Strony

niedziela, 2 października 2016

ROZDZIAŁ 272

DYMITR
Położyłem Rozę na sofie.
- Skarbie patrz na mnie.- błagałem.
Byłem cały roztrzęsiony. Gdyby nie wsparcie z Dworu, nigdy byśmy nie wygrali. Ale moja żona bardzo ucierpiała. Jej spojrzenie było oddalone i rozkojarzone. Ale nie poddawała się.
- Trzymaj się Kochanie. Wszystko będzie dobrze.- nie odrywałem od niej wzroku.
Klęczałem obok, trzymając jej zakrwawioną dłoń. Roza wciąż się uśmiechała, choć musiała bardzo cierpieć. Obok mnie ukląkł Clark Janes z apteczką. Chciałem mu ją zabrać, ale mi nie pozwolił.
- Lekarz nigdy nie leczy swojej rodziny. Jesteś cały roztrzęsiony, możesz jej jedynie zaszkodzić.
Miał rację. Roza patrzyła zdziwiona, to na mnie, to na dampira. Zrozumiałem o co jej chodzi.
- Skąd się tu wzięliście? Kto was powiadomił o ataku?- spytałem kolegę po fachu.
- To było dziwne, bo nagle do Główna Komenda Strażników wpadła królowa i kazała wysłać nas jak najszybciej do was.
Widać, że jest nowy na dworze, bo już po kilku miesiącach wszyscy używają skrótu GKS. Czyli, że królowa musiała wyczuć, co się dzieje, przez pocałunek cienia. Roza miała przytulne myślenie i nie od razu zrozumiała. Skrzywiła się, gdy dampir zaczął oczyszczać jej ranę. Oprócz rozerwanego ramienia, nie miała groźnych obrażeń. Trochę się uspokoiłem i również sięgnąłem po apteczką. Zająłem się tymi mniejszymi obrażeniami. Dotknąłem jej głowy, na co się skrzywiła. Szybko zabrałem dłoń. Będę musiał zabrać ją na tomografię. Gdy była już opatrzona, zaniosłem ją do sypialni. Nic jej nie groziło, tylko było strasznie wyglądało i dlatego zacząłem panikować. Położyłem ją na łóżku i chciałem odejść, gdy złapała mnie za dłoń. A raczej szturchnęła, bo była zbyt słaba, aby zacisnąć ręce. Pochyliłem się, łapiąc ją za dłoń i odgarniając z jej pięknej twarzy włosy.
- Nigdzie się nie wybieram Różyczko. Chcę tylko cię umyć.
Popatrzyła na mnie z miłością i lekko skinęła głową.
- Kocham cię.- cmoknąłem ją w czoło.
Poruszała ustami w bezgłośnej odpowiedzi, ale i tak ją zrozumiałem. W tej chwili ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem je. Do pokoju w biegła Lili i upadła na kolana obok Rose.
- Przyniosłem wam dzieci.- Aaron po drugiej stronie przejścia, podał mi dwa nosidełka.- Muszę ci o czymś powiedzieć. Miesiąc temu Królowa powiedziała o tym co się z wami stało. Chodzi o możliwość posiadania dzieci.
- Pczekaj.- wróciłem do środka i podszedłem do ukochanej.- Lili, zajmiesz się proszę dziećmi? Muszę coś załatwić, ale zaraz wracam.
Ostatni raz popatrzyłem na żonę i wyszedłem.
- Więc?- zachęciłem strażnika do kontynuowania, gdy schodziliśmy na dół.
- Tak jak mówiłem, wszyscy wiedzą o tym darze od sarny. Królowa przedstawiła pomysł zawarcia z nimi sojuszu.
- Jak na to zareagowali? To znaczy na mnie i Rose?- bałem się.
- Najpierw szokiem, a później uznali, że to nie normalne. Społeczeństwo podzieliło się na dwie grupy. Moroje chcą robić eksperymenty. Na was, dzieciach, a zwłaszcza Lunie. Ale Wassylisa zakazała tego. Dampiry pragną mieć dzieci, jednak plany pokrzyżował im sposób, w jaki mogą je zdobyć. Moroje chcą na pary dampirów nałożyć zakaz mienia dzieci, jeśli nie są w związku małżeńskim, a do przysięgi dołożyć ustęp, że będą chronić ich i uczyć tego samego dzieci. A za odejście ze służby przed emeryturą, kazać więzieniem. I są jeszcze inni, którzy uważają, że to kłamstwo i Rose cię zdradziła. Ale ich jest mało.
- To było kilka miesięcy temu. Co się dzieje teraz?
Dampir westchnął ciężko, pocierając dłonią twarz.
- Chcą zobaczyću was, dzieci i Sarnę. Królowa kazała mi też przekazać, ze jesteście potrzebni do zawarcia umowy z królestwem Luny bo jako jedyni ją rozumiecie, czy coś takiego. Myślę, że wkrótce wszystko ucichnie. Może uda się znaleźć dobre rozwiązanie. Ale mnie to nie interesuje. Wszystko już posprzątane, więc my będziemy się zbierać.
Razem podnieśliśmy się z kanapy. Aaron zebrał swoich ludzi, a ja każdego pożegnałem, dziękując za pomoc. Gdyby nie oni ,wszyscy bylibyśmy martwi. Wchodząc na górę, zastanawiałem się, jak powiedzieć o tym wszystkim Rozie i co ten atak znaczył. Zazwyczaj strzygi atakują pojedynczo lub w małych grupach. A tu było ich 48. Tak, policzyliśmy. To naprawdę podejrzane. Wszedłem do pokoju.Rose spała, tak gdzie ją zostawiłem, a Lili przy niej ciągle siedziała. Położyłem jej rękę na ramieniu. Dziewczynka odwróciła się i zobaczyłem, że płakała. Kucnąłem i ją przytuliłem. Na nowo się rozpłakała.
- To było straszne, Dymitr. Bałam się, bardzo się bałam.
- Spokojnie, już po wszystkim. Nikt nie zrobi ci krzywdy, nie pozwolę na to.
- Aż do kolejnego ataku? Myślałam, że stracę was jak mamę i znów zostanę sama.- ból w jej głosie łamał mi serce.
- Taki nasz zawód. Lili, obiecasz mi coś?- popatrzyła na mnie swoimi oczami.- Gdyby mi albo Rozie coś...coś się stało lub my... zgi....- nie chciało mi to przejść przez gardło.- nie wrócimy, zaopiekujesz się naszymi dziećmi?
Ciężko było mi prosić o to dziewięciolatkę, ale nigdy nie wiadomo co się stanie. Do jej oczu napływały nowe łzy, więc znowu ją przytuliłem.
- Będą dla mnie, jak własne.- wyszeptała.
Odsunąłem ją od siebie i popatrzyłem na jej twarz. Minę miała tak smutną, że aż sam poczułem pieczenie pod powiekami.
- Hej, kochanie, my tu jeszcze jesteśmy. Spokojnie nikt nie zrobi ci krzywdy, póki my żyjemy. Obiecuję ci to. Rozumiesz?
Pokiwała głową, a ja otarłem jej mokre policzki.
- Teraz idź się umyj, a ja w tym czasie wyszukuję nas do spania. Jesteś głodna?- zaprzeczyła głową.- Dobrze. Jak chcesz możesz spać z nami. A teraz przestań płakać, bo nic się nie dzieje.- cmoknąłem ją w czoło i wstałem.

3 komentarze: