Strony

środa, 30 listopada 2016

ROZDZIAŁ 334

ROSE

- Dymitr?- spojrzał na mnie pytająco.- Naprawdę się bałeś?
Szliśmy, wtuleni w siebie mocno, w stronę domu. Miałam narzucony na siebie płaszcz ukochanego, bo nie wzięłam swojego ze starego domu. Wiki zadzwoniła do mnie i powiedziała, że go znalazła, oczywiście przerywając nam. Jakby inaczej. Ale dzięki temu zobaczyliśmy ile czasu nam zleciało. Spędziliśmy na sexie dwie godziny! To chyba nasz nowy rekord.
- Tak.- przyznał. Byłem przerażony. Dlatego dostałaś karę.- uśmiechnął się do mnie.- No i za te męczarnie.- wskazał na siebie.- Nie wierzę, że dałem się pomalować dwa razy w ciągu doby. Ale dalej nie wiem jak zrobiłyście te efekty.
- Co było najstraszniejsze?- zignorowałam jego pytanie.
- Czym dalej szliśmy, tym było gorzej.- odwrócił się i spojrzał na mnie z góry.- Ale wiedz, że jeśli w snach będzie nawiedzać mnie zjawa z korytarza, albo ty w formie narzeczonej Frankensteina, to tylko i jedynie twoja wina.
- Oczywiście, mój ty Frankensteinie.- oparłam mu dłonie na torsie i wspinając się na palce, cmoknęłam go w usta.
- A kto wychodził z tego ostatniego pokoju? Kim był ten jeździec?- spytał z dziwną miną.
Zaczęłam się śmiać.
- Czyżbyś był zazdrosny?- gdy zacisnął bardziej zęby, roześmiałam się jeszcze głośniej.- Och, towarzyszu, nie masz o co. Dla mnie liczy się tylko jeden kowboj.
Złapał mnie za talię i przysunął bliżej siebie, łącząc nasze wargi w zaborczym pocałunku.
- I masz o tym nie zapominać.- zastrzegł.
- Nie mogłabym. Już nie umiem. Jeśli kiedykolwiek stracę pamięć, ty będziesz tym, kogo zapamiętam. Już jesteś zapisany w moim sercu na zawsze.
Potarłam ramiona, bo robiło się chłodno. Choć różnica temperatur między Bają a Montaną nie jest duża, w okresie jesiennym czuć ją bardziej.
- Chodź moja zapisana w sercu, bo nie mam zamiaru przywozić do Ameryki kostki lodu.- mąż objął mnie ramieniem i szliśmy dalej.- Co bym powiedział królowej?
- Że zamarzłam.-wzruszyłam ramionami z uśmiechem.- Ale nie jest, aż tak zimno, nie przesadzaj.
- A więc to już nie jest dla ciebie Antarktyda?- zaśmiał się.
- No nie wiem. Może zaraz zza drzewa wyskoczy nam jakiś miś polarny. Uważaj!- wskazałam za siebie.
Dymitr odwrócił się gotowy do walki, a ja zaczęłam się śmiać. Zmierzył mnie spojrzeniem, a później tylko pokręcił głową z bezsilnością.
- Ej, przynajmniej nie jest nudno.- zauważyłam.
- To prawda, od tych dwóch lat, żaden dzień spędzony z tobą nie był bezczynny. A ile mi strachu przez ten czas napędziłaś, to tylko ja wiem.
- Przynajmniej nie jest nudno.- powtórzyłam ciszej, opierając na ramieniu Rosjanina głowę.
On nagle zdjął ze mnie płaszcz i bardziej mnie nim opatulił tak, że nie mogłabym iść. Ale wziął mnie na ręce i zaczął nieść. Dopiero teraz poczułam jak bardzo wymęczył mnie ten dzień i noc. Mogłam się kłócić, że sama umiem iść, ale obawiam się, że gdyby mnie teraz postawił, jednak bym nie umiała. Wtuliłam się w ciepłe ciało strażnika, wsłuchując się w jego równe kroki, skupiając się na lekkim podskakiwaniu w ich rytm, nasłuchując bicia jego serca, wdychając świeże, trochę chłodne powietrze, wymieszane z zapachem lasu i mojej ulubionej wody kolońskiej. Ten ostatni trochę wywietrzał przez noc, jednak byłam w idealnym miejscu, by napawać się jego resztkami. Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.
***
Obudziłam się w miękkim, ciepłym łóżku, ale wciąż przytulona do Bielikowa. W pokoju było ciemno dzięki zasłonom. Najchętniej nie wychodziłabym stąd i spała dalej, ale stęskniłam się za dziećmi. One za nami pewni też. Ciekawe, która godzina? Sięgnęłam po telefon. 13!! Co innego, że spałam z jakieś 5 godzin. Powoli wyszłam spod kołdry tak, żeby nie obudzić męża. Byłam w samej bieliźnie. Spojrzałam znacząco na mojego śpiocha i uśmiechnęłam się pod nosem. Ubrałam na siebie błękitną bluzkę na ramiączkach i jasne jeansy. Po cichu wyszłam z pokoju i zeszłam na dół. Dziewczyny rozmawiały, w salonie, a na dywanie bawiły się dzieciaki. Gdy tylko mnie zobaczyły, uśmiechnęły się do mnie. Oprócz Oleny, która od razu się zerwała.
- Dzień dobry Rose, na pewno jesteś głodna.- uśmiechnęła się.
- Dzień dobry mamo.- przytuliłam kobietę.- Może trochę. Ale nie kłopocz się, zrobię sobie coś do jedzenia.
- Nie wygłupiaj się i chodź za mną. Zupa jeszcze ciepła.-razem poszłyśmy do kuchni.- A gdzie mój syn?
- Jeszcze odsypia wczoraj.- odpowiedziałam, siadając do stołu.- Trochę z dziewczynami ich nastraszyliśmy. Aż się dziwię, że jeszcze żyjemy.
Przede mną wylądowała miska z dziwną zupą. Ostrożnie jej spróbowałam. Ummm.... Była pyszna. Zaczęłam ją jeść, jakbym tydzień nic w ustach nie miała. Wyczułam w niej warzywa i kasze gryczaną.
- Na pewno zrozumieli, że to tylko taki żart, a że was kochają, nie mają się o co gniewać. W końcu to był Halloween.
- Możliwe.- oderwałam się na chwilę od posiłku.- Co to jest? Smakuje wybornie.
- Krupnik. Cieszę się. Mogę dać ci przepis.- zaproponowała.
- Na pewno Dymitr mnie nauczy.- zapewniłam.
- Najpierw sam musi umieć.
- Nie umie?!- zdziwiłam się.
- Nie. Uznał, że nie dorówna mi i nawet nie chce próbować. To jego ulubiona zupa.
- No to muszę mieć ten przepis.- wstałam i włożyłam pusty talerz do zmywarki.
Razem wróciłyśmy do salonu. Do dziewczyn dołączyli Kola i Konrad. Usiadłam na podłodze, a gdy dzieci tylko mnie zobaczyły, zostawiły swoje zabawki i przyraczkowały do mnie.
- Hej, słoneczka. Mamusia też tęskniła.- objęłam je ramionami, gdy wtuliły się we mnie.
Felix wdrapał się na moje kolana, więc Nastka też chciała, ale nie miała miejsca. Zaczęli się kłócić, a ja cieszyłam się, że znowu mam je przy sobie. Nagle czyjeś dłonie podniosły małą i przytuliły do siebie.
- Ja cię przygarnę, księżniczko.- uśmiechnął się mój mąż, na co dampirzyca odpowiedziała śmiechem.
- Dzień dobry, towarzyszu.
- Hej, skarbie.- pochylił się i pocałował mnie lekko w usta.- Gdzie mi uciekłaś rano?
- Do dzieci. Bo chyba mi nie powiesz, że za nimi nie tęskniłeś.
Usiadł obok mnie i razem bawiliśmy się z dziećmi.
- Dimka, choć coś zjeść.- zawołała Olena.
- Dobrze mamo.- podał mi dziewczynkę, złożył opiekuńczy pocałunek na czołach naszej trójki i wstał.
- Pięknie wszyscy razem wyglądacie.- zachwycała się Wiki na kolanach Koli.
- Wy też. A im co się stało?- spojrzałam na smutnego Konrada, który wychodził i obrażoną Karolinę, w całkowitej separacji.
Dziewczyna nawet nie spojrzała na ukochanego.
- Pokłócili się.- westchnęła Sonia, z synkiem na kolanach.- Nawet nie wiadomo o co.
- Ja wiem.- uśmiechnął się Mikołaj, a my na niego spojrzałyśmy.- Konrad nie jest strażnikiem. Jeździł na studia medyczne.
Już chciała się odezwać, ale przeszkodził mi głos Oleny.
- Dzieci, o 17 idziemy na cmentarz.- zasmuciła się, a jej syn ją przytulił

wtorek, 29 listopada 2016

ROZDZIAŁ 333

- A co z dziećmi?- spytałem.
- One są bezpieczne, póki nie przekroczą wrót naszego nowego domu.- wyjaśniła, już swoim głosem.- No chyba, że ktoś znowu roześle plotkę o imprezie w środku lasu.
- To byliście wy?!- zdziwił się Kola.
- Tak kochanie.- usłyszałem młodszą siostrę.- A teraz cii...
Już więcej się nie odzywaliśmy. Bałem się, cholernie się bałem, ale ukrywałem to.
- Narkozę proszę.- odezwał się ktoś.
- Ja chcę to zrobić.- odezwał się kobiety.
- Zgoda.
Po chwili poczułem delikatną dłoń żony i ukucie na lewej ręce. Na stopnie jak ktoś, czymś ostrym jedzie mi po różnych częściach ciała. Cholera! Miałem nic nie czuć.
- Odpręż się.- Roza poczuła moje spięcie.- Jak zacznie działać, nie będziesz tego tak czuć.
Miała rację. Po chwili to wszystko zniknęło i wydawało się, jakby jeździł po mnie jakiś pędzelek. Jednak nie każdy był tak opanowany jak ja. Kola wrzeszczał na całą salę, a Konrad, spanikowany zadawał co chwilę jakieś pytania. W sumie sam się sobie dziwię, że jestem aż tak spokojny. Może to świadomość obecności Rozy. Ona nie zrobi mi krzywdę. Nie mogła by. Gdy przestałem czuć na sobie dotyk różnych rzeczy, zajęli mi opaskę. Ujrzałem piękna twarz mojej różyczki. Jej rany szybko się zagoiły i miała już tylko czarne szwy. Zakropiła mi czymś oczy i włożyła coś do nich. To było dziwne uczucie, a ja na chwilę straciłem ostrość widzenia. Jednak zanim ją odzyskałem, znowu zasłonięto mi twarz.
- Gotowe.- odpowiedziała po jakimś czasie.
- Wymiana serca w godzinę, za pierwszym razem?- zdziwił się ktoś.- To chyba nowy rekord. Piękna robota Rosemarie.
- Dziękuję Doktorze.
- To teraz zabierz go do sali.
- Tak doktorze.- odpowiedziała.- Wstań towarzyszu.
Wykonałem jej polecenie, a ona złapała mnie pod ramię.
- Teraz wszystkich ci przedstawię.- oznajmiła.
- Ale to koniec?- zdziwiłem się i usłyszałem jej cichy chichot.
- Tak. Sama byłam zaskoczona. Prawie nie ma różnicy.
Weszliśmy do jakiegoś zatłoczonego pomieszczenia. Wtedy zdjęła mi opaskę. Jedyna różnica polegała na tym, że miałem lekko zamglony wzrok. Ale po chwili się przyzwyczaiłem. Zacząłem się oglądać. Wszędzie miałem ślady krwi i szycia. To było dziwne, bo nie bałem się. Wszyscy w sali byli z naszej wioski. Jednak czym dalej szliśmy, Roza była coraz bardzie zniecierpliwiona. W końcu się zatrzymała.
- Nie wytrzymam!- zwróciła na siebie uwagę.
- O co chodzi, Skarbie?- spytałem zmartwiony.
- Tyle się starałam, wszyscy mi pomagali, a ty się nie boisz. Ciebie nie da się wystraszyć. Patrz, jak wszyscy strasznie wyglądają, a ta dwójka się trzęsie. A ty? Jesteś okropny.-odwróciła się do mnie tyłem, udając obrażoną.
Chwilę zajęło mi przyswojenie jej słów. Zaraz, zaraz...
- Ty to wszystko wymyśliłaś?!
- Tak! I to wszystko na nic.
- Och ty zła kobieto.- Złapałem ją w talii i przyciągnąłem do siebie.- Z tobą oszaleję.
Złączem nasze usta, a ona od razu oddala pocałunek. Każdy inny a moim miejscu zrobiłby jej awanturę, ale ja po prostu nie umiałem. Prawie dostaliśmy zawału, jednak to Halloween. No i mimo wszystko jestem z niej dumny. nie każdy umie mnie nastraszyć. To wyglądał tak realistycznie...
- Ja już szaleją za tobą.- powiedziała, patrząc mi w oczy.
- Kocham cię Roza.
- To teraz zaczynamy zabawę.- krzyknęła Wiki.
Z głośników poleciła muzyka i rozbłysły światła. Roza pociągnęła mnie ja parkiet i zaczęliśmy tańczyć.
- Wiesz, że za tą akcję, czeka cię kara?- szepnąłem jej do ucha, gdy ocierała się o mnie tyłem.
- Ooo... Mam wielką nadzieję.- odwróciła się do mnie przodem i wbiła się mocno w moje usta.
Bez wahania dała mi dostęp, kiedy językiem przejechałem po jej wardze. Wcześniej już ściągnęliśmy soczewki, bo oboje doszliśmy do wniosku, że wolimy patrzeć sobie w oczy ze źrenicami i tęczówkami. Po pocałunku pociągnęła mnie do stołów z poczęstunkiem. Chwilę mieszkała alkohole, po czym podała mi kieliszek.
- Ufasz mi?- zadała głupie pytania.
Wziąłem szkło i opróżniłem je jednym ruchem.
- Zawsze i wszędzie.- znowu ją pocałowałem.
Sama wypiła swój napój.
- Jak wy to wszystko zrobiłyście?- spytałem ciekawy.
- To wszytko efekty specjalne. Podziękuj Dawidowi.
- Rose!- z tłumu jak na zawołanie wyłonił się dampir.- O! Hej Dymitr.
- Cześć.- uścisnęliśmy sobie dłoni.
- Mam nagranie z dzisiejszej nocy.- podał Rozie płytę.
- Dzięki. Mamy komedię na zbyt długie wieczory.- zaśmiała się. Chyba zaczynały działać te wszystkie napoje alkoholowe różnej maści, które wypiła przez ostatnie dwie godziny.
- Dla mnie to nie było zabawne.- stwierdziłem, sącząc drinka i patrząc na szalejący tłum.
Bawili się nawet ci, których bym o to nie posądził.
- Czyżbym przestraszyła kotka, schowanego w moim tygrysie.- oparła się o mnie, ledwo stojąc.
- Dobra. Tobie już wystarczy.- Chciałem wziąć ją na ręce, ale mi nie pozwoliła.
- Zostańmy jeszcze.- prosiła.
- Jesteś pijana.
- Wcale, że nie!- spojrzałem na nią znacząco.- No może troszkę. Ale więcej już nie wypiję. Proszę. Ostatni taniec. Taki dla mnie.
Złożyła dłonie jak do modlitwy, przez co wyglądała jak dziewczynka, błagająca o nową zabawkę. Uśmiechnąłem się do niej.
- Dobrze, ostatni. A później cię zabieram i daję ci karę.
Ze szczęścia porzuciła mi się na szyję, oplatając mnie w pasie nogami
- Później będziesz mógł ze mną zrobić, co żywię ci się podoba.
Wpiła się w moje usta. Po kilku minutach, które dla mnie były wiecznością, ale wciąż za krótką, puściła się i spadłaby, gdybym jej nie złapał. Za dużo alkoholu. Kiedy ją postawiłem, dała mi małego całusa, po czym pociągnęła na parkiet. Już po pierwszej piosence zdałem sobie sprawę z niedomówienia.
- Rose, już piąta piosenka leci, miał być jeden, mały taniec.- starałem się przekrzyczeć tłum.
- To jest jeden. Ani na chwilę go nie przerwaliśmy, więc to ciągle ten sam. Nie lubisz ze mną tańczyć?- udała smutną minkę
- No dobra, dość!- wziąłem ją na ręce, jak pannę młodą.- Lubię, ale teraz pokażę ci inny taniec.
- Ale Towarzyszu...- zaczęła rozżalona.
- Żadnego "Ale", kotku. Czas na tego twojego tygrysa.- na mnie chyba też zaczyna działać alkohol.
Już więcej nie narzekała. Tylko poprowadziła mnie, jak wyjść. Na dworze, chciała, żebym ją postawił, ale nic sobie z tego nie robiłem.
- Gdzie idziemy?- spytała, gdy zauważyła, że zmierzamy w innym kierunku.
- Do starej leśniczówki. Chyba nie chcesz, żeby moja rodzina słyszała twoje jęki.- zaśmiałem się.
Zatrzymałem się dopiero w środku, kładąc Rozę na łóżku.
- Gotowa?
Uśmiechnęła się kusząco.
- Jak nigdy.- przyciągnęła mnie do siebie.
- I nie prawda...- wyspałem, gdy w pośpiechu pozbyliśmy się swoich ubrań.- że się nie boję... Dzisiaj cholernie się bałem
Poczułem jak uśmiechnęła się pod nosem. Już po dziesięciu minutach w najbliższej okolicy było słychać nasze krzyki.

poniedziałek, 28 listopada 2016

ROZDZIAŁ 332

Podeszliśmy do niego. W pomieszczeniu, do którego wszedł Kola był wielki kocioł, a przy nim stały trzy czarownice, mieszając w nim drewnianą łyżką i co chwilę wsypując coś do środka. Ciesz w jego wnętrzu, zmieniała co chwilę kolor, a do tego potwornie się dymiła. Całe tumany opar, spadały na podłogę, chowając nogi wiedźm i podstawę kotła w mgle. Przez cały czas mówiły do siebie coś w nieznanym języku i się ohydnie śmiały. Ubrana i włosy sprawiały, że wyglądały jak brudne hipiski. Pełno paciorków w średniej długości włosach, różnej maści wisiorki i pierścionki, do tego luźne, kwieciste ubrania. Nagle przez inne drzwi wszedł przystojny mężczyzna, w czarnym smokingu z czerwoną koszulą i dodatkami. Powiedział coś do wiedźm, w tym samym języku, a one się roześmiały. Jedna podeszła do niego i położyła mu dłonie na piersi, a po chwili ich usta się spotkały. Gdy się od siebie odsunęli, mężczyzna zbliżył się do kotła. Zaczął rozmawiać z kobietami, ale chyba czymś uraził ukochaną, jeśli tak można ją nazwać, a ta wyjęła coś ręką z kotła i rzuciła w kochanka. Wokół niego stanęły słupy dymu i po chwili na jego miejscu stała żaba, a istoty się zaśmiały. Jedna, ta która go zamieniła, podniosła ją i w rzuciła do kotła.
- Ej, patrzcie.- naszą uwagę zwrócił najmłodszy z nas.- Tam jest wyjście na hol.
Byłem tak zajęty potworną sceną, że nawet nie zauważyłem, co jest za drzwiami, przez które wszedł nieszczęśnik. Widać było barierkę i kawałek ściany z drzwiami.
- Musimy się tam przedostać, nie zwracając na siebie uwagi.- powiedziałem i zacząłem powoli iść jak najbliżej ściany, ukryty w mroku. Chłopcy szli za mną. Jednak nie udało się nam. Podłoga pod moimi nogami zaskrzypiała, a w naszą stronę odwróciły trzy pary oczu. Znowu zaczęły coś do siebie mówić, z diabelnymi uśmiechami. Pobiegły w naszym kierunku. Zaczęliśmy uciekać do drzwi, ale te się zamknęły. Te drugie też. Nagle pokój zrobił się cały zielony i zadymiony, a w powietrzu pojawiła się zielona twarz. Przerażone czarownice uciekły w kąt, ale to im za wiele nie pomogło. Duch poleciał na nie i zniknął w ciele jednej z nich. Wyprostowała się, a oczy zabłysły jej na zielono. Podeszła do pierwszej z nich, wyciągnęła ze ściany miecz i ucięła jej głowę. Twarz zastygła w przerażeniu, opadła bezwładnie na podłogę, zostawiając za sobą krew. Drugą ze swoich towarzyszek złapała za krtań i ściskała, puki się nie udusiła.
- Nawet tak prostej rzeczy nie umieją dobrze zrobić.- mruknęła swoim głosem.
Nagle wygięła się w łuk i duch z niej wyleciał. Opadła na ziemię, łapiąc oddech, a widząc swoje dwie towarzyszki zaczęła krzyczeć i płakać. Wzięła swój miecz i wbił sobie z brzuch. Przy tym usłyszałem płacz dziecka.
- Kasander!!!- krzyknęła i umarła.
- A teraz zajmę się wami.- zielona twarz, zwróciła się w naszą stronę.
Teraz już nie tylko mężczyźni panikowali. Wszyscy rozbiegliśmy się we wszystkie strony, ale gdy tylko na siebie wpadliśmy, wokół nas pojawił się ogień. Mało tego, zaczął się przesuwać w stronę środka, więc my też musieliśmy tam przejść. Nie wiadomo kiedy i jak zniknął kocioł. Staliśmy dokładnie w jego miejscu.
- A teraz wasza kolej na ŚMIERĆ!!!
Ze strachu, zamknąłem oczy i czekałem na koniec. Nagle pod nogami zniknęła mi ziemia i zacząłem spadać. Krzyczeliśmy, zbliżając się do ziemi. Ale upadliśmy w coś miękkiego. Otworzyłem oczy i zobaczyłem siano. Koło nas pasł się czarny koń. Gdy na nas spojrzał, w jego oczach zauważyłem czerwone obwódki, jak u strzyg. Nagle jakieś drzwi się otworzyły i wyszło przez nie coś typu Frankensteina. Cały zielony, ze śladami szwów. Ukryliśmy się w sianie tak, żeby wszystko widzieć, ale nikt nas nie widział.
- Kolejna zryta przez ciebie operacja.- krzyknął w głąb pomieszczenia.- Tak trudno wyciąć normalnie serce i włożyć tam inne?! Musisz zawsze kroić wszystkich na kawałki?!- wsiadł na konia, jakby nas nie widząc.- Biedne kobiety.- powiedział, poklepując rumaka, który przytaknął wypuszczając dym z harpii.- Były takie młode, może któraś będzie moją narzeczoną.- zaśmiał się.- Choć ta najpiękniejsza już ma męża.- westchnął ciężko.- Ale teraz zmywajmy się stąd. WIO!
Koń stanął dęba, wypuszczając z pyska żywy ogień. Dopiero teraz zauważyłem, że potwór ma zaszyte oczy. Ogier ruszył galopem i przejechał z jeźdźcem przez ścianę.
- Dobra. Idziemy tam.- wskazałem na otwarte drzwi.
- Musimy?- spytał Kola.
- Jak chcesz to możesz tu zostać.- Konrad wzruszył ramionami i poszedł do mnie.
- Ej, czekajcie.- po chwili młody do nas dołączył.
Powoli weszliśmy pomieszczenia. Wszystko było ciemne, oprócz trzech postaci w długich płaszczach i kapturach. Mam wrażenie, że to o nich mówił tamten jeździec.
- Witajcie podróżnicy.- odezwała się ta po lewej, kobiecym głosem.- Ma pewno chcielibyśmy opuścić to miejsce, ale to niemożliwe.
- Za dużo widzieliście, za dużo wiecie.- dodała ta po prawej, też kobieta.- Już nie możecie nas opuścić.
- Musicie tu zostać na zawsze, tak jak my.- odezwała się łagodnie środkowa. Dłońmi złapały brzegi kapturów.-Będziecie wyglądać tak jak my.- zrzuciły swoje okrycia, a ja poczułem jak cały świat mi się wali.
Po lewej stronie stała Wiki, po lewej Karolina, a na środku... moja Roza. Nogi mi zmiękły i upałem na ziemię. Tak samo moi towarzysze. Kobiety miały na sobie te same przebrania, ale całe umazane krwią, a na całym ciele czerwone ślady szwów. Jednak nie to było najstraszniejsze. Tam gdzie Roza powinna mieć piękne, brązowe oczy, były same białka. Gdy mówiły nie patrzyły na nas, a przed siebie, jakby nic nie widziały.
- Tak jak my.- powtórzyła moja żona.
Nagle ze wszystkich drzwi zaczęli wychodzić inni ludzie z wioski. Pewnie też przyszli na tą imprezę i mieli ciekawą niespodziankę. Niektórzy wyglądali jak one, a inni byli prawdziwymi zombie. Nasze kobiety rozsunęły się pokazując stół na środku pomieszczenia i zerdzewiałe  narzędzia. Następnie podeszły do nas i chciały pomóc wstać. Na początku uciekaliśmy, wciąż siedząc na ziemi, ale doszliśmy do wniosku, że to nie ma sensu. Pozwoliliśmy się zaprowadzić do mebla. Okazało się, że jest ich trzy. Wcześniej ich nie zauważyłem, bo były ukryte w mroku. Ale nie mogłem zbyt długo ich podziwiać, ponieważ zasłonięto mi oczy chustką. Trzymałem wciąż ciepłą dłoń mojej różyczki. Ciekawe jak tam jest? Czy to będzie boleć? Będę inny? Ukochana dała mi całusa w policzek i kazała się położyć.

niedziela, 27 listopada 2016

ROZDZIAŁ 331

Dwójka strażników zaczęła w panice walić w drzwi i krzyczeć, żeby otworzyć, a ja tylko patrzyłem zszokowany na ścianę. Cholerną białą ścianę, z cholernymi czerwonymi znakami cierlicy, ułożonymi w rosyjskie słowa: "Śmierć wam nieszczęśnicy, którzy zakłócili mój spokój" i z cholernym siedzącym szkieletem pod nimi. Jednak wciąż nie rozumiem zachowania moich towarzyszy. No może Kolę usprawiedliwia to, że dopiero niedawno zaczął służbę. Ale Konrad? Gdy otrząsnąłem się z szoku, podszedłem do napisu. Kości wyglądały autentycznie, przez co przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Zignorowałem go jak zawsze i spojrzałem na czerwoną ciecz. Niestety musiałem stwierdzić, że to nie jest farba. Najprawdziwsza krew. Zagryzłem wagę, próbując się uspokoić. Dodatkowa panika nam nie potrzebna.
- Tamtędy nie wyjdziemy.- rzuciłem w stronę chłopaków.
- Masz lepszy pomysł?- spytał Kola.
- Po pierwsze, przestać panikować.- zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu.- Po drugie tam są drzwi.
Podszedłem do ściany po prawej stronie.
- Gdzie?- Konrad patrzył na mnie jak na wariata.
Zacząłem badać ścianę, bo zauważyłem delikatny zarys drzwi. Wyglądało to jakby ktoś chciał zamaskować drzwi, ale mu nie wyszło. Popchnąłem prostokąt lekko wchodzący w głąb ściany. Po chwili przed sobą miałem czarną otchłań korytarza.
- Tutaj.- odpowiedziałem triumfalnie.
Nagle światło zaczęło migać i dampiry rzuciły się w moją stronę. Zgasło zanim przebiegli przez próg.
- Ała!
- Uważaj jak lecisz!
- To ostrzegaj jak się zatrzymujesz.
- Możecie się uspokoić?- spytałem spokojnie, a odpowiedziała mi cisza.- Dziękuję. Ma ktoś latarkę?
Był zły na siebie, że wcześniej o tym nie pomyślałem.
- Nie.- powiedzieli zgodnie.
Westchnąłem ciężko. W tej chwili usłyszałem jakiś pisk. Z przodu zauważyłem jakieś światło lecące na nas, zza zasłony dymnej. No super. Dobrze wiedzieć, że latarka i tak by nam za wiele nie pomogła. Wraz ze zmniejszającą się odległością od światła pisk rósł na sile. Kiedy to coś było bardzo blisko, zobaczyłem co to jest. Odskoczyłem na bok, a panowie poszli za moim przykładem. W ostatniej chwili. Mijając mnie, zjawa puściła mi oczko. Że co?! Cała lśniła błękitem, otaczając jej białą koszulę nocną srebrzystą aurą. Czarne włosy wyglądały jak dredy. Za to twarz miała okropną. Wielki nos, szaleństwo w czarnych oczach. Bez tęczówek, czarne jak węgiel, kontrastujące z aż świecącymi bielą białek i skóry. Usta sine i krzywe. Tego obrazu już chyba nigdy nie zapomnę, choć widziałem ją może kilka sekund. Kilka metrów od nas zatrzymała się na ścianie. Nie! Ona przez nią przeleciała, zostawiając za sobą kłęby pyłu, odbite od ściany. Jednak pisk nadal się niósł, jakby po drugiej stronie muru. W szoku chwilę jeszcze siedziałem na ziemi, póki nie ucichł, a nawet jeszcze dłużej.
- Wy też to widzieliście?- spytał Konrad.
Sądząc po miejscu, skąd wydobył się jego drżący głos, także był jeszcze na podłodze. Potaknąłem głową, ale po chwili uświadomiłem sobie, że on tego nie widzi.
- T...tak.-wydałem, powoli się podnosząc.
-Przynajmniej wiemy, gdzie iść.- Mikołaj też do najspokojniejszych nie należał.
Ostrożnie zaczęliśmy przesuwać się na przód, trzymając się prawej ściany. Nagle moja ręką trafiła na drzwi, które pod naciskiem mojej ręki otworzyły się. Nie spodziewałem się tego i sam poleciałem do oświetlonego pomieszczenia. Zamknąłem oczy, oślepiony blaskiem. Powoli je otworzyłem i byłem w szoku. Za mną głowy wystawili panowie. Przerażenie odebrało im mowę.
- Dobra, teraz wam wierzę.- przyznałem ze strachem.
Na środku pomieszczenia, w zielonym świetle, na fotelu bujanym siedziała kobieta. Proste czarne włosy sięgały jej do pasa, szeroko otworzone oczy zdawały się nigdy nie mrugać, a na jej rękach leżało dziecko. Mogło mieć więcej niż pół roku. Jak nasza księżniczka i Felix. Ciarki mi przeszły po plecach i zebrało mi się na wymioty na tą myśl. Tym bardziej, że w niemowlaka powbijane były strzały. Po jej kolanach ciepła krew. Na dźwięk mojego głosu odwróciła głowę w naszą stronę. Wstrzymałem oddech. W jej oczach były puste białka. Nagle krzyknęła i poleciała pod sam sufit. Następnie poleciała na odległość metra ode mnie.
- Następni, którzy chcą mi zabrać syna? NIE ODDAM!!- zaskrzeczała.
Znowu się odsunęła, wystawiła kły i leciała prosto na nas. Szybko wybiegłem, zamykając drzwi. Pobiegliśmy do przodu, odprowadzeni jej szaleńczym śmiechem. Pomyślałem o Rozie i zmiękły mi kolana. Jeśli jej coś się stało, nie wybaczę sobie. Powinniśmy byli iść wszyscy razem. Co to był w ogóle za durny pomysł z rozdzielaniem się?!
- Błagam, nie wchodzimy już do żadnego pomieszczenia.- odezwał się Kola.
- To nieuniknione, jeśli chcecie stąd wyjść.- koło niego pojawił się kościotrup, który po chwili znikł, zostawiając moich towarzyszy w swoich ramionach.
- Co wy robicie?- uniosłem brew do góry, patrząc na nich.
- Eee... nic. Po prostu...- Konrad się zamyślił.- zrobiło nam się zimno.
- Ta, jasne. Przypomnisz mi czyim i dlaczego wciąż jesteś strażnikiem?- wiem, że byłem nie miły, ale w głębi duszy po prostu się bałem.
- Muszę wam się do czegoś przyznać.- Konrad oparł się o ścianę.- Nie jestem strażnikiem. Kłamałem, żeby Karolina mnie nie znienawidziła. Ale ja się w tym nie widzę. Wiem, że muszę, ale nie potrafię. Tak naprawdę zawsze wyjeżdżam na studia medyczne. Chcę ratować innym życie, a nie ich go pozbywać.- załamany zsunął się na podłogę i schował twarz w dłoniach.
Chciałem być na niego wściekły, ale nie umiałem. Coś sprawiało, że wręcz mu współczułem. Usiadłem obok niego i objąłem go ramieniem. Nie wiarygodne, jak bardzo zmieniłem się przez te dwa lata, dzięki Rozie.
- Posłuchaj, nie popieram tego co robisz, ale szanuję. Lepiej nie być strażnikiem, jeśli nie jest się pewnym, że będzie się w stanie zadać ten ostateczny cios. Ale musisz o tym porozmawiać z Karoliną. Ona na to zasługuje.
- Wiem, ale co jeśli mnie zostawi?- w ciemności, jego białka były najlepiej widoczne, gdy na mnie popatrzył.
- Jeśli cię kocha, a wiem, że tak jest, wybaczy ci i zrozumie.- poklepałem go pocieszająco po ramieniu.- A teraz chodź.
- Dymitr musisz to zobaczyć. - przerwał nam Mikołaj.

sobota, 26 listopada 2016

ROZDZIAŁ 330

- To będzie genialne.-  zaśmiałam się, gdy miałam pewność, że nas nie słyszą.- Zobaczymy czy nieulękłego strażnika Bielikowa jednak da się wystraszyć.
- Oj mówię ci, spać po nocach nie będą mogli.- powiedziała Wiki i wybuchłyśmy śmiechem.
Spotkałyśmy ją po drodze i razem szłyśmy ciemnym korytarzem. Na końcu weszłyśmy przez metalowe drzwi. Kiedyś było to pomieszczenie gospodarcze, ale teraz jest wypełnione kablami, komputerami i innymi maszynami. Przy nich siedział dampir, ciągle coś klikając. Był po studiach informatycznych i według mnie umiał zrobić wszystko z blachy i kilku kabelków. Na jednym z ekranów były obrazy ze wszystkich kamer w domu, zamontowanych dzisiaj. Tak jak wszystko, czego potrzebowaliśmy na ten wieczór.
- Jak tam idzie, Dawid?- zagadnęłam.
- A dobrze.- powiedział odwracając się.- WOW! Nie chciałbym być na ich miejscu. Wyglądacie zajebiście. A wracając, wszystko jest gotowe, choć trochę mało czasu nam dałaś. Właśnie weszli do pierwszego pokoju.- wskazał na jeden z kwadratowych obrazów, na którym widziałam ukochanego z towarzyszami, wchodzących przez pierwsze drzwi. Wokół nich migały światła i byłam pewna, że leci muzyka, ale my jej nie mogliśmy usłyszeć.- A teraz patrzcie na magię intelektu.
Poklikał trochę na klawiaturze laptopa i się zaczęło. Jednocześnie zamknęły się za nimi drzwi, zapaliło się czerwone światło i ze specjalnej maszyny zaczął lecieć dym. Wystraszeni zaczęli rozglądać się do około, tylko Dymitr był w pewnym opanowany i czujny. Dawid wcisnął jakiś guzik na swoim mini panelu sterowania, mówiąc do mikrofonu, a jego zmodyfikowany przez urządzenie głos dało się słyszeć w każdym zakamarku gmachu.
- STĄD NIE MA UCIECZKI!! JESTEŚCIE ZGUBIENI!- mi samej ciarki przeszły po plecach.
Nagle w ich pomieszczeniu zrobiło się jasno, a gdy mgła się przerzedziła, na twarzach mężczyzn dało się zauważyć przerażenie.

DYMITR

- Hej.- krzyknąłem za chłopakiem przed nami.
On aż podskoczył i się odwrócił.
- To wy.- odetchnął z ulgą i ruszyliśmy razem w trójkę.
- A kogo się spodziewałeś? Ducha?- zakpił Konrad, ale mnie to nie śmieszyło.
- Lepiej się nie śmiej. Wiki mówiła, że tu straszy, a później weszła do jakiegoś pomieszczenia, drzwi się zamknęły i nie mogła wyjść.
- Na pewno tylko się zacięły. W takim domu to możliwe. A duchy nie istnieją.
- Oj, żebyś się nie zdziwił.- uśmiechnąłem się pod nosem.-  Rose i Mark, mając pocałunek cienia, widzą dusze zmarłych, którzy nie przeszli na drugą stronę. Co prawda nie może ich słyszeć, ale je widzi.
- WOW!- tylko tyle był w stanie powiedzieć Konrad.
- Ekstra. Takim to zawsze fajnie.- Kola kopnął jakiś kamień, który odbił się od drewnianej posadzki.- Też bym tak chciał.
- Nie sądzę. Rose przeżywała katusze, gdy nie była na nie przygotowana.
Nigdy nie zapomnę tego bólu na jej twarzy, gdy samolot kołował. Tak bardzo się wtedy martwiłem i czułem bezradny, że nie mogę jej pomóc, bo sam nie wiedziałem co się dzieje. A później było jeszcze gorzej. Gdy zrozumiałem, przed czym mam ją bronić, zdałem sobie sprawę, że to nie wykonalne. Bo jak bronić kogoś przed niewidzialnymi, nienamacalnymi duchami, które mu rozrywają głowę od środka. Mogłem tylko dać jej swoją siłę i liczyć na to, że sobie poradzi.
Szliśmy nadal i Kola już chciał się odezwać, ale powstrzymałem go ręką. Coś słyszałem. Jakby ciche dudnienie. Oni też to słyszeli. Ostrożnie ruszyliśmy do przodu. Za zakrętem, zrozumieliśmy co to za dźwięk. Teraz wyraźnie było słychać muzykę, a z otworzonych, daleko po lewej stronie drzwi, wylewały się migoczące światła.
- Impreza. Trzeba powiedzieć dziewczyną.- Kola już się zerwał.
- Czekaj.- pociągnąłem go z powrotem na dół, bo kucaliśmy za ścianą.- nawet nie wiemy, gdzie są, A ty zostawiłeś moją siostrę samą zamkniętą w jakimś kantorku.
- Wcale, że nie. Powiedziała, że widzi inne drzwi na korytarz i żebym szedł dalej, a ona znajdzie wyjście i do mnie dołączy.
- To nic nie zmienia. A tamto miejsce jest dziwnie podejrzane.- stwierdziłem po dłuższej analizie.
- Jak to?- zdziwili się.
- Jakie mieliście wyniki na egzaminie?- popatrzyłem na nich ze zniecierpliwieniem.- Kiepscy z was strażnicy, skoro tylko ja zauważyłem, że na imprezie powinno być słychać jeszcze bawiących się ludzi.
Zawstydzeni zaczęli nasłuchiwać i przekonali się o prawdziwości moich słów.
- To co robimy?- spytał chłopak Wiki.
- Zostaje nam tylko wejść i się przekonać.- Konrad wyszedł zza rogu, zanim zdążyłem go złapać.
Pokręciłem zrezygnowany głową i my także się ujawniliśmy. Pokój, do którego weszliśmy był pusty. Tylko nie wiadomo skąd grała muzyka i migdały światła. Zanim dobrze weszliśmy i rozglądnęliśmy się po pomieszczeniu, usłyszeliśmy hałas. Drzwi zamknęły się z wielkim hukiem, a muzyka ucichła. Próbowałem je otworzyć, ale były zablokowane. W tym momencie zaczął pojawiać się dym, a całą przestrzeń wypełnił krwisto czerwony blask. Chłopcy zaczęli panikować, a ja wyciągnąłem sztylet i rozglądałem się uważnie dookoła. Jednak szybko zdałem sobie sprawę z tego, że moja broń nie jest autentyczna. Ale jestem pewien, że Rose dała mi prawdziwą. Chociaż nie przykładałem wtedy do tego szczególnej uwagi, to po co miałaby dawać mi sztuczną. Co się dzieje? Przecież to nie jest normalne. Czyżby naprawdę tu straszyło? "Bielikow ogarnij się. Popadasz w taką samą paranoję jak tych dwóch."- zganiła mnie podświadomość. Jednak pojawiła się straszniejsza myśl. Roza. Co z moją Różyczką? Na pewno da sobie radę. Może mają więcej szczęścia i same znalazły imprezę? A jakby znalazła się w pułapce takiej jak ta, to i tak na niewiele bym się zdał. Nagle usłyszałem głos. Brzmiał jak z najgłębszych otchłani piekieł. Aż ciarki mi przeszły po plecach.
- STĄD NIE MA UCIECZKI!! JESTEŚCIE ZGUBIENI!!
Moi towarzysze wydali się byś jeszcze bardziej oszołomieni. Wraz z umilknięciem echa, czerwone światło znikło, zastąpione zwykłym, a dym zaczął się przerzedzać. Pomieszczenie stawało się coraz bardziej widoczne, a ja szykowałem się na atak potencjalnego przeciwnika. Jednak on okazał się być wrogiem mojej psychiki. Poczułem krew odpływającą mi z twarzy i oblewający mnie zimny pot. Automatycznie poprawiłem w dłoni bezużyteczny kawałek żelaza, zaciskając na nim palce. To co zobaczyliśmy, potwierdziło nasze obawy.

ROZDZIAŁ 329

- Gdzie tak właściwie idziemy?- spytał Konrad.
On i Karolina byli upiorami z głowami dyni, a Wiki z Mikołajem- duchami. W szóstkę szliśmy lasem, do opuszczonego domu w jego środku.
- Na imprezę. Myślałam, że to już ustaliliśmy.- westchnęła Najstarsza Bielikówna.
- Ale w środku lasu?- zdziwił się mój ukochany.
- Bo jest Halloween. O tym też rozmawialiśmy.- popatrzyłam na dziewczyny, zniecierpliwionym wzrokiem, a one mi przytaknęły.
- No dobra.- oboje się poddali.
- A ty co taki małomówny?- młodsza dampirzyca spojrzała na swojego chłopaka.
- Ufam ci. I wciąż nie mogę uwierzyć, że się zgodziłaś.
Dziewczyna popatrzyła na niego wzruszona i pocałowała go w usta. Ja i Karolina uśmiechnęłyśmy się szeroko, ale oczywiście niektórym to przeszkadza.
- Eghem...- odchrząknął Bielikow.- Możesz przestać pożerać twarz mojej siostry?
Dałam mu kuksańca w bok, a on spojrzał na mnie wzrokiem: "No co?!". Przewróciłam tylko oczami, ale po chwili mąż złapał mnie za dłoń i zaczął lekko szturchać. Nie mogłam się nie uśmiechnąć i mu nie oddać. Następnie sama się na niego rzuciłam. Nie spodziewał się tego, ale złap mnie. Oplotłam go nogami i popatrzyłam w pełne miłości oczy. Sekundę później nasze usta się połączyły. Zadziwiało mnie z jaką łatwością oddaje pocałunki, idąc wciąż przed siebie.
- I kto tu kogo pożera?!- prychnęła Wiki, jednak oboje ją zignorowaliśmy.
Nagle poczułam na plecach coś twardego, a reszta wybuchła śmiechem. Z trudem oderwałam się od ust strażnika. Był równie zdziwiony co ja. Odwróciłam się i zauważyłam, że to coś, co nas zatrzymało, to drzewo. Sami się roześmialiśmy. Wtuliłam się w pierś Rosjanina, próbując się uspokoić. On położył głowę na moim ramieniu i wyminąwszy przeszkodę, szedł dalej.
- Wracając do twojej uwagi, Wiktorio,- odezwał się rzeczowym głosem.- ja mogę, bo to moja żona.
- Jeszcze nie słyszałam, żeby całowanie przed ślubem było zakazane.- zauważyła jego młodsza siostra.
- Możecie się całować, ale po za zasięgiem mojego wzroku.
- Do ślubu? Widzisz Kola, musimy się pobrać.
Jej chłopak lekko się zmieszał, a ja zaczęłam chichotać
- Towarzyszu, postawisz mnie?- poprosiłam, żeby zmienić temat.
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo nie.
- Nagroda mistrza świata w argumentacji już należy do ciebie.- westchnęłam, ze śmiechem. Reszta mi zawtórowała.- A tak na serio?
- Serio, serio.
- Na pewno ci nie wygodnie.- ciągnęłam dalej.
- Nigdy nie będziesz dla mnie niewygodna. Bardzo lubię nosić cię na rękach.
- Ale ja się dziwnie czuję, gdy wy tak idziecie, a ja nie.- popatrzyłam na niego maślanymi oczkami.
- Ehh... niech ci będzie.- z niechęcią postawił mnie na ziemi.- Ale odpłacisz mi się za to.
- Jeśli to ci do szczęścia potrzebne.- stanęłam na palcach i delikatnie musnęłam jego usta.
- O patrzcie!- naszą uwagę zwróciła Karolina.- Jesteśmy.
Miała rację. Staliśmy przed przynajmniej trzy piętrowym, drewnianym domem. Poszarzałe ze starości deski, opadające od dachu i ścian. Okna bez szyb, pozabijane deskami. Był tak tak straszny, że aż piękny. Idealne miejsce. Mężczyźni nie byli zbyt przekonani.
- To na pewno tu?- Konrad nieufnie patrzył na budynek.- Przecież to w każdej chwili może się zawalić.
- Daj spokój, jest stabilniejszy, niż ci się wydaje.- odpowiedziała mu młodsza szwagierka.
- A ty skąd wiesz?- Dymitr spojrzał na nią podejrzliwie.
- Eee... przeczucie.- odparła pospiesznie.
- Tylko?- naciskał na nią.
- Tak. To my idziemy.- pociągnęła Mikołaja w stronę drzwi, zanim brat zadał kolejne pytanie.
- I tak z nią porozmawiam.- mój ukochany zmrużył oczy.
- Tak. Ja też.- dodała Karolina.
W tej pozie byli do siebie bardzo podobni. Nie zwlekając dłużej, również udaliśmy się do wejścia. W środku było cicho i ciemno. Jedyne światło to wpadające przez drzwi i szpary w oknach promienie księżyca. Wszędzie wisiały pajęczyny, a w blasku widać było unoszące się drobinki kurzu.
- Gdzie oni się podziali.- zaniepokoił mój mąż.
- Pewnie już poszli do przodu.
- To gdzie ta impreza?
- W piwnicy.
- Na strychu.
Z Karoliną spojrzałyśmy na siebie. Ups!
- Ja słyszałam, że w piwnicy.- rzuciłam szwagierce porozumiewawcze spojrzenie.
- A Wiki nie mówiła, że na strychu?- załapała.
- Najlepiej przeszukać cały dom. Może być zabawnie.- podsunął chłopak Dampirzycy.
- Nie wiem...- wahał się Bielikow.
- Po pierwsze skarbie, wyluzuj.- oparłam dłonie na  klatce piersiowej strażnika i musnęłam mu kącik ust.- A po drugie i tak musimy znaleźć tamtą dwójkę. No dobra. Najlepiej byłoby się rozdzielić.- zarządziłam.
- To my pójdziemy na dół...- siostra Dymitra wzięła swojego chłopaka pod ramię.
- Nie.- zaprotestowałam.- Lepiej, abyśmy my poszły razem.
Wszyscy popatrzyli na mnie zdziwieni. Oczywiście Karolina grała według planu. Tak nie wzbudzałyśmy podejrzeń.
- Czemu?- mój Rosjanin zmarszczył brwi.
- Jesteśmy najlepszymi strażnikami. Tak będzie bezpieczniej. Chyba że mam iść z tym przystojnym dampirem.- wskazałam Konrada.
Nie kłamałam. Był przystojny. Oliwkowe oczy i krótkie ciemno brązowe włosy. Ale mam już swój ideał, a po za tym jest pięć lat starszy od Dymitra. To już jest przesada. Na moje słowa, Bielikow zmrużył oczy.
- Dobra. Niech ci będzie. Masz nasze sztylety?
Z torebki wyjęłam imitację broni i wyciągnęłam ją w stronę strażnika. Odebrał ją, przyciągając mnie za rękę i całując namiętnie, trochę zaborczo.
- Jeszcze raz powiesz, że jakiś inny mężczyzna oprócz mnie jest przystojny, a będziesz chodziła z opaską na oczach.- warknął seksownie mi do ucha, tak, że tylko ja to usłyszałam i zaczął odchodzić.
Jeszcze zdążyłam klepnąć go w tyłek, a gdy się odwrócił, zaśmiałam się, posyłając mu seksowne spojrzenie. Następnie Karolina pociągnęła mnie w korytarz do piwnicy, a nasi panowie weszli po schodach na górę.

czwartek, 24 listopada 2016

ROZDZIAŁ 328

Wiki bardzo się ucieszyła z decyzji podjętej przez Dymitra. Rzuciła się bratu na szyję i zaczęła go obcałowywać po policzkach. Dzisiaj w końcu wyczekiwane przez wszystkich Halloween. Na dodatek zabraliśmy dzieciaki na zakupy, żeby dziewczyny mogły odpocząć. Wiki uparła się, że jedzie z nami, więc wyjechaliśmy po obiedzie. Szłam z wózkiem między półkami, rozmawiając z Wiki. Mój mąż od wczoraj ma jakiś dzień dobroci dla zwierząt i został z siostrzeńcami w dziale ze słodyczami.
- Jakby nie wystarczyło im to, co będą zbierać.-westchnęłam.
- Wystarczy, ale musimy też rozdawać cukierki.- wytłumaczyła mi szwagierka.
- I wy myślicie, że przetrwa więcej niż połowa?- spytałam.
- Nie, dlatego Dimka kupi drugie tyle za ich plecami.
- Za cyimi pleciami?
Za nami pojawiła się Zoja. Odwróciłyśmy się i okazało się, że dzieciaki wróciły z torebką pełną słodyczy.
- A nic takiego.- kucnęłam przed dziewczynką.
-Cioś ci nie wiezię, ciocia.- pomachała mi paluszkiem przed oczami.
- No dobrze powiem Ci, ale musisz obiecać, że nikomu nie powiedz. A przede wszystkim Wuji. Dobrze?
- Obiecuję.- uśmiechnęła się rozkoszne.
- Na paluszek?- wystawiłam mały paluszek, a dziewczynka patrzyła na mnie, jak na wariatkę.- Nie wiesz jak się obiecuje na paluszek?- zaprzeczyła głową.- To patrz. Wyciągasz mały paluszek,- wykonała moje polecenie.- zahaczamy, zginamy i mówimy obietnicę. Czy obiecujesz nie powiedzieć nikomu naszej tajemnicy?
- Obieciuję.- uśmiechnęła się dumnie.- Nio więć?
- Chcę wieczorem wystraszyć wuja, a ciocia Wiki mi pomoże.
- Ja?!- zdziwiła się dampirzyca.
- Ja teź mogę?- oczy naszej siostrzenicy zabłysły.
- Ty będziesz straszyć innych ludzi za cukierki. Ale o wszystkim ci opowiemy.- pocieszyłam ją.
Wyprostowałam się i odwróciłam.
- Buu!
Aż podskoczyłam, łapiąc się za serce, kiedy przed sobą zobaczyłam postać z "Krzyku". Bielikow uniósł maskę śmiejąc się w głos, gdy my próbowałyśmy uspokoić oddechy.
- Co jej opowiesz?- spytał ukochany, a ja spojrzałam na niego wilkiem.
- Kiedyś przez ciebie dostanę zawału. Masz szczęście, że Cię Kocham.
- Oj i to bardzo.- objął mnie ramieniem, odkładając plastik na byle jaką półkę.- To co tam knujecie.
- My? Nic.- zapewniła Wiki.
- Mówimy tylko, że opowiemy dzisiaj dzieciakom bajkę na dobranoc.- uśmiechnęłyśmy się niewinnie.
- Naprawdę?!- ucieszyła się reszta.
- Coś wam nie wierzę.- Rosjanin spojrzał na nas nieufnie.
- A gdzie tu zaufanie?- oburzyła się jego siostra.
- Właśnie, towarzyszu?- skrzyżowałam ręce na piersi i przeniosłam ciężar na drugą nogę.
- I tak się dowiem.- strażnik zmrużył oczy, patrząc uważnie na nas, po czym popchnął nas do kas.
Wreszcie nadszedł wieczór i czas na zabawę. Nasze maluchy ubrany uszyte przez Olenę przebrania. Felix jest smokiem, a Nastka myszką, tak samo jak Zoja. Lili na zakupach zobaczyła idealne przebranie i teraz na kanapie z naszymi dziećmi na kolanach siedzieli mała, różowa czarownica i Pawka w pelerynie z kapturem, z kijem, robiący za czarnoksiężnika. Za to Łuka był rycerzem, ubrany w trochę kartonu, trochę garnków, a do tego tekturowy miecz. Z dziewczynami pomagałyśmy kobiecie robić to wszystko, a mężczyźni, czyli Dymitr, Kola i Konrad(chłopak Karoliny) poszli narąbać drewna na ognisko. Mają taką tradycję, że w ogrodzie robią ognisko i Olena gotuje w kotle kisiel dla dzieci, które przyjdą po cukierki. Oczywiście te drugie też dostaną. Jednocześnie omawiałyśmy plan na wystraszenie mojego męża, bo wcale nie wymyśliłam tego sobie na poczekaniu. Wiki i Karolina wpadła na pomysł, aby z Bielikowem wkręcić ich chłopaków, a Sonia zaproponowała zaangażować innych z wioski. Tak więc będzie zabawnie. Już to widzę. Wracając. Cała gromadka teraz pozowała do zdjęcia, razem z Bianką, leżącą przy ich nogach.
- Pięknie wyglądacie.- rozczuliła się Olena.
- Mamo, rób im to zdjęcie i niech idą, bo im wszystkie cukierki inne dzieci zabiorą.- poganiała ją Karolina.- Sama musisz się jeszcze przebrać.
- I my.- dodałam.
- My?!- zdziwił się strażnik.
- No jasne.- odpowiedziała za mnie najmłodsza szwagierka, patrząc na chłopaka.
- Tak nigdzie nie pójdziemy.- zaprotestowała Karolina, mierząc wzrokiem Konrada
- My?!- miny całej czwórki były bez cenne.
- Tak. My.- zaśmiałyśmy się równocześnie.
- A teraz chodźcie. Mam nadzieję, że sobie poradzisz.- pociągnęłam ukochanego w kierunku schodów, oglądając się za Sonią.
- Jasne.- odpowiedziała dampirzyca.- Miłej zabawy.
- Roza, o co tu chodzi?- spytał mój mąż, gdy zamknęłam drzwi od naszego pokoju.
- Idziemy na zabawę Halloweenową.- powiedziałam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Dla mnie taka była. Z szafy wyciągnęłam dwa wieszaki. Jeden z zieloną, poszarpaną i ubrudzoną błotem i mułem sukienką, a drugi z podobnym frakiem i spodniami.
- A mogę chociaż wiedzieć, kim będziemy?
- Władcami błotnistych bagien.- oznajmiłam i zamknęłam się w łazience. Przebrałam się w suknię i uznałam, że poruszanie nie będzie w niej nie najłatwiejsze. Poszarpany materiał plątał mi się pod stopami, a bufiaste rękawy też trochę przeszkadzały w życiu. Nałożyłam dość blady podkład i puder, a później trochę zielonego, szare cienie i maskarą pociągnęłam rzęsy. Do włosów przyczepiłam sobie kilka zielonych, sztucznych pasemek i zaplotłam małe warkoczyki. Gdy uznałam, że jestem gotowa, wzięłam dwa sztuczne sztylety do torebki i wyszłam z łazienki. Weszłam do naszego pokoju, gdzie już przebrany Dymitr czytał western. Kiedy usłyszał zamykane drzwi podniósł wzrok.
- Wow! Sam bym się wystraszył.
- To dobrze, a teraz chodź.- położyłam kosmetyczkę na biurku.
Mój ukochany wstał, podszedł do mnie, złapał moją dłoń i chciał wyjść, ale go zatrzymałam.
- Tu chodź.- posadziłam go na krześle przodem do siebie.
- Co ty chcesz zrobić?- spytał nieufnie
- Dokończyć twoje przebranie.- z kosmetyczki wyciągnęłam te same kosmetyki, których wcześniej użyłam, oprócz maskary.
- Jesteś pewna?- spojrzał na mnie niepewnie.
- Tak, a teraz zamknij oczy.
- Ostatni raz byłem malowany do zabawy z koleżankami Karoliny.- przyznał.- Ale wtedy nikt nie miał o tym zielonego pojęcia. To takie dziwne uczucie.
- Nie drap.- pacnęłam go w rękę, która już podążała do policzka.
- Ale to swędzi. Długo jeszcze Roza?
- Siedzisz dopiero pięć minut, więc nie narzekaj. Wracając, chodź o tą zabawę ze ślubem?
- Tak. Ja w ogóle nie wiem, po co to wszystko.
Pół godziny później był już gotowy. Kości policzkowe podkreśliłam czarnym, sprawiając, że wyglądał jak zombie z bagien.
- Gotowe.- oznajmiłam dumnie.
- To teraz zobaczymy, co mam na twarzy.- podniósł się poszedł do lustra.- Czy ty myślisz, że ja tak wyjdę do ludzi?
- Jest Halloween. Nie przesadzaj. A teraz chodź.- pociągnęłam go do  wyjścia.
___________________________________________________________
Hej, teraz rozdziały mogą wyglądać inaczej, bo komórka nie widzi mi Bloggera w internecie i muszę korzystać z aplikacji. Mam nadzieję, że rozdziały wam się podobały. Ostatnio dość nieregularne je dodaję, ale mam trochę swojego życia co na to wpływa. Ale i tak daję wam je, bo was kocham.

wtorek, 22 listopada 2016

ROZDZIAŁ 327

- Jak się czujesz?- spytałam cicho, nie chcąc zepsuć atmosfery spokoju.
- Czy ja wiem?- wzruszył ramionami.- Zagubiony, jakbym coś tracił?
- Przecież nie tracisz. Wiktoria na zawsze będzie twoją siostrą.- spojrzałam na niego.
- Nie rozumiesz.- pokręcił głową.- Ona wyjeżdża i nie będziemy się za często widywać.
- Bo teraz spędzacie każdą wolną chwilę.- zauważyłam z sarkazmem.
- Nie, ale trudno będzie się zgrać, żeby być w tym czasie. Po za tym, ona jest za młoda na służbę. Taka delikatna...
Zaczęłam się cicho śmiać.
- Ma więcej siły, niż myślisz. Na pewno sobie poradzi. Teraz chodzi do naszej akademii, gdzie wszystkiego jej nauczą. Pomyśl o szansie, jaką daje jej wyjazd. Tobie pozwolili wyjechać. Czemu nie chcesz jej pomóc poznać świat?
- Wiem, że będzie szczęśliwa, jeśli wyjedzie, ale stracę ją.
- Myślę, że nawet tego nie zauważysz.- spojrzał na mnie, zdziwiony.- Będziemy się widzieć na święta, tak jak dotychczas. A przecież nie odmówi.- przekonywałam go.- Popatrz na to z jej strony. Jakbyś miał mnie nigdy więcej nie zobaczyć, bo dostałabym przydział na drugim końcu stanów.
- Pojechał bym za tobą.- odpowiedział bez wahania.
- A Wiki tego nie zrobi bez twojej zgody.
- Wiem. Ciebie też to zaskoczyło?- spytał.
- Trochę. Ale nie zmieniaj mi tu tematu. Wiesz, co będzie dla niej dobre.- stwierdziłam.
- Chyba powinienem dać jej wolną rękę.- uznał smutny.
- To dobra decyzja.- pocieszałam go.
- Nie rozumiem jak to możliwe, że jesteś zawsze kiedy cię potrzebuję?- przytulił mnie mocno do siebie.
- Zawsze będę przy tobie.- obiecałam.
Chwycił moją twarz za podbródek i uniósł do góry, patrząc mi w oczy.
- Ja tiebia liubliu Roza.- powiedział szeptem.
- Ja tiebia toże liubliu tovarishch.- odpowiedziałam tak samo.
Lekko pochylił się w moją stronę, zbliżając swoje usta do moich. Gdy w końcu nasze wargi się złączyły, zarzuciłam mu dłonie na kark, a on położył się ciągnąć mnie za sobą. Gdy skończyliśmy pocałunek, wciąż byliśmy niesamowicie blisko siebie. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, uśmiechając się szeroko.
- Dziękuję Roza.- przyciągnął mnie tak, że musiałam się na nim położyć.
- To ja ci dziękuję.- szepnęłam mu we włosy.
Nagle zaczął całować mnie w szyję. Poczułam jego dłonie pod bluzką, na plecach, powoli skradające się do zapięcia od stanika.
- Jeszcze ci mało, towarzyszu?- mimo wszystko odchyliłam głowę, dając mu lepszy dostęp.
Gdy zwinne palce strażnika osiągnęły swój cel, obrócił nas i teraz to ja byłam pod nim.
- Nigdy nie będę miał dość.- prawie wymruczał, kiedy ściągałam mu bluzkę, ale on nie pozostał mi dłużny.
Pół godziny później wracaliśmy, trzymając się za ręce i śmiejąc w głos, ba cały las. No przynajmniej ja się śmiałam, . Dymitr tylko się uśmiechał, patrząc na moje wygłupy. Na każdym drzewie, jakie mi się spodobało, sztyletem wycinałam DBRHB w sercu.
- Zdradzisz mi chociaż co znaczą te symboliczne litery.- spytał powstrzymując śmiech.
- To nasze inicjały.- było to oczywiste.
- Aha...- zaśmialiśmy się, a mój ukochany złapał mnie za dłoń i przyciągnął do siebie.- Już wystarczy Roza, bo zabraknie drzew dla innych.
- Ehh... no dobra.- westchnęłam przywracając oczami i schowałam sztylet, owinięty w aksamitną, czerwoną ściereczką.
- Nie wiedziałem, że aż obdarzasz go taką czcią.- zdziwił się.
- Ty również obchodzisz się z książką ode mnie w wyjątkowy sposób.- zauważyłam.
- Jest to najważniejsza rzecz, jaką mam.- wyznał, patrząc mi prosto w oczy.
- Myślałam, że to ja jestem dla ciebie najważniejsza.- byłam zbita z tropu, gdy cicho się zaśmiał.
- Jesteś dla mnie najważniejszą OSOBĄ,- zaakcentował.- a nie rzeczą.
- No chyba, że tak.- znowu się uśmiechnęłam.- Choć wolałabym być dla ciebie najważniejsza w wszystkich dziedzinach.
- Przykro mi, takie życie.- wzruszył ramionami i uśmiechem i udawaną bezradnością.
- Hyy...- wciągnęłam głośno powietrze, łapiąc się za serce z udawanym oburzeniem- Przegrywam z książką?!- zaśmiał się.- Uważaj sobie towarzyszu, bo kolejne dzieci będziesz mieć z książką.
Zatrzymał się gwałtownie, przyswajając moje słowa.
- Powiedziałaś kolejne dzieci?- uśmiechnął się w szoku i poszliśmy dalej
- Tak właśnie mnie słuchasz.- westchnęłam, śmiejąc się z jego miny.- Wiele razy mówiłam, że jak chcesz, możemy mieć więcej dzieci, ale to za kilka lat.
Pociągnęłam go w swoją stronę, żeby nie przywalił w drzewo i jeszcze raz się zaśmiałam. Wyglądał jak dziecko, które dostanie wymarzony prezent pod choinkę. Właśnie. Trzeba zacząć szukać prezent. Dla Lissy i Christiana może coś kupionego w Rosji? Z nimi jest taki problem, że wszystko mają. Dla Rosalie jakieś zabawki. Tak samo dla Łuki, Zoji, Pawki i Lili. Bianka ucieszy się z kości w wstążeczce. Olena zawsze chętnie przyjmie zestaw garnków. A Bielikówny? Wiki jakieś kosmetyki. Karolinie może karnet do spa? Przyda jej się odpoczynek, w końcu ma dwójkę dzieci żądających ciągłej uwagi. Sonia... Jej można kupić zestaw do ćwiczeń, bo narzekała, że nie ma czasu jeździć na siłownię, a musi coś zrobić ze swoim ciałem po ciąży, choć była ona ponad rok temu. Mii kupimy jakieś ubranka dla dzieci. Zapomniałam się pochwalić, ale jestem chrzestną pięknej Alice Ashford. Po tacie odziedziczyła kolor włosów, za to oczy ma po mamie. Tak właściwie, ojciec morojki mówi, że jest podobna do dziewczyny, gdy była mała. Jedyną różnicą są jej włosy. No i dla Masona...
Z zamyślenia wyrwały mnie silne ręce na biodrach. Dymitr podniósł mnie i zaczął kręcić się w kółko.
- Jestem taki szczęśliwy, że Cię mam Roza. Kocham Cię najmocniej na świecie.- wyznał zatrzymując się.
- Ja ciebie też kocham Towarzyszu.
Gdy tylko moje nogi dotknęły ziemi, wskoczyłam na niego, wpijając się mocno w jego wargi. On złapał mnie za tyłek i pogłębił pocałunek. Gdy tylko skończyliśmy, poszliśmy w dalszą drogę. A raczej mój ukochany szedł, bo mnie wziął na ręce. W wiosce zaczął krzyczeć po Rosyjsku, jak bardzo mnie kocha.
- Cicho głuptasie.- próbowałam ze śmiechem, stłumić dłonią jego krzyki.- Bo cała wioska się zleci.
- To niech się zleci.- wzruszył ramionami.- Pragnę wykrzyczeć całemu światu, we wszystkich językach, że KOCHAM MOJĄ ROZĘ!!!!!

ROZDZIAŁ 326

Zeszłyśmy na dół, a w salonie czekał chłopak dampirzycy.
- Kola!- rzuciła się na niego
- Wiki!- rozłożył ramiona, w które wpadła.- Tak się ciesze, że się zgodziłaś. Bo się zgodziłaś, prawda?- patrzył na nią niepewnie.
- Pewnie.- dziewczyna się uśmiechnęła, a z jego oczu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znikła niepewność, zastąpiona miłością i radością.
Złapał ją i zaczął kręcić się wokół własnej osi, z Bielikówną w ramionach. Poprawiłam sobie Nastkę na rękach, uśmiechając się na ten widok. Postanowiłam zostawić ich samych, choć wciąż przypatrywałam się im z kuchni, póki nie podszedł do mnie Dymitr.
- Kto przyszedł Ro...- przerwał, widząc siostrę z dampirem.
Zauważyłam, że zacisnął mocniej szczękę. Kochany braciszek. Zbliżyłam się do niego i oparłam na jego torsie. Automatycznie objął mnie i pocałował w kark, wciąż nie spuszczając wzroku z zakochanych. Teraz oboje usiedli na kanapie i zaczęli się z czegoś śmiać.
- Co widzisz, patrząc na nich?- spytałam ciekawa.
- Moją małą siostrzyczkę i kandydata na wykastrowanie.- uśmiechnął się diabelsko, a ja parsknęłam śmiechem.
- Co by ci to dało?- spytałam, patrząc na niego.
- No wiesz, my też mieliśmy nie móc mieć dzieci. Wypadki chodzą po ludziach.- wzruszył ramionami.
Odwróciłam się do niego przodem.
- Uważasz Towarzyszu, że nasze dzieci to wypadek?- rzuciłam oskarżycielsko.
- Wiesz nie planowaliśmy tego, ale mimo wszystko jest to bardzo dobre, a ja jestem najszczęśliwszy na świecie.
Wywróciłam oczami i wróciłam do poprzedniej pozycji, zanim bardziej się pogrąży.
- A ja widzę dwoje, szczęśliwych zakochanych, liczących na szczęście w tym okropnym świecie.- powiedziałam, wtulając się mocniej w męża.
- Chcę dl mojej siostry szczęścia.- przyznał.
- To daj jej żyć.
Ale...- zaczął, jednak przerwała nam Olena.
-Dzieci, pomożecie mi?- poprosiła kobieta.
- Jasne mamo.- powiedzieliśmy jednocześnie, po czym zaśmialiśmy się w trójkę.
Nakryliśmy do stołu i zawołaliśmy resztę na obiad. Pani domu postawiła drugie danie, gdy Wiktoria postanowiła wyznać podjętą decyzję.
- Eghem...- Bielikówna zwróciła na siebie naszą uwagę.- No więc jestem już dorosła i normalnie w moim wieku podejmuje się służbę.- tu spojrzała na mnie.
Była zdenerwowana. Bardzo. Mikołaj złapał ją za rękę dla wsparcia. Patrzyła na wszystkich, oprócz brata, co nie uszło jego uwadze. Zaczął się niepokoić, więc sama odnalazłam jego dłoń i złączyłam nasze palce. Spojrzał na mnie zdziwiony, a ja posłałam mu uspokajający wzrok.
- Postanowiłam zamieszkaćzKoląipodjąćsłużbęwSzwecji.- powiedziała na jednym oddechu i spuściła wzrok, grzebiąc w talerzu nietkniętego jedzenia.
Wszyscy potrzebowali chwili, aby to zrozumieć.
- Możesz powtórzyć? Ale wolniej.- poprosił mój ukochany, zdenerwowanym głosem.
Dampirzyca wzięła głęboki oddech i wypuściła z rezygnacją powietrza.
- Dostałem przydział w Szwecji.- odpowiedział za nią jej chłopak.- I chciałbym, żeby Wiktoria zamieszkała tam ze mną...
- Nie zrobisz tego.- Rosjanin z niedowierzaniem spojrzał na siostrę.
- Dimka, błagam. Mikołaj jest całym moim światem. Kocham go i chcę z nim dzielić każdy dzień. Być szczęśliwa, tak jak ty i Rose.
Strażnik otworzył już buzię, gdy ścianęłam mu dłoń. Spojrzał na mnie, a ja się tylko uśmiechnęłam z miłością, którą chciałam mu przekazać. Trochę złagodniał.
- Wiki, jesteś taka młoda...- wciąż się wahał.
- Ja tu się duszę. Kocham ten dom, was, ciebie, ale to nie życie dla mnie. Chcę coś osiągnąć, poznać swat. Jak ty.
- W sumie ja tu mam najmniej do powiedzenia.- westchnął ciężko Bielikow.- To twoja decyzja.
Zauważyłam, że wszyscy patrzą na tą sytuację, jak na bardzo emocjonalny mecz w tenisa. Przenoszą wzrok za niewidzialną piłeczką, to na jedno, to na drugie.
- Mylisz się.- wtrącił się gość.- Wiem, że bez twojej zgody Wiki by nie wyjechała.
Byłam zaskoczona. Wiem, że ze wszystkich sióstr, to ona ma z nim najlepszy kontakt, ale nie sądziłam, że aż tak go podziwia i liczy się z jego zdaniem.
- Naprawdę?- spytał sam zainteresowany, a dziewczyna tylko pokiwała głową.- Nie miałem pojęcia. Ja... myślę... muszę to przemyśleć.
Bez słowa wstał od stołu i poszedł na górę. Wiki odetchnęła głęboko, a ja położyłam jej rękę na ramieniu.
- Nie martw się.- zaczęłam ją pocieszać.- Wszystko będzie dobrze. To po prostu ciężka dla niego decyzja i musicie dać mu się z tym oswoić.
W tej chwili mój mąż zbiegł po schodach w prochowcu i wyszedł na dwór.
- No to co powiecie dzieci na ciasto?- przerwała ciszę Olena.
- Bardzo chętnie mamo, ale lepie, żebym za nim poszła. Z kłopotami lepiej sobie radzimy we dwoje.- wstałam z miejsca i skierowałam się na górę.- I pomogę mu podjąć decyzję.- puściła oczko młodej, zanim zniknęłam za zakrętem. 
Z pokoju wzięłam swój prochowiec oraz torebkę ze sztyletem i komórką. Wyszłam na dwór i zaczęłam się rozglądać za ukochanym. Jednak nigdzie go nie było. Gdzie mógł pójść? Przypomniałam sobie nagle, jak mówił, że zdenerwowany lubi chodzić po lesie. Nie zwlekając dłużej, poszłam w jedyne, najlepiej mi znane miejsce. Staw Luny. I on tam był. Siedział i puszczał kaczki tak, że kamienie lądowały na drugim jego brzegu, co nie było trudne, zważywszy na małą szerokość zbiornika wodnego. Starałam się iść najciszej jak umiałam, choć nie miałam złudzeń, że nie wiedział o mojej obecności. Nawet jak nie słyszał, to wyczuwał. Tak już mieliśmy. Znalazłam jakiś płaski kamień i usiadłam obok strażnika. Nawet na mnie nie spojrzał. Chwilę przyglądałam się jego zmartwionej twarzy, po czym puściłam kaczkę. Odbiła się raz i zatonęła.
- Cholera!- syknęłam zdenerwowana.
Dymitr uśmiechnął się pod nosem, a ja czułam, że odniosłam sukces. Wdrapałam się mu na kolana i wtuliłam w ciepły tors, a on zaczął głaskać mnie po plecach, bawiąc się moimi włosami.

niedziela, 20 listopada 2016

ROZDZIAŁ 325

ROSE
Po tym jak wszystko sobie wytłumaczyliśmy, Dymitr zaczął mnie przepraszać w wiadomy sposób. To jedyny plus naszych kłótni. No i moja powiększająca się miłość do niego, choć wolę jak nie krzyczymy na siebie. Obudziłam się z głową męża na brzuchu. Nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam go drapać po głowie. Usłyszałam ciche mruczenie, a następnie siorbanie.
-Czyżbyś towarzyszu, eghe...- musiałam odchrząknąć, aby odzyskać normalny głos.- obślinił mi brzuch?
Wciąż nie przestawałam bawić się w jego włosach.
- Eee... nie.- powiedział sztucznie, wybierając moją skórę.
Zaczęłam się śmiać.
- I pewnie jesteś przekonany, że nie czuję twojej ręki?- nadal się chichrałam.
- Ale o co ci chodzi?- spytał, patrząc na mnie z niewinnym uśmiechem.- Ale muszę przyznać, że przyzwyczaiłem się do twojego dużego brzuszka.
Jeszcze zasypany był taki uroczy. Wyglądał przesłodko. Zwłaszcza robiąc minę zabitego psa.
- Och!- udałam szok, zakrywając dłonią usta.- I co my zrobimy?
- Możemy poczekać, aż zastrzyk przestanie działać,-ukochany położył głowę pod moimi piersiami i zaczął rysować mi na brzuchu szlaczki.- A później spędzić upojną noc. I tylko czekać i patrzeć jak będzie rósł i rósł i rósł...
Jego dotyk przyjemnie mnie rozgrzewał, ale i dekoncentrował.
- Zgoda.- mruknęłam, a jego dłoń się zatrzymała.- Ale tu je będziesz nosił w brzuchu i znosił jego kaprysy.
- Ale wiesz, że tak się nie da?- zaśmiał się.
- To przykro mi, ale musisz poczekać.- wzruszyłam ramionami.
- Ile?
Zastanowiłam się przed odpowiedzią. To dobre pytanie dąży do niego. Czy w ogóle? Ale odpowiedz brzmi tak. Rosjaninowi na tym zależy i mi też.
- Nie wiem.- powiedziałam cicho.- Na pewno nie teraz.
- Boisz się?- bardziej stwierdził niż spytał.
Milczałam. Po co zaprzeczać, skoro on mnie tak dobrze zna? Wypuściłam głośno powietrze. Czy się boję kolejnej ciąży? Nie. Jestem przerażona. Że mogłabym podjąć tak dorosłą decyzję w pełni świadomie. Tego jak poradzimy sobie z kolejnym dzieckiem. Czy nie będzie żadnych komplikacji? W końcu ostatnio umarłam. Jednak nie tego boję się najbardziej. Mogłabym oddać życie dla córki. Ale ta bezbronność, w razie zagrożenia nie można liczyć na siebie, choć nosi się w sobie najważniejszą osobę na świecie. A jednak nie jesteśmy w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa w życiu płodowym. Gdyby nie Bielikow, zginęlibyśmy już dawno, całą trójką.
- Nie martw się Roza. Poczekam. I zawsze będę obok, wspierając cię.- mruknął, patrząc mi w oczy.
- Jeszcze spać ci się chce?- uśmiechnęłam się do niego z miłością.
- Nie. Czemu?- zmarszczył brwi.
- Bo z takim zmęczeniem mówisz.- wynurzyłam dłoń w jego włosów i przejechałam nią mu po lekko chropowatym policzku.
- Po prostu dobrze mi z wami. Jestem bardzo szczęśliwy.
- Ja tiebia toże liubliu tovarishch.- uśmiechnęłam się do Rosjanina.
- Jesteś całym moim życiem. Ty i dzieci.- złapał mnie za dłoń i ją pocałował.
Pomizialiśmy się jeszcze kilka minut, po czym ubraliśmy się i z dziećmi zeszliśmy na śniadanie.
- Mi.- Wiki na powitanie wyciągnęła ręce w stronę Nastki.
Mała sama chciała iść do cioci, więc Dymitr był zmuszony oddać swoją księżniczkę. Reszta sióstr trzymały swoje małe dzieciaki. Ale Felixa bardzo chętnie przygarnęła Olena. Ciągle powtarza, że musimy choć trochę odpocząć od nich, a ona już nie jedno wychowała i wie co to znaczy. Ja też wiem, dlatego nie chcę jej tym obarczać no ale się uparła. I co zrobić? Dymitr jest tak bardzo do niej podobny, że to aż dziwne. Wszyscy usiedliśmy do stołu i zabraliśmy się za śniadanie. Usiadłam koło Soni, więc nie trudno się domyśleć, kto po chwili zajął moje kolana.
- Ciocia.- Łuka zaczął mówić między kolejnymi, podawanymi przeze mnie łyżkami kaszki.- Pzykrozmi, zie... zie nie pzysedłem wczoraj, ale mama nie pozwoliła. Ale dzisiaj bede mógł.
- To super.- przytuliłam go uradowana.
Bardzo kocham tego malca. Jest taki kochany, więc wszystkie noce, przez całe dwa tygodnie pobytu u nas na wakacjach, on i Zoja spędzili w naszym łóżku. Czasami Lili i Pawka zasnęli z nami oglądając filmy lub bajkę na życzenie maluchów i wtedy spaliśmy w szóstkę. Nie wiarygodne, jakie nasze łóżko jest duże. Z zamyślenia wyrwało mnie pytanie Wiktorii.
- A będzie mógł przyjść dzisiaj do nas Kola? Chcielibyśmy coś razem oznajmić.- spytała niepewnie, dyskretnie zerkając na mnie.
Nikt prawie tego nie zauważył. Prawie. Przecież mój mąż ma z nią lepszy kontakt, niż resztą rodzeństwa. Spojrzał pytająco na mnie, ale ja pokręciłam głową tak, że tylko on to spostrzegł. Wiedziałam już jaką decyzję podjęła młoda Bielikówna. A teraz trzeba jej pomóc.
- Naturalnie.- ucieszyła się Olena.- upiekę szarlotkę.
- a Dymitr z pewnością ci pomoże.- dotknęłam ramienia ukochanego, patrząc na niego znacząco.
- Eee... jasne. To kiedy zabieramy się do roboty?
- Oj Dimka... Jak zawsze pomocny. Wolałabym, żebyś korzystał z urlopu.
- A ja wolałbym, żebyś się nie przemęczała. To daj mi chociaż Felixa. I tak masz dużo roboty.
- Nie ma mowy. Jeszcze chce mi wnuka zabierać. On nie dobry ten twój tatuś.- ostatnie zdanie powiedziała do brzdąca, który zareagował na to śmiechem.
W sumie jak na wszystko. Oboje są bardzo energiczni i pełni radości. A to dla tego, że nie poczuły jeszcze bólu życia. Choć bardzo pragnę je przed tym obronić, wiem, że to nie uniknie. Tak jak ich przeznaczenie. Lepiej je przygotować na pełne rozczarowań życie.
Po śniadaniu usiadłyśmy w salonie z dziećmi, a Olena i mój mąż zaszyli się w kuchni. Nagle Wiki poprosiła mnie o rozmowę, więc wzięłam Nastkę i zamknęłyśmy się w pokoju.
- Podjęłam decyzję.- oznajmiła Bielikówna, gdy usiadłyśmy na jej łóżku.
- Zauważyłam. I chyba zgaduję jaką.- uśmiechnęłam się do niej.
- Pomożesz mi?- popatrzyła na mnie błagalnie.
- Jasne. Jesteś dla mnie jak siostra.- przytuliłam ją.
- A jak myślisz, naprawdę sobie poradzę? A co powie Dimka?- zaczęła panikować.- Ja nie dam rady.
- Wiki, spokojnie. Z Dymitrem osobiście pogadam, gdyby miał jakieś "ale...". A o życie się nie martw. pamiętaj, że chodzisz do mojej szkoły.
- Ale ciebie uczył mój brat.- zawyła żałośnie.
- A ty jesteś jego siostrą i masz talent. Stan na pewno będzie umiał pokazać ci jak to wykorzystać. Po za tym z Mikołajem nie masz czego się bać.- zakryłam dłonią jej dłoń. W tej chwili rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.- A teraz choć. Czas zmierzyć się z przyszłością.

sobota, 19 listopada 2016

ROZDZIAŁ 324

- No chodź tu!- krzyk poniósł się po lesie.
Roza.
To na pewno ona. Tego głosu nigdy bym nie pomylił. W ogień bym za nim poszedł. Biegliśmy w jej kierunku, więc przyspieszyłem.
- ... żeby nikt nic nie znalazł.- mój ojciec roześmiał się obrzydliwe.
- Trzymaj się Kochanie.- powiedziałem sam do siebie, biegnąc jeszcze szybciej.
Jeszcze chyba nigdy w życiu tak nie biegłem. Adrenalina dodała mi sił. W mroku dostrzegłem zarysy dwóch sylwetek. Gdy wyłoniłem się z pośród drzew, nie miałem najmniejszych wątpliwości. Przybyłem w ostatnim czasie. Nieprzytomna Roza leżała w łapskach tego skurwiela, a on chciał ją wygodniej sobie położyć i zabrać mi. Niedoczekane. Z impetem wpadłem na niego. Przewrócił się, wypuszczając moją żonę, którą złapałem w ostatniej chwili. Gdy odłożyłem ją na ziemię, Bianka rzuciła się na moroja.
- Spadaj kundlu!- próbował ją kopnąć i zawył z bólu, kiedy wbiła mu kły w nogę.
- No proszę. I jak to jest być dziwką sprzedającą krew?-zadrwiłem, dając znać suczce, aby poszła do Rozy.
- Spytaj swojej Rossi.- wysyczał przez zaciśnięte z bólu zęby.
- Cofnij to!- rozkazałem, unosząc go za poły marynarki.- Kurwa, cofnij każde złe słowo na jej temat.
- Nie.- oświadczył, patrząc mi w oczy, z których na pewno biła rządza mordu, bo to było coś, o czym myślę odkąd się pojawił na nowo w moim życiu.
Moim i Rozy.
Zacząłem go okładać pięściami, dopóki nie mógł ustać na nogach. Jeszcze raz podniosłem moroja na wysokość twarzy.
- Nie zasługiwałeś na moją matkę, moja kobietę, ani na żadną inną. Upadłeś tak nisko, że nic mnie nie powstrzymuje przed zabiciem ciebie.- w oczach tego śmiecia w końcu pojawił strach, gdy do szyi przycisnąłem mu sztylet.
Nagle rozległo się wycie wilków i inne dźwięki, jakby czyjegoś biegu biegu. Spojrzałem zaniepokojony na ukochaną, nie odsówając ostrza od gardła Randalla. Najpierw pobladła, a następnie jej twarz nabrała zielonkawy odcień. Wiedziałem co to znaczy. Strzygi. Nie zapuszczają się za blisko wioski, ale to my jesteśmy w głębi lasu. Uśmiechnąłem się cwanie.
- Ale nie będę sobie brudził rąk. Zrobi to za mnie ktoś inny.
Przejechałem mu sztyletem wzdłuż ręki, aż pociekła z rany krew. Iwaszkow krzyknął, a gdy go puściłem, próbował zatamować krwawienie.
- Nie możesz mnie tu zostawić.- odezwał się, kiedy podniosłem nieprzytomną Rozę- Jestem morojem, z arystokracji i twoim ojcem.
- To że jesteś ze szlachetnego rodu nie pozwala ci na wszystko. Zostawiam cię w lesie, a ty nie masz żadnych świadków do zarzutów. Za to ja mam czym cię obciążyć. I przysięgałem chronić was przed strzygami, a żadnej tu nie widzę. A ojca nie mam i nigdy nie miałem.
Odwróciłem się i zacząłem odchodzić, patrząc z troską na swoją żonę.
- Że też sumienie ci na to pozwala.- fuknął jeszcze za mną.
- Sumienie każe mi bronić tych, których kochamy, a ty jesteś tu zagrożeniem. Więc adios Bianka.-zawołałem suczkę.
Ta wstała i warknęła na niego, pokazując wachlarz ostrych kłów, po czym pobiegła za nami. Roza poruszyła się niespokojnie.
- Cii... już dobrze kotek. Jestem przy tobie.- odezwałem się łagodnie, przyspieszając kroku, aż do truchtu.
Musimy się jak najszybciej stąd wydostać, strzygi za szybko zwęszyły krew. Dobrze, że w dzieciństwie często chodziłem tu z Alanem i Sergiejem, bo znam połowę lasu na pamięć. Po kwadransie, zdyszany wszedłem do domu.
- W końcu... O Boże! Co jej się stało?
Wiki wystraszona zerwała się z kanapy, ale ja poszedłem na górę, położyć ukochaną w naszej sypialni. Moja siostra, podbiegła i kucnęła przy łóżku, łapiąc dampirzycę za dłoń.
- Ten chuj przyłożył jej jakiś środek usypiający na ścierce.- powiedziałem, chodząc niespokojnie po pokoju.- Mam nadzieję, że zginie marnie. Sam najchętniej bym go udusił.
Dzieci w łóżeczkach zaczęły się niespokojnie poruszać. Wiktoria podeszła do nich, wzięła na ręce Felixa i zaczęła go kołysać.
- Cii już spokojnie.- ucałowała chłopca w główkę, co go uspokoiło.
Następnie ułożyła go z powrotem na poduszce, przykrywając szczelnie kocykiem. Przyglądałem się temu uważnie, z podziwem i wzruszeniem. Moja mała siostrzyczka dorosła. Jest przecież tylko o rok młodsza od Rozy. Ale dla mnie zawsze będzie małą dziewczynką bawiącą się lalkami w ogrodzie. Jednak mimo wszystko muszę uświadomić sobie, że ona mimo wszystko kiedyś będzie chciała się usamodzielnić, a ja jej będę mógł tylko pozwolić i zapewnić, że zawsze będzie miała we mnie wsparcie. Jeśli kogoś kochasz, pozwól mu odejść. Była to smutna myśl, jednak patrząc na jej zachowanie, delikatność w najmniejszym geście, troskę w oczach, nie umiałem się nie uśmiechnąć.
- Byłabyś dobra matką.- odezwałem się.
- Nie zmieniaj tematu.- spojrzała na mnie zmrużonymi oczami.- Naprawdę tak myślisz?- spytała już z niepewnością w oczach- W sumie to i tak nie ważne. Przecież nie możemy mieć dzieci.
Serce mi się krajało, gdy patrzyłem na jej smutną minę. Podszedłem do niej i zamknąłem w ramionach.
- A co jak Kola mnie zostawi dla jakiejś morojki.- zaczęła szybciej oddychać.
Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że ona płacze. Wziąłem młodą na ręce, położyłem na łóżku obok mojej Rozy i pozwoliłem siostrze wtulić się w swoje ciało, jak te lata temu, gdy miała koszmary.
- To będzie idiotą, który nigdy na ciebie nie zasługiwał. A później również bezzębny.- zaśmiała się przez łzy.- Ale wierzę, że to się nigdy nie stanie, bo z tego co słyszałem od Rose, to jest w tobie zakochany na zabój.- podniosłem jej głowę za podbródek, a ta, zarumieniona spuściła ją na dół. Pocałowałem ją w czubek głowy i jeszcze szczelniej zamknąłem w uścisku.- Ja i Rose też tak myśleliśmy. Że nie będziemy mieli dzieci. A jednak mamy.
- Ale wy to wy. Nikt wam nie dorównuje. Macie wszystko. Mimo tylu przeszkód i barier, jesteście najbardziej idealnym małżeństwem chyba na całym świecie.
Zaskoczyło mnie, że aż tak nas podziwia. Jak dla mnie każdy może kochać tak jak my i być równie szczęśliwym. Nawet ona i Mikołaj.
- Każdy jest wyjątkowy na swój sposób. Zawsze macie też adopcję. Tylko mi się nie spieszyć. Macie całe życie przed sobą.
- Jakoś wiek Rose ci nie przeszkadzał, gdy zaszła w ciążę.- odparła z ironią.
- To było dla nas zaskoczenie i nie mieliśmy większego wyboru. Po za tym, ja jestem dorosły i ją wspieram. A wy... Tu nie chodzi o ciebie, bo widzę, że ty jesteś gotowa.-dodałem szybko widząc jej minę.- Ale Kola jest młody i może nie podołać. Przerazić się odpowiedzialności. Najpierw skończcie szkoły i się ustawcie. To kolejny argument co do naszych dzieci. Oboje mamy wysokie stanowiska z dobrą płacą. To też ważna kwestia.
- Może masz rację. Ale koniec o tym. Teraz mów, co się dzisiaj stało, kogo chcesz zamordować i co z naszym... ojcem.
Wyczułem jej niepewność. Zacząłem opowiadać, a z jej oczu płynęły łzy. Gdy zasnęła, zaniosłem ją do jej pokoju. I wróciłem do Różyczki. Po kilk minutach rozebrałem ja i siebie, po czym położyłem się obok, tuląc ją mocno do siebie. Dużo myślałem o ostatnich godzinach. Ale ze mnie idiota. Jak mogłem chcieć pozbyć się kwiatu, ożywiającego moją duszę? Już nigdy nie zażądam  od niej rozwodu. Co mi strzeliło do głowy? Przecież to całe moje życie. Nie przemyślałem tego do końca. Był to impuls chwili, wywołany strachem o nią i dzieci. Nie zastanowiłem się nad tym. Więc robiłem to teraz, aż nie zasnąłem.