Strony

piątek, 30 września 2016

ROZDZIAŁ 271

- Lili, zbieraj się. Idziemy na trening.- oznajmił mój mąż.
Dziewczynka bardzo się ucieszyła. Szybko pobiegła na górę, przebrać się w strój do ćwiczeń, a my z dziećmi poszliśmy na górę. Nakarmiłam je, gdy Dymitr się przebierał, a później się zamieniliśmy i on usadził brzdące w nosidełkach. Szybko związałam włosy, założyłam leginsy oraz wygodną koszulkę i zeszliśmy na dół. Dampirzyca już czekała.
- To idziemy?- niecierpliwiła się.
- Jasne. Tylko mamy dla ciebie niespodziankę.- uśmiechnęłam się znacząco do strażnika.
Lili otworzyła szeroko oczy.
- Taki spóźniony prezent urodzinowy.- dodał Rosjanin.
Razem wyszliśmy na ogród.
- A co tu się stało?- wystraszyła się młoda.
- Spokojnie, wszystko jest zaplanowane.- uspokoiłam ją.- Tu będzie ogród, ale będziesz musiała nam pomóc przy niektórych rzeczach. A teraz czas na prezent.
Zaprowadziliśmy ją pod drzewo, zasłonięte prześcieradłami. Mój ukochany podszedł bliżej.
- A teraz uwaga! Wszystkiego najlepszego Lili- zawołał, ściągając zasłonę.
Gdy materiał spadł na ziemię, naszym oczom ukazał się domek w kolorze orzechu. Dampirzyca nie mogła wydobyć z siebie głosu. Patrzyła na to z otwartymi ustami. W końcu się ocknęła.
- Sami to zrobiliście? Jest śliczny. Dziękuję.- przytuliła nas mocno.- Kocham was.
Pobiegła w jego stronę.
- A trening?- spytał mój mąż.
Dziewczynka zatrzymała się w pół kroku i ze zwieszoną głową zaczęła wracać.
- No idź się bawić.- uśmiechnął się i mnie objął.
Lili na nowo odzyskała humor i weszła do domku i po chwili zapaliło się w nim światło. A my dołożyliśmy dzieci jak ostatnio na koc i sami na nim usiedliśmy.
- Nie ładnie się tak droczyć z małą dampirzycą. Zwłaszcza jeśli ma geny mojego ojca.- zaśmiałam się.
- I tak mi nic nie zrobi.- wzruszył ramionami, zabierając córeczce znaleziony kamyk.- Zostaw kamyczka. Kamyczek jest be.
- Kiedyś ci się za to odpłaci.- ostrzegłam go.- Słodko razem wyglądacie.
- Słyszałaś księżniczko? Tatuś ci pasuje.- Nastka się ucieszyła.
- Raczej to ona pasuje tatusiowi.- zaśmiałam się, a Dymitr mi zawtórował.
Po grzechotałam synowi grzechotką przed buźką. Chłopiec chciał ją złapać, ale ja odsuwałam zabawkę i przysuwałam,co jeszcze bardziej go bawiło. Nagle zrobiło mi się niedobrze. Wiedziałam co to znaczy.
- Strzygi.- szepnęłam.
Strażnik usłyszał. Zerwaliśmy się, wyciągając sztylety. Otoczyliśmy dzieci, które już się nie śmiały. Zdezorientowane i lekko przestraszone, rozglądały się dookoła. Światło w domku na drzewie zgasło, a do barierek wybiegła Lili. Gestem kazałam jej tam zostać. Zostaje mi mieć nadzieję, że posłucha. Mój żołądek kręcił coraz więcej fikołków.
- Ich jest dużo. Bezpieczniej będzie ukryć dzieci w domu.- podsunęłam.
Rosjanin kiwnął głową. Podnieśliśmy dzieci i wbiegliśmy do budynku. Położyliśmy je w kojcu i zamknęliśmy z psem.
- Bianka pilnuj.- rozkazałam.
Nie sądziłam, że posłucha, ale ona przybrała bojową postawę szczekając. Nie wiem ile z tego dociera do dzieci, ale one zaczęły płakać, patrząc na nas. Suczka się tym zainteresowała i zaczęła je lizać oraz przytulać.
- Spokojnie. Mamusia i tatuś wrócą. Obiecuję.- powiedziałam im.
- Rose.- zawołał mnie ukochany.
Na nowo dobyłam sztylet i pobiegłam za nim na dwór.
- Zostań tu, a ja pójdę do Lili.- zarządził, na co przytaknęłam.
Z lasu zaczęły wyłaniać się czerwone oczy. Mąż chciał iść, ale go złapałam za ramię. Popatrzył na mnie pytająco.
- Uważaj na siebie.- poprosiłam.
- Ty Roza też.- puściłam go i poszedł pod drzewo.
W napięciu czekałam na chwilę ataku. Myślałam, że kilka strzyg rzuci się na męża, a reszta na mnie, jednak się pomyliłam. Wszystkie od razu zaatakowały strażnika. Nie zwlekając pobiegłam w ich kierunku i zaatakowałam pierwszą z brzegu. Nie usłyszała mnie, więc od razu ją zabiłam, zanim zauważyła, że ktokolwiek ją atakuje. Szybko zaczęłam zabijać kolejne strzygi, zanim się spostrzegły, co się dzieje. Jednak inne zrozumiały, że są atakowane z dwóch frontów. Następni przeciwnicy już się bronili, lub atakowali po kilku na raz. Zauważyłam, że czym bardziej zagłębiałam się w grupę napastników, tym bardziej doświadczeni byli. Czyli, że Dymitr ma najsilniejszych przeciwników. Każda walka była coraz trudniejsza, nie tylko przez siłę wrogów, ale i moje własne zmęczenie. Potworów było chyba z trzydzieści. W końcu dotarłam pod drzewo. Mąż zobaczył mnie i poszedł walczyć na drugą stronę. Pojedynek z każą strzygą trwał dobre kilka minut. Jedna zaczęła wspinać się na drzewo.
- A ty gdzie się wybierasz?-  ściągnęłam ją za ubranie na ziemię i obcięłam jej głowę, zanim się podniosła.
Nie wiem ile tak walczyliśmy, ale powoli traciłam siłę.
- Roza, nie damy rady ich pokonać.- mój mąż znalazł się za moimi plecami.
- A co innego mamy robić?- spytałam.
W tym momencie rzucił się na mnie jeden z potworów. Prawie się obroniłam. Prawie. Kopnął mnie w brzuch i powalił na ziemię. Chciałam się podnieść, ale jego pazury wbiły mi się w ramię i je rozdarło. Czułam ciepłą ciesz spływającą mi po ręce. Ból był niesamowity. Zacisnęłam zęby, aby go nie czuć i wstałam, zataczając się. Mój mąż już zabił mojego przeciwnika i w gniewie, zabijał resztę jak prawdziwy bóg. Po chwili odpoczynku, którą dał mi jego szał, wróciłam do walki. Tylko, że byłam osłabiona i zyskiwałam kolejne obrażenia. Po mocnym koniaku w brzuch, uderzyłam w drzewo i mroczki zaczęły latać mi przed oczami. Jak przez mgłę docierały do mnie obrazy walki i inne głosy. Kolorowe kleksy walczyły w kilku miejscach. Dymitr się podzielił, czy to strzygi walczą między sobą. Po chwili zobaczyłam piękne oczy, w które miałam ochotę widzieć do końca życia. Coś czuję, że do tego mi nie daleko. Ale nie mogę się poddawać. Dla tych oczu.
- Roza!- poczułam, że mnie podnosi.- Błagam nie zamykaj oczu!- krzyczał z desperacją.
Czemu on tak panikuje? Przecież żyje. Może trochę chce mi się spać, jednak wiem, że nie mogę.
- Kocham Cię towarzyszu.- wysiliłam się uśmiech, ale w jego oczach pojawił się strach i łzy.
- Nie żegnaj się ze mną, Roza. Będzie dobrze. Nie zostawisz mnie.- głos mu się łamał.
- Wiem.- szepnęłam, bo miałam coraz mniej siły.
- Ja tiebia liubliu Roza.- szepnął, patrząc mi głęboko w oczy.
W tym jednym zdaniu, przekazał mi siłę, miłość i moc. Wierzył we mnie. Muszę przeżyć. Dla niego i dzieci.

6 komentarzy:

  1. Nie w takim momencie!!! Nie przerywaj!!! Czekam z niecierpliwością na następny i życzę masy weny 💖 💖 💖

    OdpowiedzUsuń
  2. Super!! 😃 potrzebne były te strzygi, bo było zbyt słodko.
    Rose zraniona - marzenie.
    Dziękuję Ci ❤❤
    Życzę weny i czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie Roza żyj. Super czekam
    Werka

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak ona umrze to ja przyjde do ciebie i cię zabiję! Zrozumiałaś? Czekam.
    Bad girls

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie w takim momencie!!!!!!!! Super rozdział. Czekam na następny i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak możesz w takim momencie kończyć?

    OdpowiedzUsuń