Strony

piątek, 30 września 2016

ROZDZIAŁ 271

- Lili, zbieraj się. Idziemy na trening.- oznajmił mój mąż.
Dziewczynka bardzo się ucieszyła. Szybko pobiegła na górę, przebrać się w strój do ćwiczeń, a my z dziećmi poszliśmy na górę. Nakarmiłam je, gdy Dymitr się przebierał, a później się zamieniliśmy i on usadził brzdące w nosidełkach. Szybko związałam włosy, założyłam leginsy oraz wygodną koszulkę i zeszliśmy na dół. Dampirzyca już czekała.
- To idziemy?- niecierpliwiła się.
- Jasne. Tylko mamy dla ciebie niespodziankę.- uśmiechnęłam się znacząco do strażnika.
Lili otworzyła szeroko oczy.
- Taki spóźniony prezent urodzinowy.- dodał Rosjanin.
Razem wyszliśmy na ogród.
- A co tu się stało?- wystraszyła się młoda.
- Spokojnie, wszystko jest zaplanowane.- uspokoiłam ją.- Tu będzie ogród, ale będziesz musiała nam pomóc przy niektórych rzeczach. A teraz czas na prezent.
Zaprowadziliśmy ją pod drzewo, zasłonięte prześcieradłami. Mój ukochany podszedł bliżej.
- A teraz uwaga! Wszystkiego najlepszego Lili- zawołał, ściągając zasłonę.
Gdy materiał spadł na ziemię, naszym oczom ukazał się domek w kolorze orzechu. Dampirzyca nie mogła wydobyć z siebie głosu. Patrzyła na to z otwartymi ustami. W końcu się ocknęła.
- Sami to zrobiliście? Jest śliczny. Dziękuję.- przytuliła nas mocno.- Kocham was.
Pobiegła w jego stronę.
- A trening?- spytał mój mąż.
Dziewczynka zatrzymała się w pół kroku i ze zwieszoną głową zaczęła wracać.
- No idź się bawić.- uśmiechnął się i mnie objął.
Lili na nowo odzyskała humor i weszła do domku i po chwili zapaliło się w nim światło. A my dołożyliśmy dzieci jak ostatnio na koc i sami na nim usiedliśmy.
- Nie ładnie się tak droczyć z małą dampirzycą. Zwłaszcza jeśli ma geny mojego ojca.- zaśmiałam się.
- I tak mi nic nie zrobi.- wzruszył ramionami, zabierając córeczce znaleziony kamyk.- Zostaw kamyczka. Kamyczek jest be.
- Kiedyś ci się za to odpłaci.- ostrzegłam go.- Słodko razem wyglądacie.
- Słyszałaś księżniczko? Tatuś ci pasuje.- Nastka się ucieszyła.
- Raczej to ona pasuje tatusiowi.- zaśmiałam się, a Dymitr mi zawtórował.
Po grzechotałam synowi grzechotką przed buźką. Chłopiec chciał ją złapać, ale ja odsuwałam zabawkę i przysuwałam,co jeszcze bardziej go bawiło. Nagle zrobiło mi się niedobrze. Wiedziałam co to znaczy.
- Strzygi.- szepnęłam.
Strażnik usłyszał. Zerwaliśmy się, wyciągając sztylety. Otoczyliśmy dzieci, które już się nie śmiały. Zdezorientowane i lekko przestraszone, rozglądały się dookoła. Światło w domku na drzewie zgasło, a do barierek wybiegła Lili. Gestem kazałam jej tam zostać. Zostaje mi mieć nadzieję, że posłucha. Mój żołądek kręcił coraz więcej fikołków.
- Ich jest dużo. Bezpieczniej będzie ukryć dzieci w domu.- podsunęłam.
Rosjanin kiwnął głową. Podnieśliśmy dzieci i wbiegliśmy do budynku. Położyliśmy je w kojcu i zamknęliśmy z psem.
- Bianka pilnuj.- rozkazałam.
Nie sądziłam, że posłucha, ale ona przybrała bojową postawę szczekając. Nie wiem ile z tego dociera do dzieci, ale one zaczęły płakać, patrząc na nas. Suczka się tym zainteresowała i zaczęła je lizać oraz przytulać.
- Spokojnie. Mamusia i tatuś wrócą. Obiecuję.- powiedziałam im.
- Rose.- zawołał mnie ukochany.
Na nowo dobyłam sztylet i pobiegłam za nim na dwór.
- Zostań tu, a ja pójdę do Lili.- zarządził, na co przytaknęłam.
Z lasu zaczęły wyłaniać się czerwone oczy. Mąż chciał iść, ale go złapałam za ramię. Popatrzył na mnie pytająco.
- Uważaj na siebie.- poprosiłam.
- Ty Roza też.- puściłam go i poszedł pod drzewo.
W napięciu czekałam na chwilę ataku. Myślałam, że kilka strzyg rzuci się na męża, a reszta na mnie, jednak się pomyliłam. Wszystkie od razu zaatakowały strażnika. Nie zwlekając pobiegłam w ich kierunku i zaatakowałam pierwszą z brzegu. Nie usłyszała mnie, więc od razu ją zabiłam, zanim zauważyła, że ktokolwiek ją atakuje. Szybko zaczęłam zabijać kolejne strzygi, zanim się spostrzegły, co się dzieje. Jednak inne zrozumiały, że są atakowane z dwóch frontów. Następni przeciwnicy już się bronili, lub atakowali po kilku na raz. Zauważyłam, że czym bardziej zagłębiałam się w grupę napastników, tym bardziej doświadczeni byli. Czyli, że Dymitr ma najsilniejszych przeciwników. Każda walka była coraz trudniejsza, nie tylko przez siłę wrogów, ale i moje własne zmęczenie. Potworów było chyba z trzydzieści. W końcu dotarłam pod drzewo. Mąż zobaczył mnie i poszedł walczyć na drugą stronę. Pojedynek z każą strzygą trwał dobre kilka minut. Jedna zaczęła wspinać się na drzewo.
- A ty gdzie się wybierasz?-  ściągnęłam ją za ubranie na ziemię i obcięłam jej głowę, zanim się podniosła.
Nie wiem ile tak walczyliśmy, ale powoli traciłam siłę.
- Roza, nie damy rady ich pokonać.- mój mąż znalazł się za moimi plecami.
- A co innego mamy robić?- spytałam.
W tym momencie rzucił się na mnie jeden z potworów. Prawie się obroniłam. Prawie. Kopnął mnie w brzuch i powalił na ziemię. Chciałam się podnieść, ale jego pazury wbiły mi się w ramię i je rozdarło. Czułam ciepłą ciesz spływającą mi po ręce. Ból był niesamowity. Zacisnęłam zęby, aby go nie czuć i wstałam, zataczając się. Mój mąż już zabił mojego przeciwnika i w gniewie, zabijał resztę jak prawdziwy bóg. Po chwili odpoczynku, którą dał mi jego szał, wróciłam do walki. Tylko, że byłam osłabiona i zyskiwałam kolejne obrażenia. Po mocnym koniaku w brzuch, uderzyłam w drzewo i mroczki zaczęły latać mi przed oczami. Jak przez mgłę docierały do mnie obrazy walki i inne głosy. Kolorowe kleksy walczyły w kilku miejscach. Dymitr się podzielił, czy to strzygi walczą między sobą. Po chwili zobaczyłam piękne oczy, w które miałam ochotę widzieć do końca życia. Coś czuję, że do tego mi nie daleko. Ale nie mogę się poddawać. Dla tych oczu.
- Roza!- poczułam, że mnie podnosi.- Błagam nie zamykaj oczu!- krzyczał z desperacją.
Czemu on tak panikuje? Przecież żyje. Może trochę chce mi się spać, jednak wiem, że nie mogę.
- Kocham Cię towarzyszu.- wysiliłam się uśmiech, ale w jego oczach pojawił się strach i łzy.
- Nie żegnaj się ze mną, Roza. Będzie dobrze. Nie zostawisz mnie.- głos mu się łamał.
- Wiem.- szepnęłam, bo miałam coraz mniej siły.
- Ja tiebia liubliu Roza.- szepnął, patrząc mi głęboko w oczy.
W tym jednym zdaniu, przekazał mi siłę, miłość i moc. Wierzył we mnie. Muszę przeżyć. Dla niego i dzieci.

czwartek, 29 września 2016

ROZDZIAŁ 270

Pożegnanie z Bielikowami jak zwykle było długie i wylewane. Łuka płakał, że nie chce wyjeżdżać, dopóki nie obiecaliśmy, że weźmiemy go, Zoję i Pawkę na tydzień wakacji. Trochę się uspokoił, ale przytulał nas z dziesięć minut. Polało się wiele łez. Nawet Wiki, tak podobna charakterem do brata, ryczała, gdy tylko wziął ją w ramiona. Starałam się być twarda, ale i tak jedna czy dwie łezki poleciały. Co ja mówię. Płakałam jak bóbr, żegnając się z każdym. Bardzo zżyłam się z tymi kobietami i ich dziećmi. Jeszcze długo staliśmy i patrzyliśmy w miejsce, gdzie zniknęli nasi goście na odprawie.
- Chodźcie dzieci, czas wracać.- odezwał się Abe, po minutach ciszy.
Przytaknęliśmy i poszliśmy za nim.
- Nie martw się towarzyszu. Za niedługo ich zobaczymy.- powiedziałam, bo mój ukochany był jakiś nieobecny.
- Nie to mnie martwi. Wiesz, że nie będę już mógł wziąć wolnego w wakacje.- zauważył.
- Wiem, ale to nie szkodzi.- wsiedliśmy do auta.- Ja będę cały czas w domu, a ty będziesz wracał.
- Nie żal ci służby, gdy wiesz, że ja mogę, a ty nie?- spytał zatroskany.
A więc to go martwi. Ma poczucie winy, że on pracuje, a ja siedzę w domu, choć to o pracy marzyłam całe życie.
 - Może trochę,-przyznałam.- ale wytrzymałam prawie rok, więc wytrzymam jeszcze trochę.
- Bo zawsze to ja mogę zostać w domu, a ty będziesz pracować.- zaproponował.
- Jednak wolę, żeby z nas dwojga to ty pilnował na razie Lissy.
- Nie chcesz być strażniczką?- zdziwił się.
- Chcę! Oczywiście, że chcę. Ale muszę ochłonąć po ciąży. Nie zauważyłeś, że od pewnego czasu jestem rozkojarzona i wrażliwa?
- No tak trochę.- odpowiedział wymijająco.
Popatrzyłam na niego spode łba.
- Póki się nie ogarnę, bardziej ufam tobie, niż sobie.
- Cieszy mnie to.- objął mnie ramieniem, a ja się wtuliłam w jego bok.
Spojrzałam na dzieci, które uśmiechały się do nas. Dymitr podążył za moim spojrzeniem.
- Co maluchy? Lubicie. Gdy tatuś przytula mamusię?- spytał, a one za gaworzyły radośnie.
- A tatuś lubi przytulać mamusię?- przeniosłam wzrok na ukochanego.
- Uwielbiam.- przyciągnął mnie bliżej siebie, a w jego oczach widziałam miłość.
Pod willą ojca wsiedliśmy z samochodu, ale uznaliśmy, że czas wracać do domu. Przenieśliśmy się do naszego auta. Lili z dziećmi usiadła do tyłu, pies w bagażniku, a my z mężem z przodu. Jechaliśmy w przyjemnej ciszy. Ukochany puszczał moje kolano, tylko żeby zmienić bieg. Ciepło, które promieniowało z jego ręki, działało na mnie kojąco i błogo. Gdy dojechaliśmy dzieci już spały.
- Lili, pomożesz mi z maluchami, gdy Dymitr będzie robił obiad?- poprosiłam siostrę.
- Jasne.- wzięła od strażnika Nastkę i poszłyśmy na górę.
- Rose, a jak to jest wychowywać się w akademii?- spytała, kiedy myłyśmy dziewczynkę.
- Nikomu bym tego nie życzyła, choć Dymitr mówi, że to ukształtowało mój charakter, za który tak bardzo mnie kocha. Nikt nie powinien mieć takiego dzieciństwa, jednak wiele dampirów podziela mój los. Zazwyczaj są dziećmi strażniczek, dla których praca jest ważniejsza praca od rodziny. Ale jest też druga część społeczeństwa dampirów, niestety potępiona. Do niej zalicza się rodzina Dymitr. Są to kobiety, które zrezygnowały ze służby, na rzecz dzieci. Osoby pochodzące z takiego domu mają lepsze dzieciństwo, niż dzieci sławnych strażników. To taki paradoks.
- Co to paradoks?- spytała, wybierając ubrania dla siostrzenicy.
Ja ją w tym czasie wycierałam i nacierałam olejkami. Czasami zapomniałam, że rozmawiam z dziewięciolatką.
- Paradoks to... Jakby to powiedzieć? To są takie sprzeczności. Na przykład coś co jest cenne dla życia, może być tanie, a to co jest całkowicie zbędne jest drogie. Albo, jak powiedziałam, to że dziecko kogoś sławnego twierdzi się, że ma lepiej, a wcale tak nie jest.
- Czyli jak prawda jest inna niż się myśli ogólnie?- próbowała zrozumieć.
- Tak. To dobra myślenie.- pochwaliła, na co mała się rozpromieniła. Ile w tym dziecku radości.
-Dziewczyny!- usłyszałam krzyk z dołu, akurat, gdy przebrałam po kąpieli Felixa.
- O! Tatuś chyba skończył pichcić obiadek.- powiedziałam do uśmiechniętego chłopca, podnosząc go.- Chodź słoneczko. Lili dasz radę nieść Nastkę?
- Poradzę.- wzięła z naszego łóżka dampirzycę, a ta objęła ją za szyję, bawiąc się jej włosami.
Razem zeszliśmy na dół i zostawiłyśmy dzieci w kojcu, a suczka biegała nam między nogami.
- Właśnie, masz dla niej imię?- popatrzyłam na siostrę, dając zwierzakowi świeżą wodę i karmę.
- Tak.- powiedziała dumnie.- Bianka.
- O! Ładnie.- uznałam z uśmiechem.
- Bardzo.- dodał mój mąż, zabierając resztę obiadu i niosąc do jadalni.
- Chodź, pomożemy mu.
Sięgnęłam do górnej szafki po szklanki, a Lili ostrożnie wyciągnęła z lodówki dzbanek koktajlu bananowo-jabłkowo-pomarańczowego. Postawiła go na blacie i się zamieniłyśmy. Zniosłam napój do jadalni, na cześć stołu, przy której zajęliśmy miejsce. Dymitr przygotował smażone ryby w panierce, do tego warzywa na parze i młode ziemniaki. Wszystko było pyszne i zniknęło szybciej, niż się pojawiło. Przy nim przerzuciłam się na bardzo zdrowe jedzenie, zwłaszcza gdy byłam w ciąża. Ciągle jakieś warzywa, owoce i mięso z dużą ilością białka. I tak już nam zostało.
- To zaraz idziemy na trening, prawda?- spytała Lili, gdy odpoczywaliśmy w salonie.
- Słońce, daj nam odpocząć. Dopiero ci zjedliśmy, a wysiłek po przejedzeniu jest niedobry i mało efektowny.- kolejna lekcja typu Zen mojego męża.
On leżał na dywanie, a na nim Córeczka. Ja z synem bawiłam się samochodzikiem, który chłopiec bardzo chciał złapać. A gdy już go miał, rzucił, a ja musiałam przynieść. Na szczęście nie leciał daleko, bo największe zdolności fizyczne maluchów, to leżenie na brzuchu i robienie foczki. Wymieniłam zabawkę na piłkę, ale ją goniła Bianka i nie chciała oddać. Lili przyłączyła się do zabawy i próbowała zabrać suczce piłeczkę, ale ona uciekała po całym domu. Aż Dymitr się podniósł z Anastazją, a następnie położył obok Felixa. Dziewczynka śmiała się i cieszyła, tak jak jej brat, a mój ukochany, razem ze szwagierką gonili psa. Gdy ją otoczyli, wypuszczała z ust zabawkę, merdała ogonem i szczekała, zachęcając do zabawy, a później znowu uciekała. Kiedy na to patrzyłam, uświadomiłam sobie, jak wielkie mam szczęście. Mimo, że w tym domu nigdy nie będzie spokojnie, to kocham to co mam i nie zamieniłabym na nic innego. Z zamyślenia wyrwał mnie synek, podnoszący z podłogi klocek i uderzając nim o podłogę. Obok leżała Nastka, i bawiła się grzechotką. Reszta rodziny dalej męczyła się z piłkokradem. Ale w końcu został złapany przez strażnika. Lili znalazła jakaś linę i przyciągała się na nią z suczką, a my wzięliśmy dzieci i się z nimi bawiliśmy. Dymitr pokazywał córeczce, jakieś zabawy paluszkowe z Rosji. Felix opierał się o mój brzuch, przytulając misia. Podniosłam go i przytuliłam. Podeszłam do męża i usiadłam koło niego.
- Kocham naszą rodzinę.- przyznałam, kładąc synka naprzeciwko siostry.
- Ja też.- Rosjanin objął mnie ramieniem i pocałował w czoło.- A zwłaszcza dlatego, że tworzę ją z tobą.
Oparłam głowę, o jego ramię i patrzyłam na moich najbliższych. Jestem bardzo szczęśliwa.

środa, 28 września 2016

ROZDZIAŁ 269

Wzięliśmy dzieci i ruszyliśmy na górę. Najpierw zajęliśmy się maluchami, a później sobą. Nie myliłam się. Gdy tylko chciałam zamknąć drzwi od łazienki, pojawił się w nich mój wojownik. Zakluczył drzwi i przyparł mnie do kafelek. Całowaliśmy się mocno i żarliwie. Dymitr złapał mnie za pośladki, a ja objęłam go nogami w pasie, wkładając dłonie w jego długie włosy. Mruczał z zadowolenia, gdy przeczesywałam mu kosmyki palcami. Za to ja jęknęłam, gdy ścisnął moje pośladki. Wtedy darowałam sobie jego włosy i zajęłam się koszulką, która po chwili leżała gdzieś w kącie. Dymitr postawił mnie na ziemi i zrobił z moją to samo. Zszedł pocałunkami mi na szyję, a ja męczyłam się z jego spodniami. Gdy moje opadły ma dół, ukochany wrócił wargami, do moich ust. Cała płonęłam pod jego dotykiem, gdy dłońmi jeździł mi po plecach, brzuchu i biodrach. Szybko pozbyliśmy się naszych ostatnich części garderoby i weszliśmy do kabiny prysznicowe. Ukochany odkręcił wodę, a ja wciąż nie wierzyłam, że stoimy przed sobą naguścy. Tak bardzo oddałam się wspomnieniom, że czułam się jakby to miał być mój pierwszy raz. Mąż znowu mnie podniósł i oparł o ścianę, wchodząc we mnie niespodziewanie. Mój jęk rozkoszy został stłumiony przez gorące wargi. Rosjanin poruszał się we mnie coraz szybciej, aż poczułam szczyt szczęście i oblało mnie spełnienie, w tym samym czasie co Bielikowa. Bez siły oparłam się o jego ramię i tak staliśmy. Nie było słychać nic, poza uderzającymi kroplami wody i naszymi przyspieszonymi oddechami. Chciałam tak trwać wiecznie. 
- Ja tiebia liubliu Roza.- usłyszałam cichy szept przy uchu.
- Ja tiebia toże liubliu tovarishch.- wysapałam, zmęczona, ale i szczęśliwa.
Dymitr powoli wyszedł ze mnie, a ja jęknęłam niezadowolona z uczucia pustki.
- Też bym chętnie to powtórzył, kochanie, ale nie mamy czasu.
- To umyj mnie, ty nie wyżyty Tygrysie.- podałam mu żel pod prysznic.
Ukochany zaśmiał się i nadał sobie płyn na dłoń. Zakręciłam wodę i zrobiłam to samo. Zaczęliśmy się nawzajem myć. Nie mogłam się powstrzymać i go pocałowałam. Nie oderwaliśmy się do chwili wyjścia z pod prysznica. Następnie wytarliśmy się nawzajem i zajęliśmy swoimi sprawami. Ja, po ubraniu się, wysuszyłam włosy i zrobiłam makijaż, a strażnik posmarował się swoją wodą kolońską i przyglądał mi się. Mamy tu wszystkie nasze kosmetyki, bo dość często zdarza nam się tu nocować. Zazwyczaj tak niespodziewanie.
- Przydało by nam się iść do fryzjera.- zagadnęłam, nakładając brązowy cień na powieki
- Po co?- mąż błyskawicznie znalazł się przy mnie i dotknął moich włosów, jakby sprawdzał czy są na miejscu.
- Skarbie, też bardzo lubię swoje włosy, ale moje końcówki aż proszą się o ścięcie. A twoje niedługo będą dłuższe niż moje.
- Nie przesadzaj Roza. Twoje włosy są piękne. A ze swoimi mogę iść, jeśli tak bardzo na tym zależy.
- Kochanie, one kiedyś odrosną. A jeśli będą ścinane co miesiąc, taką odrobinkę,- pokazałam na palcach.- nie dość, że będą zdrowsze, to urosną szybciej. No proszę Dymitr. To mało, nawet różnicy nie zobaczysz. A jakie później będą piękne.- próbowałam go przekonać.
- Jakoś wcześniej ci to nie przeszkadzało.- starał się odwieźć mnie od tego pomysłu.
- Bo nie miałam czasu, ani okazji. W akademii nie było takiej możliwości, a tak to ciągle musiałam być przy Lissie.- skończyłam nakładać szminkę.- Gotowe. To idziemy?
Ukochany wyciągnął do mnie dłoń, którą chwyciłam i wyszliśmy z łazienki. Wzięliśmy dzieci i ruszyliśmy na dół.
- Nie wiem Roza.- wahał się.
- To jedyna szansa, abyś poszedł ze mną, bo potem zaczniesz służbę i będę musiała iść sama.- zrobiłam smutną minę.
- No dobrze, zgoda.- poddał się.- Ale nie obetniesz za długo?
- Najmniej jak się da.- obiecałam.- To zadziwiające, jak często łamiesz swoją najważniejszą zasadę.
- Moją najważniejszą zasadą jest kochać i chronić cię.- ścisnął mocniej moją dłoń.
- To drugą najważniejszą. Często się wahasz.- zauważyłam.
- Ale nie w walce. Tam nie ma na to czasu. Jednak w życiu trzeba czasem się zatrzymać i zastanowić. Rozważyć wszystkie za i przeciw. A później wybrać najlepszą decyzję. No zazwyczaj najlepszą.- poczułam się, jakbyśmy znowu byli w szkole, a on mnie uczy.
- Wybrałeś kiedyś złą?- zaciekawiłam się.
- Kiedy coraz częściej przyłapywałem się na myśleniu o tobie, dałem sobie spokój z próbą zahamowania myśli. Często w nocy oddawałem się przyjemności i relaksu, gdy moje myśli leciały do ciebie. Jednak musiałem się przygotować do tego, aż będę musiał odpowiedzieć na pytanie, co dalej. Nie mogłem z tobą być, a chciałem. I po wielu nocach podjąłem decyzję. Myślałem, że najlepszą. W sumie wątpiłem, że możesz mnie pokochać. Najwyżej zauroczy cię mój wygląd i umiejętności, jak większość kobiet. Ale...
- Ale strażnik Bielikow przygotowany na wszystko.- wtrąciłam się ze śmiechem.
- Powiedzmy. Choć to co się stało po naszej walce na dziedzińcu, ta nagła zmiana w twoim zachowaniu, po zaledwie kilkunastu minutach, w których się nie widzieliśmy i to jak się to potoczyło dalej, kompletnie mnie zaskoczyło. Na coś takiego, nie byłem przygotowany.
- A jednak i tak świetnie sobie poradziłeś.- powiedziałam znacząco.
- To ty tak na mnie działasz.- szepnął mi do ucha, gdy zeszliśmy na dół. Doskonale zrozumiał, do czego piłam.
- No nareszcie. Ile można czekać?- Abe był wyraźnie zniecierpliwiony.
- Gdyby plysnice były wienkse, ciocia i wuja mogliby iść siem kompać razem i było by sybciej.- wtrącił z poważną mną Łuka.- Ja i Zoja nekedy tak robimy i jeśt o wiele sybcej.
- Myślę, że skorzystali z tej opcji, dlatego tak długo im to zajęło.- ojciec przeszywał nas wzrokiem.
- Ja się ciebie nie pytał, co razem z mamą robiliście po naszej rozmowie.
- A szkoda. Bo twoja matka jest cudowna, taka wspaniała i to...
- Dosyć bo się zaraz porzygam. Nie wnikam w życie innych, a zwłaszcza w tą strefę.
- Jak wolisz.- Abe wzruszył ramionami i wsiadł do auta.
- Chodź Roza.- Dymitr pociągnął mnie do drugiego auta.

wtorek, 27 września 2016

ROZDZIAŁ 268

Pierwsze dwie rundy były dla naszych przeciwników. Pierwszą flagę zdobył Dymitr, a drugą, Łuka w zespole z Abem, osłaniany przez Dave'a i Larego. Jednak to było planowane. Dużo ryzykowałyśmy, mając nadzieję, że będą z byt pewni siebie. Ja niestety musiałam dać z siebie wszystko, aby Dymitr nie nabrał podejrzeń. Więc jakie było ich zdziwienie, gdy w następnych rundach, flagi zabrały Janine oraz Zoja z moją pomocą. Tak więc jest remis, dwa do dwóch. Od następnej rundy, zależy kto wygra. Poszliśmy na siebie. Wiki walczyła z Hansem. Jest chyba jakimś początkujący, bo go szybko pokonała. Karolina i Sonia wspólnie powaliły Kaya. Jednak nie miały szans z Larym i Davem. Abe wolał trzymać się zdala od walki i nie zauważonym przejść pod bazę, ale moja matka mu na to nie pozwoliła. Olena po dłuższej chwili pokonała Pawkę, a mój ukochany starł się z Wiktorią. Oczywiście to on wygrał. Zauważyłam biegnącego na mnie Łukę. Złapałam go i zaczęłam łaskotać. Niby dzieci, to trzeba dać szansę, ale to już jest grą o zwycięstwo. Tak samo uważał Dave, który bez skrępowania powalił małą Zoję. Dymitr pokonał Lili, co nie było zaskoczeniem, a później zaatakował moją matkę. Na mnie za to natarli dwaj pozostali strażnicy ojca. Po dłuższej wymianie ciosów, leżeli na ziemi. W drużynie przeciwnej został tylko Bielikow, a u nas.... ja?!
- To teraz się zabawimy Roza.
No to będzie ciekawie. Ode mnie zależy, czy wygramy dzień życzeń, czy przegramy cztery godziny patrzenia jak jedenaście ludzików biega za piłką, a i tak nie dadzą radę. Przypomniałam sobie wszystko, czego mnie nauczył, jego styl, nasze każde starcie na treningach, a przede wszystkim walkę podczas zajęć polowych, gdy pierwszy raz go pokonałam. I miałam zamiar to teraz powtórzyć. Staliśmy mierząc się wzrokiem. Najpierw zaczęliśmy się okrążać, ale w porę zrozumiałam, że chce mnie wyminąć i biec po flagę. Nie pozwoliłam mu i zaczęłam być jego lustrzanym odbiciem. Sama mogłam zrobić to samo, ale nie miejmy złudzeń, nie pokonam go tak. Zostało mi bezpośrednie starcie. Ukochany natarł na mnie. Uniknęłam ciosu i sama zaatakowałam. Jednak on też się obronił. Wymieniliśmy się ciosami. Dymitr był szybki, bardzo szybki. Raz to atakowałam, a raz przechodziłam do ataku. Zdawało się, że strażnik umie przewidzieć każdy mój ruch. Ale ja również go znałam. Próbowałam to wykorzystać. Powtarzałam sobie "już raz go pokonałam". Oboje dawaliśmy z siebie wszystko. Puls mi przyspieszył z wysiłku, a na czole skroplił się pot. Mąż natarł na mnie całym ciałem, a ja jakimś cudem odparłam jego atak, ale się zachwiałam. Poczułam się, jakbyśmy znowu byli na dziedzińcu. I postanowiłam go pokonać tak samo. Tylko, że nie mogłam upaść na ziemię. Bielikow pociągnął mnie na dół, ale ja zawisłam na jego ręce i kucnęłam. Jednak on też pamiętał tę walkę. Gdy chciałam uderzyć go łokciem obronił się. Ale zobaczyłam inną możliwość. Wyprostowałam się błyskawicznie i podcięłam mu nogi. Tego się nie spodziewał. Zachwiał się, a ja go przytuliłam i razem upadliśmy. Usiadłam na nim i patrzyłam z wyższością. Wszyscy klaskali, a Dzieciaki piszczały uradowane i przybiegły mnie przytulić. W oczach Abe'a widziałam dumę i sama byłam zdziwiona, jak bardzo mi na tym zależało. Zawsze chciałam poznać swojego ojca i poczuć się jak córka, z której może być dumny.
- Brawo ciocia.- wolały malce, rzucając się na mnie i przywracając na trawę.
- To było niesamowite.- zachwycała się Lili.
Wstałam i pomogłam wstać ukochanemu. Wtedy on mnie powalił i teraz to ja leżałam pod nim.
- Wieczorem ci się odpłacę.- mruknął seksownym głosem, prosto do mojego ucha.
Przejechałam palcem po jego szyi i zobaczyłam gęsią skórkę. Popatrzyłam mu w oczy, w których zapłonęło pożądanie. Do mnie również dotarły emocje z walki. Tak samo jak rok temu, na dziedzińcu, zapragnęłam być z nim sam na sam. Ale tak samo nie mogłam.
- Już nie mogę się doczekać.- mruknęłam obejmując mu jedną ręką szyję i przyciągając go do siebie.
Pocałowałam Rosjanina delikatnie, ale on pogłębił pocałunek.
- Dobra dzieciaki.- przerwał nam Abe.- Kończcie te Amory, bo musimy za pół godziny wyjechać, jeśli nie chcemy spóźnić się na samolot.
Oboje spojrzeliśmy na mojego ojca, a później wróciliśmy do siebie, pełni pragnienia i pożądania.
- Gdyby nie oni wszyscy, wziął bym cię tu i teraz.- szepnął i podniósł się ciągnąć mnie za sobą.
Te słowa całą mnie rozpaliły. W dodatku uświadomiłam sobie, że nie miałabym nic przeciwko. Wciąż przytulona do boku mojego mężczyzny, próbowałam unormować oddech.
- To kiedy się znowu spotykamy, na nasz dzień?- spytała zaczepnie Sonia.
- Ale ci dała lanie braciszku.- zaśmiała się Karolina.
- Po prostu woli silniejsze kobiety.- zawtórowała jej Wiktoria.
- Dosyć już.- przerwał im Dymitr.- Abe ma rację trzeba się szykować.
- WOW! Skarbie, przyznałeś staruszkowi rację. Trzeba to gdzieś zapisać.- dołączyłam do jego sióstr.
- Bardzo śmieszne Roza. A teraz chodź. Trzeba się odświeżyć po walce.
Nie wiem, czy mi się wydawało, czy w tym zdaniu usłyszałam obietnicę?

poniedziałek, 26 września 2016

ROZDZIAŁ 267

- Dzień dobry wszystkim.- przywitałam się wchodząc do jadalni.
Abe prawie że podskoczył na dźwięk mojego głosy. Jednak szybko się ogarnął i zachował twarz. Janine siedziała i popijała kawę. Nic by nie świadczyło o tym, że do czegoś między nimi zaszło, gdyby nie jej delikatny uśmiech, ukradkowe spojrzenia rzucane ojcu i to, jak moroj ckliwie głaskał jej dłoń. Reszta w spokoju jadła jajecznicę. Pod ścianą, pochylona nad miską stała suczka. Oddaliśmy Soni syna, a sami dostaliśmy dzieci od Karoliny i Wiktorii. Usiedliśmy obok Lili, która dłubała widelcem w swoim talerzu. Wydawało się, że nic nie jadła.
- Coś się stało Lili?- zaniepokoiłam się.
- Nie.- wyprostowała się na krześle i zaczęła jeść.- Po prostu myślę.
- Ciocia nie myśl tyle, bo ci będzie dymek z głowy leciał.- szczerze zmartwiła się Zoja.
Wszyscy zdziwieni popatrzyli na nią, a mała, jakby nigdy nic, wróciła do jedzenia.
- Nie wiem, skąd ona bierze te pomysły.- starsza siostra Dymitra opuściła ręce zrezygnowana.
- Kiedyś jak byłam na spacerze z Ciociom Soniom, to jakiemuś panu leciał dym z ust. A jak jakaś kobieta spytała go co robi, to powiedział, że myśli.
Wszyscy zachichotali.
- A wuja i ciocia zgodzyli sie być śmokami.
- Ale ja dosłam do wniosku, ze nie mogę być zamknienta w wiezy.- oznajmiła Zoja.
- Czemu?- zdziwił się Pawka.
- Bo ksienznicki zamkniente w wiezy nie chodzam do kosmetycek.
- Kobiety.- powiedzieli równocześnie Pawka i Łuka.
- Ona ma rację.- poparła ją moja siostra.
- O Boże. To możesz udawać, że mieszkasz z kosmetyczką.
- Osalałeś?!- mała skrzywiła się.- To nie pzystoi.
- To niech śmoki puscajom cie do śpa raź w tigodniu.- zaproponował młodszy z Bielikowów.
- Nie. To zbyt skomplikowane. A pozia tym, ciemu nie moziemy uratować sie same?
- Bo księżniczki czekają na swoich książąt na białych rumakach.
- Ja nie chcie bialego konia. Som źbit dziewciencie. I nie jeśtem ksiencem, a wojownikiem jak wuja Dimka.- zaprotestował Łuka.
- Ja umiem siama sie obronić.- uznała jego kuzynka.- Tydzen temu pzegoniłam chłopcia, który ziabrał mi śiamochodzik. I kiedyś bede takom wojownickom jak ciocia Rose.- wypieła do przodu pierś.
- Tio jak sie bedziemy bawić?- spytał załamany Łuka.
Wpadłam na pewien pomysł.
- Zrobimy dwie drużyny. Wszystkie kobiety, na wszystkich mężczyzn.- zaproponowałam.- No oprócz naszych dzieci. Pobawimy się w bitwę o flagi. Ogród jest duży. Oczywiście, jeśli pan Abe pozwoli.
- Tak. To świetny pomyślę. Bawmy się.- wołali jedno, przez drugie.- Prosimy!
Cała czwórka wlepiła gałki w mojego ojca.
- No dobrze.- uległ i pochwali był obściskiwany przez całą gromadkę
- Tak!!!
- No już dobrze.- zaśmiał się Abe.
- Dzieci, wystarczy kończyć jeść, bo na zabawę trzeba mieć dużo siły.- upomniała je Karolina.
- Dobrze.- usiadły grzecznie i w ciszy skończyliśmy śniadanie.
Na werandzie ustalaliśmy reguły gdy.
- Więc tak. Dzielimy się na dwie drużyny. Dziewczyny, kobiety i chłopcy, mężczyźni.- zarządziłam.
Jako jedyna znałam zasady bo graliśmy w to z naszą stałą ekipą, w rodzinnym mieście Lissy.
- Ale to nie fair.- zaprotestował Pawka.- Wsa jest osiem, a nas czterech.
- To do bierzcie cobie strażników.- zaproponowała Janine.
- Więc tak. Po obu bokach ogrodu będą tyczki z flagami. Jedna nasza, druga wasza. Muszą się różnić kolorami. Wokół nich zrobimy kółka, nawet liną. To będą bazy. Wygrywa ta drużyna, której zawodnik pierwszy doniesienia flagę przeciwników do swojej bazy. A i każdy ma życia. Umówmy się, że traci się je w chwili, gdy przeciwnik powoli go na ziemię. Wszystko jasne.
- Tak.- przytaknęli.
- Gramy do trzech wygranych.- dodałam.
- Jaka jest nagroda.- spytał mój ojciec.
Wszyscy zaczęli się zastanawiać.
- Jeśli wygramy...- zaczęła moja mama, ale chyba nie miała pomysłu.
- To podczas naszego kolejnego spotkania w tym składzie, zrobicie nam dzień boskości.- wymyśliłam.- Będziecie spełniać każdą naszą zachciankę, wręczać nas we wszystkim, a my będziemy tylko się relaksować i pachnieć.
Wszystkie mnie poparły, poza Oleną. Ona nie lubi nic nie robić.
- Mamo to dobry pomysł. Od zawsze całe dnie myślisz, co komu potrzeba i o wszystkich, tylko nie o sobie. Nawet tutaj coś robisz. Taki dzień ci się przyda i należy. Niech choć raz oni zobaczą, jak to jest pracować w domu, a nie tylko czekać na gotowe.- przekonywały ją córki.
- No zgoda.- odparła.
- A co jak my wygramy?- spytał Pawka.
- Nie musicie się tym kłopotać, bo nie dopuścimy do takiego stanu rzeczy.- odpowiedziałam, a dziewczyny przybiły mi piątki.
- A jeśli my wygramy, zabierzemy was na mecz.- zaproponował Bielikow.
Reszta zaczęła się cieszyć.
- O nie. Tylko nie to.- zaoponowała Karolina.- Ostatnio jak oglądałeś mecz, i to mojej szkoły, wbiegłeś na boisko i strzeliłeś trzy bramki, drużynie przeciwnej.
- Bo ten twój laluś w ogóle nie umiał grać. Nawet nie powinnaś się chwalić, że chodziłaś z kapitanem drużyny, bo aż wstyd. Już siedmioletnie dziecko lepiej grało od niego. Nic dziwnego, że cała drużyna biegała i "Gdzie ta piłka? Gdzie ta piłka?"
- Co było później, spytałam, powstrzymując śmiech.
- Chcieli go w swojej drużynie, ale że był za młody, dostał zakaz oglądania ich meczów, bo jeszcze znowu by tak zrobił.- teraz to z Wiki prawie padłyśmy ze śmiechu. Gdy się uspokoiłyśmy, kontynuowała.- A trzy lata później, gdy poszedł do tego liceum, bez castingu wzięli go najpierw do zespołu, a miesiąc później został kapitanem.
- I to były chyba najlepsze cztery lata w historii szkolnej drużyny. Same mistrzostwa większych miast, aż awansowaliście do mistrzostw juniorów Rosji. Mieliśmy o tym godzinny wykład na w-fie, gdy tylko trener się dowiedział, że jestem twoją siostrą.- przypomniała sobie Wiki.
-Ale niestety zdobyliśmy tylko wicemistrzostwo, bo na meczu, który przepuścił nas do finału, złamałem sobie nogę i nie mogłem zagrać następnego dnia. Trener prosił o przesunięcie terminu, ale nie zgodzili się i przegraliśmy 23:25. Ale i tak chłopaki sobie dobrze radzili.- mój mąż zanurzyć się we wspomnieniach. Jednak zaraz wrócił do rzeczywistości.- A co do nagrody, to nie narzekajcie, bo wy będziecie rozpieszczane cały dzień, a my chcemy zabrać was na cztery godzinny meczu z tydzień.
- To jest bardzo ważne. Będą grali FC Barcelona i Real Madryt. - wtrącił Abe.- Osobiście kibicuję Barcelonie.
- Przecież i tak wiadomo, że wygra Madryt.- podsumował mój ukochany.
- Chyba sobie żartujesz?!- mój ojciec spojrzał na niego krzywo.
- Możecie przestać.- przerwała im Janine.- I tak pewnie będziecie mogli pomarzyć o tym meczu, a pokłócić możecie się później. Lepiej wybierzcie sobie graczy.
- No tak. Weźmiemy Deva, Larego, Hansa i Kaya.- uznał pan domu i zaczęliśmy grę.

niedziela, 25 września 2016

ROZDZIAŁ 266

W oczach ojca widziałam napięcie. Janine stanęła obok mnie i również patrzyła na niego ostro. Abe przełknął ślinę, czekając na cześć dalszą.
- Tylko nie wiem, czy mama powinna przy tym być, bo będę poruszać jej sprawę.
Strażniczka zrozumiała i chciała odejść, ale zatrzymało ją błagalne spojrzenie ojca. Ostatecznie została.
- Powiedz mi, jak to jest, że ciągle siedzisz w tym biurze.- zaczęłam dość spokojnie. Abe chciał się wtrącić, ale mu nie pozwoliłam.- A pomyślałeś co czuje twoja narzeczona? Wprowadziła się tu, mieszka dla ciebie, a ciebie wiecznie nie ma, bo interesy ważniejsze. Po co ci żona, skoro nie masz dla niej czasu. Kiedy ostatnio ją pochwaliłeś, przytuliłeś, pocałowałeś lub kiedy ostatni raz uprawialiście sex?- podniosłam głos.- Chyba sam już nie pamiętasz. Co, myślisz, że jak raz zrobiłeś jej dziecko, widzicie się po osiemnastu latach, odkrywacie, że dalej was coś łączy i postanawiacie razem zamieszkać oraz wziąć ślub, to nic nie trzeba robić?! Miłość sobie istnieje i nie trzeba o nią dbać, tak?! To ja ci powiem, że nie! Miłość jest wieczna, gdy się ją pielęgnuje. A moja matka czuje się przez ciebie zaniedbana i nie kochana. Czemu? Bo dla ciebie nie liczy się nic, po za pracą. To czemu tak bardzo nalegasz na ślub. Pomyślałeś, jak czują się osoby, które cię kochają, a nie mogą na ciebie liczyć. Nie chodzi o mnie, ale o mamę. Kiedy ostatni raz powiedziałeś, że ją kochasz.
Byłam wściekła. Abe patrzył zdezorientowany i w szoku na mnie, po czym przeniósł spojrzenie pełne skruchy i miłości na moją matkę. Podszedł do niej i upadł na kolana, łapiąc ją za ręce.
- Przepraszam, kochanie. Rose ma rację, jestem okropny. Przez pieniądze nie myślę o innych, bliskich mi osobach. Kocham Cię.- pocałował jej dłonie.- Kocham Cię najmocniej na świecie i obiecuję poświęcać ci więcej czasu. Codziennie będę mówił, jak to twoja uroda, onieśmiela gwiazdy i księżyc, jak bardzo jesteś cudowna, jak moja miłość do ciebie nie zna granic. Nie umiem okazywać uczuć, ale nauczę się. I pokaże ci jak bardzo Cię kocham.- podniósł się i wziął Janine na ręce.
Zaczął się z nią kręcić, po czym zaniósł ją do domu. Mama posłała mi wdzięczne spojrzenie, pełne radości i miłości. Ojciec zaskoczył mnie swoim zachowaniem, ale w pozytywnym znaczeniu. Mam nadzieję, że nie będą za bardzo hałasować. Uśmiechnięta wróciłam do domu chwilę po nich. Przez jeszcze kilka minut oglądałam ogród, wyglądający przepięknie o zachodzie słońca. Weszłam do sypialni, gdzie moi chłopcy jeszcze spali. Ostrożnie wróciłam na swoje poprzednie miejsce. Dymitr jakby poczuł moją obecność i objął mnie w pasie ręką. Podsunęłam się wyżej i bliżej niego, a ukochany, położył swoją głowę, na mojej piersi, dodając nogę, na moich, także teraz mogłam pomarzyć o ucieczce. Sama go objęłam i poprawiłam, tak żeby było mu wygodniej. Wtulił się bardziej we mnie, tak samo jak w namiocie, podczas naszej ucieczki. Jednak tym razem się przebudził. Otworzył zaspane oczy, przeciągnął się, ziewając i ścisnął mnie jeszcze bardziej. Dłonią odnalazł brzeg mojej koszulki i zaczął głaskać mój brzuch. To było bardzo przyjemne i odprężające. Nie chciałam być dłużna i drapałam go po głowie, delektując się miękkością jego włosów, na co mój mąż zaczął mruczeć.
- Dzień dobry, Roza.- mruknął patrząc na mnie, pięknymi oczami.
- Dobroye utro (Dzień dobry), tovarishch.- odpowiedziałam, co sprawiło, że uśmiechnął się jeszcze szerzej.- Śpij jeszcze.- poprosiłam.- Dopiero co słońce zaszło, jest ósma rano, a ty do późna przy mnie czuwałeś.
- A zostaniesz przy mnie?- spytał, robiąc słodkie oczka.
Musiał być wciąż zmęczony, skoro nie zaprotestował.
- Nigdzie się nie wybieram.- pogłaskałam go po głowie.
Rosjanin wtulił się we mnie mocno i pocałował mój odsłonięty dekolt.
- Ja tiebia liubliu Roza.- powiedział cicho.
- Ja tiebia toże liubliu tovarishch.- również wyszeptałam.
Po kilku minutach, jego oddech się uspokoił, co znaczy, że zasnął. Sama też próbowałam, ale mi to nie wychodziło. Nie zostało mi nic innego jak patrzeć na śpiących Bielikowów. Delikatnie objęłam Łukę i przyciągnęłam do siebie. Chłopiec próbował mnie objąć, ale był za mały, więc po prostu skulił się w pozycji embrionalnej, wtulony w moje ciało. Przykryłam go kołdrą, żeby nie zmarzł i myślałam, co tu porobić. Spojrzałam w górę i po raz pierwszy podziękowałam za półkę, którą przeklinałam, ilekroć uderzyłam o nią głową. Leżały na niej książki. Wyciągnęłam się ostrożnie i sięgnęłam po jedną. Ale mam cela. Ze wszystkich książek, wybrałam akurat coś, co nie jest westernem. To chyba jedyna taka książka. Trafiło się jak ślepej kurze ziarno. Gdy wróciłam do poprzedniej pozycji, strażnik lekko się poruszył.
- Cii... śpij spokojnie.- szepnęłam mu do ucha, na co się jeszcze bardziej wtulił, a na jego ustach pojawił się uśmiech.
Spojrzałam na tytuł książki. "Ania z Zielonego Wzgórza.". Słyszałam o niej, ale jeszcze nigdy nie czytałam. Więc zaczęłam. Bardzo mnie wciągnęła i dopiero w połowie książki się oderwałam, bo poczułam jakiś ruch na sobie. Włożyłam zakładkę, która była w każdej książce u mojego ojca i popatrzyłam na ukochanego. Przyglądał mi się uważnie z uśmiechem. Lubię jak ma dobry chumor.
- Hej.- przywitałam się, znowu ciągnąć rękę do jego włosów. Zamruczał przyjemnie.
- Witaj niebiańska istoto. Nie widziałaś, gdzieś mojej żony? Taka piękna, trochę uparta i nigdy nie czyta książek.
- Dla twojej wiadomości, podczas ciąży zwiększyłam listę przeczytanych lektur.
- Och!- udał zaskoczenie.- A kto cię do tego zmusił?- i zaczął się śmiać.
- Nuda.- zawtórowałam mu.- Wyspany?
- Jak mało kiedy. Jesteś bardzo wygodna.- podniósł się do siadu, przeciągnął i położył na swojej połowie, popierając głowę na ręce, tak by móc na mnie patrzeć.
- Och, dziękuję.- udałam, że zasłaniam rumieniec i znowu się zaśmialiśmy.
- Tylko dziwi mnie, że dzieci jeszcze nie są głodne.- zastanawiał się mój mąż.
- Bo zanim obudziłeś się pierwszy raz, zajrzałam do nich, Lili i jeszcze nawrzeszczałam na ojca w ogrodzie, o psa i zaniedbanie mojej mamy, skutkiem czego, pewnie ostatnie godziny spędzili w sypialni.- skrzywiłam się, gdy wyobraziłam to sobie.- Mam nadzieję, że nie będę miała więcej rodzeństwa.
- Długo nie spisz?- spytał ukochany.
- Od jakiejś siódmej.- wzruszyłam ramionami.
- To może wstaniemy i zobaczymy, kto jeszcze jest na nogach.
Pokiwałam głową na zgodę. Uwolniłam się z objęć siostrzeńca, a Dymitr zaczął go budzić.

ROZDZIAŁ 265

Rano obudziłam się przed naszymi budzikami. Byłam wyspana, może to dlatego, że wcześniej jeszcze trochę spałam. O dziwo wstałam nawet wcześniej od męża. Spojrzałam na niego. Słodko wygląda kiedy śpi, ale tak rzadko mam okazję się o tym przekonać. Wargi miał lekko rozchylone, aż musiałam się powstrzymać, zeby nie musnąć ich palcami, a co dopiero ustami. Poczochrane włosy wiły mu się na brzegach buzi, prosząc się o zsunięcie na poduszkę. Po mojej drugiej stronie spał Łuka. Następny słodziak. Okazało się, że trzyma moją rękę i mocno się do niej przytula. Jednak nie na tyle mocno bym czuła się uwięziona. Pomyślałam, że jeśli zajrzę do dzieciaków, chłopcy i ogólnie wszyscy domownicy bardziej się wyśpią. Ostrożnie wyplątałam się z objęć chłopca i wyszłam z łóżka. Maluch poruszył się niespokojnie i myślałam, że się obudzi, ale on tylko obrócił się na drugą stronę i spał dalej. Poszłam do pokoju naprzeciwko i zajrzałam do dzieci.
- Co maleństwa? Zdziwione, że nie obudziły mamusi?- podniosłam Felixa i usiadłam na bujanym fotelu, aby go nakarmić.
Gdy się najadł, położyłam go w łóżeczku i wzięłam Nastkę. Zaczęłam się zastanawiać, co się stało wczoraj i jaka byłam przez okres ciąży. Nie chodzi mi o uzdrowienie łani, tylko to jak się zachowałam, gdy ją zobaczyłam i później. Przecież ja rzadko płaczę, a jednak przez ostatnie dziewięć miesięcy zdarzało mi się to częściej niż powinno. Nie spodobało mi się to. Czemu nagle stałam się taka wrażliwa i delikatna? Do cholery! Ja muszę zabijać. Może za jakiś czas mi to przejdzie? Mam nadzieję. A jeśli nie, będę wyżywała się na manekinach, póki nie nauczę się na nowo zabijać. Nie mogę pozwolić, aby odwołali mnie ze służby. Moja matka nadal jest strażniczką, chociaż nie wiem, jak to z nią było. Skończyłam karmić małą i włożyłam ją do łóżeczka. Oboje przykryłam i dałam pluszaki, które im wypadły.
- Teraz leżcie dzieci i nie budźcie innych, a ja zajrzę do cioci Lili. Tylko ciii.. Bo zepsujecie niespodziankę.- miałam nadzieję, że to je powstrzyma przed płaczem.
Wyszłam z ich pokoju i zajrzałam do sypialni Lili. Pies na łóżku od razu podniósł głowę, a ja przyłożyłam palec do ust. Trochę pomerdał ogonem, ale stracił zainteresowanie i przytulił się do swojej pani. Ta spała w połowie odkryta i coś się we mnie odezwało, co kazało mi podejść i ją poprawić. Gdy to zrobiłam wyszłam na korytarz, cicho zamykając drzwi.
- Ładnie to się tak składać?- aż podskoczyłam na głos matki.
- Ja chciałam tylko sprawdzić co u dzieci i Lili.- nagle o czymś pomyślałam.- Abe śpi?
- Nie.- kobieta potarła dłonią czoło.- Od dwóch godzin załatwia jakieś sprawy w gabinecie. Powoli mnie to meczy. Interesy są dla niego najważniejsze.
- A dla ciebie służba.- zauważyłam z przekąsem. To mi się rodzina trafiła.
- Ale mam czas dla niego. W przeciwieństwie do twojego ojca.
- W takim razie nie zaszkodzi, jeśli na chwilę zrobi sobie przerwę.
Nie słuchając odradzeń mojej matki, weszłam do gabinetu bez płukania. Ojciec rozmawiał przez telefon. Gdy mnie zobaczył, zakrył mikrofon i zwrócił się w moją stronę
- Coś się stało, Różyczko?- w tym samym czasie przez drzwi weszła Janine.
- Nie, ale musimy porozmawiać.- położyłam ręce na biodrach.
- A to ważne córuś? Jestem teraz lekko zajęty, przyjdź później.
- Tak to bardzo ważne.- oparłam dłonie o jego biurko i popatrzyłam na niego jadowitym wzrokiem.- Albo teraz grzecznie pożegnasz się ze swoim rozmówcą, albo wyrzucę tą twoją komórkę przez okno, tak daleko, że nigdy jej nie znajdziesz.- syknęłam.
Abe patrzył na mnie w szoku i szybko powiedział kilka zdań w obcym języku, zaśmiał się i odłożył komórkę. Chyba domyślił się, że nie żartuję. Poprawił sobie krawat i usiadł na krześle po swojej stronie.
- Więc co jest takie ważne?- spytał z lekkim grymasem.
- Nie mam zamiaru rozmawiać z mafiozem, czy też szefem korporacji, wynajmującej zabójców, tylko ojcem. I nie tutaj, gdzie wszyscy śpią, pomijając fakt, że ty też powinieneś. Idźmy gdzieś, gdzie nikt nas nie usłyszy.
- To możemy do ogrodu, daleko od domu?- mi się wydaje, czy on jest zestresowany.
Wyprostowałam się, podniosłam dumnie głowę i wyszłam, nie czekając na rodziców. Wiedziałam, że idą za mną. W ciszy wyszliśmy do ogrodu i po jakimś kawałku, Abe podbiegł do mnie.
- To o czym chciałaś rozmawiać.
- Nie tu.- warknęłam.
- Może nie tym tonem, młoda panno.- upomniał mnie, a ja stanęłam w miejscu.
- Jestem na ciebie wściekła, więc jeśli nie chcesz, aby domownicy mieli widowisko, nie pouczaj mnie.- ostrzegłam i ruszyłam dalej. Uznałam, że jesteśmy odpowiednio daleko, w sadzie. Zatrzymałam się i oparłam o jedno z drzew. Staruszek zrobił to samo, naprzeciwko mnie. Jednak wtedy ja podeszłam do niego i zaczęłam krzyczeć.
- PIES?! Czy ty sobie żartujesz?! Mogłeś chociaż nas uprzedzić, lub spytać o zdanie! Nawet nie mieliśmy domu przygotowanego! Wiesz ile to obowiązków?! A my mamy jeszcze małe dzieci! Pilnowanie, żeby nigdzie nie nasikał, szczepienia, mycie go! Nie robi się takich prezentów! Jak chciałeś uszczęśliwić Lili, to powinieneś nas uprzedzić, żebyśmy byli z Dymitrem przygotowani na to! A ty co? Robisz sobie samowolkę i dajesz jej psa! A pomyślałeś, co będzie, gdy na przykład będziemy musieli pojechać na misję?! Albo gdy oboje będziemy na służbie. Pies to obowiązek, a nie tylko zabawa. Ale co ty możesz wiedzieć? Dla ciebie jest to tylko kupić, tak? Wydać swoje pieniądze, które mają nieskończoną ilość zer na końcu, dać problem innym i cieszyć się, jaki to nie jest dobry tatuś, bo umie operować milionami, a co się dzieje później, to już go nie obchodzi! Ich sprawa! Bo miałem taki kaprys! Masz szczęście, że Lili go pokochała i jej go nie zabierzemy! Ale zapamiętaj, żeby o takich rzeczach z nami rozmawiać!- zakończyłam swój monolog.
Cale napięcie ze mnie zeszło i poczułam się o wiele lepiej. Zadowolona z siebie, oparłam się o to samo drzewo i z wyższością oraz złośliwym uśmieszkiem patrzyłam na ojca. Abe był przerażony moim wybuchem. Widziałam strach i skruchę w jego oczach. Wyprostował się i poprawił krawat, przełykając ślinę.
- Nic dziwnego, że Bielikowa nie da się zastraszyć.
- W końcu Ibrahimie to nasza córka. Pomieszanie naszych wybuchowych charakterów. Mi nie raz dała w kość.
- No cóż. Z trudem przyznaję, że nie pomyślałem o tym. Zapamiętam na przyszłość. Czy to wszystko, bo chciałbym wrócić do pracy?- nie czekając na odpowiedz, odwrócił się.
- O tym, też chciałam z tobą porozmawiać.- zatrzymał się i wolno wrócił pod drzewo..

sobota, 24 września 2016

ROZDZIAŁ 264

Obudziłam się o wiele bardziej wypoczęta niż kiedykolwiek od ostatniego miesiąca. Przeciągnęłam się, szukając męża, ale go nigdzie nie było. Rozejrzałam się dookoła. Pokój był znajomy, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Uspokoiło mnie to, że jestem w ubraniu. Wróciły do mnie wspomnienia z... no właśnie, która jest? moją uwagę przykuł nagły ruch i zobaczyłam męża, wstającego z fotela.
- Jak się czujesz Roza?- spytał z troską, siadając na brzegu łóżka.
- O wiele lepiej bym się czuła, gdybyś był tu ze mną.- odpowiedziałam unosząc się na łokciach.- Ile tak spałam?
- Skoro masz siłę na żarty, to znaczy, że dobrze.- zaśmiał się.
- Ale to nie był żart.- udałam obrażoną.
- Wiem, skarbie, ale nie mogło mnie tu być, bo musiałem wszystko wytłumaczyć twojemu ojcu. A później wolałem na ciebie popatrzeć. Bałem się, że zasnę, a wiedziałem, że będziesz chciała porozmawiać.
- To teraz wytłumacz to mi. Jak siedmiotygodniowe dziecko mogło uzdrowić śmiertelnie ranną sarnę? Co one jeszcze potrafią?
- Nie wiem Roza, ale cokolwiek się będzie działo, będę przy tobie.- ukochany przytulił mnie do siebie, a ja objęłam go w pasie.
- Kocham Cię, towarzyszu.
- Ja ciebie też Roza. A teraz chodź coś zjedz.
- Dobrze, tylko powiedz mi ile tu jestem.
- Śpisz od ośmiu godzin.
- To długo.- nagle coś mi się przypomniało.- A co z dziewczynami i dziećmi? Już pojechali?- posmutniałam na myśl, że się z nimi nie pożegnałam.
- Spokojnie, jeszcze są. Przebukowali sobie bilet na rano, żeby móc się z tobą pożegnać.
- Och! Nie musieli sobie robić problemu.- jednak zrobiło mi się jakoś tak ciepło na sercu, że chcieli na mnie poczekać.
- To żaden problem. Po za tym dzieciaki uparły się, że nigdzie nie pojadą, bez pożegnania z tobą.
Zaśmiałam się. One są kochane. Nagle ktoś wbiegł do pokoju. O wilku mowa.
- Ciocia Lous, Ciocia Lous.- wolał Łuka, podbiegając do łóżka z jakąś kartką.
- A na dole już tak pięknie mówiłeś "r".- Bielikow podniósł blondynka.
- Rrrrrrrrrry.- pochwalił się chłopiec.
- To powiedz ciocia Rose, a cię do niej puszczę.
- Ciocia Rlous. Ciocia Lrous. Ciocia Rose.- mały się ucieszył, gdy wylądował na moich kolanach.
- Pięknie skarbie.- pocałowałam go w czułko.
- Ciocia, a ja źrobiłem rysiuńek.- podał mi kartkę papieru.
Było na niej dużo ludzików. Mały zaczął pokazywać i mówić, kto kim jest.
- To jeśt mama, to babcia, to ciocia Karolina z Pawkom i Źoją, to wujek Dimka i ti ciociu z Anaśtaźjom i Feliksiem i Lili. Lili jeśt kolo Pawki bo kiediś babcia mówiła, ze na pewna beda sie kochać tak moćno jak ti i wuja. A to pań Abe i jego dźewcyna. To twoja mama?
- Tak aniołeczku.- dziwnie zabrzmiało nazywanie jej czyjąś dziewczyną. 
- Nie jeśt do ciebie podobna. Baldzej pan Abe.
- Czemu tak uważasz?- wtrącił się mój mąż.
- Bo ma takie siame wlosy i ogólnie som podobni. Ja nie zniam śwojego taty.- posmutniał.
- Ja nie znałam go osiemnaście lat.- powiedziałam.
- A niekiedy lepiej nie znać swojego ojca.- w głosie Rosjanina dało się wyczuć smutek, żal i złość.
- Ciemu?- zapytał malec.
- Bo twój dziadek był bardzo nie dobry i bił babcię. Nie chciałbyś go poznać.
- Tio nie wsysci sią tak zakochani jak ti i ciocia.
- Niestety nie każdy ma takie szczęście. Ale teraz nie męczmy cioci, bo na pewno jest bardzo głodna.- mój ukochany wstał i wziął malucha na barana.
- O tak! Ciocia jest głodna.- wstałam, założyłam buty i wyszliśmy razem z pokoju.
- Wuja? A pobawiś się ź nami. Źoja źgodziła się być księznićką w wiezi, Pawka moim giemkiem,a ty moźeś być straaaaasnym śmokiem.
- A czemu ja mam być smokiem?- udał oburzenie.
- Bo jeśteś niepokońani. Alw ja cię pokońiam.- chłopiec wypiął do przodu pierś.
- A co ja będę robić?- spytałam.
- Ti ciocia mozieś paceć na moje zwycieńśtwo i bić brawo.
- A może ciocia będzie drugim smokiem, pilnującym w wierzy Lili, którą będzie musiał uratować Pawka.- uśmiechnął się strażnik.
- Tio nie fier.- obruszył się.
- A to czemu?- zdziwiłam się.
- Bo Pawka jeśt stalsy, a bedzie mieć śłabsiego pźeciwnika.
- Ej, nie jestem wcale słabsza. Dwa razy pokonałam wuja.- broniłam swojego honoru.
- A ile raźy wuja pokońiał.
Nie odpowiedziałam, a ukochany zaczął się śmiać.
- Śpokojńie ciocia. Kiediś bedzieś tak siamo dobria ćo wuja.- pocieszył mnie blondynek.
- O nie! Ja będę lepsza niż wuja.- zawołałam, gdy weszliśmy do kuchni.
Nikogo oprócz nas nie było. No tak jest środek nocy.
- Usiądź Roza.- polecił mi ukochany, sadzając Łukę na krzesełku do karmienia.
Chciałam zająć miejsc naprzeciwko chłopca, ale mi nie pozwolił.
- Tu ciocia.- pokazał na krzesło najbliżej siebie.
- Dobrze.- usiadłam tam gdzie mi polecił.
Dymitr krzątał się po kuchni, ogrzewając coś z lodówki. Już po chwili po kuchni rozniósł się zapach sosu pomidorowego.
- A tak właściwie, to czemu nasz rycerz nie śpi?- spytałam, czochrając malca po blond czuprynie.
- Bo jeśt dzień. Mama śpi, ale ja nie mogę. I obiecali mi, ze jeśli śie zgodziś, bede mógł z tiobom i wujom śpać. Bede mógł?- popatrzył na mnie błagalnie.
- Jeśli wuja nie będzie miał nic przeciwko.
Oboje popatrzyliśmy na Rosjanina. Czując nasze spojrzenia, odwrócił się, oblizując łyżkę. Gdyby miał na sobie tylko bokserki... O czym ja myślę? Boże, obok jest dziecko.
- Dobrze, tylko nie wiem, czy ciocia zaśnie, jeśli ledwo co wstała.
- To moziemi się pobawić. Zioja teź nie mozie śpać.- zaproponował wesoło chłopiec.
- Nie jestem pewna. Założę się, że wuja przez cały czas nie spał.
- Rose.- odwróciłam się na dźwięk znajomego głosu i wstałam, w ostatniej chwili, aby chwycić w ramiona przyjaciółkę.- Tak się o ciebie martwiłam. To co się stało, widziałam wszystko. Nie mogłam nie przyjechać.- uprzedziła moje pytanie.
- Spokojnie Liss, nic mi mie jest, a ty w swoim stanie powinnaś zostać i się oszczędzać.- pouczyłam ją.
- Wiem, ale nie mogłam. Ty na moim miejscu zrobiłabyś to samo.
Musiałam przyznać jej rację.
- Dziękuję, że jesteś.- przytuliłam ją.- Co nie znaczy, że to popieram. Hm.. chyba wiem jak czuje się Dymitr.- zaśmiałyśmy się.
- To znaczy, że teraz będziesz się mnie słuchać?- ukochany objął mnie w pasie.
- Nie liczyłabym na to towarzyszu.- teraz roześmialiśmy się wszyscy.- A czy lord od siedmiu boleści Ozera, jest z tobą.- spytałam, wracając na swoje miejsce.
Dymitr nałożył na talerze spaghetti, położył przed każdym i usiadł naprzeciwko mnie. Lissa zajęła miejsce po mojej prawej, przy Łuce i zaczęliśmy jeść.
- Nie.- posmutniała.- Musiał coś załatwić.
Zmartwiłam się tą nagłą zmianą jej nastroju. To nie mogło być spowodowane tylko jego nie obecnością tutaj. Sprawdziłam jej wspomnienia. Okazało się, że Christian ma dla niej coraz mniej czasu. Ciągle coś załatwia. Z jednej strony pomaga jej i obciąża ją z obowiązków, ale z drugiej morojka czuje się zaniedbana. Oj będę musiała z nim porozmawiać.
___________________________________________________________
Mam nadzieję, że wam się podoba. Wczoraj bardzo miło mnie zaskoczyliście. Przez ostatnie dni były po dwa, góra trzy komentarze, a wczoraj sześć, dzisiaj siedem. Rozumiem, że spadek wywołany był szkołą i prz tym zostanę. Dziękuję wam bardzo. Kocham was💖💖💖💖
Chciałabym wam jeszcze zareklamować nowego bloga. Należy do mojej koleżanki. Nie jest kontynuacją AW. W sumie sama nie wiem, o czym jest.😂😂😂 Jeśli kogoś zainteresuje, zapraszam.
http://rosetka009.blogspot.com/?m=1