Strony

sobota, 19 listopada 2016

ROZDZIAŁ 324

- No chodź tu!- krzyk poniósł się po lesie.
Roza.
To na pewno ona. Tego głosu nigdy bym nie pomylił. W ogień bym za nim poszedł. Biegliśmy w jej kierunku, więc przyspieszyłem.
- ... żeby nikt nic nie znalazł.- mój ojciec roześmiał się obrzydliwe.
- Trzymaj się Kochanie.- powiedziałem sam do siebie, biegnąc jeszcze szybciej.
Jeszcze chyba nigdy w życiu tak nie biegłem. Adrenalina dodała mi sił. W mroku dostrzegłem zarysy dwóch sylwetek. Gdy wyłoniłem się z pośród drzew, nie miałem najmniejszych wątpliwości. Przybyłem w ostatnim czasie. Nieprzytomna Roza leżała w łapskach tego skurwiela, a on chciał ją wygodniej sobie położyć i zabrać mi. Niedoczekane. Z impetem wpadłem na niego. Przewrócił się, wypuszczając moją żonę, którą złapałem w ostatniej chwili. Gdy odłożyłem ją na ziemię, Bianka rzuciła się na moroja.
- Spadaj kundlu!- próbował ją kopnąć i zawył z bólu, kiedy wbiła mu kły w nogę.
- No proszę. I jak to jest być dziwką sprzedającą krew?-zadrwiłem, dając znać suczce, aby poszła do Rozy.
- Spytaj swojej Rossi.- wysyczał przez zaciśnięte z bólu zęby.
- Cofnij to!- rozkazałem, unosząc go za poły marynarki.- Kurwa, cofnij każde złe słowo na jej temat.
- Nie.- oświadczył, patrząc mi w oczy, z których na pewno biła rządza mordu, bo to było coś, o czym myślę odkąd się pojawił na nowo w moim życiu.
Moim i Rozy.
Zacząłem go okładać pięściami, dopóki nie mógł ustać na nogach. Jeszcze raz podniosłem moroja na wysokość twarzy.
- Nie zasługiwałeś na moją matkę, moja kobietę, ani na żadną inną. Upadłeś tak nisko, że nic mnie nie powstrzymuje przed zabiciem ciebie.- w oczach tego śmiecia w końcu pojawił strach, gdy do szyi przycisnąłem mu sztylet.
Nagle rozległo się wycie wilków i inne dźwięki, jakby czyjegoś biegu biegu. Spojrzałem zaniepokojony na ukochaną, nie odsówając ostrza od gardła Randalla. Najpierw pobladła, a następnie jej twarz nabrała zielonkawy odcień. Wiedziałem co to znaczy. Strzygi. Nie zapuszczają się za blisko wioski, ale to my jesteśmy w głębi lasu. Uśmiechnąłem się cwanie.
- Ale nie będę sobie brudził rąk. Zrobi to za mnie ktoś inny.
Przejechałem mu sztyletem wzdłuż ręki, aż pociekła z rany krew. Iwaszkow krzyknął, a gdy go puściłem, próbował zatamować krwawienie.
- Nie możesz mnie tu zostawić.- odezwał się, kiedy podniosłem nieprzytomną Rozę- Jestem morojem, z arystokracji i twoim ojcem.
- To że jesteś ze szlachetnego rodu nie pozwala ci na wszystko. Zostawiam cię w lesie, a ty nie masz żadnych świadków do zarzutów. Za to ja mam czym cię obciążyć. I przysięgałem chronić was przed strzygami, a żadnej tu nie widzę. A ojca nie mam i nigdy nie miałem.
Odwróciłem się i zacząłem odchodzić, patrząc z troską na swoją żonę.
- Że też sumienie ci na to pozwala.- fuknął jeszcze za mną.
- Sumienie każe mi bronić tych, których kochamy, a ty jesteś tu zagrożeniem. Więc adios Bianka.-zawołałem suczkę.
Ta wstała i warknęła na niego, pokazując wachlarz ostrych kłów, po czym pobiegła za nami. Roza poruszyła się niespokojnie.
- Cii... już dobrze kotek. Jestem przy tobie.- odezwałem się łagodnie, przyspieszając kroku, aż do truchtu.
Musimy się jak najszybciej stąd wydostać, strzygi za szybko zwęszyły krew. Dobrze, że w dzieciństwie często chodziłem tu z Alanem i Sergiejem, bo znam połowę lasu na pamięć. Po kwadransie, zdyszany wszedłem do domu.
- W końcu... O Boże! Co jej się stało?
Wiki wystraszona zerwała się z kanapy, ale ja poszedłem na górę, położyć ukochaną w naszej sypialni. Moja siostra, podbiegła i kucnęła przy łóżku, łapiąc dampirzycę za dłoń.
- Ten chuj przyłożył jej jakiś środek usypiający na ścierce.- powiedziałem, chodząc niespokojnie po pokoju.- Mam nadzieję, że zginie marnie. Sam najchętniej bym go udusił.
Dzieci w łóżeczkach zaczęły się niespokojnie poruszać. Wiktoria podeszła do nich, wzięła na ręce Felixa i zaczęła go kołysać.
- Cii już spokojnie.- ucałowała chłopca w główkę, co go uspokoiło.
Następnie ułożyła go z powrotem na poduszce, przykrywając szczelnie kocykiem. Przyglądałem się temu uważnie, z podziwem i wzruszeniem. Moja mała siostrzyczka dorosła. Jest przecież tylko o rok młodsza od Rozy. Ale dla mnie zawsze będzie małą dziewczynką bawiącą się lalkami w ogrodzie. Jednak mimo wszystko muszę uświadomić sobie, że ona mimo wszystko kiedyś będzie chciała się usamodzielnić, a ja jej będę mógł tylko pozwolić i zapewnić, że zawsze będzie miała we mnie wsparcie. Jeśli kogoś kochasz, pozwól mu odejść. Była to smutna myśl, jednak patrząc na jej zachowanie, delikatność w najmniejszym geście, troskę w oczach, nie umiałem się nie uśmiechnąć.
- Byłabyś dobra matką.- odezwałem się.
- Nie zmieniaj tematu.- spojrzała na mnie zmrużonymi oczami.- Naprawdę tak myślisz?- spytała już z niepewnością w oczach- W sumie to i tak nie ważne. Przecież nie możemy mieć dzieci.
Serce mi się krajało, gdy patrzyłem na jej smutną minę. Podszedłem do niej i zamknąłem w ramionach.
- A co jak Kola mnie zostawi dla jakiejś morojki.- zaczęła szybciej oddychać.
Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że ona płacze. Wziąłem młodą na ręce, położyłem na łóżku obok mojej Rozy i pozwoliłem siostrze wtulić się w swoje ciało, jak te lata temu, gdy miała koszmary.
- To będzie idiotą, który nigdy na ciebie nie zasługiwał. A później również bezzębny.- zaśmiała się przez łzy.- Ale wierzę, że to się nigdy nie stanie, bo z tego co słyszałem od Rose, to jest w tobie zakochany na zabój.- podniosłem jej głowę za podbródek, a ta, zarumieniona spuściła ją na dół. Pocałowałem ją w czubek głowy i jeszcze szczelniej zamknąłem w uścisku.- Ja i Rose też tak myśleliśmy. Że nie będziemy mieli dzieci. A jednak mamy.
- Ale wy to wy. Nikt wam nie dorównuje. Macie wszystko. Mimo tylu przeszkód i barier, jesteście najbardziej idealnym małżeństwem chyba na całym świecie.
Zaskoczyło mnie, że aż tak nas podziwia. Jak dla mnie każdy może kochać tak jak my i być równie szczęśliwym. Nawet ona i Mikołaj.
- Każdy jest wyjątkowy na swój sposób. Zawsze macie też adopcję. Tylko mi się nie spieszyć. Macie całe życie przed sobą.
- Jakoś wiek Rose ci nie przeszkadzał, gdy zaszła w ciążę.- odparła z ironią.
- To było dla nas zaskoczenie i nie mieliśmy większego wyboru. Po za tym, ja jestem dorosły i ją wspieram. A wy... Tu nie chodzi o ciebie, bo widzę, że ty jesteś gotowa.-dodałem szybko widząc jej minę.- Ale Kola jest młody i może nie podołać. Przerazić się odpowiedzialności. Najpierw skończcie szkoły i się ustawcie. To kolejny argument co do naszych dzieci. Oboje mamy wysokie stanowiska z dobrą płacą. To też ważna kwestia.
- Może masz rację. Ale koniec o tym. Teraz mów, co się dzisiaj stało, kogo chcesz zamordować i co z naszym... ojcem.
Wyczułem jej niepewność. Zacząłem opowiadać, a z jej oczu płynęły łzy. Gdy zasnęła, zaniosłem ją do jej pokoju. I wróciłem do Różyczki. Po kilk minutach rozebrałem ja i siebie, po czym położyłem się obok, tuląc ją mocno do siebie. Dużo myślałem o ostatnich godzinach. Ale ze mnie idiota. Jak mogłem chcieć pozbyć się kwiatu, ożywiającego moją duszę? Już nigdy nie zażądam  od niej rozwodu. Co mi strzeliło do głowy? Przecież to całe moje życie. Nie przemyślałem tego do końca. Był to impuls chwili, wywołany strachem o nią i dzieci. Nie zastanowiłem się nad tym. Więc robiłem to teraz, aż nie zasnąłem.

4 komentarze:

  1. Ojej jaki kochany starszy brat ❤❤❤❤. Super rozdział. Czekam na następny i życzę weny .

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze mu tak! Randallowi się należy! Jestem ciekawa czy strzygi go dorwały. Rozdział bardzo fajny. Bardzo mi się podoba. Wiki nie przejmuj się tak! Kola cię kocha i nigdy cię nie zostawi. Czekam na następny i życzę masy weny <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Dymitr nie masz prawa nigdy już zostawiać Rose

    OdpowiedzUsuń
  4. Już myślałam, że wczoraj skończysz to przypominanie, a tu jednak jeszcze nie.
    Super rozdział. Życzę weny i czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń