Dopiero wieczorem otworzyliśmy list.
Dzieci. Życzę wam szczęśliwego życia. Ale razem na pewno takie będzie. Jesteście dla siebie stworzeni i zawsze się odnajdziecie. Rose, wiem, że nasze relacje były dziwne, a jeszcze dziwniej się zaczęły. Jednak od samego początku wiedziałam, że jesteś świetną strażniczką. A jeszcze lepszym człowiekiem. Życie zmusi cię do wielu poświęceń. A największe za córkę. Ale po co ci to w ogóle mówię? Sama wiem co matka może zrobić dla dziecka. Odwiedzajcie czasem Bai. Nie wątpię, że dziewczyny sobie poradzą beze mnie, ale potrzebne im wsparcie. Liczę na was. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz zawalczycie na korzyść dampirów.
Patrzyłam na to tępo. Ten list zostawił więcej wątpliwości niż jakakolwiek wróżba . Poświęcenie za Anastazję. Czy będę do tego zdolna? Popatrzyłam na dzieci wierzgające w łóżeczka i rozmawiające ze sobą w sobie tylko znanym języku. Tak. Oddała bym za nią życie. Za oboje. Dymitr patrzył niepewnie, to na mnie, to na dzieci.
- Roza myślisz, że...
- Nie wiem, co o tym myśleć.- przerwałam mu i znowu spojrzałam na nasz mały cud.- Ale wiem, że dla jej dobra zrobię wszystko. Jednak nie martwmy się tym teraz. Czuję, że mamy na to czas.
Przytuliliśmy się do siebie.
- Trzeba dzieci umyć.- zauważył mój mąż, gdy przysypiałam.
- Yhym...- mruknęłam i chciałam się podnieść.
- Leż Roza. Ja to zrobię. Ty pomogłaś i wspierałaś nas cały dzień. Teraz moja kolej coś zrobić.
Mogłam się kłócić, ale nie miałam siły. To prawda. Kobiety spędził cały dzień załamanie w pokojach, więc ja z Lili i ich dziećmi się wszystkim zajęliśmy. Nie byliśmy na tyle związani z Jewą i nie rozpaczaliśmy mocno, choć w każdego to uderzyło. Dymitr chciał mi pomóc, ale w swoim stanie nie było możliwości, aby cokolwiek zrobił, dlatego kazałam mu siedzieć w miejscu. Gdy zrobiliśmy dość łatwy obiad obiad, czyli makaron z sosem znalezionym przez Pawkę w szafce ze słoikami, Lili wzięła porcję dla Oleny i po drodze zawołała gości dziewczyn. Szybko zeszli i zabrali porcje dla siebie i ukochanych. Za to Dymitr zaniósł jedzenie młodszej siostrze, a później, żeby przestał o myśleć o tragedii, nakarmił Łukę i Zoję. Później zabraliśmy wszystkiego dzieci na spacer na plac zabaw. Musieliśmy jechać samochodem, bo w Bai żadnego nie było. Po raz pierwszy od dawna to ja kierowałam. Ale starałam się jechać spokojnie. Dzieci się bawiły. A my siedzieliśmy z naszymi na ławce. One jako jedyne były w stanie odciągnąć uwagę strażnika od wydarzenia z rana. Po powrocie zrobiliśmy wszystkim kolację i roznieśliśmy po pokojach. Wieczorem Dymitr już ochłonął, więc był bardziej przydatny. Ale mimo wszystko byłam bardzo zmęczona. Atmosfera w domu była przygnębiająca.
Wystraszyłam się gdy Bielikow położył się obok mnie. Zamyśliłam się tak bardzo, że straciłam poczucie czasu.
- O czym myślisz?- spytał, przyciągając mnie do siebie.
- O dzisiejszym dniu.- westchnęłam zmęczona.
Mocno wtuliłam się w ukochanego i zasnęłam.
Biegłam przez las. Czemu? Bo ktoś porwał naszą małą księżniczkę. Goniłam strzygę, która trzymała Nastkę. Nagle się zatrzymała i weszła do jakiegoś domu. Podbiegłam do ściany budynku, mocno ściskając sztylet. Policzyłam do trzech i otworzyłam drzwi. W środku było pełno krwi i ciał, aż zbierało mi się na wymioty. Weszła na górę i prawie dostałam zawału. Patrzyłam przestraszona na mojego kochanego synka, przybitego do drzwi włócznią wbitą prosto w jego serce. Za nimi usłyszałam płacz i jakieś głosy. Pokonałam zawroty głowy i weszłam. Na środku stała ta sama strzyga z Nastką na rękach. Do łóżka niedaleko przywiązany był mój mąż. Był nagi i cały w ranach i siniakach. Śladach po torturach.
- Puść ich! -wrzeszczałam.
- Puszcze, jeśli ty się poświęcisz.
- Oddam z nich nawet życie.
- Roza nie!- odezwał się Dymitr, za co dostał po twarzy od potwora.
- Sieć cicho!- wydarł się na niego.- A ty musisz...
I w tym momencie zawaliła się podłoga i spadłam na dół.
W następnej scenie widziałam płonący dom. Wybiegła z niego piętnastoletnia Lili z pięcioletnimi dziećmi.
- Dymitr. Uciekaj stamtąd.- krzyczała.
W drzwiach zobaczyłam znajomą sylwetkę Rosjanina.
- Nie mogę. Roza.
- Już jej nie uratujesz.
- To zginę z nią. Zaopiekuj się dziećmi.
- Chyba żartujesz. Nie rób tego.
Ale było za późno. Przeniosłam się do środka. Widziałam siebie, leżąca na podłodze. Nogi przygniatała mi płonąca belka. Ledwo oddychałam, kaszląc co chwilę. Nagle do pokoju wpadł strażnik. Bosko wyglądał wśród płomieni.
- Roza.- podszedł do mnie, łzami w oczy.
- Cześć towarzyszu.- ledwo mówiłam. Popatrzyłam na niego czule.- Wiesz, że bardzo Cię kocham.
- Nie żegnaj się skarbie, już nigdy się nie rozstaniemy.
Pokręciłam głową.
- Mnie się nie da uratować. Ale ty jeszcze możesz uciec. Zaopiekuj się dziećmi.
- Nie mogę. Ilekroć na nie spojrzę zobaczę ciebie. Wolę stokroć umrzeć, niż raz żyć bez ciebie.
Położył się obok mnie, przytulił i pocałował namiętnie, ostatni raz.
Obudziłam się z krzykiem. Otuliły mnie silne ramiona.
- Spokojne Roza to tylko zły sen.- ukochany kołysał się ze mną. Zawsze mnie to uspokaja.
- Był taki realistyczny.
- Opowiesz mi?
I tak zrobiłam. Pierwszy był bardziej bolesny. W drugim bardziej martwiło mnie, że dzieci zostaną bez rodziców.
- Ten drugi sen... zrobił bym tak.- powiedział, gdy skończyłam.
- Nie chcę, żebyś bez potrzeby umierał. Zwłaszcza, gdy możesz się uratować.
- Ostatnie dni pokazały mi, że życie jest strasznie kruche. A ja nie chce zostać bez ciebie. Ty dajesz mi siłę, aby wierzyć w sens naszego istnienia.
- To co mówiłeś rano po...- nie wiedziałam jak to powiedzieć.
- Po dowiedzeniu się o śmierci babci.- dokończył za mnie. Smutno pokiwałam głową.- Czasami tak myślę, ale tylko po części. Nie chcę zaszczytów. Zależy mi na pomocy innym. Mój stosunek do służby nie zmienił się aż tak bardzo. Byłem zdesperowany i wystraszony tym, jak łatwo stracić kogoś bliskiego. Wydawało mi się, że zawsze będzie przy mnie. A jednak. Chcę dalej służyć moroją. Teraz mi głupio za niektóre rzeczy, które powiedziałem.
- W wielu miałeś rację, ale ucieczka to łatwiejsze rozwiązanie.
- Wiem. Dlatego chcę dalej służyć u boku Christiana.
- Jak wrócimy, skończy ci się urlop.- zauważyłam.
- jak chcesz to mogę go przedłużyć dla was.
Przez chwilę się wahałam. Nie chciałam znowu siedzieć sama. Ale z drugiej strony będę miała dzieci. A z takim typem wzrostu, to kilka tygodni po powrocie zaczną raczkować. A zatrzymanie go w domu było by samolubne.
- Nie. Nie chcę żebyś nadszarpywał sobie reputację i opinię odpowiedzialnego strażnika.
- To dla mnie nie jest ważne.
- Ale dla mnie jest. Masz na utrzymaniu mnie, Lili, dzieci i Gwiazdkę. Po za tym, reprezentujemy związki dampirów i czy w przyszłości nasze dzieci będą mogły być szczęśliwe z kim będą chcieli.
- Ale jesteś pewna?- spytał.
- Tak.
___________________________________________________________
Pewnie dziwi was to, że tak jesteście przeze mnie rozpieszczani. Po prostu mam teraz wenę i postanowiłam zostać przy codziennych rozdziałach. A żeby nadrobić zaległości, dodaję po dwa. To skąd dzisiaj cztery? Bo ostatnio przez dwa dni było po jednym. I nadrobiłam dzisiaj nadrabianie ze wczoraj i przed wczoraj. Mam nadzieję, że się cieszcie. Liczę na dużo komentarzy. To bardzo motywuje, ale chyba to już wiecie.💖💖💖💖
"Nasz los od zawsze zapisany był w gwiazdach. To one poprowadziły mnie do Ciebie mimo tylu przeciwności, spójrz. Jesteśmy tu. Razem. Ty i ja Roza. Na zawsze."
Strony
▼
niedziela, 4 września 2016
ROZDZIAŁ 238
Jeszcze trochę płakał. Później tylko tak leżeliśmy. W końcu jego oddech się uspokoił. Znaczy, że zasnął. Powoli, tak żeby go nie obudzić wstałam i ubrałam się. Zajrzałam do dzieci, ale jeszcze spały. Zostawiłam im elektryczną niańkę i poszłam do kuchni. Na środku stołu stał talerz z kanapkami. Nikt nawet nie zjadł śniadania. Wzięłam talerze i nałożyłam każdemu po kilka kromek. W szafkach znalazłam kakao, więc zagrzałam garnek mleka i każdemu zrobiłam ciepłą czekoladę z bitą śmietaną, którą znalazłam w lodówce i cynamonem. Pomyślałam tez o Łuce, więc do talerzyk nasypałam mu kaszki i zalałam ciepłym mlekiem. Do tego dodałam ucierane jabłka z cynamonem. Może nie jestem aż taką złą kucharką. Wszystko położyłam na tackę. Najpierw poszłam do Karoliny i dzieci. Z Pawką odnalazłam również Lili. Kazałam jej przypilnować, żeby wszyscy zjedli. Podziękowali mi ze smutnymi uśmiechami. Następnie poszłam do Soni. Spała przytulona do syna.
- Sonia.- potrząsnęłam nią delikatnie.
Od razu się obudziła. Podałam jej kanapki i napój, a sama posadziłam siostrzeńca w krzesełku do karmienia i postawiłam przed nim talerzyk z kaszką. Jednak nie miał apetytu, taki był smutny. Zaczęłam go karmić to jakoś całość przełknął.
- Nie musiałaś tego robić.- wychrypiała moja szwagierka.- Masz do opieki swoje dzieci i jeszcze nas musisz niańczyć. Ja to powinnam robić jako matka.- spuściła smutny wzrok.
- Nie wygłupiaj się.- usiadłam z Łuką obok niej.- w rodzinie trzeba sobie pomagać. A to dla mnie przyjemność. Sama wiem, co to znaczy stracić kogoś bliskiego. Nie ma się głowy do opiekowania się sobą, a co innego innymi. A teraz kładź się i odpoczywaj.- podałam jej dziecko.
Po drodze do drzwi zabrałam puste talerze i kubki. Następnie poszłam do Oleny. Jeszcze nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Ta kobieta, która zawsze jest uśmiechnięta, miła dla innych i pełna energii, leżała teraz cała załamana. Był to smutny widok.
-Mamo.- odezwałam się.
Najstarsza z Bielikowów spojrzała ma mnie. Podałam jej jedzenie i picie.
- Dziękuję dziecko.- wysiliła się na słaby uśmiech.- Jesteś prawdziwym klejnotem w naszej rodzinie. Sama powinnam pamiętać o śniadaniu.
- Przy tym, co się stało, trudno myśleć o czymkolwiek. Spokojne, to nie jest żaden problem.- dodałam, gdy chciała się odezwać.- A teraz zjedz i odpoczywaj.
Ucałowałam jej czoło i wyszłam.
Wiktoria nie spała, gdy do niej weszłam. siedziała na łóżku czytając coś, a z jej oczu płynęły łzy . Spojrzała na mnie, kiedy podeszłam bliżej.
- Masz, bo pewnie nie jadłaś nic. A to na osłodę.
- Dzięki, ale nie mam apetytu.
- Nie pytam się, czy masz, tylko daję ci do zjedzenia. Musisz mieć siłę.- kobieta popatrzyła nie pewnie na talerz.- No już jedz. Bo cię sama nakarmię.
Wiki parsknęła śmiechem i jakoś wmusiła w siebie jedzenie i picie.
- Co tam masz?- spytałam patrząc na list, napisany cerlicą.
- Ostatnia wola babci i gdzie szukać testamentu. Znalazłam dzisiaj na jej biurku. Leżał tam też list.
Z pod poduszki wyciągnę zaklejoną kopertę i mi podała. Było na niej, "Dla Rose i Dymitra."
- Weź obie rzeczy. Dymitra powinien o tym wiedzieć.- jeszcze bardziej zaczęła płakać.- Zostaniesz ze mną?- spytała z nadzieją.
- Nie mogę. Muszę zaopiekować się twoim bratem.
- Dobrze.- powiedziała smutno.
Nie mogłam patrzeć na jej cierpienie. Przytuliłam ją i czekałam aż zaśnie. Nie trwało to długo. Przed wyjściem zabrałam od niej naczynia. Jeszcze wstąpiłam do Oleny i od niej też zabrałam pusty talerz i kubek. Następnym przystankiem był pokój Karoliny. Wszystkie dzieci stały, tylko Karolina obserwowała moje ruchy.
- Dziękuję Rose. Za wszystko. Byłabyś dobrą kelnerką.
- Myślę, że ty jesteś lepszą. A teraz odpoczywaj.
Ostatni talerz i kubek zostawiłam Dymitrowi. Następnie poszłam odłożyć brudne naczynia do zlewu i je posprzątałam, bo wiem, że gdy mąż się obudzi już mnie nie wypuści. Nagle wpadłam na pomysł. Wzięłam książkę telefoniczną. To takie dziwne w dzisiejszych czasach. Znalazłam numer telefonu do chłopaków Karoliny i Wiktorii. Powiedziałam jaka jest sytuacja, a oni obiecali, że zaraz będą. Pięć minut później usłyszałam dzwonek do drzwi. To byli oni. Przytulili mnie na przywitanie, a ja powiedziałam im, gdzie są dziewczyny. Szybko tam poszli. Ja sama wróciłam do męża.
- Skarbie. Śniadanie.
Otworzył smutne oczy. Podałam mu kanapki, ale on nie chciał jeść.
- Nie jestem głodny.- upierał się.
- Nie wkręcaj mnie tylko jedz.
Gdy tego nie zrobił, sama zaczęłam go karmić. W końcu uległ i zjadł wszystko z apetytem.
- A jednak byłeś głodny.- zabrałam mu talerz i podałam kubek.
- Jesteś wspaniała Roza.
Nagle dzieci zaczęły płakać. W sumie i tak długo wytrzymały.
- Zostań.- położyłam męża, gdy zaczął się podnosić.
- Muszę czymś zająć myśli.- sprzeciwił się.
- To poczytaj. Jesteś roztrzęsiony i wszystko zacznie ci wypadać z rąk.
Posłuchał mnie. Wzięłam najpierw Felixa. Okazało się, że trzeba zmienić pieluchy. Położyłam go na łóżku i poszłam po cały zestaw do torby. W tym czasie ukochany głaskał małego po główce, ciągle płacząc. Uklękłam przed łóżkiem i zajęłam synowi pieluchę. Następnie mokrą chusteczką wytarłam mu tyłeczek, ucałowałam go i nawilżyłam kremem. Na koniec założyłam czystego pampersa i wsadziłam mój skarb do łóżeczka. To samo zrobiłam z córką, tylko jeszcze obmyłam jej miejsca intymne zaparzonym rumiankiem i zamiast kremu, posypałam jej pupcię talkiem w proszku. Trochę pokołysałam Nastkę na rękach i również położyłam spać. W końcu położyłam się koło męża, który na nowo się we mnie wtulił. Byłam z siebie dumna, że zapewniam mu bezpieczeństwo. Patrzyłam jak się uspokaja. Przypomniałam sobie o listach od Jewy i po nie sięgnęłam.
- Co to Roza?- spytał.
- Ostatnia wola twojej Babci.- na te słowa wyprostował się i zabrał mi kartki. Najpierw czytał tą otworzoną.
"Wiem, że pewnie to was boli, ale na każdego przychodzi czas, a ja i tak za długo się za siedziałam. Już zobaczyłam wszystkie swoje wnuki i ich wszystkich dzieci. Możliwe, że będziecie mieć ich więcej, ale ja już ich nie poznam. Wiktoria za pewne nie będzie mieć dzieci, jeśli chce pozostać wierna Mikołajowi.
Dimka chcę żebyś dbał o Rose, bo żadna kobieta nie ma czystszego serca od niej. Córeczko, chcę być pochowana przy moim mężu. Mój testament jest u pana Dorkow. Pamiętajcie, że wszystkich was bardzo kocham i zawsze będę nad wami czuwać. Wasza kochana Babka."
Pod koniec czytania głos strażnika się łamał. Przytuliłam go do siebie, gdy z oczu popłyneły mu łzy. Nic nie mówiłam, tylko głaskałam go po głowie.
- Sonia.- potrząsnęłam nią delikatnie.
Od razu się obudziła. Podałam jej kanapki i napój, a sama posadziłam siostrzeńca w krzesełku do karmienia i postawiłam przed nim talerzyk z kaszką. Jednak nie miał apetytu, taki był smutny. Zaczęłam go karmić to jakoś całość przełknął.
- Nie musiałaś tego robić.- wychrypiała moja szwagierka.- Masz do opieki swoje dzieci i jeszcze nas musisz niańczyć. Ja to powinnam robić jako matka.- spuściła smutny wzrok.
- Nie wygłupiaj się.- usiadłam z Łuką obok niej.- w rodzinie trzeba sobie pomagać. A to dla mnie przyjemność. Sama wiem, co to znaczy stracić kogoś bliskiego. Nie ma się głowy do opiekowania się sobą, a co innego innymi. A teraz kładź się i odpoczywaj.- podałam jej dziecko.
Po drodze do drzwi zabrałam puste talerze i kubki. Następnie poszłam do Oleny. Jeszcze nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Ta kobieta, która zawsze jest uśmiechnięta, miła dla innych i pełna energii, leżała teraz cała załamana. Był to smutny widok.
-Mamo.- odezwałam się.
Najstarsza z Bielikowów spojrzała ma mnie. Podałam jej jedzenie i picie.
- Dziękuję dziecko.- wysiliła się na słaby uśmiech.- Jesteś prawdziwym klejnotem w naszej rodzinie. Sama powinnam pamiętać o śniadaniu.
- Przy tym, co się stało, trudno myśleć o czymkolwiek. Spokojne, to nie jest żaden problem.- dodałam, gdy chciała się odezwać.- A teraz zjedz i odpoczywaj.
Ucałowałam jej czoło i wyszłam.
Wiktoria nie spała, gdy do niej weszłam. siedziała na łóżku czytając coś, a z jej oczu płynęły łzy . Spojrzała na mnie, kiedy podeszłam bliżej.
- Masz, bo pewnie nie jadłaś nic. A to na osłodę.
- Dzięki, ale nie mam apetytu.
- Nie pytam się, czy masz, tylko daję ci do zjedzenia. Musisz mieć siłę.- kobieta popatrzyła nie pewnie na talerz.- No już jedz. Bo cię sama nakarmię.
Wiki parsknęła śmiechem i jakoś wmusiła w siebie jedzenie i picie.
- Co tam masz?- spytałam patrząc na list, napisany cerlicą.
- Ostatnia wola babci i gdzie szukać testamentu. Znalazłam dzisiaj na jej biurku. Leżał tam też list.
Z pod poduszki wyciągnę zaklejoną kopertę i mi podała. Było na niej, "Dla Rose i Dymitra."
- Weź obie rzeczy. Dymitra powinien o tym wiedzieć.- jeszcze bardziej zaczęła płakać.- Zostaniesz ze mną?- spytała z nadzieją.
- Nie mogę. Muszę zaopiekować się twoim bratem.
- Dobrze.- powiedziała smutno.
Nie mogłam patrzeć na jej cierpienie. Przytuliłam ją i czekałam aż zaśnie. Nie trwało to długo. Przed wyjściem zabrałam od niej naczynia. Jeszcze wstąpiłam do Oleny i od niej też zabrałam pusty talerz i kubek. Następnym przystankiem był pokój Karoliny. Wszystkie dzieci stały, tylko Karolina obserwowała moje ruchy.
- Dziękuję Rose. Za wszystko. Byłabyś dobrą kelnerką.
- Myślę, że ty jesteś lepszą. A teraz odpoczywaj.
Ostatni talerz i kubek zostawiłam Dymitrowi. Następnie poszłam odłożyć brudne naczynia do zlewu i je posprzątałam, bo wiem, że gdy mąż się obudzi już mnie nie wypuści. Nagle wpadłam na pomysł. Wzięłam książkę telefoniczną. To takie dziwne w dzisiejszych czasach. Znalazłam numer telefonu do chłopaków Karoliny i Wiktorii. Powiedziałam jaka jest sytuacja, a oni obiecali, że zaraz będą. Pięć minut później usłyszałam dzwonek do drzwi. To byli oni. Przytulili mnie na przywitanie, a ja powiedziałam im, gdzie są dziewczyny. Szybko tam poszli. Ja sama wróciłam do męża.
- Skarbie. Śniadanie.
Otworzył smutne oczy. Podałam mu kanapki, ale on nie chciał jeść.
- Nie jestem głodny.- upierał się.
- Nie wkręcaj mnie tylko jedz.
Gdy tego nie zrobił, sama zaczęłam go karmić. W końcu uległ i zjadł wszystko z apetytem.
- A jednak byłeś głodny.- zabrałam mu talerz i podałam kubek.
- Jesteś wspaniała Roza.
Nagle dzieci zaczęły płakać. W sumie i tak długo wytrzymały.
- Zostań.- położyłam męża, gdy zaczął się podnosić.
- Muszę czymś zająć myśli.- sprzeciwił się.
- To poczytaj. Jesteś roztrzęsiony i wszystko zacznie ci wypadać z rąk.
Posłuchał mnie. Wzięłam najpierw Felixa. Okazało się, że trzeba zmienić pieluchy. Położyłam go na łóżku i poszłam po cały zestaw do torby. W tym czasie ukochany głaskał małego po główce, ciągle płacząc. Uklękłam przed łóżkiem i zajęłam synowi pieluchę. Następnie mokrą chusteczką wytarłam mu tyłeczek, ucałowałam go i nawilżyłam kremem. Na koniec założyłam czystego pampersa i wsadziłam mój skarb do łóżeczka. To samo zrobiłam z córką, tylko jeszcze obmyłam jej miejsca intymne zaparzonym rumiankiem i zamiast kremu, posypałam jej pupcię talkiem w proszku. Trochę pokołysałam Nastkę na rękach i również położyłam spać. W końcu położyłam się koło męża, który na nowo się we mnie wtulił. Byłam z siebie dumna, że zapewniam mu bezpieczeństwo. Patrzyłam jak się uspokaja. Przypomniałam sobie o listach od Jewy i po nie sięgnęłam.
- Co to Roza?- spytał.
- Ostatnia wola twojej Babci.- na te słowa wyprostował się i zabrał mi kartki. Najpierw czytał tą otworzoną.
"Wiem, że pewnie to was boli, ale na każdego przychodzi czas, a ja i tak za długo się za siedziałam. Już zobaczyłam wszystkie swoje wnuki i ich wszystkich dzieci. Możliwe, że będziecie mieć ich więcej, ale ja już ich nie poznam. Wiktoria za pewne nie będzie mieć dzieci, jeśli chce pozostać wierna Mikołajowi.
Dimka chcę żebyś dbał o Rose, bo żadna kobieta nie ma czystszego serca od niej. Córeczko, chcę być pochowana przy moim mężu. Mój testament jest u pana Dorkow. Pamiętajcie, że wszystkich was bardzo kocham i zawsze będę nad wami czuwać. Wasza kochana Babka."
Pod koniec czytania głos strażnika się łamał. Przytuliłam go do siebie, gdy z oczu popłyneły mu łzy. Nic nie mówiłam, tylko głaskałam go po głowie.
ROZDZIAŁ 237
Delikatnie wstałam, tak, żeby się nie obudziła i usiadłam koło męża. Reszta kobiet tuliła się nawzajem. Złapałem ukochanego za dłoń i dopiero teraz zauważył, że tu jestem.
- Roza...to jest...nie wiem co robić.- odwrócił nagle głowę, ale i tak zauważyłam tą pojedynczą łzę spływającą mu po policzku.
Wolną ręką odwróciłam mu twarz przodem do siebie. Oczy miał zaszklone, choć walczył dzielnie. Czas skrócić mu cierpienie. Przytuliłam go do swojej piersi, szybko. Nie spodziewał się tego, więc nie mógł się obronić. Najpierw chciał się odsunąć, ale z bezsilności zaczął płakać i wtulił się jeszcze mocniej we mnie. Nagle zauważyłam, ze zostaliśmy sami ze śpiącą wiki. Pogłaskałam męża po głowie. Czułam, że mi po policzku również cieknie łza. Posunęłam się dalej od brzegu kanapy, tak, że Dymitr skulił się na niej, z głową na moich kolanach. Nigdy nie widziałam go tak zdołowanego. Nie przestawałam się bawić jego włosami, bo zawsze to go uspokaja. Mnie też.
- Byłem szczęśliwy Roza, a teraz płaczę.- odezwał się po jakichś dziesięciu minutach.- Los jest okrutny. Błagam Roza. Nigdy mnie nie zostawiaj. Bez ciebie utonę.
- Nigdy nie zostawię cię z własnej woli.
Patrzył na mnie czekoladowymi oczami, w których nagle pojawiły się łzy. Schował twarz w moim brzuchu i na nowo zaczął płakać. Gdy trochę się uspokoił pociągnęłam go na górę. Szedł za mną, jak cień. Pozostałość po wspaniałym człowieku. Zaskakujące jak jedna wiadomość, może zawalić cały świat. Zamknęłam za nami drzwi i kazałam Dymitrowi się rozebrać. Miał z tym problem, wiec mu pomogłam. Przez cały czas płakał i się trząsł. Pociągnęłam go do łazienki, gdzie sama się rozebrałam i weszliśmy pod prysznic. Wiedziałam, że to choć trochę mu pomoże. Jednak wciąż wyglądał okropnie. Później wytarłam siebie i jego. Rosjanin bezsilności usiadł na podłodze i płakał dalej. Przytuliłam go, czekając na kolejną chwilę spokoju. Pomogłam mu ubrać bokserki, za to sama ubrałam tylko szlafrok i dół od piżamy. W pokoju popchnęłam go na łóżko, gdzie wtulił się w poduszkę i nadal zalewał się łzami. Pół naga położyłam się obok, przytuliłam męża do piersi i przykryłam nas kołdrą. Dzieci cały czas grzecznie stały w łóżeczkach.
- Roza, jestem wielkim szczęściarzem, że Cię mam. Tak łatwo stracić bliskich. Ale ważne by wtedy nie zostać samemu. Dziękuję.
- Nie ma za co skarbie.- uśmiechnęłam się pokrzepiająco.- A teraz się wypłacz. To nie wstyd cierpieć po stracie. Ulżyj sobie.- przytuliłam go jeszcze mocniej.
Jednak ukochany nie płakał. Leżał wpatrzony gdzieś w dal nieobecnym wzrokiem.
- Nie powiem, że była najmilszą babcią na świecie, ale ją kochałem. Była bardzo mądrą kobietą, zawsze mi doradzała i wskazywała właściwą drogę, jeśli gdzieś zaczynałem się gubić. Była zawsze. A teraz jej nie ma.
Na skórze poczułam krople. Znowu się rozpłakał.
- Spokojnie, łzy są dobre na cierpienie. Jestem tu.- nie przestawałam głaskać go po głowie.- Zawsze będę.
- Dziękuję Roza.- pociągnął nosem.- Babcia miała rację. Jesteś najcenniejszym skarbem na świecie. Nie chcę Cię stracić. Zostańmy tu na zawsze. Tylko ty, ja, dzieci i Lili. Żadnych strzyg, żadnych niewdzięcznych morojów chcących nas rozdzielić. Znajdziemy jakieś bezpieczne prace. Będziemy żyć jak ludzie.
Musi być naprawdę źle, skoro aż tak się boi.
- Nie możemy....- zaczęłam spokojnie.- To nasz obowiązek, chronić innych. Przecież dobrze mnie nauczyłeś. Umiem walczyć. Nie możemy. Jesteśmy najlepszymi strażnikami. Strata naszej dwójki może bardzo osłabić morojów. Po za tym, ucieczka pierwszej pary dampirów może nakłonić pozostałe do zrezygnowania ze służby. A to doprowadzi do zakazania związków.
- Ale ja nie chcę was stracić. Nie chcę być sam.
- Nie będziesz. Prędzej ja bym mogła się tego obawiać. Jesteśmy z tobą, nawet jeśli odejdę, masz dzieci, Lili i swoją rodzinę. A ja będę przy tobie czuwać. Zawsze.
- Ale nie chcę żebyś obchodziła. Moje życie bez ciebie nie istnieje. Jeśli zginiesz, to ja razem z tobą.
- Dymitr. Jesteśmy najlepszymi stra...
- Nie obchodzi mnie to!- krzyknął.- Nie obchodzą moroje, ich zasady, nasze ograniczenia i co powinniśmy. W czym oni są lepsi od nas. Gdy umiera moroj, jeszcze królewskiej krwi, jest wielki pogrzeb i żałoba całego świata. A my. Nami nikt się nie interesuje, bo jesteśmy gorsi. Bo co? Nie pijemy krwi, nie czarujemy, umiemy walczyć? Na co te całe poświęcenie, skoro i tak nikt o nas nie pamięta. Legendy są wśród dampirów. A moroje nie będą nas pamiętać. Na Dworze jest tyle pomników morojów, a żadnego dampira. A to ty odkryłaś moc ducha, nie moroje. Ty znalazłaś sposób na odmienienie mnie. Ty znalazłaś drugą Dragomirównę. Ty zmieniłaś świat. Ale kto będzie o tym pamiętał?
- Wystarczy, że my i Lissa. Sam mnie uczyłeś, że to oni są najważniejsi.
- Byłem głupi. Od samego początku mogliśmy być razem, nie zważając na to. Ja... to nie może tak być. Czemu oni mogą robić, co chcą, chodzić z kim chcą, gdzie chcą i czuć się bezpiecznie, a my musimy ma każdym kroku szukać niebezpieczeństwa.
- Ja przy tobie czuję się bezpieczna.- powiedziałam.
- Ja przy tobie też Roza.- wtulił się mocniej w moje ciało.- Nikt mnie tak nie traktował jak ty. Dziękuję ci za to. Jesteś moim największym pragnieniem. Nie chcę Cię stracić. Burzysz mój każdy mur i barierę, jaką wokół siebie tworzę. Nawet dzisiaj. Gdyby nie ty, nie płakałbym, tylko męczył się z tym bólem. Łzy pomagają. Jesteś moją twierdzą, w której mogę się zamknąć przed całym światem. W twoich ramionach zapominam o wszystkim i liczysz się tylko ty. Mogę ci się wyżalić i nigdy nie zostanę odrzucony lub wyśmiany. Zawsze mnie obronisz przed sobą samym. Kocham cię.
- Ja tiebia toże liubliu tovarishch.
Otarłam mu łzy, jak to on zawsze robi mi.
- Roza...to jest...nie wiem co robić.- odwrócił nagle głowę, ale i tak zauważyłam tą pojedynczą łzę spływającą mu po policzku.
Wolną ręką odwróciłam mu twarz przodem do siebie. Oczy miał zaszklone, choć walczył dzielnie. Czas skrócić mu cierpienie. Przytuliłam go do swojej piersi, szybko. Nie spodziewał się tego, więc nie mógł się obronić. Najpierw chciał się odsunąć, ale z bezsilności zaczął płakać i wtulił się jeszcze mocniej we mnie. Nagle zauważyłam, ze zostaliśmy sami ze śpiącą wiki. Pogłaskałam męża po głowie. Czułam, że mi po policzku również cieknie łza. Posunęłam się dalej od brzegu kanapy, tak, że Dymitr skulił się na niej, z głową na moich kolanach. Nigdy nie widziałam go tak zdołowanego. Nie przestawałam się bawić jego włosami, bo zawsze to go uspokaja. Mnie też.
- Byłem szczęśliwy Roza, a teraz płaczę.- odezwał się po jakichś dziesięciu minutach.- Los jest okrutny. Błagam Roza. Nigdy mnie nie zostawiaj. Bez ciebie utonę.
- Nigdy nie zostawię cię z własnej woli.
Patrzył na mnie czekoladowymi oczami, w których nagle pojawiły się łzy. Schował twarz w moim brzuchu i na nowo zaczął płakać. Gdy trochę się uspokoił pociągnęłam go na górę. Szedł za mną, jak cień. Pozostałość po wspaniałym człowieku. Zaskakujące jak jedna wiadomość, może zawalić cały świat. Zamknęłam za nami drzwi i kazałam Dymitrowi się rozebrać. Miał z tym problem, wiec mu pomogłam. Przez cały czas płakał i się trząsł. Pociągnęłam go do łazienki, gdzie sama się rozebrałam i weszliśmy pod prysznic. Wiedziałam, że to choć trochę mu pomoże. Jednak wciąż wyglądał okropnie. Później wytarłam siebie i jego. Rosjanin bezsilności usiadł na podłodze i płakał dalej. Przytuliłam go, czekając na kolejną chwilę spokoju. Pomogłam mu ubrać bokserki, za to sama ubrałam tylko szlafrok i dół od piżamy. W pokoju popchnęłam go na łóżko, gdzie wtulił się w poduszkę i nadal zalewał się łzami. Pół naga położyłam się obok, przytuliłam męża do piersi i przykryłam nas kołdrą. Dzieci cały czas grzecznie stały w łóżeczkach.
- Roza, jestem wielkim szczęściarzem, że Cię mam. Tak łatwo stracić bliskich. Ale ważne by wtedy nie zostać samemu. Dziękuję.
- Nie ma za co skarbie.- uśmiechnęłam się pokrzepiająco.- A teraz się wypłacz. To nie wstyd cierpieć po stracie. Ulżyj sobie.- przytuliłam go jeszcze mocniej.
Jednak ukochany nie płakał. Leżał wpatrzony gdzieś w dal nieobecnym wzrokiem.
- Nie powiem, że była najmilszą babcią na świecie, ale ją kochałem. Była bardzo mądrą kobietą, zawsze mi doradzała i wskazywała właściwą drogę, jeśli gdzieś zaczynałem się gubić. Była zawsze. A teraz jej nie ma.
Na skórze poczułam krople. Znowu się rozpłakał.
- Spokojnie, łzy są dobre na cierpienie. Jestem tu.- nie przestawałam głaskać go po głowie.- Zawsze będę.
- Dziękuję Roza.- pociągnął nosem.- Babcia miała rację. Jesteś najcenniejszym skarbem na świecie. Nie chcę Cię stracić. Zostańmy tu na zawsze. Tylko ty, ja, dzieci i Lili. Żadnych strzyg, żadnych niewdzięcznych morojów chcących nas rozdzielić. Znajdziemy jakieś bezpieczne prace. Będziemy żyć jak ludzie.
Musi być naprawdę źle, skoro aż tak się boi.
- Nie możemy....- zaczęłam spokojnie.- To nasz obowiązek, chronić innych. Przecież dobrze mnie nauczyłeś. Umiem walczyć. Nie możemy. Jesteśmy najlepszymi strażnikami. Strata naszej dwójki może bardzo osłabić morojów. Po za tym, ucieczka pierwszej pary dampirów może nakłonić pozostałe do zrezygnowania ze służby. A to doprowadzi do zakazania związków.
- Ale ja nie chcę was stracić. Nie chcę być sam.
- Nie będziesz. Prędzej ja bym mogła się tego obawiać. Jesteśmy z tobą, nawet jeśli odejdę, masz dzieci, Lili i swoją rodzinę. A ja będę przy tobie czuwać. Zawsze.
- Ale nie chcę żebyś obchodziła. Moje życie bez ciebie nie istnieje. Jeśli zginiesz, to ja razem z tobą.
- Dymitr. Jesteśmy najlepszymi stra...
- Nie obchodzi mnie to!- krzyknął.- Nie obchodzą moroje, ich zasady, nasze ograniczenia i co powinniśmy. W czym oni są lepsi od nas. Gdy umiera moroj, jeszcze królewskiej krwi, jest wielki pogrzeb i żałoba całego świata. A my. Nami nikt się nie interesuje, bo jesteśmy gorsi. Bo co? Nie pijemy krwi, nie czarujemy, umiemy walczyć? Na co te całe poświęcenie, skoro i tak nikt o nas nie pamięta. Legendy są wśród dampirów. A moroje nie będą nas pamiętać. Na Dworze jest tyle pomników morojów, a żadnego dampira. A to ty odkryłaś moc ducha, nie moroje. Ty znalazłaś sposób na odmienienie mnie. Ty znalazłaś drugą Dragomirównę. Ty zmieniłaś świat. Ale kto będzie o tym pamiętał?
- Wystarczy, że my i Lissa. Sam mnie uczyłeś, że to oni są najważniejsi.
- Byłem głupi. Od samego początku mogliśmy być razem, nie zważając na to. Ja... to nie może tak być. Czemu oni mogą robić, co chcą, chodzić z kim chcą, gdzie chcą i czuć się bezpiecznie, a my musimy ma każdym kroku szukać niebezpieczeństwa.
- Ja przy tobie czuję się bezpieczna.- powiedziałam.
- Ja przy tobie też Roza.- wtulił się mocniej w moje ciało.- Nikt mnie tak nie traktował jak ty. Dziękuję ci za to. Jesteś moim największym pragnieniem. Nie chcę Cię stracić. Burzysz mój każdy mur i barierę, jaką wokół siebie tworzę. Nawet dzisiaj. Gdyby nie ty, nie płakałbym, tylko męczył się z tym bólem. Łzy pomagają. Jesteś moją twierdzą, w której mogę się zamknąć przed całym światem. W twoich ramionach zapominam o wszystkim i liczysz się tylko ty. Mogę ci się wyżalić i nigdy nie zostanę odrzucony lub wyśmiany. Zawsze mnie obronisz przed sobą samym. Kocham cię.
- Ja tiebia toże liubliu tovarishch.
Otarłam mu łzy, jak to on zawsze robi mi.
ROZDZIAŁ 236
- A tak właściwie jak mnie znalazłeś?- spytałam po dłuższym marszu.
- Luna mi pomogła.
- Aha.
Nikt więcej się nie odezwał. Szliśmy w ciszy, napawając się swoją miłością.
- Ale tu pięknie.- odezwałam się, gdy byliśmy już na górze.
Naprawdę wszystko było widać. Rosjanin objął mnie od tyłu, gdy patrzyłam przez teleskop.
- Tak.- westchnął z tęsknotą.- Niekiedy brakuje mi takich chwil. Takiej ciszy i spokoju tylko dla nas dwojga.
- Ale przez ten rok stał się z ciebie romantyk. To prawda, w naszym życiu się wiele dzieje. Ale inaczej było by nudno.
- Z tobą?! Nigdy.- zaczęliśmy się śmiać.- Coś ci pokaże, dobrze.
Pokiwałam głową. Dymitr zaczął patrzeć przez teleskop w gwiazdy. Co jakiś czas zerkał na napisy cerlicą wyskrobane na podłodze platformy. Po chwili odsunął się.
- Nie ruszaj tym i zobacz.- wykonałam polecenie.- Widzisz tą różową kropkę?
- Tak.
- To nie jest gwiazdą, tylko Wenus.
- O rany! Skąd wiesz?
- Mark nas nauczył jak szukać gwiazd, planet i gwiazdozbiorów. Ojciec Oksany pracował w obserwatorium w Omsku. A zobacz jeszcze to.- zabrał mi teleskop i ustawił po drugiej stronie drzewa.- To jest Saturn z pierścieniami.
- Niesamowite.
Strażnik był pełny entuzjazmu, gdy tłumaczył mi ułożenie różnych gwiazd i planet. Widać, że to uwielbiał. A ja po raz kolejny zobaczyłam, jakiego cudownego mam męża.
- Przyznaj się Towarzyszu, to kiedyś było twoją pasją?- spytałam, gdy wracaliśmy.
- Przez jakiś czas się tym interesowałem. Jak byłem w wieku Pawki, może starszy. Ale później ważniejsza była służba.
Przestałam lubić to sformułowanie. Gdyby nie ona może by podbijał stanowiska naukowców, albo był kucharzem w restauracji w pięciogwiazdkowej. W sumie mógłby być każdym.
- Ale lubię swoją pracę. Gdyby nie ona nie poznał bym najwspanialszej kobiety na świecie.- popatrzył na mnie z czułością.
- Gdyby nie ona, moglibyśmy od początku być razem, a przeznaczenie zawsze by nas odnalazło.
- Skąd nagle twoja wiara w przeznaczenie i los?- zdziwił się.
- Mam ku temu kilka powodów. Tyle razy mogliśmy się stracić, rozstać, zniszczyć, a jednak jesteśmy tu. Razem. Oboje silniejsi. Czuję, że kiedy jesteś obok, nie straszne nam żadne zło. Napełniasz mnie siłą. Zawsze tak było. Dzięki tobie jestem tu, gdzie jestem. Nikt inny nie chciał mnie wziąć pod swoje skrzydła. A ty sprawiłeś, że urosły mi moje własne.
- I bardzo zaradnie ich używasz.- zaśmiał się.- Ile razy chciałem polecieć do wolności, ty mnie albo zatrzymywałaś, albo nie odstępowałaś na krok. Zawsze byłaś obok. Dawałaś mi nadzieję i wenę. Ja również dzięki tobie jestem taki, jakim byłem zawsze, tam głęboko.
Przystanął i popatrzył mi w oczy. Następnie pocałował mnie namiętnie i gorąco.
- Już tęsknię za tobą w łóżku. Długo będzie trwał ten celibat?- spytał.
- Na razie nie mam czasu porządnie się wyspać, a ty mi o sexie mówisz. Po za tym Kathie mówiła, że przez pierwsze sześć tygodni będę miała niby okres, a później mam do niej na badania, pójść sprawdzić czy wszystko w porządku. Ale uważaj. Podobno kobiety po ciąży nawet nie myślą o takich rzeczach. I w sumie to prawda.
- Oj skarbie, tylko poczekaj, a za te sześć, a nawet już pięć tygodni, taką ci ochotę na robię, że sama się na mnie rzucisz.- szepnął mi zmysłowym głosem.
Jak to możliwe, że on jednym gestem umie mnie rozpalić. Naprawdę nabrałam na niego ochoty. Cholerny celibat.
- Skarbie, nie kuś. Lepiej poczekać, niż narażać mnie na niepłodność, bo wtedy nie będziemy mogli mieć więcej dzieci.- palnęłam.
Strażnik natychmiast się wyprostował.
- Roza. Chcesz mieć więcej dzieci?- spytał szczęśliwy. Nie mogę mu tej radości odebrać.
- Może jak dzieci będą starsze. Nie ma co się spieszyć. A w końcu trzeba załatać te niedobory strażników.
- Kocham cię Rozaaaaa!- krzyczał na całą wioskę, kręcąc się ze mną w kółko.
Zaczęłam się śmiać. Gdy mnie odstawił, patrzyliśmy na siebie w ciszy, aż nie wytrzymałam i wbiłam się mocno w jego usta.
Po chwili byliśmy przed domem.
- Mama mnie zabije. Miałem cię znaleźć i wracać, a nie było nas dobre dwie i pół godziny.
- W razie co, ja cię obronę Towarzyszu.- poklepałam go po plecach i weszliśmy do środka, ze śmiechem.
Jednak szybko się uspokoiliśmy, gdy przekroczyliśmy próg salonu. Wszystkie Bielikówny siedziały płacząc i tuląc smutne dzieci. Podeszliśmy do nich i usiedliśmy. Ja między Wiki z Felixem i Soni z Łuką, a Dymitr między matką z Anastazją, a Karoliną z Zoją. Siostrzeniec od razu przeszedł na moje kolana i wtulił się we mnie, tak jak młodsze siostry mojego męża. Do niego za to przytuliły się pozostałe dwie kobiety i córka najstarszej Bielikówny. Przyjmowaliśmy ich szlochy w ciszy. Gdzieś koło wujka zakręcił się Pawka, ale jego pocieszała Lili.
- Powiedzcie co się stało.- błagał strażnik.
- Babcia Jewa nie zyje.- odezwała się Zoja.
Dymitr od razu się spiął. Zaczął drżeć, próbując zatrzymać łzy. Nie byłam jakoś bardzo związana z tą kobietą, a jednak ta wiadomość sprawiła mi ból. Przecież tak dobrze się trzymała.
- J...jak to się st...stało?- Bielikow zaczął się jąkać z emocji.
- Nie zeszła na śniadanie.- zaczęła wiki.- Poszłam do niej, a ona tam... tam... ona leżała. Myślałam, że śpi. Ale nie reagowała na moje wołanie i szarpanie.- głos jej drżał.- Sprawdziłam jej puls i...
Zaczęła głośno płakać. Przytuliłam ją mocno i głaskałam po plecach. Nie musiała kończyć. Doskonale wiadomo, że go nie wyczuła. Widziałam jak Dymitr się męczy. Czekałam, aż dampirzyca w moich ramionach się uspokoi. Nie pocieszałam ją, bo w takiej sytuacji nie ma słów, mogących zatrzymać łzy. Sama musi znaleźć na to siły. Gdy zaczęła tylko siorbać nosem, położyła się na moich kolanach, a chwilę później zasnęła w niespokojnym śnie.
- Luna mi pomogła.
- Aha.
Nikt więcej się nie odezwał. Szliśmy w ciszy, napawając się swoją miłością.
- Ale tu pięknie.- odezwałam się, gdy byliśmy już na górze.
Naprawdę wszystko było widać. Rosjanin objął mnie od tyłu, gdy patrzyłam przez teleskop.
- Tak.- westchnął z tęsknotą.- Niekiedy brakuje mi takich chwil. Takiej ciszy i spokoju tylko dla nas dwojga.
- Ale przez ten rok stał się z ciebie romantyk. To prawda, w naszym życiu się wiele dzieje. Ale inaczej było by nudno.
- Z tobą?! Nigdy.- zaczęliśmy się śmiać.- Coś ci pokaże, dobrze.
Pokiwałam głową. Dymitr zaczął patrzeć przez teleskop w gwiazdy. Co jakiś czas zerkał na napisy cerlicą wyskrobane na podłodze platformy. Po chwili odsunął się.
- Nie ruszaj tym i zobacz.- wykonałam polecenie.- Widzisz tą różową kropkę?
- Tak.
- To nie jest gwiazdą, tylko Wenus.
- O rany! Skąd wiesz?
- Mark nas nauczył jak szukać gwiazd, planet i gwiazdozbiorów. Ojciec Oksany pracował w obserwatorium w Omsku. A zobacz jeszcze to.- zabrał mi teleskop i ustawił po drugiej stronie drzewa.- To jest Saturn z pierścieniami.
- Niesamowite.
Strażnik był pełny entuzjazmu, gdy tłumaczył mi ułożenie różnych gwiazd i planet. Widać, że to uwielbiał. A ja po raz kolejny zobaczyłam, jakiego cudownego mam męża.
- Przyznaj się Towarzyszu, to kiedyś było twoją pasją?- spytałam, gdy wracaliśmy.
- Przez jakiś czas się tym interesowałem. Jak byłem w wieku Pawki, może starszy. Ale później ważniejsza była służba.
Przestałam lubić to sformułowanie. Gdyby nie ona może by podbijał stanowiska naukowców, albo był kucharzem w restauracji w pięciogwiazdkowej. W sumie mógłby być każdym.
- Ale lubię swoją pracę. Gdyby nie ona nie poznał bym najwspanialszej kobiety na świecie.- popatrzył na mnie z czułością.
- Gdyby nie ona, moglibyśmy od początku być razem, a przeznaczenie zawsze by nas odnalazło.
- Skąd nagle twoja wiara w przeznaczenie i los?- zdziwił się.
- Mam ku temu kilka powodów. Tyle razy mogliśmy się stracić, rozstać, zniszczyć, a jednak jesteśmy tu. Razem. Oboje silniejsi. Czuję, że kiedy jesteś obok, nie straszne nam żadne zło. Napełniasz mnie siłą. Zawsze tak było. Dzięki tobie jestem tu, gdzie jestem. Nikt inny nie chciał mnie wziąć pod swoje skrzydła. A ty sprawiłeś, że urosły mi moje własne.
- I bardzo zaradnie ich używasz.- zaśmiał się.- Ile razy chciałem polecieć do wolności, ty mnie albo zatrzymywałaś, albo nie odstępowałaś na krok. Zawsze byłaś obok. Dawałaś mi nadzieję i wenę. Ja również dzięki tobie jestem taki, jakim byłem zawsze, tam głęboko.
Przystanął i popatrzył mi w oczy. Następnie pocałował mnie namiętnie i gorąco.
- Już tęsknię za tobą w łóżku. Długo będzie trwał ten celibat?- spytał.
- Na razie nie mam czasu porządnie się wyspać, a ty mi o sexie mówisz. Po za tym Kathie mówiła, że przez pierwsze sześć tygodni będę miała niby okres, a później mam do niej na badania, pójść sprawdzić czy wszystko w porządku. Ale uważaj. Podobno kobiety po ciąży nawet nie myślą o takich rzeczach. I w sumie to prawda.
- Oj skarbie, tylko poczekaj, a za te sześć, a nawet już pięć tygodni, taką ci ochotę na robię, że sama się na mnie rzucisz.- szepnął mi zmysłowym głosem.
Jak to możliwe, że on jednym gestem umie mnie rozpalić. Naprawdę nabrałam na niego ochoty. Cholerny celibat.
- Skarbie, nie kuś. Lepiej poczekać, niż narażać mnie na niepłodność, bo wtedy nie będziemy mogli mieć więcej dzieci.- palnęłam.
Strażnik natychmiast się wyprostował.
- Roza. Chcesz mieć więcej dzieci?- spytał szczęśliwy. Nie mogę mu tej radości odebrać.
- Może jak dzieci będą starsze. Nie ma co się spieszyć. A w końcu trzeba załatać te niedobory strażników.
- Kocham cię Rozaaaaa!- krzyczał na całą wioskę, kręcąc się ze mną w kółko.
Zaczęłam się śmiać. Gdy mnie odstawił, patrzyliśmy na siebie w ciszy, aż nie wytrzymałam i wbiłam się mocno w jego usta.
Po chwili byliśmy przed domem.
- Mama mnie zabije. Miałem cię znaleźć i wracać, a nie było nas dobre dwie i pół godziny.
- W razie co, ja cię obronę Towarzyszu.- poklepałam go po plecach i weszliśmy do środka, ze śmiechem.
Jednak szybko się uspokoiliśmy, gdy przekroczyliśmy próg salonu. Wszystkie Bielikówny siedziały płacząc i tuląc smutne dzieci. Podeszliśmy do nich i usiedliśmy. Ja między Wiki z Felixem i Soni z Łuką, a Dymitr między matką z Anastazją, a Karoliną z Zoją. Siostrzeniec od razu przeszedł na moje kolana i wtulił się we mnie, tak jak młodsze siostry mojego męża. Do niego za to przytuliły się pozostałe dwie kobiety i córka najstarszej Bielikówny. Przyjmowaliśmy ich szlochy w ciszy. Gdzieś koło wujka zakręcił się Pawka, ale jego pocieszała Lili.
- Powiedzcie co się stało.- błagał strażnik.
- Babcia Jewa nie zyje.- odezwała się Zoja.
Dymitr od razu się spiął. Zaczął drżeć, próbując zatrzymać łzy. Nie byłam jakoś bardzo związana z tą kobietą, a jednak ta wiadomość sprawiła mi ból. Przecież tak dobrze się trzymała.
- J...jak to się st...stało?- Bielikow zaczął się jąkać z emocji.
- Nie zeszła na śniadanie.- zaczęła wiki.- Poszłam do niej, a ona tam... tam... ona leżała. Myślałam, że śpi. Ale nie reagowała na moje wołanie i szarpanie.- głos jej drżał.- Sprawdziłam jej puls i...
Zaczęła głośno płakać. Przytuliłam ją mocno i głaskałam po plecach. Nie musiała kończyć. Doskonale wiadomo, że go nie wyczuła. Widziałam jak Dymitr się męczy. Czekałam, aż dampirzyca w moich ramionach się uspokoi. Nie pocieszałam ją, bo w takiej sytuacji nie ma słów, mogących zatrzymać łzy. Sama musi znaleźć na to siły. Gdy zaczęła tylko siorbać nosem, położyła się na moich kolanach, a chwilę później zasnęła w niespokojnym śnie.