kolejna fala ciepła.- To moje siostry. Karolina, Sonia i Wiktoria.
- Hej- pomachałam im nieśmiało, przygryzając wargę.
- Witaj w rodzinie- najmłodsza, przedstawiona jako Wiktoria, bez skrępowania podeszła i przytuliła mnie.
Musiałam mieć komiczną minę, bo Dymitr wybuchł śmiechem. Zaskoczyło mnie też to, jak płynnie mówi po angielsku.
Pozostałe dwie dziewczyny przyglądały mi się przenikliwie.
- Ile... - zaczęła Karolina, ale przerwał jej krzyk ze środka po rosyjsku.
W progu pojawiła się wyglądająca na miła kobieta. Również miała brązowe włosy, ale nieco różniły się od barwy jej dzieci. Jednak zauważyłam, że oczy wszyscy odziedziczyli po niej. Dodatkowo bardzo podobne rysy twarzy. Znałam rodziny, gdzie można żartować, że kogoś im podrzucili, lub podmienili w szpitalu. U nich nie ma mowy, żeby to przeszło. Wyglądają prawie identycznie. Kobiety weszły do środka, a Dymitr przepuścił mnie pierwszą. Nieśmiało weszłam do ciepłego domu. Gdy się rozbierałam, poczułam, że pieką mnie zamarznięte policzki. Dalej prowadzona przez ukochanego, weszłam do salonu.
- Dzieci, siadajcie do stołu. Zaraz podam zupę- powiedziała najstarsza kobieta z dotychczas przeze mnie poznanych.
- Dziękujemy mamo- mój mentor uśmiechnął się do rodzicielki.
Odkąd tu weszliśmy, nie przestawał się uśmiechać. Widziałam ile radości sprawia mu przebywanie tutaj. Ja sama czuła się... jak w domu. Było to dla mnie całkiem nowe uczucie. W końcu nigdy nie miałam swojego domu. To było miłe uczucie. Usiedliśmy razem do stołu, a po chwili na jego środku znalazła się waza z parującą cieczą. Zaburczało mi w brzuchu, przez co zrobiłam się całą czerwona, a Dymitr parsknął śmiechem. Dopiero teraz poczułam, jak głodna jestem. Już chciałam sobie nabrać jedzenia, gdy wyprzedził mnie ukochany i sam nalał mi zupy do pełna. Trochę niepewnie spróbowałam i otworzyłam szeroko oczy. To jest pyszne. Nigdy nie jadłam niczego tak dobrego. Zaczęłam jeść pośpiesznie i po kilku minutach przede mną stał pusty talerz.
- Bardzo pyszna zupa, proszę pani- powiedziałam z u śmiechem do gospodyni.
- Jaka tam pani- kobieta usiadła obok mnie, na szczycie stołu.- mów mi Olena. Cieszę się, że ci smakuje, dziecko. Nie wierzę, mój synek znalazł sobie dziewczynę.
Widziałam z jaką miłości patrzy na syna i coś mnie zakuło w środku. Moja matka nigdy tak na mnie nie spojrzała. Czy kiedyś tak spojrzy? Nie wiem.
- To Rose, powiedz nam coś o sobie- zaczęła Karolina. Na jej rękach zobaczyłam mała dziewczynkę, podobną do niej.
- A co byście chciały wiedzieć?- próbowałam być uprzejma, choć czułam od nich dystans do mnie.
- Na przykład, jak się poznaliście?- spytała zaciekawiona Wiktoria. Ona i Olena szybko mnie zaakceptowały, co mnie bardzo cieszyło.
- To dość ciekawa historia- spojrzałam z porozumiewawczym uśmiechem na ukochanego, co odwzajemnił.- Przez 2 lata ukrywałam się z moją przyjaciółką w świecie ludzi i to Dymitr nas znalazł i schwytał, zabierając z powrotem do akademii. Potem został moim nauczycielem i jakoś tak wyszło- wzruszyłam ramionami, dolewając sobie zupy.
- Uuu... romans z uczennicą- Wiki szczerzyła się , a starsze siostry wymieniają spojrzenia- Ale to musi być super.
- No, przestaje być, gdy cały świat jest przeciw wam- spuściłam wzrok.
Ukochany ścisnął moją dłoń w geście wsparcia. Uniosłam wzrok na kobiety.
- Ale jesteście tu- powiedziała Karolina, marszcząc czoło dokładnie jak Dymitr, gdy nad czymś myślał.
- Tak, to mój prezent na 18 urodziny od przyjaciółki- uśmiechnęłam się delikatnie.
- Masz urodziny? Wszystkiego najlepszego- najmłodsza z sióstr rzuciła się na mnie, przytulając mnie mocno
- Dziękuję- odwzajemniłam uścisk.
- A powiedz Rose, czym się interesujesz? Jakie masz plany na przyszłość?- gospodyni uśmiechnęła się do mnie ciepło.
- plany na przyszłość...- wzruszyłam ramionami.- zostać strażniczką. Choć interesują mnie żółwie morskie i ich genetyka- uśmiechnęłam się.
- Czekaj, ale jak strażniczką? A co z waszym związkiem? Nie chcecie założyć rodziny, czy coś?- spytała Sonia.
- Chcemy- wyprzedził mnie Dymitr- Jeśli podopieczna Rose zamieszka na Dworze, ja wezmę tam przydział. I będziemy razem- splótł nasze dłonie i pocałował wierzch mojej z miłością w oczach.
Uśmiechnęłam się do niego szeroko, czułam jak tonę w jego spojrzeniu.
- To mówisz...- najstarsza siostra mojego mentora patrzyła na mnie podejrzliwie.- Że nie zamierzasz go zostawić?- wskazuje brata.
- Nie. Jest na mnie skazany do końca życia- uśmiechnęłam się do niego, co odwzajemnił.
- No to witaj w rodzinie- dwie najstarsze Bielikówny wstały i podeszły do mnie z szerokimi uśmiechami.
Podniosłam się trochę niepewnie, a one mnie przytuliły. Ostatnio przytula mnie dużo osób, po których bym się tego nie spodziewała. Ale odwzajemniłam uścisk.
- Dziękuję- powiedziałam, a one się odsunęły.
- Czuj się jak w domu- uśmiechnęły się do mnie szeroko.
- I w końcu moje marzenie się spełniło- Dymitr objął nas wszystkie.- cała rodzina w komplecie.
Każdy był uśmiechnięty szeroko, a widząc Bielikowa takiego szczęśliwego, mój uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. To musiał być piękny obrazem, a ja po raz pierwszy czułam, że mam rodzinę.
- Roza, nie denerwuj się. Wszystko będzie dobrze.
- Łatwo ci mówić. To spróbuj mojej matce powiedzieć o naszym związku. Śmierć gwarantowana- odwróciłam wzrok z powrotem do widoku za oknem.
- Spokojnie, dziewczyny nie są aż tak...- chwilę szukał najlepszych słów.- niebezpieczne i obyczajowe.
- I tak się boję- przyznałam.
- Co tam walka ze strzygami? Pokonanie strażników? Pikuś. Ale poznanie rodziny chłopaka? Błagam nie!- udał wystraszonego, po czym zaśmiał się.
- Proszę. Śmiej się z biednej dampirzycy- przewróciłam oczami i opuściłam bezsilnie ramiona, prostując się na fotelu.
- Mówię ci, nie będzie źle- zaczął głaskać mnie po udzie.- Pokochają cię tak jak ja cię kocham.
- Tej pewności nie masz.- mruknęłam.- Ile znasz miłych teściowych dla partnerek ich synów?
- Ja żadnej, ale ty masz okazję poznać- uśmiechnął się olśniewająco, ale ja wciąż byłam nieprzekonana.
Resztę drogi przebyliśmy jedynie przy dźwiękach radia. Nawet nie zauważyłam, że się zatrzymaliśmy, pogrążona w układanki najczarniejszych scenariuszy. Dopiero trzask drzwi od strony kierowcy wyrwał mnie z zamyślenia. Mój mentor obszedł samochód i otworzył mi drzwi. Uderzył mnie chłód. Zapięłam dokładnie kurtkę, a na głową naciągnęłam czapkę, po czym, korzystając z ręki strażnika wyszłam. Powoli szliśmy ze splecionymi dłońmi do drzwi. Mimo, że było to z 5 metrów, czułam się, jakbyśmy szli wieczność. Przez okna wyglądały zaciekawione twarze. Czułam na sobie ich palący wzrok. Cholera. Cholera. Cholera.
- Szlag!- mruknęłam pod nosem.- Mogłam tu w ogóle nie przyjeżdżać. Co ja sobie myślałam? Pcham się nie wiadomo gdzie...
Dymitr nagle się zatrzymał i stanął przede mną. Spięłam się. Nie, błagam nie! Nawet nie waż mi się robić szopki.
- Roza- uśmiechnął się czule, głaszcząc mój policzek - Bardzo się cieszę, że jesteś tu że mną. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy
Trochę się uspokoiłam. Nie byłam na niego zła, bo chyba nie umiem. Ale nawet się nie poruszyłam, wpatrzona dal. Stres i jeszcze to... kompletnie mnie sparaliżowało.
- Proszę, skończ, chodźmy już, bo się na nas gapią- szepnęłam.
- A niech patrząc, niech widzą jak bardzo Cię kocham- wziął moja twarz w dłonie i nachylił się.- Niech wszyscy widzą.
Zadrżałam, gdy delikatnie musnął moje wargi, ale nic nie zrobiłam. Poddałam się dopiero, gdy przyciągnął mnie bliżej, pogłębiając pocałunek. Jęknęłam i zarzuciłam ręce na jego kark. Czułam jak topnieję pod jego pocałunkiem, w odróżnieniu od wszystkiego dookoła na tej pustyni śniegu. Nie liczyło się nic innego, po za jego ustami. Przekazał mi tym siłę i wiarę, które w tej chwili potrzebowałam najbardziej. Pocałunek w końcu się skończył, ale my wciąż byliśmy bardzo blisko siebie. Zauważyłam, że twarze z okna zniknęły, ale za to przez małe okienko w drzwiach przebijało się światło. Poczułam ciepłą dłoń Rosjanina na moim zamarzniętym policzki i zamknęłam oczy wtulając się w nią. Wszystko będzie dobrze. Musi być.
- Już lepiej?- na jego głos otworzyłam oczy i napotkałam spojrzenie pełne miłości i czułości.
- Tak- załapałam jego dłoń i splotłam je razem. Nie ważne co się stanie, jesteśmy razem.- Chodź. Nie pozwólmy na siebie czekać.
Pociągnęłam go za dłoń w stronę drzwi. Zatrzymałam się tuż przed wejściem i odsunęłam się.
- Czyń honory- uśmiechnęłam się do mentora szeroko.
Spojrzał na drzwi i wyciągnął rękę. Jednak zanim zdążył zadzwonić, drzwi się otworzyły i rzuciły się na niego 3 dziewczyny. Każda miała identyczne włosy i oczy co mój ukochany. Mówiły coś do niego po rosyjsku, z czego wyłapałam "Dimka" powtarzane co chwilę. I muszę przyznać, że słysząc to od nich, w końcu przypadła mi do gustu ta wersja imienia. Brzmiała tak... swobodnie. Jakby Dymitr był strażnikiem, a Dimka synem, bratem.
Zatracona w rozmyślaniach nagle poczułam, że obejmuje mnie ramię.
- A to moja dziewczyna, Rose- oznajmił Rosjanin z szerokim uśmiechem, a mi się zrobiło ciepło na sercu. Dziewczyna.- Skarbie- kolejna fala ciepła.- To moje siostry. Karolina, Sonia i Wiktoria.
- Hej- pomachałam im nieśmiało, przygryzając wargę.
- Witaj w rodzinie- najmłodsza, przedstawiona jako Wiktoria, bez skrępowania podeszła i przytuliła mnie.
Musiałam mieć komiczną minę, bo Dymitr wybuchł śmiechem. Zaskoczyło mnie też to, jak płynnie mówi po angielsku.
Pozostałe dwie dziewczyny przyglądały mi się przenikliwie.
- Ile... - zaczęła Karolina, ale przerwał jej krzyk ze środka po rosyjsku.
W progu pojawiła się wyglądająca na miła kobieta. Również miała brązowe włosy, ale nieco różniły się od barwy jej dzieci. Jednak zauważyłam, że oczy wszyscy odziedziczyli po niej. Dodatkowo bardzo podobne rysy twarzy. Znałam rodziny, gdzie można żartować, że kogoś im podrzucili, lub podmienili w szpitalu. U nich nie ma mowy, żeby to przeszło. Wyglądają prawie identycznie. Kobiety weszły do środka, a Dymitr przepuścił mnie pierwszą. Nieśmiało weszłam do ciepłego domu. Gdy się rozbierałam, poczułam, że pieką mnie zamarznięte policzki. Dalej prowadzona przez ukochanego, weszłam do salonu.
- Dzieci, siadajcie do stołu. Zaraz podam zupę- powiedziała najstarsza kobieta z dotychczas przeze mnie poznanych.
- Dziękujemy mamo- mój mentor uśmiechnął się do rodzicielki.
Odkąd tu weszliśmy, nie przestawał się uśmiechać. Widziałam ile radości sprawia mu przebywanie tutaj. Ja sama czuła się... jak w domu. Było to dla mnie całkiem nowe uczucie. W końcu nigdy nie miałam swojego domu. To było miłe uczucie. Usiedliśmy razem do stołu, a po chwili na jego środku znalazła się waza z parującą cieczą. Zaburczało mi w brzuchu, przez co zrobiłam się całą czerwona, a Dymitr parsknął śmiechem. Dopiero teraz poczułam, jak głodna jestem. Już chciałam sobie nabrać jedzenia, gdy wyprzedził mnie ukochany i sam nalał mi zupy do pełna. Trochę niepewnie spróbowałam i otworzyłam szeroko oczy. To jest pyszne. Nigdy nie jadłam niczego tak dobrego. Zaczęłam jeść pośpiesznie i po kilku minutach przede mną stał pusty talerz.
- Bardzo pyszna zupa, proszę pani- powiedziałam z u śmiechem do gospodyni.
- Jaka tam pani- kobieta usiadła obok mnie, na szczycie stołu.- mów mi Olena. Cieszę się, że ci smakuje, dziecko. Nie wierzę, mój synek znalazł sobie dziewczynę.
Widziałam z jaką miłości patrzy na syna i coś mnie zakuło w środku. Moja matka nigdy tak na mnie nie spojrzała. Czy kiedyś tak spojrzy? Nie wiem.
- To Rose, powiedz nam coś o sobie- zaczęła Karolina. Na jej rękach zobaczyłam mała dziewczynkę, podobną do niej.
- A co byście chciały wiedzieć?- próbowałam być uprzejma, choć czułam od nich dystans do mnie.
- Na przykład, jak się poznaliście?- spytała zaciekawiona Wiktoria. Ona i Olena szybko mnie zaakceptowały, co mnie bardzo cieszyło.
- To dość ciekawa historia- spojrzałam z porozumiewawczym uśmiechem na ukochanego, co odwzajemnił.- Przez 2 lata ukrywałam się z moją przyjaciółką w świecie ludzi i to Dymitr nas znalazł i schwytał, zabierając z powrotem do akademii. Potem został moim nauczycielem i jakoś tak wyszło- wzruszyłam ramionami, dolewając sobie zupy.
- Uuu... romans z uczennicą- Wiki szczerzyła się , a starsze siostry wymieniają spojrzenia- Ale to musi być super.
- No, przestaje być, gdy cały świat jest przeciw wam- spuściłam wzrok.
Ukochany ścisnął moją dłoń w geście wsparcia. Uniosłam wzrok na kobiety.
- Ale jesteście tu- powiedziała Karolina, marszcząc czoło dokładnie jak Dymitr, gdy nad czymś myślał.
- Tak, to mój prezent na 18 urodziny od przyjaciółki- uśmiechnęłam się delikatnie.
- Masz urodziny? Wszystkiego najlepszego- najmłodsza z sióstr rzuciła się na mnie, przytulając mnie mocno
- Dziękuję- odwzajemniłam uścisk.
- A powiedz Rose, czym się interesujesz? Jakie masz plany na przyszłość?- gospodyni uśmiechnęła się do mnie ciepło.
- plany na przyszłość...- wzruszyłam ramionami.- zostać strażniczką. Choć interesują mnie żółwie morskie i ich genetyka- uśmiechnęłam się.
- Czekaj, ale jak strażniczką? A co z waszym związkiem? Nie chcecie założyć rodziny, czy coś?- spytała Sonia.
- Chcemy- wyprzedził mnie Dymitr- Jeśli podopieczna Rose zamieszka na Dworze, ja wezmę tam przydział. I będziemy razem- splótł nasze dłonie i pocałował wierzch mojej z miłością w oczach.
Uśmiechnęłam się do niego szeroko, czułam jak tonę w jego spojrzeniu.
- To mówisz...- najstarsza siostra mojego mentora patrzyła na mnie podejrzliwie.- Że nie zamierzasz go zostawić?- wskazuje brata.
- Nie. Jest na mnie skazany do końca życia- uśmiechnęłam się do niego, co odwzajemnił.
- No to witaj w rodzinie- dwie najstarsze Bielikówny wstały i podeszły do mnie z szerokimi uśmiechami.
Podniosłam się trochę niepewnie, a one mnie przytuliły. Ostatnio przytula mnie dużo osób, po których bym się tego nie spodziewała. Ale odwzajemniłam uścisk.
- Dziękuję- powiedziałam, a one się odsunęły.
- Czuj się jak w domu- uśmiechnęły się do mnie szeroko.
- I w końcu moje marzenie się spełniło- Dymitr objął nas wszystkie.- cała rodzina w komplecie.
Każdy był uśmiechnięty szeroko, a widząc Bielikowa takiego szczęśliwego, mój uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. To musiał być piękny obrazem, a ja po raz pierwszy czułam, że mam rodzinę.
____________________________________
Hej. Wiem że dawno mnie tu nie było, ale napięty okres w szkole, a teraz matury. Jednak nie zapomniałam o was i po mału tworzyłam bonus, który tym najbardziej wytrwałym mogę teraz podarować. Co do kolejnych bonusów, to nie wiem, jak będą. Czas pokaże. A od września ruszam z nowym blogiem (oczywiście też o Romitri) i zamierzam wtedy wrócić do codziennych rozdziałów. Jeśli chodzi o matury, to... No są. Idą nieźle, już wszystkie podstawy mam za sobą i zostały tylko rozszerzenia oraz ustne. Polski tak sobie, matma łatwa, a angielski... tu trudno powiedzieć jak mi poszedł. Ale jestem dobrej nadziei. Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze jest i czeka na mój powrót. Ale nie zależnie od tego, kocham was wszystkich 💖💖💖💖
Hej. Wiem że dawno mnie tu nie było, ale napięty okres w szkole, a teraz matury. Jednak nie zapomniałam o was i po mału tworzyłam bonus, który tym najbardziej wytrwałym mogę teraz podarować. Co do kolejnych bonusów, to nie wiem, jak będą. Czas pokaże. A od września ruszam z nowym blogiem (oczywiście też o Romitri) i zamierzam wtedy wrócić do codziennych rozdziałów. Jeśli chodzi o matury, to... No są. Idą nieźle, już wszystkie podstawy mam za sobą i zostały tylko rozszerzenia oraz ustne. Polski tak sobie, matma łatwa, a angielski... tu trudno powiedzieć jak mi poszedł. Ale jestem dobrej nadziei. Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze jest i czeka na mój powrót. Ale nie zależnie od tego, kocham was wszystkich 💖💖💖💖
Jestem jedynaczką. Bardzo szybko się zaprzyjaźniłam. W przyszłości chcę zostać architektką wnętrz i jestem w trakcie studiów na ten właśnie zawód. Mam dwa szynszyle o imionach Miluś i Dino.
czwartek, 1 marca 2018
Do domu cz. 1
Gdy tylko Dymitr wyszedł na słońce, miałam ochotę na niego skoczyć i przytulić go mocno. Ale jedynie spojrzeniem mogłam mu przekazać, jak bardzo go kocham i cieszę się, że żyje. W odpowiedzi przez twarz Rosjanina przebiegł cień uśmiechu.
- Nie ma na co czekać- obok pojawiła się Alberta, zwracając się do wszystkich.- Wracamy do szkoły! Zaraz się ściemni i strzygi mogą zechcieć się zemścić! Już!
Wszyscy ruszyliśmy w stronę akademii. Czym ciemniej się robiło, tym szybciej biegłam. Reszta najwyraźniej też, bo nikogo nie wyprzedzałam. Po chwili wszyscy byliśmy bezpieczni w granicach chronionego terenu. Moroje próbowali unormować oddech, a ja tylko usiadłam pod drzewem tyłem do innych. Adrenalina odeszła i czułam, że nogi by już dłużej mnie nie utrzymały. Pozwoliłam, żeby z moich oczu pociekły łzy. Ale nie smutku, a radości, ulgi, że większość jest cała. I Dymitr oraz Janine, co najważniejsze. Poczułam, że ktoś usiadł obok mnie. Szybko wytarłam mokre policzki.
- Cieszę się, że nic ci nie jest- zdziwiłam się, słysząc głos matki.
- Ja też- odpowiedziałam, patrząc na nią.
Patrzyła w przestrzeń na przeciwko siebie, również oparta o drzewo.
- Byłaś bardzo dzielna- dodała po chwili.- Nie mówiłam ci tego często, ale widząc cię tam, czułam się dumna, że mam taką dzielną i utalentowaną córkę.
- Nigdy mi o tym nie mówiłaś- rzuciłam kąśliwie zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Uśmiechnęła się smutno i w końcu spojrzała na mnie.
- Nie jestem najlepszą matką, ja wiem. Nie było mnie całe twoje życie i nie chcę teraz wyjść na taką, co nagle zaczęła się interesować. Ale po wydarzeniach w Spokane i dzisiaj, gdy mogłam cię stracić oraz gdy widzę na jaką wspaniałą strażniczkę wyrosłaś... po prostu żałuję, ze nie mogłam być przy tobie. Bałam się, że sobie nie poradzę, że to mnie przerośnie. Jednak teraz żałuję, że się poddałam. Ale czasu się nie cofnie. Jednak chciałabym naprawić naszą relację. Dasz mi szansę? Wybaczysz te wszystkie lata?
Wiedziałam, że otwieranie przed innymi sprawia jej trudność, a zwłaszcza przyznanie się do błędu. Zastanowiłam się. Czy naprawdę byłam na nią tak zła? To moja matka. Może jest mi smutno, że nie było jej całe moje życie, ale czy na jej miejscu postąpiłabym inaczej? Została sama, bała się. Sama nie wyobrażam sobie siebie w roli matki. Spojrzałam na strażniczkę i uśmiechnęłam się lekko.
- Tak, tak możemy- odchrząknęłam, aby odzyskać głos.- A powiedziałabyś mi coś o moim ojcu?
Spuściła wzrok.
- Wolałabym nie- mruknęła, odwracając wzrok.
- Czemu?- uniosłam głos, wstając, zdenerwowana, że ciągle zataja się przede mną informacje o moim pochodzeniu.
- To dla mnie trudny temat- również wstała, nie okazując emocji.
Nagle przeszła mnie przerażająca myśl. Pomyślałam o tym, co Dymitr mówił o swoim ojcu. Poczułam się źle, że tak na nią naskoczyłam.
- Był aż tak zły?- zmartwiłam się.- Bił cię?
- Nie! Był cudowny, choć miał charakterek- spojrzała na mnie i westchnął, lecz nic nie umiałam wczytać z jej twarzy.- Jesteś tak do niego podobna.
Przytuliła mnie i odeszła w stronę szkoły. Po chwili obok pojawił się Dymitr, a ja się otrząsnęłam z szoku.
- Co to było?- spytałam, choć wiedziałam, że nie odpowie mi na to.- To było dziwne.
Potrząsnęłam głową i również zaczęłam iść do szkoły. Po chwili Rosjanin dogonił mnie.
- Pogodziłyście się?- zagadnął
- Na to wygląda - zamyśliłam się.- Zapytałam też o ojca, a ona powiedziała, że nie chce o tym gadać, mimo że był cudowny. Nie powinna w takim razie mieć z nim miłe wspomnienia i do nich wracać?
- Może dlatego nie chce wracać. Bo są miłe.
Spojrzałam na niego, nic nie rozumiejąc. Po chwili zaczęłam to analizować. Przecież to bez sensu. Kochała go i nie chce go pamiętać? Porównałam to do mojej sytuacji. I zrozumiałam. Gdybym nagle straciła Dymitra, tęskniłabym za nim. Każda wspomnienie by mnie bolało, nie samo w sobie, ale to, że już nie wróci. Czy miłość moich rodziców była równie silna? Jak pomyślałam o tym wszystkim, co moja matka musiała przejść...
- Chciałabym go znaleźć- przerwałam ciszę, kopiąc kamyk. Spojrzałam na strażnika i spotkałam się z jego zaciekawionym wzrokiem.- Nie dla siebie, chociaż to też, ale głównie dla matki.
- Rodzinie zawsze lepiej w komplecie- uśmiechnął się melancholijnie, patrząc w przestrzeń przed sobą.
Musiałam mu przyznać rację. A on jest od niej daleko. Bardzo za nimi tęskni, a oni pewnie za nim.
- Ja pójdę do Lissy, sprawdzić, czy wszystko dobrze- przerwałam mu rozmyślania.
- Dobrze. A i zajęcia polowe zostaną przerwane. Dowiedziałem się wczoraj na radzie- dodał, widząc moje spojrzenie.- więc wracamy do treningów, kiedy będziesz gotowa.
- Od jutra- powiedziałam hardo- Dzisiejszy dzień pokazał mi, że nie ma na co tracić czasu.
- Jesteś pewna?- spytał, na co od razu przytaknęłam.- No to do jutra.
Pożegnałam się z nim i poszłam do pokoju przyjaciółki. Wiedziałam, że jest z nią Christian i czułam, że morojka bardzo się o mnie boi. Bez pukania weszła do środka z impetem. Oboje podskoczyli wystraszeni i spojrzeli w kierunku drzwi. Lissa od razu się zerwała i przytuliła mnie mocno.
- Rose, ty żyjesz!- krzyknęła, płacząc w moje ramię. Czułam jej ulgę i radość.
- I wciąż tak samo niewychowana- Ozera podszedł i poklepał mnie w ramię.- Dobrze, że jesteś cała, ta buda byłaby nudna bez Ciebie.
- I jak? Udało się? Co z Eddym?- księżniczka zalała mnie pytaniami.
- Wszystko poszło zgodnie z planem, a Eddy jest cały i zdrowy, tylko lekko nakuty.
- Dzięki Hathaway- usłyszałam za sobą głos przyjaciela.
- Eddy!- tym razem to on został uwięziony w uścisku morojki.
- Ej, ale bez przesady z tymi czułościami- odciągnął ją od niego Ozera, gdy za długo się przytulali.
Razem z przyjaciółmi zaczęliśmy się śmiać z Christiana.
- Lissa, muszę z tobą porozmawiać- zwróciłam się poważnie do przyjaciółki. Rozejrzałam się i zauważyłem zdziwione i wyczekujące spojrzenia chłopców.- Na osobności. To babskie sprawy.
- O nie! To my idziemy- młody dampir zaczął ciągnąć moroja do drzwi.
- Co? Czemu?- ten zdezorientowany zaczął szybko mrugać.
Eddy złapał go za ramiona i spojrzał mu ze strachem w oczy.
- Ostatni raz, kiedy Rose powiedziała babskie sprawy, z Masonem popełniliśmy największy błąd życia. Zostaliśmy. Całe 5 godzin słuchania o okresie i narzekania, jaki to ból. 5 godzin. Za nic nie chciały nas wypuścić. Więc idziemy!- wyciąga Christiana na zewnątrz i zatrzasnął drzwi.
Zaśmiałyśmy się i usiadłyśmy na łóżku morojki.
- To o czym chciałaś pogadać?- złapała mnie za dłonie z miłością.
Wzięłam głęboki oddech, poważniejąc.
- Liss... to jest dla mnie bardzo ważne i chcę, żeby zostało między nami. Ja... Można powiedzieć, że mam chłopaka.
- Chłopaka?!- krzyknęła podekscytowana.
- Ci!- uciszyłam ją.- Nikt nie może o tym wiedzieć.
- Czemu?- popatrzyła na mnie zdziwiona.
- Bo my nie powinniśmy się kochać- spuściłam głowę. Myślałam, że łatwiej będzie mi to wydusić.
- Ale się kochacie?- unosi moją twarz za podbródek, patrząc łagodnie i z miłością w oczach.
- Tak- przygryzłam wargę.- Bardzo.
- Robiliście już to?- jej oczy zabłysły radością, a przez więź czułam jej ekscytację.
Spuściłam wzrok, czując ciepło na policzkach. Po chwili spojrzałam znów na podopieczną i przytaknęłam.
- Iiiiii!- zaczęła piszczeć i mnie przytuliła.- Jestem taka szczęśliwa. Moja mała Rose jest kobietą. No powiedz, kto jest tym szczęściarzem.
- Dymitr- szepnęłam prawie niesłyszalnie.
Przez więź czułam, że to też chce krzyknąć i w porę zakryłam jej usta
- Liss!- zganiłam ją szeptem.
- Przepraszam- powiedziała ze skruchą w moją dłoń.
Puściłam ją. Przez chwilę między nami panowała cisza.
- I co będzie dalej?- spytała, patrząc na mnie uważnie.
Wzruszyłam ramionami.
- Do końca szkoły będzie mnie uczył, a później...- westchnęłam.- Mamy plan, że on weźmie przydział ba Dworze, a ja będę tam często przyjeżdżać z tobą.
-Ehem...
W pokoju panowała cisza, lecz wciąż czułam nieugaszoną radość przyjaciółki. Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam rękę.
- No chodź tu, przytul mnie.
Morojka rzuciła się na mnie i uścisnęła mocno.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę twoim szczęściem.
- Wiem- z uśmiechem wskazałam na głowę.
- No tak- zachichotała.- Ale ja nie wiem, co ty czujesz. Opowiadaj, wszysko, od początku.
- Przygotuj się na długą opowieść.
Przez kolejną godzinę opowiadałam przyjaciółce cały nasz pokręcone związek. Czułam się jak za dawnych lat, gdy siedziałyśmy przy herbacie i mogłyśmy gadać godzinami. Teraz obie mamy obowiązki związane z przyszłością i naszych wymarzonych mężczyzn. No powiedzmy. I coraz mniej czasu dla naszej przyjaźni. Ale wiem, że i tak możemy zawsze na siebie liczyć.
- Cieszę się twoim szczęściem- przyznała, gdy skończyłam, morojka, łapiąc mnie za dłoń.- Zawsze, gdy spędzałam czas z Christianem, miałam wyrzuty sumienia, że ty gdzieś tam się włuczysz sama. Ale teraz wiem, że nie potrzebnie.- uśmiechnęła się, a w jej oczach zobaczyłam figlarne ogniki.
- No, jak widzisz, świetnie sobie radziłam- uśmiechnęłam się szeroko.- Lissa... pamiętasz, jak mówiłam, że nie chcę nic na urodziny?
- Taaak?- patrzy na mnie podejrzliwie.
- Zmieniłam zdanie- uśmiechnęłam się cwanie.
- Nie ma na co czekać- obok pojawiła się Alberta, zwracając się do wszystkich.- Wracamy do szkoły! Zaraz się ściemni i strzygi mogą zechcieć się zemścić! Już!
Wszyscy ruszyliśmy w stronę akademii. Czym ciemniej się robiło, tym szybciej biegłam. Reszta najwyraźniej też, bo nikogo nie wyprzedzałam. Po chwili wszyscy byliśmy bezpieczni w granicach chronionego terenu. Moroje próbowali unormować oddech, a ja tylko usiadłam pod drzewem tyłem do innych. Adrenalina odeszła i czułam, że nogi by już dłużej mnie nie utrzymały. Pozwoliłam, żeby z moich oczu pociekły łzy. Ale nie smutku, a radości, ulgi, że większość jest cała. I Dymitr oraz Janine, co najważniejsze. Poczułam, że ktoś usiadł obok mnie. Szybko wytarłam mokre policzki.
- Cieszę się, że nic ci nie jest- zdziwiłam się, słysząc głos matki.
- Ja też- odpowiedziałam, patrząc na nią.
Patrzyła w przestrzeń na przeciwko siebie, również oparta o drzewo.
- Byłaś bardzo dzielna- dodała po chwili.- Nie mówiłam ci tego często, ale widząc cię tam, czułam się dumna, że mam taką dzielną i utalentowaną córkę.
- Nigdy mi o tym nie mówiłaś- rzuciłam kąśliwie zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Uśmiechnęła się smutno i w końcu spojrzała na mnie.
- Nie jestem najlepszą matką, ja wiem. Nie było mnie całe twoje życie i nie chcę teraz wyjść na taką, co nagle zaczęła się interesować. Ale po wydarzeniach w Spokane i dzisiaj, gdy mogłam cię stracić oraz gdy widzę na jaką wspaniałą strażniczkę wyrosłaś... po prostu żałuję, ze nie mogłam być przy tobie. Bałam się, że sobie nie poradzę, że to mnie przerośnie. Jednak teraz żałuję, że się poddałam. Ale czasu się nie cofnie. Jednak chciałabym naprawić naszą relację. Dasz mi szansę? Wybaczysz te wszystkie lata?
Wiedziałam, że otwieranie przed innymi sprawia jej trudność, a zwłaszcza przyznanie się do błędu. Zastanowiłam się. Czy naprawdę byłam na nią tak zła? To moja matka. Może jest mi smutno, że nie było jej całe moje życie, ale czy na jej miejscu postąpiłabym inaczej? Została sama, bała się. Sama nie wyobrażam sobie siebie w roli matki. Spojrzałam na strażniczkę i uśmiechnęłam się lekko.
- Tak, tak możemy- odchrząknęłam, aby odzyskać głos.- A powiedziałabyś mi coś o moim ojcu?
Spuściła wzrok.
- Wolałabym nie- mruknęła, odwracając wzrok.
- Czemu?- uniosłam głos, wstając, zdenerwowana, że ciągle zataja się przede mną informacje o moim pochodzeniu.
- To dla mnie trudny temat- również wstała, nie okazując emocji.
Nagle przeszła mnie przerażająca myśl. Pomyślałam o tym, co Dymitr mówił o swoim ojcu. Poczułam się źle, że tak na nią naskoczyłam.
- Był aż tak zły?- zmartwiłam się.- Bił cię?
- Nie! Był cudowny, choć miał charakterek- spojrzała na mnie i westchnął, lecz nic nie umiałam wczytać z jej twarzy.- Jesteś tak do niego podobna.
Przytuliła mnie i odeszła w stronę szkoły. Po chwili obok pojawił się Dymitr, a ja się otrząsnęłam z szoku.
- Co to było?- spytałam, choć wiedziałam, że nie odpowie mi na to.- To było dziwne.
Potrząsnęłam głową i również zaczęłam iść do szkoły. Po chwili Rosjanin dogonił mnie.
- Pogodziłyście się?- zagadnął
- Na to wygląda - zamyśliłam się.- Zapytałam też o ojca, a ona powiedziała, że nie chce o tym gadać, mimo że był cudowny. Nie powinna w takim razie mieć z nim miłe wspomnienia i do nich wracać?
- Może dlatego nie chce wracać. Bo są miłe.
Spojrzałam na niego, nic nie rozumiejąc. Po chwili zaczęłam to analizować. Przecież to bez sensu. Kochała go i nie chce go pamiętać? Porównałam to do mojej sytuacji. I zrozumiałam. Gdybym nagle straciła Dymitra, tęskniłabym za nim. Każda wspomnienie by mnie bolało, nie samo w sobie, ale to, że już nie wróci. Czy miłość moich rodziców była równie silna? Jak pomyślałam o tym wszystkim, co moja matka musiała przejść...
- Chciałabym go znaleźć- przerwałam ciszę, kopiąc kamyk. Spojrzałam na strażnika i spotkałam się z jego zaciekawionym wzrokiem.- Nie dla siebie, chociaż to też, ale głównie dla matki.
- Rodzinie zawsze lepiej w komplecie- uśmiechnął się melancholijnie, patrząc w przestrzeń przed sobą.
Musiałam mu przyznać rację. A on jest od niej daleko. Bardzo za nimi tęskni, a oni pewnie za nim.
- Ja pójdę do Lissy, sprawdzić, czy wszystko dobrze- przerwałam mu rozmyślania.
- Dobrze. A i zajęcia polowe zostaną przerwane. Dowiedziałem się wczoraj na radzie- dodał, widząc moje spojrzenie.- więc wracamy do treningów, kiedy będziesz gotowa.
- Od jutra- powiedziałam hardo- Dzisiejszy dzień pokazał mi, że nie ma na co tracić czasu.
- Jesteś pewna?- spytał, na co od razu przytaknęłam.- No to do jutra.
Pożegnałam się z nim i poszłam do pokoju przyjaciółki. Wiedziałam, że jest z nią Christian i czułam, że morojka bardzo się o mnie boi. Bez pukania weszła do środka z impetem. Oboje podskoczyli wystraszeni i spojrzeli w kierunku drzwi. Lissa od razu się zerwała i przytuliła mnie mocno.
- Rose, ty żyjesz!- krzyknęła, płacząc w moje ramię. Czułam jej ulgę i radość.
- I wciąż tak samo niewychowana- Ozera podszedł i poklepał mnie w ramię.- Dobrze, że jesteś cała, ta buda byłaby nudna bez Ciebie.
- I jak? Udało się? Co z Eddym?- księżniczka zalała mnie pytaniami.
- Wszystko poszło zgodnie z planem, a Eddy jest cały i zdrowy, tylko lekko nakuty.
- Dzięki Hathaway- usłyszałam za sobą głos przyjaciela.
- Eddy!- tym razem to on został uwięziony w uścisku morojki.
- Ej, ale bez przesady z tymi czułościami- odciągnął ją od niego Ozera, gdy za długo się przytulali.
Razem z przyjaciółmi zaczęliśmy się śmiać z Christiana.
- Lissa, muszę z tobą porozmawiać- zwróciłam się poważnie do przyjaciółki. Rozejrzałam się i zauważyłem zdziwione i wyczekujące spojrzenia chłopców.- Na osobności. To babskie sprawy.
- O nie! To my idziemy- młody dampir zaczął ciągnąć moroja do drzwi.
- Co? Czemu?- ten zdezorientowany zaczął szybko mrugać.
Eddy złapał go za ramiona i spojrzał mu ze strachem w oczy.
- Ostatni raz, kiedy Rose powiedziała babskie sprawy, z Masonem popełniliśmy największy błąd życia. Zostaliśmy. Całe 5 godzin słuchania o okresie i narzekania, jaki to ból. 5 godzin. Za nic nie chciały nas wypuścić. Więc idziemy!- wyciąga Christiana na zewnątrz i zatrzasnął drzwi.
Zaśmiałyśmy się i usiadłyśmy na łóżku morojki.
- To o czym chciałaś pogadać?- złapała mnie za dłonie z miłością.
Wzięłam głęboki oddech, poważniejąc.
- Liss... to jest dla mnie bardzo ważne i chcę, żeby zostało między nami. Ja... Można powiedzieć, że mam chłopaka.
- Chłopaka?!- krzyknęła podekscytowana.
- Ci!- uciszyłam ją.- Nikt nie może o tym wiedzieć.
- Czemu?- popatrzyła na mnie zdziwiona.
- Bo my nie powinniśmy się kochać- spuściłam głowę. Myślałam, że łatwiej będzie mi to wydusić.
- Ale się kochacie?- unosi moją twarz za podbródek, patrząc łagodnie i z miłością w oczach.
- Tak- przygryzłam wargę.- Bardzo.
- Robiliście już to?- jej oczy zabłysły radością, a przez więź czułam jej ekscytację.
Spuściłam wzrok, czując ciepło na policzkach. Po chwili spojrzałam znów na podopieczną i przytaknęłam.
- Iiiiii!- zaczęła piszczeć i mnie przytuliła.- Jestem taka szczęśliwa. Moja mała Rose jest kobietą. No powiedz, kto jest tym szczęściarzem.
- Dymitr- szepnęłam prawie niesłyszalnie.
Przez więź czułam, że to też chce krzyknąć i w porę zakryłam jej usta
- Liss!- zganiłam ją szeptem.
- Przepraszam- powiedziała ze skruchą w moją dłoń.
Puściłam ją. Przez chwilę między nami panowała cisza.
- I co będzie dalej?- spytała, patrząc na mnie uważnie.
Wzruszyłam ramionami.
- Do końca szkoły będzie mnie uczył, a później...- westchnęłam.- Mamy plan, że on weźmie przydział ba Dworze, a ja będę tam często przyjeżdżać z tobą.
-Ehem...
W pokoju panowała cisza, lecz wciąż czułam nieugaszoną radość przyjaciółki. Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam rękę.
- No chodź tu, przytul mnie.
Morojka rzuciła się na mnie i uścisnęła mocno.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę twoim szczęściem.
- Wiem- z uśmiechem wskazałam na głowę.
- No tak- zachichotała.- Ale ja nie wiem, co ty czujesz. Opowiadaj, wszysko, od początku.
- Przygotuj się na długą opowieść.
Przez kolejną godzinę opowiadałam przyjaciółce cały nasz pokręcone związek. Czułam się jak za dawnych lat, gdy siedziałyśmy przy herbacie i mogłyśmy gadać godzinami. Teraz obie mamy obowiązki związane z przyszłością i naszych wymarzonych mężczyzn. No powiedzmy. I coraz mniej czasu dla naszej przyjaźni. Ale wiem, że i tak możemy zawsze na siebie liczyć.
- Cieszę się twoim szczęściem- przyznała, gdy skończyłam, morojka, łapiąc mnie za dłoń.- Zawsze, gdy spędzałam czas z Christianem, miałam wyrzuty sumienia, że ty gdzieś tam się włuczysz sama. Ale teraz wiem, że nie potrzebnie.- uśmiechnęła się, a w jej oczach zobaczyłam figlarne ogniki.
- No, jak widzisz, świetnie sobie radziłam- uśmiechnęłam się szeroko.- Lissa... pamiętasz, jak mówiłam, że nie chcę nic na urodziny?
- Taaak?- patrzy na mnie podejrzliwie.
- Zmieniłam zdanie- uśmiechnęłam się cwanie.
***
- Hej Towarzyszu!- skoczyłam mu na plecy, gdy tylko zamknęły się za nami drzwi od sali gimnastycznej.
- Hej- wychwyciłam w jego głosie zaskoczenie i radość.- Skąd się tu wzięłaś? Byłaś przede mną?
- Nieee- zaśmiałam się, bo zaczął obracać się, próbując mnie z siebie ściągnąć- Postanowiłam się dzisiaj wyjątkowo nie spóźnić. A po drodze zobaczyłam cię i zaczęłam się za Tobą skradać. Na prawdę mnie nie zauważyłeś?- zeskoczyłam ze strażnika.
- Na prawdę- odwrócił się do mnie ze śmiechem.
- A wiesz, co to znaczy?- uśmiechnęłam się szeroko.- że jestem coraz lepsza.
- Albo ja byłem za bardzo zamyślony- spojrzał na mnie wyzywająco, krzyżując ramiona na piersi.
Udałam, że się zastanawiam.
- Nie- stwierdziłam, po czym parsknęłam śmiechem.
Nagle uśmiech Dymitra wyraźnie zmalał, a sam Rosjanin posmutniał.
- Co się stało?- spytała zmartwiona.- Wielki strażnik boi się, że uczennica będzie lepsza?- próbując poprawić mu nastrój, szturcham go.
Pomaga, bo lekko się uśmiecha, ale nie na długo. Wystraszyłam się nie na żarty.
- Wiesz- zaczął i wziął głęboki oddech.- Jutro nie mam z tobą treningu. I przez następne dwa tygodnie. Kazali mi wyjechać na przymusowy urlop.
Odetchnęłam w duchu, ale nie pokazałam tego. Za to udałam szok i niedowierzanie.
- Co? Ale jak to? Dlaczego?- staję na przeciwko niego.
- Nie wiem- patrzy w bok, wzruszając ramionami.- kazali mi wieczorem się spakować, a z samego rana mam wsiąść do samolotu i mnie wywiozą nie wiadomo gdzie. Myślisz, że coś podejrzewają?
Pokręciłam przecząco głową.
- Lissa by o tym wiedziała- westchnęłam.- Dobrze Towarzyszu. Skoro to nasz ostatni trening na jakiś czas, to nie ma co tracić czasu. Naucz mnie tak, żebym każdemu innemu skopała tyłek.
Zaśmiał się, ale zaczęliśmy trening. Po kilku godzinach skończyliśmy. Razem wracaliśmy do dormitorium, bo Dymitr uparł się, że mnie doprowadzi. Zatrzymujemy się przed moim pokojem.
- Nie będziemy się raczej widzieć do czasu mojego wyjazdu- zaczął.- Przykro mi, że nie będzie mnie w twoje urodziny.
- Nie szkodzi. To i tak nic szczególnego- wzruszyłam ramionami.
Musiałam udawać smutek ukryty za obojętnością, gdy w środku nie mogłam się doczekać, aż mnie zobaczy w samolocie. A to nie było proste. Powinnam dostać za to przynajmniej Oscara.
- Ej, nie mów tak. Osiemnastkę ma się raz w życiu- uśmiechnął się.
- Tak jak siedemnastę, dziewiętnastkę i wszysko inne. Będziesz jeszcze miał okazję zrobić mi tort.
- No ja myślę- uśmiechnął się do mnie ciepło, a mnie przeszedł dreszcz.- Nie zamykaj drzwi.
- Przyjdziesz mnie zgwałcić przez sen?- zaśmiałam się cicho.
- Może- zawtórował mi.- A teraz idź spać. Musisz mieć siłę, żeby nie przynieść mi wstydu.
- Oczywiście trenerze- zasalutowałam mu, pocałowałam go w policzek i weszłam do pokoju.
Oparłam się o drzwi, powstrzymując śmiech. Po kilku sekundach usłyszałam jak odchodzi.
- Hej- wychwyciłam w jego głosie zaskoczenie i radość.- Skąd się tu wzięłaś? Byłaś przede mną?
- Nieee- zaśmiałam się, bo zaczął obracać się, próbując mnie z siebie ściągnąć- Postanowiłam się dzisiaj wyjątkowo nie spóźnić. A po drodze zobaczyłam cię i zaczęłam się za Tobą skradać. Na prawdę mnie nie zauważyłeś?- zeskoczyłam ze strażnika.
- Na prawdę- odwrócił się do mnie ze śmiechem.
- A wiesz, co to znaczy?- uśmiechnęłam się szeroko.- że jestem coraz lepsza.
- Albo ja byłem za bardzo zamyślony- spojrzał na mnie wyzywająco, krzyżując ramiona na piersi.
Udałam, że się zastanawiam.
- Nie- stwierdziłam, po czym parsknęłam śmiechem.
Nagle uśmiech Dymitra wyraźnie zmalał, a sam Rosjanin posmutniał.
- Co się stało?- spytała zmartwiona.- Wielki strażnik boi się, że uczennica będzie lepsza?- próbując poprawić mu nastrój, szturcham go.
Pomaga, bo lekko się uśmiecha, ale nie na długo. Wystraszyłam się nie na żarty.
- Wiesz- zaczął i wziął głęboki oddech.- Jutro nie mam z tobą treningu. I przez następne dwa tygodnie. Kazali mi wyjechać na przymusowy urlop.
Odetchnęłam w duchu, ale nie pokazałam tego. Za to udałam szok i niedowierzanie.
- Co? Ale jak to? Dlaczego?- staję na przeciwko niego.
- Nie wiem- patrzy w bok, wzruszając ramionami.- kazali mi wieczorem się spakować, a z samego rana mam wsiąść do samolotu i mnie wywiozą nie wiadomo gdzie. Myślisz, że coś podejrzewają?
Pokręciłam przecząco głową.
- Lissa by o tym wiedziała- westchnęłam.- Dobrze Towarzyszu. Skoro to nasz ostatni trening na jakiś czas, to nie ma co tracić czasu. Naucz mnie tak, żebym każdemu innemu skopała tyłek.
Zaśmiał się, ale zaczęliśmy trening. Po kilku godzinach skończyliśmy. Razem wracaliśmy do dormitorium, bo Dymitr uparł się, że mnie doprowadzi. Zatrzymujemy się przed moim pokojem.
- Nie będziemy się raczej widzieć do czasu mojego wyjazdu- zaczął.- Przykro mi, że nie będzie mnie w twoje urodziny.
- Nie szkodzi. To i tak nic szczególnego- wzruszyłam ramionami.
Musiałam udawać smutek ukryty za obojętnością, gdy w środku nie mogłam się doczekać, aż mnie zobaczy w samolocie. A to nie było proste. Powinnam dostać za to przynajmniej Oscara.
- Ej, nie mów tak. Osiemnastkę ma się raz w życiu- uśmiechnął się.
- Tak jak siedemnastę, dziewiętnastkę i wszysko inne. Będziesz jeszcze miał okazję zrobić mi tort.
- No ja myślę- uśmiechnął się do mnie ciepło, a mnie przeszedł dreszcz.- Nie zamykaj drzwi.
- Przyjdziesz mnie zgwałcić przez sen?- zaśmiałam się cicho.
- Może- zawtórował mi.- A teraz idź spać. Musisz mieć siłę, żeby nie przynieść mi wstydu.
- Oczywiście trenerze- zasalutowałam mu, pocałowałam go w policzek i weszłam do pokoju.
Oparłam się o drzwi, powstrzymując śmiech. Po kilku sekundach usłyszałam jak odchodzi.
Obudził mnie huk drzwi. Usiadłam gwałtownie.
- No dłużej tu nie mógł siedziec- odetchnęłam na głos przyjaciółki.
- Liss, co tu robisz?- złapałam się za serce- Przestraszyłaś mnie. I o kim mówisz?
- Jak to o kim? O twoim Romeo. Chyba z pół godziny tu siedział. I coś po sobie zostawił- wskazała mały pakunek na biurku.- A teraz wstawaj leniu. Trzeba cię przygotować. I mam mały dodatek do prezentu- podała mi paczkę.
- Nie trzeba było- wzięłam pudełko dość dużych rozmiarów i zaczęłam rozgrywać papier w misie.
Otworzyłam je i zobaczyłam mnóstwo ciemnej koronki. Wyciągnęłam ją i poczułam ciepłe pieczenie na policzkach. Szybko wsadziłam kreację do środka, gdzie jest więcej kompletów seksownej bielizny, a znając ją, każda bardziej skąpa od poprzedniej.
- Liss!
- Tylko powiedz mu, żeby nie porwał wszyskiego odrazu- zaśmiała się z mojej czerwonej twarzy.
- Lissa!- jeszcze bardziej czerwona złapałam poduszkę i wrzuciłam nią w morojkę.
Obie zaczęłyśmy się śmiać.
- Jeszce mi podziękujesz. No idź zobacz- wzdycha, a ja posyłam jej zdziwione spojrzenie.- Przecież widzę jak patrzysz na prezent od twojego kochasia.
- Przestań go tak nazywać- skrzywiłam się, wstając i podeszłam do biurka.
Wzięłam małe pudełeczko, owinięte w różowy papier i obwiązanę złotą wstążeczką. Ostrożnie to rozpakowałam i uniosłam wieczko. Otworzyłam szeroko usta i wyciągnęłam ostrożnie złotą bransoletkę z różą oraz literami R i D. Delikatnie położyłam ją na dłoni. Wydawała się taka krucha, drobna, jakby najmniejszy wiaterek mógł sprawić, że się rozpadnie w drobny pył. Lissa podeszła zaszokowana i zaskoczona. Wyjęła jakąś kartkę z tego pudełka i przeczytała na głos:
- " Wszystkiego najlepszego kocico, mam nadzieję, że na mój powrót będziesz gotowa i gorącą, jak wejdę w ciebie i będę się poruszał, że dostaniesz wytrysku na dwa metry. Twój gorący, spragniony Tygrys."
- O nie! Na pewno tak nie napisał!- wyrwałam jej kartkę i zaczęłam czytać, podczas gdy ona się śmiała do rozpuku.
"Żebyś zawsze o mnie pamiętała, czy będę blisko, czy daleko. Twój Twarzysz" patrzyłam na liścik i bransoletkę.
- Idiotka- zgromiłam przyjaciółką ze śmiechem i pacnęłam ją w ramie. Po chwili oboje się śmiałyśmy.
- Ale z niego romantyk- westchnęła Lissa, gdy już się uspokoiłyśmy.
- Tak. Mam szczęście. W co powinnam się ubrać?- zajrzałam do szafy
- Jesteś spakowana?
- Tak
- To idź się pomaluj, a ja zajmę się twoją garderobą- uśmiechnęła się, wpychając mnie do łazienki.
- Okey... tylko błagam, nie chcę wyglądać jak dziwka.
- Zaufaj mi- zamyka mi drzwi przed nosem.
Wzdycham i zaczynam się szykować. Wzięłam szybki prusznic i owinęłam się ręcznikiem. Zrobiłam sobie makijaż, nie za mocny, podkreślający moją urodę i kryjący niedoskonałości. Byłam tak bardzo podekscytowana, spędza tydzień w rodzinnych stronach ukochanego mężczyzny. Bez treningów, bez lekcji, bez obowiązków. Będziemy mogli poczuć się tak zwyczajnie, jak zwykli ludzie. Będę z nim spędzać każda chwilę. Na tą myśl poczułam dreszcz podniecenia. To takie... zakazane i nie realne. Musnęłam jeszcze szminką usta, cmoka do lustra i wyszłam ze spakowaną kosmetyczką. Pod ścianą stała uśmiechnięta blondynka. Podeszła i zabrała mi kosmetyczkę i wskazała w bok. Spojrzałam na łóżko i westchnęłam.
- To z twojego prezentu?- wskazałam na koronkowy komplet bielizny.
Przytaknęła głową z uśmiechem. Westchnęłam i założyłam ją. Na to dżinsowe spodnie, podkreślające mój tyłek i opinającą, rzucającą się w oczy czerwoną koszulkę z koliberem pijącym nektar z kwiata.
- Masz- podała mi czarną kurtkę z pseudo skóry.
Założyłam ją i obejrzałam się w lustrze. Zaczesałam włosy na bok, z uśmiechem.
- No, no, no. Ale z ciebie laska. Dymitr padnie- uśmiechnęła się zdecydowanie
- Tak myślisz?- uśmiechnęłam się do swojego odbicia.
- Na pewno. A teraz bierz wszyskie rzeczy i leć do swojego Tygrysa.
Założyłam na rękę bransoletkę i ścisnęłam przyjaciółkę.
- Uważaj na siebie.
- Jasne, ty też- oddała uścisk.- wesołego urlopu i urodzin.
- Dziękuję za wszysko- szepnęłam jej do ucha, wzięłam torbę i wybiegłam z pokoju.
Szybko znalazłam się na parkingu i wskoczyłam do pierwszego lepszego auta. Rzuciłam bagaż na tył samochodu, zepnęłam pasy, po czym ruszyłam z piskiem opon. Niby samolot beze mnie nie odleci, ale nie chciałam kazać Dymitrowi długo czekać. Sunęłam autostradą na największej prędkości, uderzając o kierownicę w rytm muzyki z radia. Czułam się wolna i szczęśliwa. Będziemy tylko my, razem, bez żadnego ukrywanie się. Po godzinie wyjechała na teren lotniska. Wyszłam z auta i ruszyłam prostu do samolotu. Widziałam zdziwioną twarz Dymitra w oknie i aż się uśmiechnęłam. Oddałam torbę obsłudze i weszłam do maszyny. Dumnym i pewnym siebie krokiem ruszyłam między siedzenia, prosto do strażnika, który czekał na mnie również na środku. Stanęłam dwa kroki przed nim.
- To ty?- spytał zdziwiony.
- Nie widać?- parsknęłam śmiechem.
- Oj widać- zmierzył mnie wzrokiem, po czym pokazał, że to ja mam usiąść przy oknie.
Zajęłam miejsce, a strażnik zaraz po mnie. Zapieliśmy pasy i złapaliśmy się za ręce. Po chwili znajdowaliśmy się w przestworzach i mogliśmy się odpiąć. Oparłam się głową o ramię strażnika.
- Mamy tu stu procentową prywatność- westchnęłam błogo z zamkniętymi oczami.
- Ty to wszysko zorganizowałaś?- spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Lissa. To mój prezent na osiemnaste urodziny. Jak mówisz, ma się je tylko raz i trzeba je pożądanie przeżyć.
- I wybrałaś ze mną w... właśnie, gdzie lecimy?
- Niespodzianka. Która bardzo ci się spodoba- uśmiechnęłam się do niego promiennie.
- W sumie to i tak nie ma znaczenia. Ważne, że jesteś ze mną- objął mnie i pocałował. Po chwili się odsunął i spojrzał na nasze dłonie- I widzę, że znalazłaś prezent.
- Tak! Dziękuję, jest piękna- rzuciłam się mu na szyję i ucałowałam go w policzek.- I pewnie równie droga.
- To nie ma znaczenia. Cieszę się, że ci się podoba- uśmiechnął się do mnie ciepło.
- Bardzo. Tak samo jak perspektywa naszych dwóch tygodni.
- Oj tak- przytulił mnie.
Po wielu godzinach byliśmy na miejscu. Przez cały czas musiałam ciągnąć za sobą Dymitra, bo w szoku rozglądał się dookoła. Zatrzymaliśmy się przy SUV-e na parkingu.
- Dalej ty musisz prowadzić, bo ja nie znam drogi- zaśmiałam się z jego wciąż zszokowanej miny
- Jesteśmy w Rosji- dotarło do niego.- W Nowosybirsku. I jedziemy do Bai?
- Tak. Jedziemy do Twojego domu.
- Naszego domu- ścicnął moją dłoń. Po chwili znalazłam się w jego ramionach.- Dziękuję Roza, dziękuję! Kocham Cię. To najwspanialsza rzecz, jaką mogłem od ciebie dostać. Dziękuję.
- Cieszę się twoim szczęściem. To jak?- podeszłam do auta i otworzyłam drzwi.- Pokażesz mi swoją Rosję, która kochasz?
- No dłużej tu nie mógł siedziec- odetchnęłam na głos przyjaciółki.
- Liss, co tu robisz?- złapałam się za serce- Przestraszyłaś mnie. I o kim mówisz?
- Jak to o kim? O twoim Romeo. Chyba z pół godziny tu siedział. I coś po sobie zostawił- wskazała mały pakunek na biurku.- A teraz wstawaj leniu. Trzeba cię przygotować. I mam mały dodatek do prezentu- podała mi paczkę.
- Nie trzeba było- wzięłam pudełko dość dużych rozmiarów i zaczęłam rozgrywać papier w misie.
Otworzyłam je i zobaczyłam mnóstwo ciemnej koronki. Wyciągnęłam ją i poczułam ciepłe pieczenie na policzkach. Szybko wsadziłam kreację do środka, gdzie jest więcej kompletów seksownej bielizny, a znając ją, każda bardziej skąpa od poprzedniej.
- Liss!
- Tylko powiedz mu, żeby nie porwał wszyskiego odrazu- zaśmiała się z mojej czerwonej twarzy.
- Lissa!- jeszcze bardziej czerwona złapałam poduszkę i wrzuciłam nią w morojkę.
Obie zaczęłyśmy się śmiać.
- Jeszce mi podziękujesz. No idź zobacz- wzdycha, a ja posyłam jej zdziwione spojrzenie.- Przecież widzę jak patrzysz na prezent od twojego kochasia.
- Przestań go tak nazywać- skrzywiłam się, wstając i podeszłam do biurka.
Wzięłam małe pudełeczko, owinięte w różowy papier i obwiązanę złotą wstążeczką. Ostrożnie to rozpakowałam i uniosłam wieczko. Otworzyłam szeroko usta i wyciągnęłam ostrożnie złotą bransoletkę z różą oraz literami R i D. Delikatnie położyłam ją na dłoni. Wydawała się taka krucha, drobna, jakby najmniejszy wiaterek mógł sprawić, że się rozpadnie w drobny pył. Lissa podeszła zaszokowana i zaskoczona. Wyjęła jakąś kartkę z tego pudełka i przeczytała na głos:
- " Wszystkiego najlepszego kocico, mam nadzieję, że na mój powrót będziesz gotowa i gorącą, jak wejdę w ciebie i będę się poruszał, że dostaniesz wytrysku na dwa metry. Twój gorący, spragniony Tygrys."
- O nie! Na pewno tak nie napisał!- wyrwałam jej kartkę i zaczęłam czytać, podczas gdy ona się śmiała do rozpuku.
"Żebyś zawsze o mnie pamiętała, czy będę blisko, czy daleko. Twój Twarzysz" patrzyłam na liścik i bransoletkę.
- Idiotka- zgromiłam przyjaciółką ze śmiechem i pacnęłam ją w ramie. Po chwili oboje się śmiałyśmy.
- Ale z niego romantyk- westchnęła Lissa, gdy już się uspokoiłyśmy.
- Tak. Mam szczęście. W co powinnam się ubrać?- zajrzałam do szafy
- Jesteś spakowana?
- Tak
- To idź się pomaluj, a ja zajmę się twoją garderobą- uśmiechnęła się, wpychając mnie do łazienki.
- Okey... tylko błagam, nie chcę wyglądać jak dziwka.
- Zaufaj mi- zamyka mi drzwi przed nosem.
Wzdycham i zaczynam się szykować. Wzięłam szybki prusznic i owinęłam się ręcznikiem. Zrobiłam sobie makijaż, nie za mocny, podkreślający moją urodę i kryjący niedoskonałości. Byłam tak bardzo podekscytowana, spędza tydzień w rodzinnych stronach ukochanego mężczyzny. Bez treningów, bez lekcji, bez obowiązków. Będziemy mogli poczuć się tak zwyczajnie, jak zwykli ludzie. Będę z nim spędzać każda chwilę. Na tą myśl poczułam dreszcz podniecenia. To takie... zakazane i nie realne. Musnęłam jeszcze szminką usta, cmoka do lustra i wyszłam ze spakowaną kosmetyczką. Pod ścianą stała uśmiechnięta blondynka. Podeszła i zabrała mi kosmetyczkę i wskazała w bok. Spojrzałam na łóżko i westchnęłam.
- To z twojego prezentu?- wskazałam na koronkowy komplet bielizny.
Przytaknęła głową z uśmiechem. Westchnęłam i założyłam ją. Na to dżinsowe spodnie, podkreślające mój tyłek i opinającą, rzucającą się w oczy czerwoną koszulkę z koliberem pijącym nektar z kwiata.
- Masz- podała mi czarną kurtkę z pseudo skóry.
Założyłam ją i obejrzałam się w lustrze. Zaczesałam włosy na bok, z uśmiechem.
- No, no, no. Ale z ciebie laska. Dymitr padnie- uśmiechnęła się zdecydowanie
- Tak myślisz?- uśmiechnęłam się do swojego odbicia.
- Na pewno. A teraz bierz wszyskie rzeczy i leć do swojego Tygrysa.
Założyłam na rękę bransoletkę i ścisnęłam przyjaciółkę.
- Uważaj na siebie.
- Jasne, ty też- oddała uścisk.- wesołego urlopu i urodzin.
- Dziękuję za wszysko- szepnęłam jej do ucha, wzięłam torbę i wybiegłam z pokoju.
Szybko znalazłam się na parkingu i wskoczyłam do pierwszego lepszego auta. Rzuciłam bagaż na tył samochodu, zepnęłam pasy, po czym ruszyłam z piskiem opon. Niby samolot beze mnie nie odleci, ale nie chciałam kazać Dymitrowi długo czekać. Sunęłam autostradą na największej prędkości, uderzając o kierownicę w rytm muzyki z radia. Czułam się wolna i szczęśliwa. Będziemy tylko my, razem, bez żadnego ukrywanie się. Po godzinie wyjechała na teren lotniska. Wyszłam z auta i ruszyłam prostu do samolotu. Widziałam zdziwioną twarz Dymitra w oknie i aż się uśmiechnęłam. Oddałam torbę obsłudze i weszłam do maszyny. Dumnym i pewnym siebie krokiem ruszyłam między siedzenia, prosto do strażnika, który czekał na mnie również na środku. Stanęłam dwa kroki przed nim.
- To ty?- spytał zdziwiony.
- Nie widać?- parsknęłam śmiechem.
- Oj widać- zmierzył mnie wzrokiem, po czym pokazał, że to ja mam usiąść przy oknie.
Zajęłam miejsce, a strażnik zaraz po mnie. Zapieliśmy pasy i złapaliśmy się za ręce. Po chwili znajdowaliśmy się w przestworzach i mogliśmy się odpiąć. Oparłam się głową o ramię strażnika.
- Mamy tu stu procentową prywatność- westchnęłam błogo z zamkniętymi oczami.
- Ty to wszysko zorganizowałaś?- spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Lissa. To mój prezent na osiemnaste urodziny. Jak mówisz, ma się je tylko raz i trzeba je pożądanie przeżyć.
- I wybrałaś ze mną w... właśnie, gdzie lecimy?
- Niespodzianka. Która bardzo ci się spodoba- uśmiechnęłam się do niego promiennie.
- W sumie to i tak nie ma znaczenia. Ważne, że jesteś ze mną- objął mnie i pocałował. Po chwili się odsunął i spojrzał na nasze dłonie- I widzę, że znalazłaś prezent.
- Tak! Dziękuję, jest piękna- rzuciłam się mu na szyję i ucałowałam go w policzek.- I pewnie równie droga.
- To nie ma znaczenia. Cieszę się, że ci się podoba- uśmiechnął się do mnie ciepło.
- Bardzo. Tak samo jak perspektywa naszych dwóch tygodni.
- Oj tak- przytulił mnie.
Po wielu godzinach byliśmy na miejscu. Przez cały czas musiałam ciągnąć za sobą Dymitra, bo w szoku rozglądał się dookoła. Zatrzymaliśmy się przy SUV-e na parkingu.
- Dalej ty musisz prowadzić, bo ja nie znam drogi- zaśmiałam się z jego wciąż zszokowanej miny
- Jesteśmy w Rosji- dotarło do niego.- W Nowosybirsku. I jedziemy do Bai?
- Tak. Jedziemy do Twojego domu.
- Naszego domu- ścicnął moją dłoń. Po chwili znalazłam się w jego ramionach.- Dziękuję Roza, dziękuję! Kocham Cię. To najwspanialsza rzecz, jaką mogłem od ciebie dostać. Dziękuję.
- Cieszę się twoim szczęściem. To jak?- podeszłam do auta i otworzyłam drzwi.- Pokażesz mi swoją Rosję, która kochasz?
Jestem jedynaczką. Bardzo szybko się zaprzyjaźniłam. W przyszłości chcę zostać architektką wnętrz i jestem w trakcie studiów na ten właśnie zawód. Mam dwa szynszyle o imionach Miluś i Dino.
sobota, 27 stycznia 2018
Na wieczność
Siedzę w tym apartamencie nie wiadomo ile, nie wiadomo po co i nie wiadomo jakim cudem jeszcze żyję. A nie. To ostanie wiadomo. Żeby mnie przemienić. Ha! Dobre sobie. Nigdy nie stanę się dobrowolnie strzygą. Może pomarzyć. Więc mógłby mnie normalnie zabić, a nie sobie jeszcze jakieś nadzieje robi. Strzygą w ogóle jakieś ma? A czy to ma znaczenie? Straciłam mojego Towarzysza i już nigdy go nie odzyskam. Moje przemyślenie przerwało wejście Dymitra do pokoju.
- I jak, Roza, zmieniłaś zdanie?- spytał z cwanym uśmiechem.
Prychnęłam.
- Nie i nie zamierzam - powiedziałam hardo.
- Czemu tak uparcie przy tym trwasz? Pomyśl o zaletach tego.
- No, bo nie ma to jak być mordercą pozbawionym sumienia - zaśmiałam się bez kszty radości.
Zmrużył oczy
- Nie nazwał bym się mordercą. Po prostu próbuję przetrwać. Pomysł tylko- usiadł na kanapie, gdzie siedziałam z podkulonymi nogami.- Ty i ja, na zawsze razem. Przejmiemy władzę, albo uciekniemy stąd. Nic nie będzie już stało na przeszkodzie naszego związki.
- Nie mogę być z kimś, kto mnie nie kocha - fuknęłam.
- Roza, może nie dam ci miłości, ale gdy już będziesz strzygą, to nie będzie mało dla ciebie znaczenia. A pragnę Cię z równą siłą co zawsze. Będziesz silna, niezależna. Nikogo nie będziesz musiała bronić, za nikogo odpowiadać. A razem będziemy niepokonani. Zrozumiesz, że bycie strzygą nie jest złe. Wszyscy to wyolbrzymiają, bo nie znają prawdy. A ja jestem w stanie ci ją pokazać. Jestem taki sam. Nadal. Tylko mądrzejszy. Dotychczas pili z Ciebie, teraz ty będziesz mogła pić z innych. Będziesz najlepszą strzygą, na zawsze ze mną. Ty i ja. Wieczne. Niczego ci nie zabraknie, będziesz królową.
- A przyjaciele?- pytam niepewnie.
Nie powiem, kuszące, ale nie! Nie mogę! Nie zostawię Lissy.
- Przyjaciele - prychnął.- Jacy? Wasylisa, która sobie spokojnie siedzi w akademii, albo baluje na dworze? To jest miłość? Ty narażasz się, przez cały świat do mnie jechałaś, zawsze jesteś w stanie wszysko dla mnie i Lissy poświęcić. A ona nie dość, że nie pojechała z Tobą, to jeszcze chciała cię siłą zatrzymać. Ja nagrodzę cię Roza. Przyłącz się do mnie, zostań moją królową. - wyciągnął do mnie rękę, patrząc na mnie wyczekująco.
Już chciałam prychnąć i zaprotestować, ale się powstrzymałam. Może ma rację. On by nigdy tak nie zrobił na jej miejscu. By mnie wspierał, doradzał, pojechał ze mną. Zawsze był, gdy go potrzebowałam. Dalej jest, dba o mnie, mam wszysko co najlepsze. Czy mam jeszcze kogoś, po za nim? Lissa nawet się o mnie nie troszczy, tylko o to, czy będzie mieć strażniczkę, która odbierze jej mrok. Nie zastanawia się co u mnie, czy żyję. Ani razu nie zadzwoniła. Ma nową przyjaciółkę. W tym czasie Dymitr mnie znalazł, wziął tutaj i chroni przed innymi strzygami. Chce mnie przemienić. Bym była na zawsze z nim. Czy to będzie lepsze? Nie wiem. Będzie inne. Co mam do stracenia? Duszę, która jest pusta, odkąd straciłam tego mężczyznę. Patrzę na niego i widzę te same oczy, tylko małe, czerwone obwódki, ale czy to ważne? Te same włosy, to samo ciało. Nie myślą co robię, wyciągnęłam dłoń i pogłaskałam go po chłodnym policzku, aż do włosów. Przymknąć oczy i zamruczał. Kiedy je otworzył, nie widziałam miłości. Ale już to mnie nie obchodziło. Miał rację, cholerną rację. Jest moim wszystkim i jeśli go nie będzie, nie będę miała nic. Albo mogę mieć go na wieczność dla siebie.
- Zgadzam się - powiedziałam pewnie.- Chcę, żebyś mnie przemienił.
- Dobrze Roza - uśmiechnął się. - Chodź do mnie.
Na czworakach podeszłam do niego i usiadłam między jego nogami, opierając się plecami o jego tors. Zadrżałam, gdy odgarniając mi włosy z szyi, musnął opuszkami palców moją skórę. Serce przyspieszyło swój rytm. Teraz już nie ma odwrotu. Bałam się tego, ale już podjęłam decyzję. Poczułam jego chłodny oddech i zamknęłam oczy. Przeszył mnie ból, który natychmiast zamienił się na przyjemność. To było cudowne. Choć pił moja krew już od jakiegoś czasu, wciąż tak samo na mnie działało. To było tysiąc razy silniejsze od ugryzienia moroja. Endorfiny całkowicie przejęły władzę nad moim umysłem. Po woli zaczęłam tracić kontrakt z rzeczywistością, aż nie pochłonęła mnie ciemność.
- I jak, Roza, zmieniłaś zdanie?- spytał z cwanym uśmiechem.
Prychnęłam.
- Nie i nie zamierzam - powiedziałam hardo.
- Czemu tak uparcie przy tym trwasz? Pomyśl o zaletach tego.
- No, bo nie ma to jak być mordercą pozbawionym sumienia - zaśmiałam się bez kszty radości.
Zmrużył oczy
- Nie nazwał bym się mordercą. Po prostu próbuję przetrwać. Pomysł tylko- usiadł na kanapie, gdzie siedziałam z podkulonymi nogami.- Ty i ja, na zawsze razem. Przejmiemy władzę, albo uciekniemy stąd. Nic nie będzie już stało na przeszkodzie naszego związki.
- Nie mogę być z kimś, kto mnie nie kocha - fuknęłam.
- Roza, może nie dam ci miłości, ale gdy już będziesz strzygą, to nie będzie mało dla ciebie znaczenia. A pragnę Cię z równą siłą co zawsze. Będziesz silna, niezależna. Nikogo nie będziesz musiała bronić, za nikogo odpowiadać. A razem będziemy niepokonani. Zrozumiesz, że bycie strzygą nie jest złe. Wszyscy to wyolbrzymiają, bo nie znają prawdy. A ja jestem w stanie ci ją pokazać. Jestem taki sam. Nadal. Tylko mądrzejszy. Dotychczas pili z Ciebie, teraz ty będziesz mogła pić z innych. Będziesz najlepszą strzygą, na zawsze ze mną. Ty i ja. Wieczne. Niczego ci nie zabraknie, będziesz królową.
- A przyjaciele?- pytam niepewnie.
Nie powiem, kuszące, ale nie! Nie mogę! Nie zostawię Lissy.
- Przyjaciele - prychnął.- Jacy? Wasylisa, która sobie spokojnie siedzi w akademii, albo baluje na dworze? To jest miłość? Ty narażasz się, przez cały świat do mnie jechałaś, zawsze jesteś w stanie wszysko dla mnie i Lissy poświęcić. A ona nie dość, że nie pojechała z Tobą, to jeszcze chciała cię siłą zatrzymać. Ja nagrodzę cię Roza. Przyłącz się do mnie, zostań moją królową. - wyciągnął do mnie rękę, patrząc na mnie wyczekująco.
Już chciałam prychnąć i zaprotestować, ale się powstrzymałam. Może ma rację. On by nigdy tak nie zrobił na jej miejscu. By mnie wspierał, doradzał, pojechał ze mną. Zawsze był, gdy go potrzebowałam. Dalej jest, dba o mnie, mam wszysko co najlepsze. Czy mam jeszcze kogoś, po za nim? Lissa nawet się o mnie nie troszczy, tylko o to, czy będzie mieć strażniczkę, która odbierze jej mrok. Nie zastanawia się co u mnie, czy żyję. Ani razu nie zadzwoniła. Ma nową przyjaciółkę. W tym czasie Dymitr mnie znalazł, wziął tutaj i chroni przed innymi strzygami. Chce mnie przemienić. Bym była na zawsze z nim. Czy to będzie lepsze? Nie wiem. Będzie inne. Co mam do stracenia? Duszę, która jest pusta, odkąd straciłam tego mężczyznę. Patrzę na niego i widzę te same oczy, tylko małe, czerwone obwódki, ale czy to ważne? Te same włosy, to samo ciało. Nie myślą co robię, wyciągnęłam dłoń i pogłaskałam go po chłodnym policzku, aż do włosów. Przymknąć oczy i zamruczał. Kiedy je otworzył, nie widziałam miłości. Ale już to mnie nie obchodziło. Miał rację, cholerną rację. Jest moim wszystkim i jeśli go nie będzie, nie będę miała nic. Albo mogę mieć go na wieczność dla siebie.
- Zgadzam się - powiedziałam pewnie.- Chcę, żebyś mnie przemienił.
- Dobrze Roza - uśmiechnął się. - Chodź do mnie.
Na czworakach podeszłam do niego i usiadłam między jego nogami, opierając się plecami o jego tors. Zadrżałam, gdy odgarniając mi włosy z szyi, musnął opuszkami palców moją skórę. Serce przyspieszyło swój rytm. Teraz już nie ma odwrotu. Bałam się tego, ale już podjęłam decyzję. Poczułam jego chłodny oddech i zamknęłam oczy. Przeszył mnie ból, który natychmiast zamienił się na przyjemność. To było cudowne. Choć pił moja krew już od jakiegoś czasu, wciąż tak samo na mnie działało. To było tysiąc razy silniejsze od ugryzienia moroja. Endorfiny całkowicie przejęły władzę nad moim umysłem. Po woli zaczęłam tracić kontrakt z rzeczywistością, aż nie pochłonęła mnie ciemność.
***
Obudziłam się na czymś miękkim. Coś się zmieniło. Słyszałam nowe dźwięki, czułam intensywniejsze zapachy, w tym zapach krwi. Otworzyłam oczy, biorąc głęboki oddech. Gardło miałam suche, jakbym tydzień nic nie piła. Odwróciła się na bok i zaczęłam kaszleć. Wzrokiem szybko odszukałam szklankę z czerwoną cieczą i wypiłam ją jednym haustem. Z ulgą usiadłam na łóżku, jednak wciąż było mi mało. Zaczęłam instynktownie szukać pożywienie. Dopiero teraz zauważyłam obok Bielikowa z chytrym uśmiechem, jednak olałam go. Wiedziałam, że gdzieś tu znajdę więcej krwi. Weszła do salonu, gdzie znalazłam to, co szukałam. W rogu siedziała wystraszona morojka. Nie trudziłam się na żadne pogaduszki, po prostu w szybkim tempie znalazłam się przy niej i wbiłam zęby w jej gardło, rozrywając je. Kw ciekła mi po brodzie, gdy wypijałam z niej życie. Gdy skończyłam, rzuciłam ciało w kąt i otarłam usta. Przeklnęłam głośno. Pobrudziłam ulubioną bluzkę. Odwróciła się, słysząc za sobą oklaski. W przejściu między salonem, a sypialnią o framugę opierał się Dymitr. Dopiero teraz mu się przejrzałam dokładniej. Nie czułam miłości, ale pożądanie jak najbardziej. Podeszłam do niego kocim krokiem, z kusicielskim uśmiechem. Złapał mnie za biodra, gdy tylko podeszłam i położyłam dłonie na jego torsie.
- I jak ci się podoba nowe, lepsze życie, Roza? - zamruczał, całując mnie po szyi.
- Cudownie - szepnęłam mu do ucha. - Ale chyba trochę za mało mi jeszcze wrażeń.
- Czego chcesz jeszcze od nie życia, skarbie?
- Ciebie we mnie- wzdycham z przyjemności, dając mu lepszy dostęp. - Za dużo czasu minęło pod naszego pierwszego razu.
- Też tak sądzę.
Podniósł mnie i zniósł do sypialni. To było coś cudownego. Tyle emocji, namiętności, czystego pożądania i zero delikatności. Jednak na tym się nie skończyło. Wciąż było mi go mało. Uprawialiśmy sex wszędzie, gdzie się dało. Raz on dominował, raz ja. I tak przez cały dzień. Nie zważając na nic. To był nasz czas, który wszysko wynagrodził. Po wielu godzinach, w końcu postanowiliśmy zakończyć zabawę. Znaczy na teraz. Dymitr jest tak świetny w łóżku, że jeszcze do tego wrócimy.
- Teraz Roza, musimy iść do Galiny - oświadczył Dymitr, gdy się ubieraliśmy.
- Nic nie musimy - prychnęłam rozzłoszczona. - Sam mówiłeś, że przejmiemy tu władzę. Pozwolisz, że zacytuję "razem będziemy niepokonani". Jestem niezależna i to ja decyduję, z kim się będę spotkać. I na pewno nie będzie to teraz Galina - usiadłam na kanapie i włączyłam telewizję.
- Roza - stanął za mną i zaczął masować mi ramiona.- Jeszcze ją zabjemy. Ale na razie musimy być jej posłuszni, kocico. Inaczej to dla nas to się źle skończy.
Westchnęłam i wstałam.
- Niech ci będzie - warknęłam.- Ale następnym razem nie będę tak potulna.
Idę do drzwi i nie czekając na Bielikowa wychodzę. Po chwili mnie dogania i obejmuje ramieniem. Wszystkie strzygi płci męskiej oglądali się za mną, ale szybko odwracali wzrok, gdy Dymitr na nich warczał. Bardzo łechtało to moje ego. Uśmiechnęła się, poprawiając sobie biust i zaczęłam bardzuej kręcić biodrami. Mężczyźni ślinili się na mój widok, a kobiety pękały z zazdrości. No i mój mentor. Przyciągnął mnie bliżej siebie, kładąc dłoń na moim biodrze.
- Coś nie tak, skarbie? - spytałam przesłodzonym głosem.
- Nie, skądże- mruknął tym samym głosem z sarkazmem.
- To dobrze- uśmiechnąłem się.
- I jak ci się podoba nowe, lepsze życie, Roza? - zamruczał, całując mnie po szyi.
- Cudownie - szepnęłam mu do ucha. - Ale chyba trochę za mało mi jeszcze wrażeń.
- Czego chcesz jeszcze od nie życia, skarbie?
- Ciebie we mnie- wzdycham z przyjemności, dając mu lepszy dostęp. - Za dużo czasu minęło pod naszego pierwszego razu.
- Też tak sądzę.
Podniósł mnie i zniósł do sypialni. To było coś cudownego. Tyle emocji, namiętności, czystego pożądania i zero delikatności. Jednak na tym się nie skończyło. Wciąż było mi go mało. Uprawialiśmy sex wszędzie, gdzie się dało. Raz on dominował, raz ja. I tak przez cały dzień. Nie zważając na nic. To był nasz czas, który wszysko wynagrodził. Po wielu godzinach, w końcu postanowiliśmy zakończyć zabawę. Znaczy na teraz. Dymitr jest tak świetny w łóżku, że jeszcze do tego wrócimy.
- Teraz Roza, musimy iść do Galiny - oświadczył Dymitr, gdy się ubieraliśmy.
- Nic nie musimy - prychnęłam rozzłoszczona. - Sam mówiłeś, że przejmiemy tu władzę. Pozwolisz, że zacytuję "razem będziemy niepokonani". Jestem niezależna i to ja decyduję, z kim się będę spotkać. I na pewno nie będzie to teraz Galina - usiadłam na kanapie i włączyłam telewizję.
- Roza - stanął za mną i zaczął masować mi ramiona.- Jeszcze ją zabjemy. Ale na razie musimy być jej posłuszni, kocico. Inaczej to dla nas to się źle skończy.
Westchnęłam i wstałam.
- Niech ci będzie - warknęłam.- Ale następnym razem nie będę tak potulna.
Idę do drzwi i nie czekając na Bielikowa wychodzę. Po chwili mnie dogania i obejmuje ramieniem. Wszystkie strzygi płci męskiej oglądali się za mną, ale szybko odwracali wzrok, gdy Dymitr na nich warczał. Bardzo łechtało to moje ego. Uśmiechnęła się, poprawiając sobie biust i zaczęłam bardzuej kręcić biodrami. Mężczyźni ślinili się na mój widok, a kobiety pękały z zazdrości. No i mój mentor. Przyciągnął mnie bliżej siebie, kładąc dłoń na moim biodrze.
- Coś nie tak, skarbie? - spytałam przesłodzonym głosem.
- Nie, skądże- mruknął tym samym głosem z sarkazmem.
- To dobrze- uśmiechnąłem się.
Nagle poczułam jego dłoń na tyłku.
- Nie zapędzasz się?- warknęłam, zabierając ją, ale po chwili znowu się tam pojawiła.
Strzyga wzmocniła uścisk.
- Jesteś moja i będę robił z Tobą co mi się podoba.
- Hola hola kowboju- zatrzymałam się i odwróciłam się w jego stronę, tworząc dystans między nami przez położenie dłoni na jego torsie.- To, że mnie przemieniłeś i że pieprzyliśmy się cały dzień nie czyni cię moim właścicielem. Jestem strzygą, jestem wolna i mogę robić co chcę.
- Hola hola kowboju- zatrzymałam się i odwróciłam się w jego stronę, tworząc dystans między nami przez położenie dłoni na jego torsie.- To, że mnie przemieniłeś i że pieprzyliśmy się cały dzień nie czyni cię moim właścicielem. Jestem strzygą, jestem wolna i mogę robić co chcę.
Cofnął się dwa kroki ze skrzyżowanymi rękoma na piesi i uśmiechnął się cwanie. Nie takiej reakcji się spodziewałam. Przybrałam pozycję obronną.
- Skoro ty jesteś wolna, to ja też i też mogę robić co chcę?- zapytał.
- Tak?- odpowiedziałam nie pewna, do czego zmierza.
- Czyli nie pogniewasz się, jak tą noc siedzę z Adele?
- Słucham?!- ryknęłam.- Słuchaj no! Może jesteś strzygą, możemy robić co chcemy, ale jak tylko zobaczę cię z inną kobietą, zabije was bez zawahania. Oboje.
- Ciekawe- zaśmiał się.
Właśnie w tym momencie korytarzem szła strzyga. Kiedyś musiała być dampirzycą. Seksowną dampirzycą. Miała długie, czarne włosy, opadające miękkimi falami na jej plecy, które w dużej mierze pewne odsłaniała bluzka. Jej zaukrąglenia były takie, jakie powinny być i jesz bezwstydnie kołysały się przy każdym jej ruchu. No koszmar. W odsłoniętym pempku widniał kolczyk. A najgorsze, że Dymitr nie mógł od niej oderwać wzroku. To na mnie ma tak patrzeć! Gdy nas mijała, przyciągnął ją i pocałował namiętnie. A ona jeszcze oddała pieszczotę. No tego to za dużo! Wściekła złapała ja za włosy i z całej siły pociągnęłam, wyrywając jej głowę. Ciało strzygi opadło sztywne na ziemię, a głowę rzuciłam zaraz obok i zdeptałam. Rzuciłam ostre spojrzenie na Rosjanina, który uśmiechał się triumfalnie.
- To było ostrzeżenie- warknęłam jeszcze i ruszyłam przed siebie.
- To jak nie chesz, żebym wzbudzał twoja zazdrość, to ty nie wzbudzaj mojej- dogonił mnie.
- Jesteś o mnie zazdrosny?- zakpiłam, uśmiechając się.
- A ty nie?- na jego twarzy pojawiła się konsternacja
- Ja tylko dbam o to co moje - prychnęłam.
- Czyli, że Ty nie jesteś moja, a ja jestem twój?
- Słuchaj.- zatrzymałam się przed nim.- Przemieniłeś mnie, dlatego, że chciałam cię mieć tylko dla siebie i ty chciałeś mnie mieć. Jakbyś nie chciał, masz tu mnóstwo strzyg. Ale na to wychodzi, że najbardziej chesz mnie. Ale to nie znaczy, że ja nie mogę szukać czegoś u innych.
- Jak dla mnie to właśnie to znaczy. Ciałem cię mieć na zawsze tylko dla siebie. A u innych nie masz co szukać, bo nic lepszego nie znajdziesz.
- Wiesz, zawsze można to sprawdzić.
Nagle zostałam przyszpilona do ściany i zmuszona do patrzenia w czerwone oczy Rosjanina.
- Nie przeginaj smarkulo. Jeśli chesz zostać tu razem ze mną i rządzić, to masz się mnie słuchać. Przemieniłem cię, powinnaś być wdzięczna, a nie się jeszcze stawiasz. Od teraz masz być grzeczna - warknął i pociągnął mnie za sobą.
Szłam za nim naburmuszona. Co za buc! "Od teraz masz być grzeczna" Pff... I czego jeszcze. Przemienił mnie, to niech się teraz męczy. W końcu doszliśmy do wielkich drzwi. Dymitr zatrzymał się i spojrzał na mnie. Wciąż byłam zła i on dobrze o tym wiedział. Przetarł twarz dłońmi. Zapukał do drzwi i spojrzał na mnie.
- Roza, błagam Cię. Z Galiną nie ma żartów, ona nie będzie tak wyrozumiała dla ciebie jak ja. Nie popuści żadnej zniewagi. Proszę Cię, nie narób nam kłopotów. Już samo to, że mogłem cię przemienić, było aktem łaski z jej strony. Musisz być posłuszna. Ten jeden raz schowaj dumę do kieszeni. Później pójdziemy na polowanie i będziesz mogła się wyżyć. Ale teraz błagam Cię, zachowuj się.
Westchnęłam. Z pokoju doszło nas obojętne "wejść"
- Niech ci będzie. Ale jeśli mnie sprowokuje, nie ręczę za siebie- ostrzegłam i otworzyłam drzwi.
Próg przekroczyłam dumnie, z uniesioną głową. Gdy tylko Galina mnie zobaczyła, wstała z uśmiechem.
- A więc to ty jesteś tą dampirzycą, o którą Dimka tak walczył?- spytała, obchodząc mnie dookoła i oglądając jak jakiś nowy nabytek.- Wyglądasz nawet nieźle, masz styl, a już po samej twojej minie widać, że nie dajesz sobie w kaszę dmuchać. Nie jesteś za wysoka, ale pozory czasem mylą. Słyszałam, że dobrze walczysz - znowu stanęła przede mną.- Zaatakuj mnie!
- Z przyjemnością - uśmiechnęła się i rzuciłam na nią.
To był ten czas. Teraz ją zniszczę. Jednak już po dziesięciu minutach, okazało się, że szybciej ona zniszczy mnie. Stałam pod ścianą bez możliwości ruchu, uwięziona przez strzygę. Puściła mnie, a ja upokożona wróciłam na poprzednie miejsce.
- Bardzo dobrze. Jesteś naprawdę świetna. Rzadło zdarza się tak dobry przeciwnik. Wyśmienicie, że mam Cię w swoich szeregach.
- Przecież cię nie pokonałam- nie rozumiałam.
- Och dziecko - zaśmiała się kpiąco.- Nikt mnie nigdy nie pokonał.
- Nawet Dymitr?- otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
- Nawet on. W końcu sama go kiedyś szkoliłam. A do tego jestem strzygą od kilku dobrych lat. Ale nie martw się, jak na strzygę, która ma kilka godzin jesteś naprawdę silna. A teraz możecie odejść- usiadła znowu na fotelu i wróciła do swoich spraw tak, jakby nad tu w ogóle nie było.
Dymitr złapał mnie za ramię i wyciągnął z pokoju. Zaczął biec, łącząc nasze dłonie, a ja za nim. To take cudowne, czułam się, jakbym leciała. Moje nogi same niosły mnie, omijając wszelkie przeszkody. Zrównałam się z Rosjaninem i w oka mgnieniu znaleźliśmy się na dworze, ale nie zwolniliśmy. Tym razem on biegł trochę z przodu, prowadząc mnie przez labirynt, a ja starała się zapamiętać każdy zakręt. W końcu znaleźliśmy się na w lesie i dopiero teraz zaczęła się zabawa. Dymitr puścił mnie i zaczął biec szybciej. Chociaż starałam się, on oddalał się coraz bardziej. Gdy straciłam go z oczu, ztrzymałam się na polanie, nie mając pojęcia gdzie pobiegł . Uspokoiłam się i użyłam swoich zmysłów. Nie słyszałam nic prócz szelestu liści na wietrze i nocnych zwierząt. Gdzieś w oddali szumiał jeszcze strumyk, ale to bardzo cicho. Postanowiłam złapać jego zapach. Wyciągnęłam powietrze i uderzyło we mnie setki zapachów. Drzew, krzaków, ziół, kwiatów, zwierząt, ziemi i mchu. Oraz ta jedna, charakterystyczna woń. Z uśmiechem zaczęłam za nią podążać. Biegłam, rozkoszując się nocą, omijałam przeszkody i rejestrowałem wszystkie bodźce naokoło. Życie strzygi jest cudowne. Ale ja byłam głupia. Nagle zgubiłam trop. Znowu się zatrzymałam i zacząłem rozglądać, jednak to nic mi nie dało. Nagle usłyszałam trzask nad sobą. Spojrzałam w górę i zobaczyłam na drzewie Dymitra. Zdążyłam zrobić unik, dzięki czemu skoczył jakieś pół metra ode mnie. Zaczęliśmy walkę. Wymieniliśmy na wzajem ciosy i się broniliśmy. Ktoś z boku mógł nad porównać do walczących lwów o podobnej sile i zręczności. Nikt nie był lepszy. Byliśmy na równi. Jednak mimo wszysko byłam młodą strzygą, jeszcze nie umiałam do końca panować nad swoimi zdolnościami, nad swoim ciałem. To ja popełniłam błąd i po chwili już stałam przygwożdżona do drzewa. Jednak nie podałam się. Została mi ostania broń w walce z Rosjaninem i postanowiłam ją wykorzystać. Pocałowałam go. Nikogo chyba nie zdziwi to, że oddał pocałunek, poluźniając uścisk. Dłonie zrzuciłam mu na kark, bawiąc się jego włosami, a on swoją jedną dłoń, przeniósł na moje biodro. Wykorzystałam tą chwilę nieuwagi, no bo po to ją stworzyłam. Zjechała dłonią w dół, zabrałam jego z mojej tali i załapałam za nią Dymitra. Wzmocniłam uścisk i po chwili zrobiłam dźwignię, powalając go na ziemię. Szybko usiadłam mu na biodrach, a ręce przyszpiliłam mu w nadgarstkach do ziemi. Uśmiechnęłam się triumfalnie.
- Proszę, proszę, oto już drugi raz pokonałam wielkiego wojownika, Dymitra Bielikow.
- A policzyć ci, ile razy ja Cię pokonałam? - uśmiechnął się chytrze, a mi miną zrzedła.
- Nie musisz - warknęłam. Jednak po chwili się nad czymś zastanowiła i przybrałam zalotną minę.- Czy mam rozumieć, że znowu będziesz moim mentorem, Towarzyszu?
- Tak - uśmiechnął się zadziornie.
- Ale czy to nie oznacza, że nie powinno łączyć nas nic po za treningami?- pochyliłam się bliżej jego ust, ocierając się o jego męskość.
Jęknął, patrząc na mnie z czystym pożądaniem. Pochyliłam się i złapałam zębami za wargę rosjanina, ciągnąć ją. Kolejny jęk. Zaczynam całować go po szczęście, a późnej po szyi, jednocześnie unosząc jego bluzkę do góry.
- Co robisz?- spytał, przez śmiech.- A co z polowaniem?
On sam zaczął mnie rozbierać. Jego zimny dotyk rozpalał mnie.
- Jeśli zaraz mnie nie przelecisz, jest dość duże prawdopodobieństwo, że zgwałcę swoją przyszłą ofiarę.
Jeszcze raz się zaśmiał i obrucił nas tak, że to ją byłam na dole. Całował mnie po szyi, jeżdżąc dłońmi wzdłuż mojej talii. Szybko pozbyliśmy się naszych ubrań lecz jeszcze się nie złączyliśmy. Dymitr zaczął się nade mną zlecać. Sprawiało mi to dużo przyjemności i podniecało, jednak przypominało mi jak daleko jestem od szczytu.
- Dymitr - sapnęłam.- Błagam!
- O co Roza?- czułam, że się uśmiecha.
- Zrób to!- jęczałam.- Teraz.
Uśmiechnął się całując moją szyję, po czym wszedł we mnie niespodziewanie. Jęknęłam przeciągle, zamykając oczy i odchylając głowę. Po chwil westchnęłam i próbowałam uspokoić szybki oddech. Jednak wtedy zaczął się we mnie poruszać, a każdy jego ruch wywoływał nasze jęki. Cale moje ciało płonęło zywym ogniem, wywołanym przez jego dotyk. Zaciskałam się na nim boleśnie, pragnąc spełnienia. On Napierała na mnie coraz mocniej i szybciej, sapiąc. Oboje szczytowaliśmy w tym samym czasie, krzycząc swoje imiona, ale widziałam, że to jeszcze nie koniec. Nie wiem ile trwało zanim nie ubraliśmy się z powrotem. Przy 5 turze przestałam liczyć. Ale może było ich z 8? Gdy już się ubraliśmy, złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. W jego oczach nadal było pożądanie.
- I co Roza?- szepnął, wciąż ciężko oddychając.- Dalej uważasz, że ktoś byłby w staje mnie tobie zastąpić.
- Nie. Inaczej by mnie tu nie było- popchnęłam go na drzewo i znowu zaczęłam się do niego dobierać.
***
Od mojej przemiany minął już miesiąc. Dymitr wszyskiego mnie nauczył. Zasad życia strzyg, używania nowych zdolności w walce, polowania oraz nawigacji korzystając z nocnego nieba. Nawet stoczyliśmy w dwójkę walkę ze strażnikami dość licznej rodziny morojów. Ale to była wyżerka. Galina nam ufa i daje najważniejsze misję. I dobrze. Jesteśmy coraz bliżej niej. A dzisiaj zaatakujemy. Wszysko mamy zaplanowane. Idziemy w nocy na grupowe polowanie. Dymitr jako swój test ma je poprowadzić. Szybko podzielił grupy, gdzie ja, on i "przywódczyni" jesteśmy razem w jednej i atakujemy dom z królewskiego rodu: Tarus. Nie najlepsze sobie wybrali miejsce na wakacje. Uśmiechnęłam się szatańsko na tą myśl. Ale najpierw Galina. Wyjechaliśmy po zmroku dziesięcioma autami. Nie długo po wyjeździe do miasta, wszyskie się rozjechały w różne strony. Za nami jechało tylko jedne z resztą naszej grupy. Zatrzymaliśmy się dwie ulice dalej i zakradliśmy pod tylnie drzwi. Dymitr dowodził i zatrzymał się przy drzwiach od kuchni, ja byłam tuż za nim, a po drugiej stronie drzwi stała Galiną. Rosjanin uznał, że jako najsilniejsza idzie pierwsza, późnej reszta strzyg, a my zamykamy pochód. Tak też zrobiliśmy. Kobieta wywarzyła drzwi i wpadła do środka, a za nią reszta strzyg, my na końcu. Mieliśmy przewagę, ale mimo to rozpętało się piekło. Mimo początkowej fali zwycięstwa, o której świadczyły dwa martwe ciała, moroja i dampira, teraz strzygi padały jak muchy. Jeden strażnik rzucił się na mnie, ale po kilku minutach, to ja pozbawiłam go życia i wypiłam całą jego krew. Dymitr patrzył na mnie z dumą. Oboje wymieniliśmy spojrzenia i pobiegliśmy na górę. Wywarzyliśmy drzwi od dwóch pierwszych pokoi po przeciwnych stronach. Niestety ja wpadłam do mieszkania strażnika. Nie było łatwo i kilka razy posłał mnie na ścianę, ale odwiedziłam się mu złamaniem karku. Jednak nie wyszłam całkiem bez szfanku, bo udało mu się wcześniej mnie drasnąć sztyletem w ramię. Piekło jak cholera, Ale da się przeżyć. Wyszłam i zobaczyłam zakrwawionego, ale zadowolone Dymitra.
- Zostawiłem ci tam morojkę, przy da ci się dużo siły- wskazał za siebie.
Spragniona wepchnęłam się do pokoju i weszła na łóżko, gdzie leżały dwa ciała. Jedno już było wysuszone, ale drugie... Bezzwłocznie nachyliłam się i wbiłam trupowi w szyję. Od razu poczułam słodko smak i płynącą z niego siłę. Tak dawno nie piłam krwi morojów, a świadomość, że to królewski ród jeszcze bardziej mnie upaja. To była najcenniejsza słodycz na świecie. Czego chcieć więcej. Niestety wszystko co dobre kiedyś się konczy. Wstałam i podeszłam do mężczyzny czekającego na mnie w progu.
- Wiesz, gdy tak na ciebie patrzyłem, dałaś mi pomysł na świętowanie naszego zwycięstwa
- przyciągnął mnie do siebie i złączy nasze usta w pocałunku z krwią.
- Też mam kilka wizji, tygrysie, które pragnę spełnić- szepnęłam mu do ucha, ocierając się o jego męskość - Z Tobą w roli głównej, oczywiście.
Odwróciłam się od niego i ruszyłam w głąb korytarza, jednak czułam na sobie jego pożądliwe spojrzenie.
Przeszukaliśmy resztę pokoi, jednak nikogo więcej nie było. Idealnie. Razem z Dymitrem weszliśmy do ostatniego pokoju. Rosjanin schował się za otworzonymi na oścież do środka drzwiami, a ja stanęła pod oknem na przeciw wejścia.
- Galina, chodź tu!- zawołałam ni to przestraszona, ni zaciekawiona.
- Co jest?- weszła po chwili.
Zaczęła się rozglądać, ale w tej samej chwili Dymitr zamknął drzwi i tak zostaliśmy sami, odcięci od reszty strzyg. Przyjęliśmy postawy obronne i zaczęliśmy ją okrążać, jak ofiarę.
- Co się dzieje? Co wy robicie?- patrzyła czujnie, gotowa na atak, to na mnie, to na mężczyznę.
- Przejmujemy władzę- uśmiechnęłam się chytrze.
- Ha! Powodzenia.- zakpiła.- Musicie mnie zabić, jeśli chcecie władzy, a jeszcze żadna strzyga mnie nie pokonała, a co dopiero mówić o zabiciu.
- Tak, tylko, że teraz jesteśmy we dwoje. A ty jesteś ciut osłabiona, nie prawdasz?- z uśmiechem wskazuje na ranę w jej nodze.
- Małe draścięcie- mimo pewności w jej głosie, zauważyłam niepokój w oczach strzygi.
W tej chwili rzucił się na nią Dymitr, ale błyskawicznie się odwróciła i odparła atak, rzucając go na ścianę. Teraz moja kolej. Wymieniałyśmy ciosy, jeden po drogim, aż dostałam w twarz i mnie odrzuciło. Wściekła, rzuciłam sie na nia jeszcze raz, jednak tym razem z Rosjaninem. Musiała walczyć na dwa fronty i czuliśmy, jak się męczy. Nagle mnie pochłonęła na ścianę, a drugiej strzydze skręciła kark.
- Nie!- ryknęłam, choć wiedziałam, że to go nie zabiło, a jedynie pozbawiło przytomności.
Mimo wszystko poczułam wielką wściekłość. Rzuciłam się na nią i po zaciętej walce z całą swoją dzikością rzuciłam ją na ścianę.
- Ostanie słowo?- uśmiechnęłam się szalenie.
- Pieprz się dziwko- warknęła.
Z moich ust wydobył się cichy niski warkot, a po chwili na ziemię upadło sztywne ciało Galiny, za to jej głową została w moich dłoniach.
- Sama się pieprz- pluje w kierunku trupa.- Z diabłem.
Podeszłam do Dymitra. Za szybko się nie obudzi. Wzięłam go na ręce i zniosłam na dół. Wszyskie strzygi patrzyły na mnie, szukając Galiny. Nieprzytomną strzygę położyła na kanapie i z głową w rękach wkroczyłam na stolik od kawy w salonie.
- Wszyscy mnie słuchać! Galina nie żyje i teraz my jesteśmy waszymi przywódcami- pokazuje swoje trofeum- Macie się nas słuchać bez zająknięcia. Każdy kto się sprzeciwi, czy zawaha, straci głowę w sekundę. Zero litości.
Gdy schodziłam z "podium" dalej była cisza. Strzygi patrzyły na mnie w szoku i z pokorą.
- Na co jeszcze czekacie? Na strażników czy słońce? Już do aut!- wydarłam się na nie.
Wybiegły szybciej niż tu w wbiegły. Gdy ostatnia wyszła, podeszła do Bielikow. Chciałam już go wziąć, gdy ten się obudził. Otworzył czujnie oczy i zaczął rozglądać się dookoła.
- Co się stało? Gdzie Galina?- spytał zdezorientowany.
- Miejmy nadzieję, że w najgłębszej otchłani piekieł.
- Nie żyje?- podnosi się i patrzy na mnie z niedowierzaniem.
- Tak- uśmiecham się złowieszczo- Teraz my tu rządzimy.
On również się uśmiecha.
- Oj na miejscu tych pseudowampiów już bym się trząsł. Świat nas popamięta.
Jestem jedynaczką. Bardzo szybko się zaprzyjaźniłam. W przyszłości chcę zostać architektką wnętrz i jestem w trakcie studiów na ten właśnie zawód. Mam dwa szynszyle o imionach Miluś i Dino.
poniedziałek, 8 stycznia 2018
To koniec - cz. 2
Z dedykacją dla Marty, bo bardzo na to czekała *sarkazm*, żeby miała serce i patrzyła w serce i jeszcze dla niej i Marzenki za te jedyne dwa komy pod poprzednią częścią (Tak, gardzę tymi, którzy wiem, że czytają, a nie komentują.) Miłego czytania 😚😚
_____________________________________________________________
_____________________________________________________________
Po skończonej zmianie udałem się do kafejki, gdzie miałem się spotkać z przyjaciółką. Od razu zauważyłem ją przy stoliku. Usiadłem naprzeciwko niej z uśmiechem.
- Witaj Taszo.
- Dimka, nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się na to spotkanie. Myślałam, że się na mnie obraziłeś.
- Nie, nic z tych rzeczy. Może trochę się obawiałem, że to ty nie chcesz mnie widzieć. Mam nadzieję, za mój związek z Rose nie zniszczy naszej przyjaźni, bo bardzo mi zależy na niej i tobie- dodałem z nadzieją
- Och, oczywiście, że nie - machnęła ręką. - Chciałam cię przeprosić. Na prawdę nie wiem, co we mnie wystąpiło na naszym ostatnim spotkaniu. To prawda, jestem zazdrosna o Rose, ale cieszę się twoim szczęściem. Po za tym, przecież nie zmuszę cię do miłości.
- Jestem pewny, że kiedyś znajdziesz swój ideał - złapałem ją za dłoń w geście wsparcia.
Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do mnie miło.
- Mój ideał jest przede mną. Ale może kiedyś zechce mnie ktoś choć w połowie tak wspaniały jak ty.
Zaskoczyły mnie jej słowa i odwaga z jakimi je powiedziała. Każda dziewczyna by spuściła wzrok zawstydzona, a ona wciąż popatrzyła mi głęboko w oczy.
- Nie przesadzaj. Nie jestem idealny. Na pewno znajdziesz lepszego. Skończmy lepiej ten temat.
- No dobrze- odpuściła i zabrała dłoń.- Zamówiłam już nam kawę.
- O! Dzięki. Jak ty mnie dobrze znasz - zaśmiałem się.- Tak jak nad jeziorem te naście lat temu.
- O tak! - zaśmiałam się.- Nie tak łatwo mnie wrzucić do wody.
- Uważaj, następnym razem nawet magia Ci nie pomoże - pogroziłem jej rozbawionymi.
- Jeszcze zobaczymy, kto się skąpie. A będziemy mieli okazję sprawdzić, bo zamierzam za miesiąc wyjechać nad jezioro i przy okazji wziąć Christianka i Lissę. Więc ty i Rose też pojedziecie.
- To wspaniałe. Będzie jak za dawnych lat - ucieszyłem się.
- A nawet i lepiej- w tej chwili podali nam napoje.
- Witaj Taszo.
- Dimka, nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się na to spotkanie. Myślałam, że się na mnie obraziłeś.
- Nie, nic z tych rzeczy. Może trochę się obawiałem, że to ty nie chcesz mnie widzieć. Mam nadzieję, za mój związek z Rose nie zniszczy naszej przyjaźni, bo bardzo mi zależy na niej i tobie- dodałem z nadzieją
- Och, oczywiście, że nie - machnęła ręką. - Chciałam cię przeprosić. Na prawdę nie wiem, co we mnie wystąpiło na naszym ostatnim spotkaniu. To prawda, jestem zazdrosna o Rose, ale cieszę się twoim szczęściem. Po za tym, przecież nie zmuszę cię do miłości.
- Jestem pewny, że kiedyś znajdziesz swój ideał - złapałem ją za dłoń w geście wsparcia.
Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do mnie miło.
- Mój ideał jest przede mną. Ale może kiedyś zechce mnie ktoś choć w połowie tak wspaniały jak ty.
Zaskoczyły mnie jej słowa i odwaga z jakimi je powiedziała. Każda dziewczyna by spuściła wzrok zawstydzona, a ona wciąż popatrzyła mi głęboko w oczy.
- Nie przesadzaj. Nie jestem idealny. Na pewno znajdziesz lepszego. Skończmy lepiej ten temat.
- No dobrze- odpuściła i zabrała dłoń.- Zamówiłam już nam kawę.
- O! Dzięki. Jak ty mnie dobrze znasz - zaśmiałem się.- Tak jak nad jeziorem te naście lat temu.
- O tak! - zaśmiałam się.- Nie tak łatwo mnie wrzucić do wody.
- Uważaj, następnym razem nawet magia Ci nie pomoże - pogroziłem jej rozbawionymi.
- Jeszcze zobaczymy, kto się skąpie. A będziemy mieli okazję sprawdzić, bo zamierzam za miesiąc wyjechać nad jezioro i przy okazji wziąć Christianka i Lissę. Więc ty i Rose też pojedziecie.
- To wspaniałe. Będzie jak za dawnych lat - ucieszyłem się.
- A nawet i lepiej- w tej chwili podali nam napoje.
***
ROSE
Dymitr od jakiegoś czasu jest inny. Zmienił się i to mnie martwi. Dalej jest kochany, ale nie wychodzi z inicjatywą pieszczot, już nie tak często obdarza mnie czułymi gestami, coraz rzadziej słyszę z jego ust wyznania miłości, ciągle jest jakiś zamyślony i nieobecny. A jak pytam, co się dzieje, to mnie zbywa, że to nic takiego, dużo pracy, że jest zmęczony. Już nie jest tak chętny na igraszki w łóżku, czy wspólne kąpiele. Częściej mnie przytula, niż całuje, a jeśli już, to nie tak długo, jak kiedyś. Nie wkłada w to tyle serca. Za to na spotkanie z Taszą, czy po powrocie uśmiech nie schodzi mu z ust. Ufam mu, ale jednak serce mi pęka, bo już nie śmieje się przy mnie jak dawniej. Jak przy niej. Tak, przyznaję się. Ja Rose Hathaway jestem zazdrosna o Nataszę Ozerę. Ale jaka kobieta by nie była? Muszę porozmawiać dzisiaj poważnie z Dymitrem o naszym związku. Usłyszałam zgrzyt kluczy w zamku. O wilku mowa. Podeszłam spokojnie na próg, patrząc, jak Dymitr ściąga buty. Tym razem nie był tak zadowolony. O proszę. Jakaś nowość. Za to zamyślenie ma po staremu. Spojrzał na mnie, a wtedy dostrzegłam w jego oczach żal i przeprosiny. Czyżby zrozumiał, że mnie zaniedbał? I tak czeka nas rozmowa.
- Dymitr, musimy porozmawiać.
- Tak, to prawda - przyznał ze skruchą.
Odwróciłam się do niego plecami i usiadłam na kanapie w salonie. Po chwili strażnik dołączy do mnie.
- Dymitr, ja mam już tego powoli dość. Wiem, że stęskniłeś się za przyjaciółką i chcesz nadrobić te lata, ale tak trochę czuje się odrzuca, odsunięta na bok. Nie chcę ci zabronić się z nią widzieć, ale tęsknię za Tobą i twoją miłością. Tak nie powinn...
- To koniec Roza - przerwał mi, zwieszając głowę.
- Co? Czego?- nie rozumiałam.
Podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy, jednak nie umiałam nic wyczytać z jego twarzy.
- Nas- powiedział spokojnie, nie odwracając wzroku.
Byłam w szoku.
- S-słucham? Ale... jak to? Dymitr...
- Ja kocham Taszę - przyznał, tym razem spuszczając wzrok.
To było jak cios prosto w serce. Nie, to był cios w serce. Czułam jakby mi pękło. Złapałam się za klatkę piersiową, nie mogąc zaczerpnąć powietrza. Byłam w wielkim szoku.
- Na początku myślałem, że po prostu dobrze się czuje w jej towarzystwie. Ale to coś więcej. Sądziłem, że to ty jesteś tą jedyną, bo z nią nie miałem kontaktu. Jednak teraz wiem, że to ją kocham. Próbowałem temu zapobiec, zmuszałem się do okazywania tobie miłości, bo po tym wszystkim co przeszliśmy, musiałaś to być ty. Ale myliłem się. Już cię nie kocham Roza.
Każde słowo bolało, jakby przekręcał ostrze wbite mi wcześniej w serce. Nie mogłam pojąć tego co się działo. Szloch wstrząsnął moim ciałem, ale nie pozwoliłam polecieć łzą. Zgięłam się w pół, powstrzymując płacz.
- Roza? Coś ci jest?- spytał zmartwiony, wyciągając do mnie ręce.
- Nie dotykaj mnie!- wrzasnęłam nie swoim głosem, co go powstrzymało, bo zamarł w bezruchu.- Cały czas mnie okłamywałeś, oszukiwałeś.
- Roza, to nie...
- Milcz!- powiedziałam ostrym, zimnym głosem, prostując się i ostatkiem sił spojrzałam na niego bez uczuć.- Teraz pójdziesz na górę, spakujesz się i wypierdalasz z mojego życia. Nie chcę Cię więcej widzieć. Nigdy.
Pokornie, może trochę wystraszony wstał i skierował się na schody.
- A i jeszcze jedno - odezwałam się, gdy był już w ich połowie.- Nigdy więcej nie mów do mnie "Roza". Nie jestem już nią i nigdy nie będę.
Bez słowa poszedł na górę. Pociekły mi pierwsze łzy, Ale nie pozwoliłam sobie na histerię. Nie, dopóki jest w domu. Nie okażę słabości, nie pokaże jak bardzo mnie skrzywdził po raz kolejny. I po raz ostatni. Po dziesięciu minutach szedł z walizkami i położył klucze na stole. Nie spojrzałam na niego, kiedy wychodził z pokoju.
- Żegnaj Rose - to ostatnie co usłyszałam i to wywołało mój cichy płacz.
Następny dźwięk to trzask drzwi. Tym razem się nie powstrzymywałam. Wszystkie bariery pękły i zaczęłam ryczeć, skulona na kanapie. Straciłam go, odszedł. Już nigdy mnie nie przytuli, nie powie, jak bardzo kocha, nie pocałuje, nie będzie mnie kołysał po złym śnie. Już nigdy go nie będzie w moim życiu. A ja nie chcę nikogo innego. Tyle o nas walczyłam, a teraz to straciłam przez jego spotkania z "przyjaciółką". Jak ja jej nienawidzę. I jego. Ich. Teraz to oni są całością. A ja zostałam sama. Wciąż czuje jego zapach na kanapie. Wspomnienia uderzyły we mnie. Jak się przytulaliśmy, łaskotaliśmy, wydurnialiśmy, kochaliśmy. Nie mogę, tu jest za dużo wspomnień. Wstałam, założyłam kapcie i szurając nogami, poszłam do kuchni. Od razu zobaczyłam wspomnienia, jak Rosjanin gotował, a ja mu pomagałam, podkradając jedzenie i jak się zawsze śmialiśmy. Pamiętam jak raz wstałam wcześniej od Dymitra i postanowiłam sama zrobić tosty na śniadanie. Nawet mi wychodziły. W pewnym momencie wszedł Dymitr w samych bokserka i zmarszczył nos.
- Czy coś się pali?- spytał, rozglądają się
dookoła.
- Tak, moja ochota na ciebie- mruknęłam, przejeżdżając spojrzeniem po jego umięśnionym torsie.
- Rose, toster się pali!- krzyknął, co mnie ostudziło i razem rzuciliśmy się na jego gaszenie. Po wszyskim wybuchliś śmiechem.
Zakryłam usta dłonią, choć to nie powstrzymało jęku żałości i rozpaczy. W łzach wzięłam lody z zamrażalnika i opuściłam kuchnię jak najprędzej. Wdrapałam się po schodach na górę i nie pewnie stanęłam przed naszą sypialnią. Po długim wahania weszłam do środka. Od razu uderzył mnie zapach naszych ciał i porannego sexu. Jeszce pół dna temu, mówił, że mnie kocha, a teraz... Cała zapłakana padłam na łóżko, odurzając się jego zapachem. Nie wiem ile tak leżałam. To mogły być minuty, godziny, a nawet lata. To dla mnie nie miało żadnego znaczenia. Nic nie ma znaczenia bez niego. Gdy już zabrakło mi łez, postanowiłam się jakoś ogarnąć. Wzięłam piżamę i poszłam wziąć prysznic. Jednak i on nie ukoił mojego cierpienia. Po opuszczeniu kabiny ubrałam się, związałam włosy w kok i założyłam szlafrok. Spojrzałam w lustro, na swoją marną osobę. Blada skóra, opuchnięte powieki, usta spuchnięte od ciągłego ich gryzienia, oczy zagasłe, bez wyrazu i świeże ślady po łzach na policzku. Czułam się jak chodzący trup. Cała radość znikła z mojego życia. Zostawił mnie. Na zawsze. Już nigdy nie będzie tak jak dawniej. Bez jedno ramion jestem taka bezbronna, zagubiona. Pomocy! Zawyłam z rozpaczy na cały dom i pięścią rozbiłam lustro. Już nic nie mogę zrobić. Ta cholerna bezradność, gdy poświęcasz wszystko dla tej ukochanej osoby, a ona zostawia cię z niczym. Nie mam niczego. Powietrza, miłości, opieki, chcecie do życia. Wyszłam z łazienki, z ciężkim sercem oraz kroplami łez i krwi kapiącymi na ziemię, dowlokłam się do łóżka. Gdzie jest najwięcej wspomnień, zapachu, jego. Jak żyć? Sięgnęłam po lody i zaczęłam je jeść. W filmach tak robią. Czemu to dalej boli, czemu to nie przynosi ulgi, czemu dalej cierpię? W czym jestem gorsza od Taszy? Co ona ma, czego brakuje mi? To miała być moją bajka, Dymitr miał być moim księciem. A ona miała być okropnym, przebrzydłym gradem. A to ja wyszłam jako przeszkoda ich miłości. Aż mi się niedobrze robi. A niech zgniją gdzieś. Jeszcze mnie popamięta. Tak odebrać mi ukochanego... Nie ma szans. Zabiję sukę, zabiję... Ale skoro Dymitr jest z nią szczęśliwy... Kocham go i chcę dla niego jak najlepiej. Teraz będzie mógł z nią mieć dzieci. Będzie szczęśliwy, a tym się moja mała część cieszy. A cała reszta płacze. Jak ja go kocham. Tak bardzo chciałabym, żeby teraz tutaj wpadł, przeprosił mnie, zrozumiał, jaki błąd popełnił. A ja bym mu wybaczyła. Boże, wszysko bym wybaczyła, tylko niech wróci. Zrzuciłam już puste pudełko z łóżka i wtuliłam się w poduszkę, błagając o sen. Ale ten nie chciał nadejść. Nawet jak przestałam płakać, wierciłam się niemiłosiernie na łóżku. Tak mi go brakowało. Jest już środek nocy, a ja nie mogę zasnąć. Jutro na służbę będę nieprzytomna. Może wezmę wolne. Tak, przyda mi się. Wzięłam komórkę i napisałam Hansowi, że jutro nie mogę być w pracy, sytuacja kryzysowa i żeby nie mówił tego królowej, tylko coś wymyślił, że z Dymitrem gdzieś jadę, czy coś. Nie chcę jej martwić, a na razie chcę być sama. Chce tylko Dymitra. Mojego Towarzysza. Nie, nie zasnę. Nie ma szans. Chwila! Widziałam gdzieś tabletki nasenne. Tak. To moja nadzieja. Zewlekłam się z łóżka i poczłapałam do łazienki. Zaczęłam przeszukiwać półki, aż je znalazłam. Zaczęłam czytać na opakowaniu dawkę. Wysypałam na rękę dwie tabletki i już chciałam odłożyć pudełko, ale się zawahałam. Dwie, żeby zasnąć i się obudzić. A jakby się już więcej nie obudzić? Wiem, szaleństwo, ale... czemu nie? O Lissę się nie martwię. Ma innych strażników, ma Christiana. Poradzi sobie. A Dymitr ma Taszę, co mnie boli. Strasznie boli. Bez niego moje życie nie ma sensu. Ale czy na pewno? Jest tyle rzeczy, które mogę zrobić, poznać, w końcu podróżować po świecie. Czemu nawet w tych planach widzę obok mojego ukochanego? No tak, to z nim miałam to wszysko robić. A teraz, bez niego to nic nie znaczy. Ja nic nie znaczę. Wysypałam na dłoń pół opakowania i wróciłam do łóżka. Patrzyłam na to z niepewnością, bijąc się z myślami. Jak to zrobię, stracę wszysko. Ale czy już tak się nie stało, czy mam jeszcze cokolwiek? To była chwila, sekunda w której szala przesunęła się na jedną stronę. Sekunda, po której bym już tego nie zrobiła. Ale zrobiłam. Wsyłam wszyskie tabletki do ust i połknęłam. Położyłam się i czekałam na sen. Nagle zaczęło mnie palić w żołądku. To był niewyobrażalny ból. Zrobiło mi się słabo i poleciałam do toalety zwrócić obiad. Nie tak to miało wyglądać. Czując narastające zmęczenie, wróciłam do łóżka. Na reszcie to się skończy, będę miała spokój, nigdy więcej bólu i cierpienia. Zamknęłam oczy i zasnęłam snem wiecznym.
- Dymitr, musimy porozmawiać.
- Tak, to prawda - przyznał ze skruchą.
Odwróciłam się do niego plecami i usiadłam na kanapie w salonie. Po chwili strażnik dołączy do mnie.
- Dymitr, ja mam już tego powoli dość. Wiem, że stęskniłeś się za przyjaciółką i chcesz nadrobić te lata, ale tak trochę czuje się odrzuca, odsunięta na bok. Nie chcę ci zabronić się z nią widzieć, ale tęsknię za Tobą i twoją miłością. Tak nie powinn...
- To koniec Roza - przerwał mi, zwieszając głowę.
- Co? Czego?- nie rozumiałam.
Podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy, jednak nie umiałam nic wyczytać z jego twarzy.
- Nas- powiedział spokojnie, nie odwracając wzroku.
Byłam w szoku.
- S-słucham? Ale... jak to? Dymitr...
- Ja kocham Taszę - przyznał, tym razem spuszczając wzrok.
To było jak cios prosto w serce. Nie, to był cios w serce. Czułam jakby mi pękło. Złapałam się za klatkę piersiową, nie mogąc zaczerpnąć powietrza. Byłam w wielkim szoku.
- Na początku myślałem, że po prostu dobrze się czuje w jej towarzystwie. Ale to coś więcej. Sądziłem, że to ty jesteś tą jedyną, bo z nią nie miałem kontaktu. Jednak teraz wiem, że to ją kocham. Próbowałem temu zapobiec, zmuszałem się do okazywania tobie miłości, bo po tym wszystkim co przeszliśmy, musiałaś to być ty. Ale myliłem się. Już cię nie kocham Roza.
Każde słowo bolało, jakby przekręcał ostrze wbite mi wcześniej w serce. Nie mogłam pojąć tego co się działo. Szloch wstrząsnął moim ciałem, ale nie pozwoliłam polecieć łzą. Zgięłam się w pół, powstrzymując płacz.
- Roza? Coś ci jest?- spytał zmartwiony, wyciągając do mnie ręce.
- Nie dotykaj mnie!- wrzasnęłam nie swoim głosem, co go powstrzymało, bo zamarł w bezruchu.- Cały czas mnie okłamywałeś, oszukiwałeś.
- Roza, to nie...
- Milcz!- powiedziałam ostrym, zimnym głosem, prostując się i ostatkiem sił spojrzałam na niego bez uczuć.- Teraz pójdziesz na górę, spakujesz się i wypierdalasz z mojego życia. Nie chcę Cię więcej widzieć. Nigdy.
Pokornie, może trochę wystraszony wstał i skierował się na schody.
- A i jeszcze jedno - odezwałam się, gdy był już w ich połowie.- Nigdy więcej nie mów do mnie "Roza". Nie jestem już nią i nigdy nie będę.
Bez słowa poszedł na górę. Pociekły mi pierwsze łzy, Ale nie pozwoliłam sobie na histerię. Nie, dopóki jest w domu. Nie okażę słabości, nie pokaże jak bardzo mnie skrzywdził po raz kolejny. I po raz ostatni. Po dziesięciu minutach szedł z walizkami i położył klucze na stole. Nie spojrzałam na niego, kiedy wychodził z pokoju.
- Żegnaj Rose - to ostatnie co usłyszałam i to wywołało mój cichy płacz.
Następny dźwięk to trzask drzwi. Tym razem się nie powstrzymywałam. Wszystkie bariery pękły i zaczęłam ryczeć, skulona na kanapie. Straciłam go, odszedł. Już nigdy mnie nie przytuli, nie powie, jak bardzo kocha, nie pocałuje, nie będzie mnie kołysał po złym śnie. Już nigdy go nie będzie w moim życiu. A ja nie chcę nikogo innego. Tyle o nas walczyłam, a teraz to straciłam przez jego spotkania z "przyjaciółką". Jak ja jej nienawidzę. I jego. Ich. Teraz to oni są całością. A ja zostałam sama. Wciąż czuje jego zapach na kanapie. Wspomnienia uderzyły we mnie. Jak się przytulaliśmy, łaskotaliśmy, wydurnialiśmy, kochaliśmy. Nie mogę, tu jest za dużo wspomnień. Wstałam, założyłam kapcie i szurając nogami, poszłam do kuchni. Od razu zobaczyłam wspomnienia, jak Rosjanin gotował, a ja mu pomagałam, podkradając jedzenie i jak się zawsze śmialiśmy. Pamiętam jak raz wstałam wcześniej od Dymitra i postanowiłam sama zrobić tosty na śniadanie. Nawet mi wychodziły. W pewnym momencie wszedł Dymitr w samych bokserka i zmarszczył nos.
- Czy coś się pali?- spytał, rozglądają się
dookoła.
- Tak, moja ochota na ciebie- mruknęłam, przejeżdżając spojrzeniem po jego umięśnionym torsie.
- Rose, toster się pali!- krzyknął, co mnie ostudziło i razem rzuciliśmy się na jego gaszenie. Po wszyskim wybuchliś śmiechem.
Zakryłam usta dłonią, choć to nie powstrzymało jęku żałości i rozpaczy. W łzach wzięłam lody z zamrażalnika i opuściłam kuchnię jak najprędzej. Wdrapałam się po schodach na górę i nie pewnie stanęłam przed naszą sypialnią. Po długim wahania weszłam do środka. Od razu uderzył mnie zapach naszych ciał i porannego sexu. Jeszce pół dna temu, mówił, że mnie kocha, a teraz... Cała zapłakana padłam na łóżko, odurzając się jego zapachem. Nie wiem ile tak leżałam. To mogły być minuty, godziny, a nawet lata. To dla mnie nie miało żadnego znaczenia. Nic nie ma znaczenia bez niego. Gdy już zabrakło mi łez, postanowiłam się jakoś ogarnąć. Wzięłam piżamę i poszłam wziąć prysznic. Jednak i on nie ukoił mojego cierpienia. Po opuszczeniu kabiny ubrałam się, związałam włosy w kok i założyłam szlafrok. Spojrzałam w lustro, na swoją marną osobę. Blada skóra, opuchnięte powieki, usta spuchnięte od ciągłego ich gryzienia, oczy zagasłe, bez wyrazu i świeże ślady po łzach na policzku. Czułam się jak chodzący trup. Cała radość znikła z mojego życia. Zostawił mnie. Na zawsze. Już nigdy nie będzie tak jak dawniej. Bez jedno ramion jestem taka bezbronna, zagubiona. Pomocy! Zawyłam z rozpaczy na cały dom i pięścią rozbiłam lustro. Już nic nie mogę zrobić. Ta cholerna bezradność, gdy poświęcasz wszystko dla tej ukochanej osoby, a ona zostawia cię z niczym. Nie mam niczego. Powietrza, miłości, opieki, chcecie do życia. Wyszłam z łazienki, z ciężkim sercem oraz kroplami łez i krwi kapiącymi na ziemię, dowlokłam się do łóżka. Gdzie jest najwięcej wspomnień, zapachu, jego. Jak żyć? Sięgnęłam po lody i zaczęłam je jeść. W filmach tak robią. Czemu to dalej boli, czemu to nie przynosi ulgi, czemu dalej cierpię? W czym jestem gorsza od Taszy? Co ona ma, czego brakuje mi? To miała być moją bajka, Dymitr miał być moim księciem. A ona miała być okropnym, przebrzydłym gradem. A to ja wyszłam jako przeszkoda ich miłości. Aż mi się niedobrze robi. A niech zgniją gdzieś. Jeszcze mnie popamięta. Tak odebrać mi ukochanego... Nie ma szans. Zabiję sukę, zabiję... Ale skoro Dymitr jest z nią szczęśliwy... Kocham go i chcę dla niego jak najlepiej. Teraz będzie mógł z nią mieć dzieci. Będzie szczęśliwy, a tym się moja mała część cieszy. A cała reszta płacze. Jak ja go kocham. Tak bardzo chciałabym, żeby teraz tutaj wpadł, przeprosił mnie, zrozumiał, jaki błąd popełnił. A ja bym mu wybaczyła. Boże, wszysko bym wybaczyła, tylko niech wróci. Zrzuciłam już puste pudełko z łóżka i wtuliłam się w poduszkę, błagając o sen. Ale ten nie chciał nadejść. Nawet jak przestałam płakać, wierciłam się niemiłosiernie na łóżku. Tak mi go brakowało. Jest już środek nocy, a ja nie mogę zasnąć. Jutro na służbę będę nieprzytomna. Może wezmę wolne. Tak, przyda mi się. Wzięłam komórkę i napisałam Hansowi, że jutro nie mogę być w pracy, sytuacja kryzysowa i żeby nie mówił tego królowej, tylko coś wymyślił, że z Dymitrem gdzieś jadę, czy coś. Nie chcę jej martwić, a na razie chcę być sama. Chce tylko Dymitra. Mojego Towarzysza. Nie, nie zasnę. Nie ma szans. Chwila! Widziałam gdzieś tabletki nasenne. Tak. To moja nadzieja. Zewlekłam się z łóżka i poczłapałam do łazienki. Zaczęłam przeszukiwać półki, aż je znalazłam. Zaczęłam czytać na opakowaniu dawkę. Wysypałam na rękę dwie tabletki i już chciałam odłożyć pudełko, ale się zawahałam. Dwie, żeby zasnąć i się obudzić. A jakby się już więcej nie obudzić? Wiem, szaleństwo, ale... czemu nie? O Lissę się nie martwię. Ma innych strażników, ma Christiana. Poradzi sobie. A Dymitr ma Taszę, co mnie boli. Strasznie boli. Bez niego moje życie nie ma sensu. Ale czy na pewno? Jest tyle rzeczy, które mogę zrobić, poznać, w końcu podróżować po świecie. Czemu nawet w tych planach widzę obok mojego ukochanego? No tak, to z nim miałam to wszysko robić. A teraz, bez niego to nic nie znaczy. Ja nic nie znaczę. Wysypałam na dłoń pół opakowania i wróciłam do łóżka. Patrzyłam na to z niepewnością, bijąc się z myślami. Jak to zrobię, stracę wszysko. Ale czy już tak się nie stało, czy mam jeszcze cokolwiek? To była chwila, sekunda w której szala przesunęła się na jedną stronę. Sekunda, po której bym już tego nie zrobiła. Ale zrobiłam. Wsyłam wszyskie tabletki do ust i połknęłam. Położyłam się i czekałam na sen. Nagle zaczęło mnie palić w żołądku. To był niewyobrażalny ból. Zrobiło mi się słabo i poleciałam do toalety zwrócić obiad. Nie tak to miało wyglądać. Czując narastające zmęczenie, wróciłam do łóżka. Na reszcie to się skończy, będę miała spokój, nigdy więcej bólu i cierpienia. Zamknęłam oczy i zasnęłam snem wiecznym.
DYMITR
- I jak? - spytała zmartwiona Tasza, gdy usiadłem obok niej na ławce w parku.- Jak to zniosła?
- Ehh... - przeczesałem włosy dłonią.- Kiepsko.
- Och Dimka, to nie twoja wina.- złapała mnie za dłoń.- Najwidoczniej nie było wam dane być razem. Przyjdzie jej, uwierz mi. Każda kobieta by się załamała, ale tak będzie lepiej. Popłacze, popłacze i zapomni. Nie możesz się przecież zmuszać do miłości. Wtedy byście oboje cierpieli, a tak ma okazję poznać kogoś odpowiedniego dla siebie. Za to nam teraz nic nie stoi na przeszkodzie. Możemy być już razem. Zawsze.
- Na zawsze - dodałem łapiąc ją za dłonie i patrząc jej prosto w oczy.- Szkoda, że byłem tak ślepy i nie zauważyłem, że to ty jesteś moją jedyną miłością.
- Kocham cię Dimka.
- Ja Ciebie też Tasza.
Patrzyliśmy na siebie z miłością. Jak mogłem wybrać Rose, mając przed sobą takiego anioła? Przecież zawsze to ją kochałem. Jej twarz była coraz bliżej mojej, a mi to w ogóle nie przeszkadzało. Położyła dłonie na moim torsie i zaczęła nimi jechać wyżej, a moje idealnie się wpasowały do jej talii. Jakby tylko na to czekały. W końcu nasze usta spotkały się w słodkim pocałunku pełnym miłości. Tak długo na to czekałem. Mogłem to zrobić wczesnej, ale czułbym że zdradzam Rose, a na to nie zasługuje żadna kobieta. Jednak już jestem wolny i mogę robić co chcę. A teraz chcę rozkoszować się słodkim smakiem ust Taszy. Przygryzłem jej wargę, na co zamruczała rozkosznie. Boże, to najpiękniejszy dzień na świecie. Po chwili się od siebie oderwaliśmy, nie odsuwając się od siebie. Nigdy nie byłem tak szczęśliwy, jak teraz, gdy mam w ramionach tą kobietę.
- Dimka, to może zamieszkamy razem? W sumie i tak nie masz co z sobą zrobić - morojka wskazała na moje bagaże.
- Masz rację - zaśmiałem się.- Ale zmieścimy się?
- Oczywiście. Najwyżej będę spała na tobie. Mam nadzieję, że jesteś wygodny - dźgnęła mnie w brzuch.- Wow. Ale mięśnie.
Zaczęła mnie po nich dotykać, zafascynowana, co przyjemnie łechtało moje ego.
- To może już pójdziemy. Mam nadzieję, że masz pełną lodówkę, bo trochę zgłodniałem.
- Biedaku, ty pewnie od rana nic nie jadłeś- pogładziła mnie po policzku.- Chodź, czas się Tobą porządnie zająć.
Złączyliśmy nasze dłonie i poszliśmy do jej mieszkania. Było bardzo podobne do tego, które na początku dzielił z Rose, ale w innych kolorach. Zostawiłem torby w sypialni i zająłem się urzędowaniem w kuchni. Postanowiłem zrobić spaghetti. Wyciągnąłem wszystkie składniki i zacząłem przygotowywać sos.
- Od razu widać, że jesteś w swoim żywiole.- zaśmiała się morojka.
Dostałem nagle uczucia deja vu. Z miesiąc temu stałem w podobnej kuchni i akurat też robiłem to samo danie. Wtedy Rose pierwszy raz widziała jak gotuję. Powiedziała bardzo podobne słowa. "Od razu widać, że wiesz gdzie twoje miejsce"- usłyszałem w głowie jej głos. Poczułem ukucie w sercu z nie wyjaśnioną tęsknotą. Ale przecież kocham Taszę, mimo że jakiś cichy głosik z tyłu głowy temu zaprzecza. Tyle że bez niego doskonale wiem, co czuję. Wtedy też rzuciłem się za Rose i zacząłem ją łaskotać. Do Taszy jedynie się delikatnie uśmiechnąłem.
- Idę do karmicieli, ale wrócę za jakieś pół godziny. Muszę wszysko załatwić na nasz wyjazd.
- Nasz wyjazd? - zdziwiłem się.
- No tak. Skoro mam ciebie już mogę w spokoju wracać. Mówiłam, że to za Tobą tęskniłam.
- No dobrze. Ale zaczekaj z tym jeszcze.
- Na co chesz czekać?- zdziwiła się.
- Muszę załatwić sobie zmianę przydziału, a nie wyjadę, nie będąc pewnym, że Christian ma odpowiednią ochronę.
- Cały Ty - pokręciła z uśmiechem głową.- Dobrze, dam ci jeszcze czas. Ale też nie za długo, bo chcę jeszcze znaleźć pracę.
- Oj nie skarbie- podszedłem do niej ze śmiechem, obejmując ją i całując w szyję.- Ty to będziesz siedzieć w domu i dzieci wychowywać. A ja będę nas utrzymywać.
- Co tu chcesz że mnie kurę domową zrobić- zaśmiała się.
- Ja gotuję, nie narzekaj.
- No już dobrze, już dobrze, ty mój mężczyzno przy garach - złapała mnie za kołnierz i przyciągnęła, obdarowując słodkim, ale krótkim pocałunkiem w usta.- To ja już pójdę.
- Idź, idź. Bo ci wszyskich karmicieli zjedzą. - klepnąłem ją w tyłek, na co podskoczyła zaskoczona, a ja posłałem jej piękny uśmiech.
- Dimka, ty... ty... ugh! Policzymy się jak wrócę - pogroziła mi palcem i wyszła, a ja zacząłem się śmiać.
Wziąłem się do robienia obiadu. W między czasie Tasza wróciła, ale zamknęła się w sypialni. Gdy sos i makaron się grały, postanowiłem zrobić klimat do kolacji. Była to w końcu nasza pierwsza wspólna noc. Wyciągnąłem zastawę, znalazłem gdzieś w szafkach obrus, świeczki i wino, po czym wszysko dałem na stół. Uczesałem się i polałem wodą kolońską, po czym podeszłem i zapukałem do sypialni. Po chwili drzwi się otworzyły, a ja zamarłem. Tasza miała piękną sukienkę syrenkę w arktcznym odcieniu niebieskiego, a włosy ułożyłam w piękne loki.
- Słucham? - oparła się o futrynę ze słodkim uśmiechem.
- Czy ma Pani zaszczyci mnie swoim towarzystwem na kolacji?- ukłoniłem się w pas.
- Co za szarmancja, strażniku- zachichotała i położyła swoją dłoń na mojej.
Poprowadziłam ja do stołu i pozwoliłem usiąść. Po chwili przyniosłem jedzenie i usiadłem obok morojki. Chciałem być jak najbliżej niej. Nałożyłem nam jedzenie i polałem wino. Przez całą kolację śmialiśmy się, wspominając dawne lata i i planując przyszłe. Całkowicie zapomniałem o sytuacji z Rose. Przy Taszy cały świat przetrwał istnieć. Przy jej uśmiechu, oczach, teraz tak błyszczących w blasku świec. To jak zgrabnie i z wdziękiem piła wino. Anioł nie kobieta. Skąd się takie istoty biorą na ziemi? Chyba tylko dla rozgrzeszenia takich grzeszników jak ja. Ale ja byłem ślepy...
- Słuchasz mnie?- uśmiechnęła się rozbawiona.
- Co? Eee... wybacz, zapatrzyłem się- okazałem skruchę.
- A na co? - oblizała seksownie wargi, a moje serce przyśpieszyło.
Złapałem jej dłoń i pocałowałem jej wewnętrzną stronę.
- Na cudowną kobietę, która otworzyła mi oczy - nie przestałem patrząc jej w oczy. Widziałem w nich, że chce tego co ja.
Oboje w tym samym czasie wstaliśmy i przywarliśmy do siebie ustami. Byliśmy spragnieni naszej bliskości. Przygryzłem jej wargę, prosząc o dostęp, ale ona się ze mną droczyła i gdy myślałam, że mi go da, nie dawała. W tym czasie zatopiła dłonie w moich włosach, ciągnąć za nie i drapiąc mnie w głowę. Straciłem cierpliwość i złapałem ją za pośladki. Jęknęła cicho dając mi to, co chciałem. Zaczęliśmy walkę o dominację, gdzie wpadliśmy na różne meble, aż nie przyparłem jej do ściany. Wtedy wygrałem nasza potyczkę, a jako nagrodę pozwoliłem sobie zdjąć jej sukienkę. Ona już dawno rzuciła moją koszulę gdzieś w kąt. Podniosłem ja za tyłek, a morojka oplotła mnie nogami w pasie. Zaniosłem ją do sypialni i położyłem na łóżku. Zacząłem całować jej nogi, ściągając z nich jej pończochy. Następnie znalazłem się nad nią i pocałowałem delikatne jej słodkie usta. W tym czasie Tasza zajęła się moimi spodniami. Pozbyłem się jej bielizny, tak jak ona i już było tak blisko, nasze ciała odnajdywały już wspólny rytm, gdy nagle...
To było jak uderzenie w twarz metalowym wiadrem z zimną wodą. Co się dzieje?! Co ja do cholery robię?! Odskoczyłem od niej jak poparzony pod ścianę, dysząc.
- C- co się stało? - pyta zdziwiona morojka.
Otwierałem i zamykałem usta,gdy przypomniało mi się szybko, co się działo. Całe dnie z Taszą, to jak myślałem, że ją kocham. To jak zostawiłem Rozę. Boże! Czemu to zrobiłem? Przecież tylko ją kocham. Jakie szataństwo podsuwało mi te myśli... chwila! Zszokowany uniosłem wzrok. Czułem zdradę, wściekłości, nienawiść i zawiedzenie.
- To ty! Ty używałaś wpływu! Przez ciebie to wszysko. Zniszczyłaś mi życie- zacząłem pośpieszcie się ubierać.
- Dy-dymitr... Ale to nie tak....
- Milcz! Przez ciebie Roza mnie nienawidzi! A ja Ciebie!
Wybiegłem z mieszkania i udałem się do domu mojego i Rozy. Byłem nawet skory błagać ją o wybaczanie. Nawet czołgać się pod jej nogami. Wszysko, byle mi wybaczyła. Wszedłem do domu, o dziwo był otwarty. Nie było jej nigdzie na dole, więc pobiegłem na pierwsze piętro. Zatrzymałem się przy drzwiach od sypialni i się uspokoiłem. Zapukałem w nie. Nic. Nie chcę na razie tam wchodzić.
- Roza. Ja wiem, że nie chesz mnie widzieć, wiem, że Cię zraniłem. Mogę mówić, że to nie moja wina, ale to noc nie zmieni. Proszę skarbie, wybacz mi. Zrobię wszystko. Roza, proszę.
Dalej nic. Nasłuchuję, cisza. Może śpi. Cicho otwieram drzwi i rozglądam się po pokoju. Oddycham z ulgą, widząc ją śpiąca na łóżku. Musiała być tak zrozpaczona, że nawet nie miała sił pod kołdrę wejść. Może śpi na tyle mocno, że dałbym radę ją pod nią włożyć? Podeszłem do niej i delikatnie podniosłem ukochaną. Ale coś mnie zaniepokoiło. Przeglądałem się jej i miałem wrażenie, że nie oddycha. Wystraszony sprawdziłem puls. Nic nie wyczułem. Położyłem ja z powrotem i już przerażony sprawdzałem wszędzie. Serce mi biło jak szalone, a dłonie się trzęsły. Nie, to nie możliwe, ona nie mogła... co się stało? Nie zważając już na nic zacząłem RKO, jednocześnie wybrałem numer do królowej.
- Królowa Wasylisa, słucham -wyklepała formułkę sennym głosem.
- Lissa - odezwałem się drżacym, łamiącym się głosem. Nawet nie zauważyłem, kiedy po moich policzkach zaczął lecieć łzy.
- Dymitr?! - od razu się ożywiła.- Co się stało?
Usłyszałem jeszcze jakieś poruszenie i głos Christiana, pytającego, co się dzieje.
- Roza, ona nie oddycha... ja nie-nie wiem co się stało.
- Co? Zaraz tam jesteśmy!- rozłączyła się, a ja nie przestałem.
Nie wiem ile minęło czasu. Mogły to być sekundy, minuty, albo i godziny. Nawet na chwilę nie przestałem ratować mojej Rozy. Ona nie mogła umrzeć, nie mogła mnie zostawić. Wołałem żeby wstała, nie droczyła się ze mną. Żeby się obudziła. Ale ona nawet się nie poruszyła. Poczułem, że ktoś mnie odciąga, ale się nie dałem, byłem silniejszy. Nie zostawię Rozy. Poczułem delikatną dłoń na ramieniu. Odwróciłem głowę i spotkałem się ze spokojnym, ale smutnym spojrzeniem zielonych oczu.
- Dymitr, zrobiłeś co mogłeś. Już dość. Daj teraz pracować innym.
Powoli wstałem i dałem się odciągnąć usiadłem z Lissa pod ścianą i patrzyłem jak ratownicy zajmują się Rozą. Zapłakany wtuliłem się w morojkę. Roza. Moja kochana Roza. Jak ona mogła mnie zostawić. Ale... to ja pierwszy ją zostawiłem. To wszystko moja wina. Jeszcze bardziej się rozpłakałem. Gdybym jej nie zostawił, nie zaniedbał... Ale czy to moja wina? Po co mam bronić i bać na siebie winny tej suki? To wszystko jej wina. Rozjebała mi życie. To przez nią Roza nie żyje. To jej wina. Podniosłem się i wybiegłem do siłowni. Zacząłem wyżywać się na worku treningowym, póki nie poczułem ulgi z bólu rąk. Wtedy padłem na kolana i zacząłem płakać. Po pewnym czasie wstałem i wróciłem do sypialni. Spojrzałem na łóżko, gdzie wciąż Kraka Roza. Tak piękna, jak pogrążona w śnie. W śnie z którego nigdy się nie obudzi. Wszedłem do łazienki i przemyłem twarz, chciałem spojrzeć w lustro, ale było ono zbite. Wręcz zobaczyłem, jak dampirzyca je rozbija. Po chwili, na półce pod lustrem dostrzegłem tabletki nasenne. Opakowanie było puste do połowy, a obok leżała oderwana zawleczka. Nie mogę uwierzyć, że to zrobiła. Wróciłem z tabletkami i upadłem przed łóżkiem na kolanach.
- Roza, czemu? Czemu ukarałaś mnie w tak okrutny sposób? Czy kiedykolwiek mi wybaczysz? Bo ja sobie już nigdy.
Ukryłem twarz w jej brzuchu, składając dłonie sio modlitwy. Płakałam, co chwilę przepraszając moją ukochaną. Boże, jak ją zawiniłem. Nie widzę swojego przebaczenia. Nie widzę.
- Dymitr- usłyszałem delikatny głos Lissy.
Stała w drzwiach z bólem w oczach. Już nie wyglądała tak idealnie i nienagannie jak zawsze jej twarz była zaczerwieniona, włosy potargane, o pogniecionych ubraniach już nie wspomnę. Ale ja pewnie też nie wyglądałem lepiej. To była też dla niej ważna osoba.
- Co powiedział lekarz?- spytałem, głaszcząc już zimny policzek Rozy.
- Zgon stwierdzili z 3 godziny temu. To było 10 minut przed twoim telefonem. Według pierwszych badań przedawkowała leki, ale to nie jest pewne. Chcą ją zabrać na sekcję zwłok.
- Niech, niech dadzą nam jeszcze trochę czasu- rozpłakałem się jeszcze bardziej.- Zabiję ją. Zabiję sukę. To wszystko jej wina.
- Kogo? Co się właściwie stało?- królową podeszła i usiadła obok mnie, starając się nie patrzeć na swoją strażniczkę.
- To wszystko przez Taszę Ozerę. Zaczęliśmy się spotykać, jak przyjaciele. Ale ona wpływem sprawiła, że się w niej zakochałem. Wtedy zostawiłem Rozę bo sądziłem, że to Taszę kocham. A to nie prawda. Moja jedyna i prawdziwą miłością jest i będzie Roza. Na zawsze. Nie spocznę, aż nie pomszczę jej śmierci. Pożałuję tego, że się w ogóle urodziła. Zrobię jej piekło na ziemi. Przyrzekam Roza.
____________________________________
Tak w oto wielkim stylu skończyły się dwa lata tego bloga. Liczę na wasze komentarze, bo bardzo one motywują. Następny bonus postaram się dać 15, ale nic nie obiecuję, bo w piątek studniówka, a bonus ledwo zaczęły i nawet nie mam na niego do końca pomysłu. No i to zależy, czy przeżyję po tym bonusie. I nie, nie będzie kolejnej części. Kocham was i oszczędźcie mnie 💖💖💖💖
- Ehh... - przeczesałem włosy dłonią.- Kiepsko.
- Och Dimka, to nie twoja wina.- złapała mnie za dłoń.- Najwidoczniej nie było wam dane być razem. Przyjdzie jej, uwierz mi. Każda kobieta by się załamała, ale tak będzie lepiej. Popłacze, popłacze i zapomni. Nie możesz się przecież zmuszać do miłości. Wtedy byście oboje cierpieli, a tak ma okazję poznać kogoś odpowiedniego dla siebie. Za to nam teraz nic nie stoi na przeszkodzie. Możemy być już razem. Zawsze.
- Na zawsze - dodałem łapiąc ją za dłonie i patrząc jej prosto w oczy.- Szkoda, że byłem tak ślepy i nie zauważyłem, że to ty jesteś moją jedyną miłością.
- Kocham cię Dimka.
- Ja Ciebie też Tasza.
Patrzyliśmy na siebie z miłością. Jak mogłem wybrać Rose, mając przed sobą takiego anioła? Przecież zawsze to ją kochałem. Jej twarz była coraz bliżej mojej, a mi to w ogóle nie przeszkadzało. Położyła dłonie na moim torsie i zaczęła nimi jechać wyżej, a moje idealnie się wpasowały do jej talii. Jakby tylko na to czekały. W końcu nasze usta spotkały się w słodkim pocałunku pełnym miłości. Tak długo na to czekałem. Mogłem to zrobić wczesnej, ale czułbym że zdradzam Rose, a na to nie zasługuje żadna kobieta. Jednak już jestem wolny i mogę robić co chcę. A teraz chcę rozkoszować się słodkim smakiem ust Taszy. Przygryzłem jej wargę, na co zamruczała rozkosznie. Boże, to najpiękniejszy dzień na świecie. Po chwili się od siebie oderwaliśmy, nie odsuwając się od siebie. Nigdy nie byłem tak szczęśliwy, jak teraz, gdy mam w ramionach tą kobietę.
- Dimka, to może zamieszkamy razem? W sumie i tak nie masz co z sobą zrobić - morojka wskazała na moje bagaże.
- Masz rację - zaśmiałem się.- Ale zmieścimy się?
- Oczywiście. Najwyżej będę spała na tobie. Mam nadzieję, że jesteś wygodny - dźgnęła mnie w brzuch.- Wow. Ale mięśnie.
Zaczęła mnie po nich dotykać, zafascynowana, co przyjemnie łechtało moje ego.
- To może już pójdziemy. Mam nadzieję, że masz pełną lodówkę, bo trochę zgłodniałem.
- Biedaku, ty pewnie od rana nic nie jadłeś- pogładziła mnie po policzku.- Chodź, czas się Tobą porządnie zająć.
Złączyliśmy nasze dłonie i poszliśmy do jej mieszkania. Było bardzo podobne do tego, które na początku dzielił z Rose, ale w innych kolorach. Zostawiłem torby w sypialni i zająłem się urzędowaniem w kuchni. Postanowiłem zrobić spaghetti. Wyciągnąłem wszystkie składniki i zacząłem przygotowywać sos.
- Od razu widać, że jesteś w swoim żywiole.- zaśmiała się morojka.
Dostałem nagle uczucia deja vu. Z miesiąc temu stałem w podobnej kuchni i akurat też robiłem to samo danie. Wtedy Rose pierwszy raz widziała jak gotuję. Powiedziała bardzo podobne słowa. "Od razu widać, że wiesz gdzie twoje miejsce"- usłyszałem w głowie jej głos. Poczułem ukucie w sercu z nie wyjaśnioną tęsknotą. Ale przecież kocham Taszę, mimo że jakiś cichy głosik z tyłu głowy temu zaprzecza. Tyle że bez niego doskonale wiem, co czuję. Wtedy też rzuciłem się za Rose i zacząłem ją łaskotać. Do Taszy jedynie się delikatnie uśmiechnąłem.
- Idę do karmicieli, ale wrócę za jakieś pół godziny. Muszę wszysko załatwić na nasz wyjazd.
- Nasz wyjazd? - zdziwiłem się.
- No tak. Skoro mam ciebie już mogę w spokoju wracać. Mówiłam, że to za Tobą tęskniłam.
- No dobrze. Ale zaczekaj z tym jeszcze.
- Na co chesz czekać?- zdziwiła się.
- Muszę załatwić sobie zmianę przydziału, a nie wyjadę, nie będąc pewnym, że Christian ma odpowiednią ochronę.
- Cały Ty - pokręciła z uśmiechem głową.- Dobrze, dam ci jeszcze czas. Ale też nie za długo, bo chcę jeszcze znaleźć pracę.
- Oj nie skarbie- podszedłem do niej ze śmiechem, obejmując ją i całując w szyję.- Ty to będziesz siedzieć w domu i dzieci wychowywać. A ja będę nas utrzymywać.
- Co tu chcesz że mnie kurę domową zrobić- zaśmiała się.
- Ja gotuję, nie narzekaj.
- No już dobrze, już dobrze, ty mój mężczyzno przy garach - złapała mnie za kołnierz i przyciągnęła, obdarowując słodkim, ale krótkim pocałunkiem w usta.- To ja już pójdę.
- Idź, idź. Bo ci wszyskich karmicieli zjedzą. - klepnąłem ją w tyłek, na co podskoczyła zaskoczona, a ja posłałem jej piękny uśmiech.
- Dimka, ty... ty... ugh! Policzymy się jak wrócę - pogroziła mi palcem i wyszła, a ja zacząłem się śmiać.
Wziąłem się do robienia obiadu. W między czasie Tasza wróciła, ale zamknęła się w sypialni. Gdy sos i makaron się grały, postanowiłem zrobić klimat do kolacji. Była to w końcu nasza pierwsza wspólna noc. Wyciągnąłem zastawę, znalazłem gdzieś w szafkach obrus, świeczki i wino, po czym wszysko dałem na stół. Uczesałem się i polałem wodą kolońską, po czym podeszłem i zapukałem do sypialni. Po chwili drzwi się otworzyły, a ja zamarłem. Tasza miała piękną sukienkę syrenkę w arktcznym odcieniu niebieskiego, a włosy ułożyłam w piękne loki.
- Słucham? - oparła się o futrynę ze słodkim uśmiechem.
- Czy ma Pani zaszczyci mnie swoim towarzystwem na kolacji?- ukłoniłem się w pas.
- Co za szarmancja, strażniku- zachichotała i położyła swoją dłoń na mojej.
Poprowadziłam ja do stołu i pozwoliłem usiąść. Po chwili przyniosłem jedzenie i usiadłem obok morojki. Chciałem być jak najbliżej niej. Nałożyłem nam jedzenie i polałem wino. Przez całą kolację śmialiśmy się, wspominając dawne lata i i planując przyszłe. Całkowicie zapomniałem o sytuacji z Rose. Przy Taszy cały świat przetrwał istnieć. Przy jej uśmiechu, oczach, teraz tak błyszczących w blasku świec. To jak zgrabnie i z wdziękiem piła wino. Anioł nie kobieta. Skąd się takie istoty biorą na ziemi? Chyba tylko dla rozgrzeszenia takich grzeszników jak ja. Ale ja byłem ślepy...
- Słuchasz mnie?- uśmiechnęła się rozbawiona.
- Co? Eee... wybacz, zapatrzyłem się- okazałem skruchę.
- A na co? - oblizała seksownie wargi, a moje serce przyśpieszyło.
Złapałem jej dłoń i pocałowałem jej wewnętrzną stronę.
- Na cudowną kobietę, która otworzyła mi oczy - nie przestałem patrząc jej w oczy. Widziałem w nich, że chce tego co ja.
Oboje w tym samym czasie wstaliśmy i przywarliśmy do siebie ustami. Byliśmy spragnieni naszej bliskości. Przygryzłem jej wargę, prosząc o dostęp, ale ona się ze mną droczyła i gdy myślałam, że mi go da, nie dawała. W tym czasie zatopiła dłonie w moich włosach, ciągnąć za nie i drapiąc mnie w głowę. Straciłem cierpliwość i złapałem ją za pośladki. Jęknęła cicho dając mi to, co chciałem. Zaczęliśmy walkę o dominację, gdzie wpadliśmy na różne meble, aż nie przyparłem jej do ściany. Wtedy wygrałem nasza potyczkę, a jako nagrodę pozwoliłem sobie zdjąć jej sukienkę. Ona już dawno rzuciła moją koszulę gdzieś w kąt. Podniosłem ja za tyłek, a morojka oplotła mnie nogami w pasie. Zaniosłem ją do sypialni i położyłem na łóżku. Zacząłem całować jej nogi, ściągając z nich jej pończochy. Następnie znalazłem się nad nią i pocałowałem delikatne jej słodkie usta. W tym czasie Tasza zajęła się moimi spodniami. Pozbyłem się jej bielizny, tak jak ona i już było tak blisko, nasze ciała odnajdywały już wspólny rytm, gdy nagle...
To było jak uderzenie w twarz metalowym wiadrem z zimną wodą. Co się dzieje?! Co ja do cholery robię?! Odskoczyłem od niej jak poparzony pod ścianę, dysząc.
- C- co się stało? - pyta zdziwiona morojka.
Otwierałem i zamykałem usta,gdy przypomniało mi się szybko, co się działo. Całe dnie z Taszą, to jak myślałem, że ją kocham. To jak zostawiłem Rozę. Boże! Czemu to zrobiłem? Przecież tylko ją kocham. Jakie szataństwo podsuwało mi te myśli... chwila! Zszokowany uniosłem wzrok. Czułem zdradę, wściekłości, nienawiść i zawiedzenie.
- To ty! Ty używałaś wpływu! Przez ciebie to wszysko. Zniszczyłaś mi życie- zacząłem pośpieszcie się ubierać.
- Dy-dymitr... Ale to nie tak....
- Milcz! Przez ciebie Roza mnie nienawidzi! A ja Ciebie!
Wybiegłem z mieszkania i udałem się do domu mojego i Rozy. Byłem nawet skory błagać ją o wybaczanie. Nawet czołgać się pod jej nogami. Wszysko, byle mi wybaczyła. Wszedłem do domu, o dziwo był otwarty. Nie było jej nigdzie na dole, więc pobiegłem na pierwsze piętro. Zatrzymałem się przy drzwiach od sypialni i się uspokoiłem. Zapukałem w nie. Nic. Nie chcę na razie tam wchodzić.
- Roza. Ja wiem, że nie chesz mnie widzieć, wiem, że Cię zraniłem. Mogę mówić, że to nie moja wina, ale to noc nie zmieni. Proszę skarbie, wybacz mi. Zrobię wszystko. Roza, proszę.
Dalej nic. Nasłuchuję, cisza. Może śpi. Cicho otwieram drzwi i rozglądam się po pokoju. Oddycham z ulgą, widząc ją śpiąca na łóżku. Musiała być tak zrozpaczona, że nawet nie miała sił pod kołdrę wejść. Może śpi na tyle mocno, że dałbym radę ją pod nią włożyć? Podeszłem do niej i delikatnie podniosłem ukochaną. Ale coś mnie zaniepokoiło. Przeglądałem się jej i miałem wrażenie, że nie oddycha. Wystraszony sprawdziłem puls. Nic nie wyczułem. Położyłem ja z powrotem i już przerażony sprawdzałem wszędzie. Serce mi biło jak szalone, a dłonie się trzęsły. Nie, to nie możliwe, ona nie mogła... co się stało? Nie zważając już na nic zacząłem RKO, jednocześnie wybrałem numer do królowej.
- Królowa Wasylisa, słucham -wyklepała formułkę sennym głosem.
- Lissa - odezwałem się drżacym, łamiącym się głosem. Nawet nie zauważyłem, kiedy po moich policzkach zaczął lecieć łzy.
- Dymitr?! - od razu się ożywiła.- Co się stało?
Usłyszałem jeszcze jakieś poruszenie i głos Christiana, pytającego, co się dzieje.
- Roza, ona nie oddycha... ja nie-nie wiem co się stało.
- Co? Zaraz tam jesteśmy!- rozłączyła się, a ja nie przestałem.
Nie wiem ile minęło czasu. Mogły to być sekundy, minuty, albo i godziny. Nawet na chwilę nie przestałem ratować mojej Rozy. Ona nie mogła umrzeć, nie mogła mnie zostawić. Wołałem żeby wstała, nie droczyła się ze mną. Żeby się obudziła. Ale ona nawet się nie poruszyła. Poczułem, że ktoś mnie odciąga, ale się nie dałem, byłem silniejszy. Nie zostawię Rozy. Poczułem delikatną dłoń na ramieniu. Odwróciłem głowę i spotkałem się ze spokojnym, ale smutnym spojrzeniem zielonych oczu.
- Dymitr, zrobiłeś co mogłeś. Już dość. Daj teraz pracować innym.
Powoli wstałem i dałem się odciągnąć usiadłem z Lissa pod ścianą i patrzyłem jak ratownicy zajmują się Rozą. Zapłakany wtuliłem się w morojkę. Roza. Moja kochana Roza. Jak ona mogła mnie zostawić. Ale... to ja pierwszy ją zostawiłem. To wszystko moja wina. Jeszcze bardziej się rozpłakałem. Gdybym jej nie zostawił, nie zaniedbał... Ale czy to moja wina? Po co mam bronić i bać na siebie winny tej suki? To wszystko jej wina. Rozjebała mi życie. To przez nią Roza nie żyje. To jej wina. Podniosłem się i wybiegłem do siłowni. Zacząłem wyżywać się na worku treningowym, póki nie poczułem ulgi z bólu rąk. Wtedy padłem na kolana i zacząłem płakać. Po pewnym czasie wstałem i wróciłem do sypialni. Spojrzałem na łóżko, gdzie wciąż Kraka Roza. Tak piękna, jak pogrążona w śnie. W śnie z którego nigdy się nie obudzi. Wszedłem do łazienki i przemyłem twarz, chciałem spojrzeć w lustro, ale było ono zbite. Wręcz zobaczyłem, jak dampirzyca je rozbija. Po chwili, na półce pod lustrem dostrzegłem tabletki nasenne. Opakowanie było puste do połowy, a obok leżała oderwana zawleczka. Nie mogę uwierzyć, że to zrobiła. Wróciłem z tabletkami i upadłem przed łóżkiem na kolanach.
- Roza, czemu? Czemu ukarałaś mnie w tak okrutny sposób? Czy kiedykolwiek mi wybaczysz? Bo ja sobie już nigdy.
Ukryłem twarz w jej brzuchu, składając dłonie sio modlitwy. Płakałam, co chwilę przepraszając moją ukochaną. Boże, jak ją zawiniłem. Nie widzę swojego przebaczenia. Nie widzę.
- Dymitr- usłyszałem delikatny głos Lissy.
Stała w drzwiach z bólem w oczach. Już nie wyglądała tak idealnie i nienagannie jak zawsze jej twarz była zaczerwieniona, włosy potargane, o pogniecionych ubraniach już nie wspomnę. Ale ja pewnie też nie wyglądałem lepiej. To była też dla niej ważna osoba.
- Co powiedział lekarz?- spytałem, głaszcząc już zimny policzek Rozy.
- Zgon stwierdzili z 3 godziny temu. To było 10 minut przed twoim telefonem. Według pierwszych badań przedawkowała leki, ale to nie jest pewne. Chcą ją zabrać na sekcję zwłok.
- Niech, niech dadzą nam jeszcze trochę czasu- rozpłakałem się jeszcze bardziej.- Zabiję ją. Zabiję sukę. To wszystko jej wina.
- Kogo? Co się właściwie stało?- królową podeszła i usiadła obok mnie, starając się nie patrzeć na swoją strażniczkę.
- To wszystko przez Taszę Ozerę. Zaczęliśmy się spotykać, jak przyjaciele. Ale ona wpływem sprawiła, że się w niej zakochałem. Wtedy zostawiłem Rozę bo sądziłem, że to Taszę kocham. A to nie prawda. Moja jedyna i prawdziwą miłością jest i będzie Roza. Na zawsze. Nie spocznę, aż nie pomszczę jej śmierci. Pożałuję tego, że się w ogóle urodziła. Zrobię jej piekło na ziemi. Przyrzekam Roza.
____________________________________
Tak w oto wielkim stylu skończyły się dwa lata tego bloga. Liczę na wasze komentarze, bo bardzo one motywują. Następny bonus postaram się dać 15, ale nic nie obiecuję, bo w piątek studniówka, a bonus ledwo zaczęły i nawet nie mam na niego do końca pomysłu. No i to zależy, czy przeżyję po tym bonusie. I nie, nie będzie kolejnej części. Kocham was i oszczędźcie mnie 💖💖💖💖
Jestem jedynaczką. Bardzo szybko się zaprzyjaźniłam. W przyszłości chcę zostać architektką wnętrz i jestem w trakcie studiów na ten właśnie zawód. Mam dwa szynszyle o imionach Miluś i Dino.
Subskrybuj:
Posty (Atom)