Strony

czwartek, 29 września 2016

ROZDZIAŁ 270

Pożegnanie z Bielikowami jak zwykle było długie i wylewane. Łuka płakał, że nie chce wyjeżdżać, dopóki nie obiecaliśmy, że weźmiemy go, Zoję i Pawkę na tydzień wakacji. Trochę się uspokoił, ale przytulał nas z dziesięć minut. Polało się wiele łez. Nawet Wiki, tak podobna charakterem do brata, ryczała, gdy tylko wziął ją w ramiona. Starałam się być twarda, ale i tak jedna czy dwie łezki poleciały. Co ja mówię. Płakałam jak bóbr, żegnając się z każdym. Bardzo zżyłam się z tymi kobietami i ich dziećmi. Jeszcze długo staliśmy i patrzyliśmy w miejsce, gdzie zniknęli nasi goście na odprawie.
- Chodźcie dzieci, czas wracać.- odezwał się Abe, po minutach ciszy.
Przytaknęliśmy i poszliśmy za nim.
- Nie martw się towarzyszu. Za niedługo ich zobaczymy.- powiedziałam, bo mój ukochany był jakiś nieobecny.
- Nie to mnie martwi. Wiesz, że nie będę już mógł wziąć wolnego w wakacje.- zauważył.
- Wiem, ale to nie szkodzi.- wsiedliśmy do auta.- Ja będę cały czas w domu, a ty będziesz wracał.
- Nie żal ci służby, gdy wiesz, że ja mogę, a ty nie?- spytał zatroskany.
A więc to go martwi. Ma poczucie winy, że on pracuje, a ja siedzę w domu, choć to o pracy marzyłam całe życie.
 - Może trochę,-przyznałam.- ale wytrzymałam prawie rok, więc wytrzymam jeszcze trochę.
- Bo zawsze to ja mogę zostać w domu, a ty będziesz pracować.- zaproponował.
- Jednak wolę, żeby z nas dwojga to ty pilnował na razie Lissy.
- Nie chcesz być strażniczką?- zdziwił się.
- Chcę! Oczywiście, że chcę. Ale muszę ochłonąć po ciąży. Nie zauważyłeś, że od pewnego czasu jestem rozkojarzona i wrażliwa?
- No tak trochę.- odpowiedział wymijająco.
Popatrzyłam na niego spode łba.
- Póki się nie ogarnę, bardziej ufam tobie, niż sobie.
- Cieszy mnie to.- objął mnie ramieniem, a ja się wtuliłam w jego bok.
Spojrzałam na dzieci, które uśmiechały się do nas. Dymitr podążył za moim spojrzeniem.
- Co maluchy? Lubicie. Gdy tatuś przytula mamusię?- spytał, a one za gaworzyły radośnie.
- A tatuś lubi przytulać mamusię?- przeniosłam wzrok na ukochanego.
- Uwielbiam.- przyciągnął mnie bliżej siebie, a w jego oczach widziałam miłość.
Pod willą ojca wsiedliśmy z samochodu, ale uznaliśmy, że czas wracać do domu. Przenieśliśmy się do naszego auta. Lili z dziećmi usiadła do tyłu, pies w bagażniku, a my z mężem z przodu. Jechaliśmy w przyjemnej ciszy. Ukochany puszczał moje kolano, tylko żeby zmienić bieg. Ciepło, które promieniowało z jego ręki, działało na mnie kojąco i błogo. Gdy dojechaliśmy dzieci już spały.
- Lili, pomożesz mi z maluchami, gdy Dymitr będzie robił obiad?- poprosiłam siostrę.
- Jasne.- wzięła od strażnika Nastkę i poszłyśmy na górę.
- Rose, a jak to jest wychowywać się w akademii?- spytała, kiedy myłyśmy dziewczynkę.
- Nikomu bym tego nie życzyła, choć Dymitr mówi, że to ukształtowało mój charakter, za który tak bardzo mnie kocha. Nikt nie powinien mieć takiego dzieciństwa, jednak wiele dampirów podziela mój los. Zazwyczaj są dziećmi strażniczek, dla których praca jest ważniejsza praca od rodziny. Ale jest też druga część społeczeństwa dampirów, niestety potępiona. Do niej zalicza się rodzina Dymitr. Są to kobiety, które zrezygnowały ze służby, na rzecz dzieci. Osoby pochodzące z takiego domu mają lepsze dzieciństwo, niż dzieci sławnych strażników. To taki paradoks.
- Co to paradoks?- spytała, wybierając ubrania dla siostrzenicy.
Ja ją w tym czasie wycierałam i nacierałam olejkami. Czasami zapomniałam, że rozmawiam z dziewięciolatką.
- Paradoks to... Jakby to powiedzieć? To są takie sprzeczności. Na przykład coś co jest cenne dla życia, może być tanie, a to co jest całkowicie zbędne jest drogie. Albo, jak powiedziałam, to że dziecko kogoś sławnego twierdzi się, że ma lepiej, a wcale tak nie jest.
- Czyli jak prawda jest inna niż się myśli ogólnie?- próbowała zrozumieć.
- Tak. To dobra myślenie.- pochwaliła, na co mała się rozpromieniła. Ile w tym dziecku radości.
-Dziewczyny!- usłyszałam krzyk z dołu, akurat, gdy przebrałam po kąpieli Felixa.
- O! Tatuś chyba skończył pichcić obiadek.- powiedziałam do uśmiechniętego chłopca, podnosząc go.- Chodź słoneczko. Lili dasz radę nieść Nastkę?
- Poradzę.- wzięła z naszego łóżka dampirzycę, a ta objęła ją za szyję, bawiąc się jej włosami.
Razem zeszliśmy na dół i zostawiłyśmy dzieci w kojcu, a suczka biegała nam między nogami.
- Właśnie, masz dla niej imię?- popatrzyłam na siostrę, dając zwierzakowi świeżą wodę i karmę.
- Tak.- powiedziała dumnie.- Bianka.
- O! Ładnie.- uznałam z uśmiechem.
- Bardzo.- dodał mój mąż, zabierając resztę obiadu i niosąc do jadalni.
- Chodź, pomożemy mu.
Sięgnęłam do górnej szafki po szklanki, a Lili ostrożnie wyciągnęła z lodówki dzbanek koktajlu bananowo-jabłkowo-pomarańczowego. Postawiła go na blacie i się zamieniłyśmy. Zniosłam napój do jadalni, na cześć stołu, przy której zajęliśmy miejsce. Dymitr przygotował smażone ryby w panierce, do tego warzywa na parze i młode ziemniaki. Wszystko było pyszne i zniknęło szybciej, niż się pojawiło. Przy nim przerzuciłam się na bardzo zdrowe jedzenie, zwłaszcza gdy byłam w ciąża. Ciągle jakieś warzywa, owoce i mięso z dużą ilością białka. I tak już nam zostało.
- To zaraz idziemy na trening, prawda?- spytała Lili, gdy odpoczywaliśmy w salonie.
- Słońce, daj nam odpocząć. Dopiero ci zjedliśmy, a wysiłek po przejedzeniu jest niedobry i mało efektowny.- kolejna lekcja typu Zen mojego męża.
On leżał na dywanie, a na nim Córeczka. Ja z synem bawiłam się samochodzikiem, który chłopiec bardzo chciał złapać. A gdy już go miał, rzucił, a ja musiałam przynieść. Na szczęście nie leciał daleko, bo największe zdolności fizyczne maluchów, to leżenie na brzuchu i robienie foczki. Wymieniłam zabawkę na piłkę, ale ją goniła Bianka i nie chciała oddać. Lili przyłączyła się do zabawy i próbowała zabrać suczce piłeczkę, ale ona uciekała po całym domu. Aż Dymitr się podniósł z Anastazją, a następnie położył obok Felixa. Dziewczynka śmiała się i cieszyła, tak jak jej brat, a mój ukochany, razem ze szwagierką gonili psa. Gdy ją otoczyli, wypuszczała z ust zabawkę, merdała ogonem i szczekała, zachęcając do zabawy, a później znowu uciekała. Kiedy na to patrzyłam, uświadomiłam sobie, jak wielkie mam szczęście. Mimo, że w tym domu nigdy nie będzie spokojnie, to kocham to co mam i nie zamieniłabym na nic innego. Z zamyślenia wyrwał mnie synek, podnoszący z podłogi klocek i uderzając nim o podłogę. Obok leżała Nastka, i bawiła się grzechotką. Reszta rodziny dalej męczyła się z piłkokradem. Ale w końcu został złapany przez strażnika. Lili znalazła jakaś linę i przyciągała się na nią z suczką, a my wzięliśmy dzieci i się z nimi bawiliśmy. Dymitr pokazywał córeczce, jakieś zabawy paluszkowe z Rosji. Felix opierał się o mój brzuch, przytulając misia. Podniosłam go i przytuliłam. Podeszłam do męża i usiadłam koło niego.
- Kocham naszą rodzinę.- przyznałam, kładąc synka naprzeciwko siostry.
- Ja też.- Rosjanin objął mnie ramieniem i pocałował w czoło.- A zwłaszcza dlatego, że tworzę ją z tobą.
Oparłam głowę, o jego ramię i patrzyłam na moich najbliższych. Jestem bardzo szczęśliwa.

6 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział. A tak przy okazji... Sorry za te dodatkowe, takie same komentarze, ale nie wiem co się dziejeje z moim telefonem. Czekam na nexta i życzę weny 💖

    OdpowiedzUsuń
  2. Słodki. Super rozdział. Czekam na następny i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Słdkie. Czekam.
    Bad girls

    OdpowiedzUsuń
  4. No, to się nazywa prawdziwa rodzina. Czekam
    Werka

    OdpowiedzUsuń
  5. Super cudowny rozdział <3
    Czekam na kolejny :*

    OdpowiedzUsuń