Zdecydowanie za bardzo was rozpieszczam. No ale niech będzie. Łapcie.
___________________________________________________________
Dobra, muszę się skupić. Siadam na ziemi i podkurczam nogi pod brodę. Dymitr. Co może mi mówić to imię? Na pewno jest niesamowity. I przystojny. Dymitr. Imię chyba z Rosji. Więc czemu kojarzy mi się z dzikim zachodem? Dymitr. Kowboj. Strażnik Teksasu. Tak go chyba kiedyś nazwałam. TOWARZYSZ. Tak. To też on. Widzę jakieś obrazy. Piękne brązowe oczy, uśmiechające się i patrzące na mnie z miłością i uwielbieniem.
Dymitr. Mój Dymitr. On tam na mnie czeka, a ja siedzę tu i marnują czas. Zrywam się na równe nogi i rozglądam się dookoła, ale nadal jest ciemno.
- Dymitr! Dyyyyyymmiiiiiiiiitr!!!- krzyczę na całe gardło.
- Roza.- słyszę głos i biegnę w jego kierunku.
Tylko, że nie było żadnego jego źródła. Rozchodził się dookoła i nigdzie. Był taki aksamitny, delikatny, z Rosyjskim akcentem, ale jednocześnie przepełniony bólem i cierpieniem. To przeze mnie?
- Dymitr!
- Czemu Roza? Czemu nas zostawiłaś?- rozniósł się echem.
- Nie chciałam. Jestem tu. Dymitr.
- Dlaczego tak wcześnie? Nie poradzę sobie bez ciebie. Wróć do nas skarbie. Wróć. Błagam.
- Wrócę. Zrobię wszystko by wrócić. Obiecuję. Nie chcę tego wszystkiego, chcę tylko do was wrócić.- zdarłam z siebie sukienkę, zalana łzami.
Byłam naga, ale nikogo oprócz mnie nie było. Rzuciłam ją na posadzkę. Tylko czemu zabrzęczała przy spotkaniu z marmurem. Upadłam przy niej i zaczynam przeszukiwać materiał. Jest coś twardego. Z fald ubrania wyciągam sztylet. Cofam się o kilka kroków z bronią w dłoniach. Pamiętam. Dostałam go od Dymitra na święta. Muszę do niego wrócić. Zwróciłam ostrze w swoją pierś. Czy jestem w stanie to zrobić. Muszę. Dla Dymitra. Mojego ukochanego. Zamknęłam oczu i wbiłam sztylet. Zgięłam się w pół. To ból. Wielki ból. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Przebiłam sobie serce. Dymitr. Wszystko znikło. Zrobiło się jeszcze ciemniej, o ile to w ogóle możliwe. Nagle straciłam podłoże. Zaczęłam spadać na plecy. Nie byłam w stanie oddychać. Nie bałam się. Zamknęłam oczy i myślałam tylko o Dymitrze. Tuż przed zderzeniem z podłożem zawisłam w powietrzu i opadłam na miękkie łóżko. Nie czułam już bólu. Coś leżało na moim brzuchu. Z trudem zmusiłam ręce do pracy. Dłonią dotknęłam tego czegoś. Poczułam aksamitne włosy. Otworzyłam oczy. Skrzywiłam się i zamknęłam powieki, bo światło poraziła mnie w oczy. Była niby noc, a świeciła tylko lampka przy biurku, ale w porównaniu z poprzednią ciemnością, to był niebiański blask. Po woli ponowiłam próbę zobaczenia czegoś. Udało się. Na swoim brzuchu zobaczyłam śpiącego Dymitra. Był taki piękny. Bardzo chciało mi się pić, aż nie mogłam się odezwać. Zaczęłam szturchać męża. Bardzo twardo spał. Zaczęłam go mocniej uderzać.
- Zostawcie mnie.- powiedział gorzko.
Musiał bardzo cierpieć. Właściwie co się stało? Pamiętam atak na dom Bielikowa. Później zaczęłam rodzić, a potem ciemność. Zaczęłam drapać męża po głowie.
- Cholera, nie mówię po angielsku.- podniósł głowę i zabijał wszystkich wzrokiem.
Gdy nasze spojrzenia się spotkały, popatrzyłam na niego czule z miłością. Jednak strażnik odsuwa się ode mnie jak poparzony. W jego oczach widać strach, jakby zobaczył ducha. Czy naprawdę aż tak źle wyglądam?
- To sen, tak? Chce mnie omamić, sprawić więcej bólu?
Zaprzeczyłam, kręcąc głową, bo nie byłam w stanie wydobyć głosu.
- To nie możliwe. T...ty nie żyjesz. Czemu nic nie mówisz?
Żyję- chciałam powiedzieć a jedynie poruszałam bezdźwięcznie ustami. Od wysiłku zabolało mnie gardło. Złapałam się za nie i zaczęłam kaszleć.
- Wody.- udało mi się odezwać.
Dymitr spanikowany, rozglądał się po pokoju. Nie znalazłszy nic do picia wybiegł z pokoju. Po chwili wrócił ze szklanką. Podszedł do łóżka i drżącymi rękoma przyłożył mi ją do warg. Piłam łapczywie, a każdy łyk, był jak balsam dla bolącego gardła. Gdy opróżniłam naczynie, mąż je odłożył.
- Dziękuję.- odchrząknęłam, aby przywrócić głos do normalnego brzmienia.
- Ale jak to możliwe. Doktor mówiła, że zrobili wszystko, jednak nie dali rady. A teraz siedzisz tu cała i zdrowa.
Przytulił mnie, a z jego oczu ciekły łzy ulgi. Objęłam go, kołysząc na boki.
- Tak bardzo Cię kocham Roza. Nigdy mnie nie zostawiaj. Nie umiem żyć bez ciebie. Gdyby nie obietnice, które ci złożyłem, już dawno bym się zabił.- wyznał.
Aż się zatrzęsłam na jego słowa. Chyba pomyślał, że to z zimna, bo przykrył mnie kołdrą, na której leżałam. Dopiero teraz zauważyłam sukienkę, którą mam na sobie. Była niebieska z koronką na górze, rozkloszowana od pasa przed kolana.
- Ale co się stało?- spytałam, gdy położył się koło mnie.
Przyciągnęłam go do siebie, kładąc jego głowę, na swojej piersi. Teraz to on potrzebuje mojej bliskości. Ręką objął mnie w pasie, jakby bał się, że gdzieś mu ucieknę. Wtulił się we mnie, jak wystraszone dziecko do mamy. Dzieci! Co z nimi?
- Były jakieś powikłania nie wiem dokładnie.- wyjaśnił.
- A co z dziećmi?
- Były w ciężkim stanie, ale królowa i Oksana je uzdrowiły.
Lissa! No jasne. Chociaż wtedy nie miałyby siły pomóc dzieciom.
- Co się stało Roza?- Rosjanin patrzył na mnie uważnie. Musiał zauważyć moje nagłe ożywienie.
- Nic. Pomyślałam, że może Lissa mnie ożywiła, ale nie miała by siły nawet rany zasklepić, a co dopiero dziecko uleczyć.
- To ma sens...- zamyślił się strażnik.
- Jak to?- przecież przed chwilą powiedziałam, że to nie możliwe.
- Gdy byłem w szoku, powiedziała, że muszę wybrać między dziećmi. Ja się nie zgodziłem i powiedziałam, żeby się napiła. Tyle, że nie miała skąd więc...- pokazał mi dłoń, na której widniały ślady kłów.
- Dałeś się jej ugryźć?!- byłam w szoku.
- Dla was to ja bym nawet życie oddał. Ty zrobiłaś to samo, gdy Lissa chciała uratować Ozerę, pogryzionego przez psycho-ogary. I podziwiam Cię. Ja miałem styczność ze śliną moroja lub strzygi i już pomału się uzależniam. A ty przez całe dwa lata karmiłaś Królową, a później gdy Cię więziłem.- zaopatrzył się w jakiś odległy punkt.- Jesteś niezwykła Roza.
Pocałował mnie namiętnie, z uczuciem i tęsknotą.
- Mi też na początku jest trudno. I czuję to oczekiwanie zawsze, gdy zęby dotykają mojej tętnicy.- dotknęłam ręką wspomniane miejsce.- Dymitr. Chcę zobaczyć nasze dzieci.- powiedziałam.
- Ja też.- uśmiechnął się, schodząc z łóżka.
Pomógł mi się podnieść. Po chwili szliśmy ostrożnie do drzwi, żebym się nie wyrzuciła.
- Tylko cicho, bo wszyscy śpią. Nie rozumiem jak oni mogą spokojnie odpoczywać, gdy ja od zmysłów odchodziłem.
- A mnie interesuje ile osób wie co zrobiła Lissa i tylko czeka, aż się obudzę. Czekaj, to teraz znowu mamy więź.
- A czujesz ją?- spytał mój mąż, szczerze zainteresowany.
- Nie wiem. Skoro Lissa śpi, to nie mogę mieć pewności, że tak jest.
- Martwię się o ciebie.- wyznał.
- Mi nic nie będzie. Ale Lissa użyła dużo mocy. Duch jej się za to odwdzięczy.- skrzywiłam się na tą myśl.
- Roza.- Dymitr stanął naprzeciwko mnie.- Obiecaj mi, że nie będziesz zabierała od niej za dużo mroku. Nie chcę Cię stracić.
- Póki będziesz obok, będę bezpieczna. Nawet, albo zwłaszcza przed sobą.
- To prawda, Roza. Przy mnie, włos ci z głowy nie spadnie. Ale i tak nie chcę, żebyś zbyt się narażała.
- Dobrze.- popatrzył na mnie znacząco.- No obiecuję.- przewróciłam oczami.
Strażnik dumny z siebie, wziął mnie za rękę i poszliśmy do pokoju najbliżej naszego. Po cichu weszliśmy i naszym oczom ukazały się dwa łóżeczka.
"Nasz los od zawsze zapisany był w gwiazdach. To one poprowadziły mnie do Ciebie mimo tylu przeciwności, spójrz. Jesteśmy tu. Razem. Ty i ja Roza. Na zawsze."
Strony
▼
środa, 31 sierpnia 2016
ROZDZIAŁ 230
Odeszła od nas. Na zawsze. Już nigdy jej nie zobaczę. Nawet nie byłem u niej. Bałem się. Bałem się tego co zobaczę. Moja ukochana. Mój skarb.
Niedawno mówiłem jej jak bardzo ją kocham, a teraz jej nie ma. Tyle zmieniła w moim życiu. Dzięki niej stałem się lepszy. A co jeśli bez niej znów stanę się zimnym, zamkniętym w sobie strażnikiem? Ona sprawiała, że pasowałem do tego świata. Teraz on jest pusty. Czuję się jakbym wirował w pustce między życiem, a jego iluzją. Ona leży gdzieś obok w którymś pokoju i pewnie wygląda jakby spała. Zasnęła na zawsze, wśród obcych ludzi. Powinienem być przy niej, wspierać ją. Dzieci też nie widziałem. Z imionami czekam. Na co? Natchnienia? Cud? Sam nie wiem. Nic nie ma sensu. Odkąd wróciliśmy, leżę zamknięty w naszym pokoju i myślę. Gdzie zrobiliśmy błąd? Czemu nie ma jej z nami? Tak mało przeżyła, tyle się wycierpiała. Tak walczyła o zostanie strażniczką, a nawet dnia nie spędziła na służbie. Zawsze chciała umrzeć w walce, a nie na szpitalnym łóżku. To nie był jej czas. Jeszcze nie. Więc czemu? Moje światełko. Kilka razy rozmawialiśmy, co jeśli umrę. Ale to co teraz czuję... Tego nie da się opisać. Czy Roza też tak cierpiała? Płaczę od pieprzonych dwudziestu czterech godzin. Nie robię nic innego, tylko płaczę. Użalam się nad sobą. Nawet pozycji nie zmieniłem. Potrzebuje pomocy. Jakoś się odstresować. Bez wahania dołączyłbym do niej, gdyby nie dzieci i obietnica złożona jej za życia. Mam pilnować Lissy.lDla mojej kruszyny wszystko. Cieszę się, że chociaż ten ostatni rok mogłem dać jej szczęście, na jakie zasługiwała całe życie. Korci mnie, aby się upić, ale to wcale nie pomaga. Boli jeszcze bardziej, a później kac. A Roza nie była by zadowolona. W końcu się zebrałem. Poszedłem do łazienki i umyłem twarz. Wszedłem do gościnnego. Siedziała tam Lissa i Sonia. Obie podniosły się na mój widok.
- Zostawcie nas samych.- nie poznawałem swojego głosu.
Dziewczyny przytaknęły i wyszły, zamykając drzwi. Na chwiejnych nogach podszedłem do łóżka. Leżała tam moja księżniczka. Była taka piękna. Ubrana w przepiękną sukienkę. Błękitny materiał sięgał jej od piersi do pasa, a dalej rozchodził się w halkę. Od biustu szła koronką, okrywająca jej ramiona.(↓) Padłem przed łóżkiem na kolana, jak do modlitwy. Z moich oczu ciekły łzy. Złapałem jej rękę i się w nią wtuliłem. Następnie położyłem się na łóżku, przytulając jej bezwładnie ciało. Już nigdy nie poczuję jej uścisku, pocałunków.
- Czemu Roza?- pytałem, jakby miała mi odpowiedzieć.- Czemu nas zostawiłaś? Dlaczego tak wcześnie? Nie poradzę sobie bez ciebie. Wróć do nas skarbie. Wróć. Błagam.- pocałowałem jej usta.- Zrobię cokolwiek pragniesz, tylko wróć.
Dalej ją całował składałem pocałunki na jej błahych dłoniach, nogach, brzuchu, twarzy. Sukienka już była mokra od moich słonych łez. Wyglądała jak anioł. Mój anioł. I tak wtulony w jej ciało zasnąłem. Nic dziwnego, skoro nie śpię z dwie doby. Sny miałem spokojne, o niej. Jak mogłem to wszystko zapomnieć. Czemu los odebrał światu takiego anioła. A babcia mnie uprzedzała. Jednak amnestia nie dała mi szans na psychiczne przygotowanie. Jednak, czy ta się przygotować na takie coś? Taką śmierć? Bo ja umarłem razem z nią. I tylko cząstka mnie musi żyć, bo ma dla kogo.
JA
Jestem w... W sumie nie wiem gdzie jestem. Jest tu tak ciemno. Nic nie pamiętam. Kim jestem? Co się stało? Skąd się tu wzięłam? Czuję jakbym była tu od zawsze, a jednak dotarłam tu przed chwilą. W mojej głowie są słowa i obrazy, ale nic nie znaczą. Oprócz dwóch. DYMITR i ROZA. wywołują u mnie emocje. Szybsze bicie serca, przyjemne dreszcze. Idę po czarnej marmurowej posadzce. Wszystko jest czarne, ale gdy spoglądam w dół, widzę swoje odbicie. Mam na sobie długą do ziemi, bufiastą, zieloną suknię. Na rozpuszczonych, ciemnych, opadających falami włosach widziała tiara z szmaragdami. Otaczał mnie zielony blask(↓). Czy jestem jakaś księżniczką? Bo tak się czuję. Na ręce miałam bransoletkę z wizerunkiem smoka. Była dla mnie ważna. Tak jak medalion na szyi. Czemu? Nie wiem. Westchnęłam cicho i ruszyłam dalej. Może tutaj znajdę odpowiedz na moje pytania. Nie wiem ile tak idę. Nogi zaczynają mnie boleć od tych butów. Postanowiłam je zdjąć. Gdy podniosłam suknię, oniemiałam. Diamentowe pantofle. Na pewno jestem kimś ważnym. Ale kim.
- Dokąd idziesz?- podskoczyłam na dźwięk nowego głosu. Myślałam, że jestem sama.
Spojrzałam na jego właścicielkę. Była to młoda kobieta. Od niej bił księżycowy blask, odpowiadający kolorowi jej sukni, która opadała luźno wzdłuż zgrabnego ciała, sprawiając, że nie wyglądała jak będą, a nawet dodawała jej wzrostu. Jednak bardzo zdziwiły mnie poroża, rosnące jej na głowie. Cerę miała bladą jak śnieg, a włosy niebieskie, jak suknia. Za to usta czerwone jak krew, a oczy czarne.
- Nie wiem.- poczułam się jak pięciolatka, która zgubiła rodziców.- A może ty wiesz gdzie jestem. I kim?
- To nie ma znaczenia. I tak jak wszystko wróci do normy, przypomnisz sobie wszystko i zapomnisz, że tu byłaś.
- Ale jak przywrócić to do normy. Ja nawet nie wiem co jest moją normą.
- Tego chyba nikt nie wie.- zaśmiała się. Jednak po chwili na nowo spoważniała.- Musisz tam wrócić. Twoja przyjaciółka zrobiła co mogła. Teraz ty musisz walczyć by to nie poszło na marne.
- Moja przyjaciółka?- nic nie pamiętam.
- Lissa. Czekają tam też inni. Lili, Sonia, Wiki, Karolina, Olena, Oksana, Zoja, Pawka, Łuka. Nawet Christian.- najgorsze, że te imiona nic mi nie mówią.- I oczywiście Dymitr.
DYMITR! Tak! To znam. Chcę wrócić do Dymitra, kimkolwiek jest. Ja go... kocham go! Tak! To miłość.
- Jak mam tam wrócić?- pytałam gorączkowo.- Jak wrócić do Dymitra.
- Myśl. Myśl o nim, aż będziesz go pamiętać.- oczy kobiety zabłysnęły.
Później wydało mi się, że aura wokół niej migocze, a następnie kobieta znikła, w białym świetle.
- Czekaj! Jak się nazywasz?- krzyknęłam zanim się rozpłynęła.
Luna- zabrzmiało mi w głowie.
___________________________________________________________
Pierwsza sukienka Rose
Druga suknia Rose
ROZDZIAŁ 229
Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Podniósł mnie jak pannę młodą i szybko pobiegł do samochodu. Oddychałam szybko, krzycząc, co ja mówię, drąc się na całe gardło. Położył mnie ja tylnych siedzeniach i już chciał wsiąść z przodu, ale wyprzedziła go Karolina.
- Jesteś w szoku i możesz spowodować wypadek. Po za tym, ona bardziej cię potrzebuje z tyłu.
Pochwali pod głową czułam kolana. Mąż złapał mnie za dłoń.
- Oddychaj skarbie.- popatrzył na mnie czule.
- Staram się.- powiedziałam ciężko.
- Nie da się szybciej?- spytał siostry.
- Robię co mogę. Nie prze teleportujemy się tam od tak.
- Rose, co ile czujesz skurcze?- nawet nie zauważyłam, że Wiki też wsiadła.
Cieszyłam się, że jedzie z nami. Ale masakrycznie boli. Niech to się skończy. Wzięłam zegarek ukochanego. 1...2...3...
- Trzy i pół minuty.
- Trzymajcie się, prawie jesteśmy.
Dłużej tak nie wytrzymam. To trwa wieczność. Nagle samochód zatrzymał się z piskiem opon. Strażnik wyskoczył i wziął mnie na ręce.
- Dajcie wózek. Kobieta rodzi.- wrzeszczał.
W końcu wybiegły jakieś pielęgniarki z wózkiem inwalidzkim. Mąż posadził mnie w nim.
- Szybko na porodówkę.- powiedziała jakaś lekarka.
Tam położono mnie na łóżku i jakimś cudem przegrali w koszulę. Bielikow usiadł koło mnie i złapał moją dłoń.
Przy każdym skurczu ściskałam ją mocno. Z trudnością łapałam oddech.
- Spokojnie, zaraz zaczniemy.- powiedziała ta sama lekarka.- Rozwarcie odpowiednie. Teraz proszę oddychać głęboko.- pokiwałam głową.- Uwaga! I przyj!
Zaczęłam rodzic. Leżałam tam nie wiem, jak długo, a końca nie było widać
- Dasz radę Roza.- aksamitny głos dodawał mi otuchy.
- Już widać główkę. Jeszcze trochę.
To był wielki ból. Cała się lepiłam od potu. Cholera, czemu to tak długo trwa. Nagle po sali rozniósł się płacz.
- Odciąć pępowinę.- krótkie polecenie.- Chłopczyk.
Chłopczyk. Mam syna. Nie mogę uwierzyć.
- Сын (syn).- szepnął Rosjanin i zemdlał.
I taka pomoc ze strony mężczyzn. Wielki strażnik zemdlał przy porodzie żony. Zaśmiałabym się, gdyby nie wielce ogarniające mnie zmęczenie. A to jeszcze nie koniec. Następny skurcz.
- Pani doktor, jeszcze jedno.- poinformowała pielęgniarka.
- Dobrze. Proszę tego pana zabrać i dać mu jakąś wodę.
- Tak jest.
Następny skurcz. I znowu godziny bólu.
- Widać głowę.
Jednak nie mogłam złapać oddechu.
- Co się dzieje? Co to jest? Krew?! Cholera Jasna.
Przed oczami zaczęły latać mi mroczki i straciłam przytomność.
DYMITR
- Halo, proszę pana.- poczułem lekkie uderzenia na policzku.
- Mam syna.- powiedziałem szczęśliwy, błądząc nieprzytomny wzrokiem.
- Gratuluję panu. A teraz proszę się napić.- młoda pielęgniarka podała mi wody.
Wypiłem wszystko jednym chaustem i zgniotłem posty kubeczek.
- Mam syna.
- Siostro. Potrzebna pomoc.- z sali Rozy wybiegła inna pielęgniarka, a ta stojąca przy mnie pobiegła.
Roza. Moja Roza. Szybko się podniosłem, co było wielkim błędem. Zaczęło wirować mi w głowie. Gdy świat się w końcu zatrzymał, ruszyłem szybko do sali. Jednak przed drzwiami zostałem zatrzymany.
- Nie może pan tam wejść.- to była pielęgniarka
- Jak to, nie mogę tam wejść?! Moja żona tam rodzi, do cholery!- wkurzyłem się.
- Proszę się uspokoić. Stan pana żony jest ciężki. Czy pacjentka skarżyła się ostatnio na coś niepokojącego?- spytała.
Jednak nie dotarło to do mnie. Mojej Rozie coś jest?! Zrobiło mi się słabo i poparłem się ściany. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że kobieta czeka na odpowiedz.
- N...nie. Nie pamiętam, żeby coś było nie tak.
- Mówiła, że co jakiś czas miała takie skurcze.- odezwała się moja matka.
Reszta jechała dwoma samochodami za nami. Jednym moich sióstr, drugi Marka i Oksana. Dlatego nasza grupa powiększyła się o dwie osoby. Zdziwiłem się. Czemu Roza mi nic nie powiedziała? Może nie chciała mnie martwić? Ale cholera jasna! Choć raz mogła by pomyśleć o dzieciach. To mogło być coś niebezpiecznego. Moja kochana Roza.
- Muszę ją zobaczyć.
- Nie może pan.
- Ale to moja żona.
- Dymitr.- moją uwagę zwróciła królowa.- Uspokój się, bo tak niczego nie załatwisz. Musimy czekać.- mówiła łagodnie, takim delikatnym głosem.
Miała rację. Nic tak nie załatwię. Powinienem dać pracować lekarzom. Usiadłem i czekałem. Nie wiem ile. Czas nie ma znaczenia. Liczy się moja Roza. Jest całym moim życiem. Ukryłem twarz w dłoniach.
Lissa usiadła przy mnie.
- Wiem, że ci ciężko. Tak samo się o nią boję.
Popatrzyłem na nią zbolałym wzrokiem.
- Ona tam cierpi. Ja to wiem i jest zupełnie sama. Boję się.- wyznałem.
Królowa objęła mnie, a ja schowałem twarz w jej ramieniu. Trochę mnie to uspokoiło. Czułem, że po odmienieniu, łączy nas taka dziwna więź. Bardziej była mi jak matka. Dała mi drugą szansę. Szansę na lepsze życie. Będę jej za to wiecznie wdzięczny.
- Użyłaś na mnie wpływu.- zauważyłem, odsuwając się od niej.
- Tak.- westchnęła ciężko.- Nie lubię tego robić, ale inaczej byś się nie uspokoił. W twojej aurze... musiałam to zrobić.
Nie dopytywałem dalej. Siedzieliśmy tak wtuleni w siebie i pocieszający się nawzajem. Obok nas usiadła Lili. Ona też to przeżywa. Pawka przytulił ją mocno. Nikt się nie odezwał. Nawet Łuka tylko patrzył smutnym wzrokiem w ciszy. Nagle z sali wyszła lekarka. Jej mina nie zwiastowała nic dobrego. Razem z Dragomirówną zerwaliśmy się z krzeseł.
- Nie mam najlepszych wieści. Dzieci są w ciężkim stanie, a matka...- pokręciła głową.- Robiliśmy co w naszej mocy.
- To znaczy, że ona...- nie mogłem dokończyć. Nie umiałem.
- Przykro mi.
Zrobiło mi się słabo. Oparłem się o ścianę. Dziewczyny i dzieci zaczęły płakać. Po całym szpitalu rozniósł się ich lament. A ja. Siedziałem patrząc pusto w ścianę. Wróciło. Wszystko wróciło. Pamiętam najmniejszy szczegół ostatnich dziesięciu miesięcy. Ale co z tego? Moja Różyczka nie żyje. Umarła. A moje serce z nią.
- Oksana, mogę cię prosić.-z sali wybiegła Lissa. Musiała wiec chwilę po dowiedzeniu się.
- Dymitr.- usłyszałem gdzieś z daleka.
- Roza?- spytałem nieprzytomnie.
- Nie to ja Lissa.
- Roza? Gdzie moja Roza?- zacząłem płakać.Straciłem swój świat. Już nigdy nie usłyszę jej śmiechu, żadnej kąśliwej uwagi, nie zobaczę pięknych oczu, nie dotknę włosów, nie poczuję perfum.
- Tak ładnie paaaachniaaaaałaaaaa.- zawyłem.
- Dymitr proszę skup się. Tu chodzi cholera o Twoje dzieci.
Dzieci. Ja mam dzieci. Mieliśmy my mieć dzieci, a teraz zostałem ze wszystkim sam.
- Ona była taka młoda. Za dużo wycierpiała.
Nagle poczułem uderzenie i pieczenie na policzku. Mój wzrok się skupił i zobaczyłem roztrzęsioną morojkę.
- Wybacz Dymitr, ale choć na chwilę się skup. Chcemy uratować twoje dzieci, ale brakuje nam sił. Przykro mi, ale musisz wybrać.
Wybrać?! Mam stracić drogą najważniejszą osobę?! Czy ona żartuje.
- Nie będę wybierać! Uratuje oboje!
- Nie mam siły. Przykro mi.
- A nie możesz się napić.
- Karmiciele nie zdążą na czas.
O nie. Nie zabierzesz mi następnej osoby. Co na moim miejscu zrobiłaby Roza? Wiedziałem co. Coś tak szalonego, że aż potępionego. Ale robiła to, by uratować życie bliskiej osoby. Ja też. Próbowałem odpiąć guziki mankietów, ale nie dałem rady, więc podałem rękawy. Królowa patrzyła na mnie zszokowana.
- Pij.- podałem jej rękę.
- Dymitr, jesteś pewny...
- Tu chodzi o moje dzieci.
Zamknąłem oczy, czekając na ugryzienie. Poczułem na ręce delikatne dłonie morojki, a następnie ból przewijania skóry. Jednak szybko zastąpiła go radość i stan uniesienia. Czułem to trzeci raz i przeraża mnie tęsknota za tym. Zaczynam się uzależniać. Nagle to wszystko znikło. Królowa poszła, a ja zacząłem płakać.
___________________________________________________________
Mam nadzieję, że mnie za to nie zabijecie. Na co ja się łudzę. Ale może udobrucha was trzeci rozdział wieczorem. Mam nadzieję. Kocham was.💖💖💖💖
- Jesteś w szoku i możesz spowodować wypadek. Po za tym, ona bardziej cię potrzebuje z tyłu.
Pochwali pod głową czułam kolana. Mąż złapał mnie za dłoń.
- Oddychaj skarbie.- popatrzył na mnie czule.
- Staram się.- powiedziałam ciężko.
- Nie da się szybciej?- spytał siostry.
- Robię co mogę. Nie prze teleportujemy się tam od tak.
- Rose, co ile czujesz skurcze?- nawet nie zauważyłam, że Wiki też wsiadła.
Cieszyłam się, że jedzie z nami. Ale masakrycznie boli. Niech to się skończy. Wzięłam zegarek ukochanego. 1...2...3...
- Trzy i pół minuty.
- Trzymajcie się, prawie jesteśmy.
Dłużej tak nie wytrzymam. To trwa wieczność. Nagle samochód zatrzymał się z piskiem opon. Strażnik wyskoczył i wziął mnie na ręce.
- Dajcie wózek. Kobieta rodzi.- wrzeszczał.
W końcu wybiegły jakieś pielęgniarki z wózkiem inwalidzkim. Mąż posadził mnie w nim.
- Szybko na porodówkę.- powiedziała jakaś lekarka.
Tam położono mnie na łóżku i jakimś cudem przegrali w koszulę. Bielikow usiadł koło mnie i złapał moją dłoń.
Przy każdym skurczu ściskałam ją mocno. Z trudnością łapałam oddech.
- Spokojnie, zaraz zaczniemy.- powiedziała ta sama lekarka.- Rozwarcie odpowiednie. Teraz proszę oddychać głęboko.- pokiwałam głową.- Uwaga! I przyj!
Zaczęłam rodzic. Leżałam tam nie wiem, jak długo, a końca nie było widać
- Dasz radę Roza.- aksamitny głos dodawał mi otuchy.
- Już widać główkę. Jeszcze trochę.
To był wielki ból. Cała się lepiłam od potu. Cholera, czemu to tak długo trwa. Nagle po sali rozniósł się płacz.
- Odciąć pępowinę.- krótkie polecenie.- Chłopczyk.
Chłopczyk. Mam syna. Nie mogę uwierzyć.
- Сын (syn).- szepnął Rosjanin i zemdlał.
I taka pomoc ze strony mężczyzn. Wielki strażnik zemdlał przy porodzie żony. Zaśmiałabym się, gdyby nie wielce ogarniające mnie zmęczenie. A to jeszcze nie koniec. Następny skurcz.
- Pani doktor, jeszcze jedno.- poinformowała pielęgniarka.
- Dobrze. Proszę tego pana zabrać i dać mu jakąś wodę.
- Tak jest.
Następny skurcz. I znowu godziny bólu.
- Widać głowę.
Jednak nie mogłam złapać oddechu.
- Co się dzieje? Co to jest? Krew?! Cholera Jasna.
Przed oczami zaczęły latać mi mroczki i straciłam przytomność.
DYMITR
- Halo, proszę pana.- poczułem lekkie uderzenia na policzku.
- Mam syna.- powiedziałem szczęśliwy, błądząc nieprzytomny wzrokiem.
- Gratuluję panu. A teraz proszę się napić.- młoda pielęgniarka podała mi wody.
Wypiłem wszystko jednym chaustem i zgniotłem posty kubeczek.
- Mam syna.
- Siostro. Potrzebna pomoc.- z sali Rozy wybiegła inna pielęgniarka, a ta stojąca przy mnie pobiegła.
Roza. Moja Roza. Szybko się podniosłem, co było wielkim błędem. Zaczęło wirować mi w głowie. Gdy świat się w końcu zatrzymał, ruszyłem szybko do sali. Jednak przed drzwiami zostałem zatrzymany.
- Nie może pan tam wejść.- to była pielęgniarka
- Jak to, nie mogę tam wejść?! Moja żona tam rodzi, do cholery!- wkurzyłem się.
- Proszę się uspokoić. Stan pana żony jest ciężki. Czy pacjentka skarżyła się ostatnio na coś niepokojącego?- spytała.
Jednak nie dotarło to do mnie. Mojej Rozie coś jest?! Zrobiło mi się słabo i poparłem się ściany. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że kobieta czeka na odpowiedz.
- N...nie. Nie pamiętam, żeby coś było nie tak.
- Mówiła, że co jakiś czas miała takie skurcze.- odezwała się moja matka.
Reszta jechała dwoma samochodami za nami. Jednym moich sióstr, drugi Marka i Oksana. Dlatego nasza grupa powiększyła się o dwie osoby. Zdziwiłem się. Czemu Roza mi nic nie powiedziała? Może nie chciała mnie martwić? Ale cholera jasna! Choć raz mogła by pomyśleć o dzieciach. To mogło być coś niebezpiecznego. Moja kochana Roza.
- Muszę ją zobaczyć.
- Nie może pan.
- Ale to moja żona.
- Dymitr.- moją uwagę zwróciła królowa.- Uspokój się, bo tak niczego nie załatwisz. Musimy czekać.- mówiła łagodnie, takim delikatnym głosem.
Miała rację. Nic tak nie załatwię. Powinienem dać pracować lekarzom. Usiadłem i czekałem. Nie wiem ile. Czas nie ma znaczenia. Liczy się moja Roza. Jest całym moim życiem. Ukryłem twarz w dłoniach.
Lissa usiadła przy mnie.
- Wiem, że ci ciężko. Tak samo się o nią boję.
Popatrzyłem na nią zbolałym wzrokiem.
- Ona tam cierpi. Ja to wiem i jest zupełnie sama. Boję się.- wyznałem.
Królowa objęła mnie, a ja schowałem twarz w jej ramieniu. Trochę mnie to uspokoiło. Czułem, że po odmienieniu, łączy nas taka dziwna więź. Bardziej była mi jak matka. Dała mi drugą szansę. Szansę na lepsze życie. Będę jej za to wiecznie wdzięczny.
- Użyłaś na mnie wpływu.- zauważyłem, odsuwając się od niej.
- Tak.- westchnęła ciężko.- Nie lubię tego robić, ale inaczej byś się nie uspokoił. W twojej aurze... musiałam to zrobić.
Nie dopytywałem dalej. Siedzieliśmy tak wtuleni w siebie i pocieszający się nawzajem. Obok nas usiadła Lili. Ona też to przeżywa. Pawka przytulił ją mocno. Nikt się nie odezwał. Nawet Łuka tylko patrzył smutnym wzrokiem w ciszy. Nagle z sali wyszła lekarka. Jej mina nie zwiastowała nic dobrego. Razem z Dragomirówną zerwaliśmy się z krzeseł.
- Nie mam najlepszych wieści. Dzieci są w ciężkim stanie, a matka...- pokręciła głową.- Robiliśmy co w naszej mocy.
- To znaczy, że ona...- nie mogłem dokończyć. Nie umiałem.
- Przykro mi.
Zrobiło mi się słabo. Oparłem się o ścianę. Dziewczyny i dzieci zaczęły płakać. Po całym szpitalu rozniósł się ich lament. A ja. Siedziałem patrząc pusto w ścianę. Wróciło. Wszystko wróciło. Pamiętam najmniejszy szczegół ostatnich dziesięciu miesięcy. Ale co z tego? Moja Różyczka nie żyje. Umarła. A moje serce z nią.
- Oksana, mogę cię prosić.-z sali wybiegła Lissa. Musiała wiec chwilę po dowiedzeniu się.
- Dymitr.- usłyszałem gdzieś z daleka.
- Roza?- spytałem nieprzytomnie.
- Nie to ja Lissa.
- Roza? Gdzie moja Roza?- zacząłem płakać.Straciłem swój świat. Już nigdy nie usłyszę jej śmiechu, żadnej kąśliwej uwagi, nie zobaczę pięknych oczu, nie dotknę włosów, nie poczuję perfum.
- Tak ładnie paaaachniaaaaałaaaaa.- zawyłem.
- Dymitr proszę skup się. Tu chodzi cholera o Twoje dzieci.
Dzieci. Ja mam dzieci. Mieliśmy my mieć dzieci, a teraz zostałem ze wszystkim sam.
- Ona była taka młoda. Za dużo wycierpiała.
Nagle poczułem uderzenie i pieczenie na policzku. Mój wzrok się skupił i zobaczyłem roztrzęsioną morojkę.
- Wybacz Dymitr, ale choć na chwilę się skup. Chcemy uratować twoje dzieci, ale brakuje nam sił. Przykro mi, ale musisz wybrać.
Wybrać?! Mam stracić drogą najważniejszą osobę?! Czy ona żartuje.
- Nie będę wybierać! Uratuje oboje!
- Nie mam siły. Przykro mi.
- A nie możesz się napić.
- Karmiciele nie zdążą na czas.
O nie. Nie zabierzesz mi następnej osoby. Co na moim miejscu zrobiłaby Roza? Wiedziałem co. Coś tak szalonego, że aż potępionego. Ale robiła to, by uratować życie bliskiej osoby. Ja też. Próbowałem odpiąć guziki mankietów, ale nie dałem rady, więc podałem rękawy. Królowa patrzyła na mnie zszokowana.
- Pij.- podałem jej rękę.
- Dymitr, jesteś pewny...
- Tu chodzi o moje dzieci.
Zamknąłem oczy, czekając na ugryzienie. Poczułem na ręce delikatne dłonie morojki, a następnie ból przewijania skóry. Jednak szybko zastąpiła go radość i stan uniesienia. Czułem to trzeci raz i przeraża mnie tęsknota za tym. Zaczynam się uzależniać. Nagle to wszystko znikło. Królowa poszła, a ja zacząłem płakać.
___________________________________________________________
Mam nadzieję, że mnie za to nie zabijecie. Na co ja się łudzę. Ale może udobrucha was trzeci rozdział wieczorem. Mam nadzieję. Kocham was.💖💖💖💖
ROZDZIAŁ 228
- Dymitr choć szybciej, bo się spóźnimy.- poganiałam męża.
- Skarbie, to królewski samolot. Na niego nie da się spóźnić.- powiedział wychodząc z kuchni i biorąc w pośpiechu walizki.
- Ale da się spóźnić na spotkanie z królową.
- Lepiej sprawdzić czy wszystko jest wyłączone i się spóźnić, niż nie mieć do czego wracać.
Wyszliśmy i ukochany zamknął dom.
- Przecież i tak Jill z Eddym mają przychodzić i podlewać kwiaty.
- Pozorny ubezpieczony.- wsadził walizki do bagażnika i usiadł obok mnie za kierownicą.
- Niech ci będzie. Lili zapnij pasy.- przypomniałam siostrze, sama to robiąc.- No to Rosjo. Nadchodzimy.
Na Dworskim lotnisku już na nas czekała królowa i jej pachołek Christian. Oczywiście była też reszta ich świty. W sumie my też nią jesteśmy
- Hej. Gotowi w podróż na Arktykę.- zażartowałam.
Dymitr tylko pokręcił głową obejmując mnie w pasie.
- Bez przesady.- zaoponowała Sydney.- Ten rejon Syberii nie jest aż tak zimny.
- Odkąd pamiętam, wyobrażenie Rose o moim domu, to skuta lodem ziemia, z mnóstwem iglo.- wszyscy się zaśmialiśmy.
- Jak wrócić chcę widzieć małe Rose lub Dymitry.- przytulił mnie Jill.
- No wiadomo. Bez tego to mi się nawet nie pokazuj na oczy.- dodała Mia.
- Powodzenia mała dampirzyco.- następnym żegnającym okazał się Adrian.
- Hathaway tylko, żeby więcej rozumu od mamy miały.- Mason zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku.
Gdy tylko się odsunął, trzepnęłam go w głowę.
- Mam więcej rozumu, niż ci się zdaje.- prychnęłam.
- Jasne.- mruknął Eddy i również oberwał.
Wszyscy zaczęli się śmiać. Nawet mój mąż nie powstrzymał chichotu. Szybko odwróciłam się do niego, a on się spiął.
- I ty przeciwko mnie Brutusie?- skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Nie, no Roza. Ja nie śmieje się z ciebie...- zaczął się gorączkowo bronić.
- Tylko z tego co o mnie mówią. Dość kolego. Za karę siadamy osobno.- odwróciłam się do niego tyłem.
- Ale Roza...- wystraszył się.
- Żadnego ale.- wzięłam Lissę pod ramię i pociągnęłam do samolotu. Po kilku krokach przystanęłam i zwróciłam się przez ramię do oszołomiony przyjaciół.- A co do dzieci, to nie zależy ode mnie.- i poszłyśmy dalej.
Lissa zaczęła chichotać, a gdy byłyśmy już na pokładzie obie wybuchłyśmy śmiechem.
- Ty tak na serio?- spytała morojka.
- Nie wiem. Na razie tak. Chodź.- pociągnęłam ją na siedzenie dwuosobowe.
Lissa usiadła pod oknem, bo ja pewnie i tak zasnę, a tak nie będzie mogła się zamienić z Dymitrem. Nie przemyślałam jednak innej opcji. Już przysypiałam, kiedy ktoś odpiął mi pasy. Zanim zdążyłam się zorientować co się dzieje wisiałam w powietrzu na ramieniu strażnika i patrzyłam na Ozerę, któremu chytry uśmiech nie schodził z ust.
- Dzięki Bielikow.- pomachał mi i zajął moje poprzednie miejsce.
- Towarzyszu, lepiej mnie puść.- zaczęłam go bić po plecach, na co tylko się zaśmiał.
- Skoro sobie tak życzysz.
Posadził mnie po drugiej stronie samolotu, pod oknem, a sam usiadł obok mnie. Odwróciłam się do niego tyłem, udając, że jestem zła. Dymitr próbował mnie udobruchać, ale ja go zbywałam, a później zasnęłam. Nie wiem kiedy się obudziłam, ale wiem gdzie. W ramionach męża. Zaczęłam go szturchać, ale spał jak kamień.
- Towarzyszu.- szeptałam ,ale nadal nic.- Dymitr.- głośniej.- Bielikow wstawaj!!- wrzasnęłam na cały samolot.
Aż się para królewska na nas popatrzyła. Strażnik aż podskoczył, rozglądając się dookoła.
- Roza co się dzieje?- spytał zaskoczony. Słodko wygląda taki świeżo obudzony.
- Nie tylko pytam się co do cholery tu robię. Bo z tego co pamiętam, to zasnęłam tam.- wskazałam na siedzenie obok.
- Ale tylko tak mogłem się w ciebie wtulić.- powiedział przeciągając się.- Tylko po to mnie obudziłaś?
- Nie. Jeśli nie mamy opóźnienia, to za chwilę lądujemy.- odparłam.
- Okey.
Tak jak mówiła, wylądowaliśmy o czasie. Na lotnisku już czekało na nas auto. Wsiedliśmy do niego, ja z Rosjaninem z przodu, a Reszta z tyłu. Oczywiście znowu, to nie mi było dane kierować. Po kilku godzinach jazdy, staliśmy na podjeździe do rodzinnego domu Bielikowa. Już chciałam wysiąść i wyprostować nogi, ale zatrzymał mnie strażnik.
- Zostańcie w aucie. Coś tu jest nie tak.
Sama zaczęłam się rozglądać. Było cicho i jakoś pusto. Mimo, że to mała wioska, nawet w nocy tętni życiem. Zauważyłam jedno zapalone światło w domu. Po chwili zgasło. Siedzieliśmy w skupieni. Serce biło mi jak oszalałe, od adrenaliny. Nagle ktoś pojawił się w szybie po mojej strony. Krzyknęliśmy.
- Ciii!!! To ja- szepnęła moja szwagierka.
- Wiki?! Czemu nas tak straszysz?- oburzył się jej brat, wysiadając.
- W wiosce są strzygi.- krótkie zdanie, a sprawiło, że z Dymitrem się spięliśmy.- Na razie walki są ma obrzeżach, ale w każdej chwili mogą się tu pojawić. Chodźcie do domu.
Wsiedliśmy. Mój mąż szedł z przodu, a Wiki z tyłu, żeby nas osłaniać. Weszliśmy do budynku i przywitała nas reszta rodziny.
- Ja śię boję.- Zoja przyczepiła się do mojej nogi.
Przykucnęłam przed wystraszoną dziewczynką.
- Nie bój się. Wuja Dimka nas obroni.- zapewniłam, a ona się przytuliła.
Nagle ktoś uderzył w drzwi. Dzieci krzyknęły.
- Wszyscy ja górę.- rozkazał strażnik.
Ruszyliśmy do schodów.
- Szybciej!- ponaglała nas Olena.
Gdy skończyliśmy wspinaczkę, rozległ się trzask drewna i odgłosy walki.
Zamknęłyśmy się w "naszym" pokoju. Zoja wtulała się w mamę, Pawka i Lili w siebie, a Łuka kręcił się niespokojnie na kolanach Soni, płacząc.
- Mogą nas usłyszeć. Ucisz go.- poprosiła Karolina, przysługujących się, co słychać za drzwiami.
- Próbuję, ale to nie jest łatwe.- odpowiada jej młodsza siostra.
Siadam przy niej i dziecku. Blondynek płacząc, wyciąga do mnie rączki. Biorę go na kolana, a on wtula się w mój brzuch. Widać, że to go uspokaja. W końcu zmęczony paniką, zasypia. Oddaję go szwagierce i idę do okna. Wszędzie są walczący. Ale chyba uda im się odeprzeć atak. Nagle łapie mnie straszny skurcz. Akurat teraz sobie znalazły czas. Zginam się w pół i zacisnęłam mocno zęby
- Cisza. - ucieszyła się starsza Bielikówna.- Koniec walki. Chyba wygrali.
Reszta odetchnęła z ulgą.
- Rose, co się dzieje?- wystraszyła się Lissa.
- Nic.- próbowałam złapać oddech.- To tylko skurcz.
- Może radzisz.- wystraszyła się Sonia.
-Wątpię. Co jakiś czas mnie łapią. Po za tym, termin mam za dwa tygodnie.
Następny. Syknęłam z bólu.
- Rose urodziłam czwórkę dzieci i nigdy nie miałam skurczy.- zaniepokoiła się Olena.
Wszystkie patrzyły na mnie zmartwione.
Po chwili tak mnie zabolało, że mój krzyk słyszała chyba cała wioska. Na nogach poczułam coś mokrego.
- Ciocia śię posiusiała.- zaśmiała się Zoja.
Popatrzyłam wystraszona na kałuże pod sobą, a później na zszokowane miny reszty. Nagle do pokoju wpadł wystraszony Dymitr.
- Roza, słyszałem krzyk. Co się dzieje?
- Ja rodzę.
- Skarbie, to królewski samolot. Na niego nie da się spóźnić.- powiedział wychodząc z kuchni i biorąc w pośpiechu walizki.
- Ale da się spóźnić na spotkanie z królową.
- Lepiej sprawdzić czy wszystko jest wyłączone i się spóźnić, niż nie mieć do czego wracać.
Wyszliśmy i ukochany zamknął dom.
- Przecież i tak Jill z Eddym mają przychodzić i podlewać kwiaty.
- Pozorny ubezpieczony.- wsadził walizki do bagażnika i usiadł obok mnie za kierownicą.
- Niech ci będzie. Lili zapnij pasy.- przypomniałam siostrze, sama to robiąc.- No to Rosjo. Nadchodzimy.
Na Dworskim lotnisku już na nas czekała królowa i jej pachołek Christian. Oczywiście była też reszta ich świty. W sumie my też nią jesteśmy
- Hej. Gotowi w podróż na Arktykę.- zażartowałam.
Dymitr tylko pokręcił głową obejmując mnie w pasie.
- Bez przesady.- zaoponowała Sydney.- Ten rejon Syberii nie jest aż tak zimny.
- Odkąd pamiętam, wyobrażenie Rose o moim domu, to skuta lodem ziemia, z mnóstwem iglo.- wszyscy się zaśmialiśmy.
- Jak wrócić chcę widzieć małe Rose lub Dymitry.- przytulił mnie Jill.
- No wiadomo. Bez tego to mi się nawet nie pokazuj na oczy.- dodała Mia.
- Powodzenia mała dampirzyco.- następnym żegnającym okazał się Adrian.
- Hathaway tylko, żeby więcej rozumu od mamy miały.- Mason zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku.
Gdy tylko się odsunął, trzepnęłam go w głowę.
- Mam więcej rozumu, niż ci się zdaje.- prychnęłam.
- Jasne.- mruknął Eddy i również oberwał.
Wszyscy zaczęli się śmiać. Nawet mój mąż nie powstrzymał chichotu. Szybko odwróciłam się do niego, a on się spiął.
- I ty przeciwko mnie Brutusie?- skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Nie, no Roza. Ja nie śmieje się z ciebie...- zaczął się gorączkowo bronić.
- Tylko z tego co o mnie mówią. Dość kolego. Za karę siadamy osobno.- odwróciłam się do niego tyłem.
- Ale Roza...- wystraszył się.
- Żadnego ale.- wzięłam Lissę pod ramię i pociągnęłam do samolotu. Po kilku krokach przystanęłam i zwróciłam się przez ramię do oszołomiony przyjaciół.- A co do dzieci, to nie zależy ode mnie.- i poszłyśmy dalej.
Lissa zaczęła chichotać, a gdy byłyśmy już na pokładzie obie wybuchłyśmy śmiechem.
- Ty tak na serio?- spytała morojka.
- Nie wiem. Na razie tak. Chodź.- pociągnęłam ją na siedzenie dwuosobowe.
Lissa usiadła pod oknem, bo ja pewnie i tak zasnę, a tak nie będzie mogła się zamienić z Dymitrem. Nie przemyślałam jednak innej opcji. Już przysypiałam, kiedy ktoś odpiął mi pasy. Zanim zdążyłam się zorientować co się dzieje wisiałam w powietrzu na ramieniu strażnika i patrzyłam na Ozerę, któremu chytry uśmiech nie schodził z ust.
- Dzięki Bielikow.- pomachał mi i zajął moje poprzednie miejsce.
- Towarzyszu, lepiej mnie puść.- zaczęłam go bić po plecach, na co tylko się zaśmiał.
- Skoro sobie tak życzysz.
Posadził mnie po drugiej stronie samolotu, pod oknem, a sam usiadł obok mnie. Odwróciłam się do niego tyłem, udając, że jestem zła. Dymitr próbował mnie udobruchać, ale ja go zbywałam, a później zasnęłam. Nie wiem kiedy się obudziłam, ale wiem gdzie. W ramionach męża. Zaczęłam go szturchać, ale spał jak kamień.
- Towarzyszu.- szeptałam ,ale nadal nic.- Dymitr.- głośniej.- Bielikow wstawaj!!- wrzasnęłam na cały samolot.
Aż się para królewska na nas popatrzyła. Strażnik aż podskoczył, rozglądając się dookoła.
- Roza co się dzieje?- spytał zaskoczony. Słodko wygląda taki świeżo obudzony.
- Nie tylko pytam się co do cholery tu robię. Bo z tego co pamiętam, to zasnęłam tam.- wskazałam na siedzenie obok.
- Ale tylko tak mogłem się w ciebie wtulić.- powiedział przeciągając się.- Tylko po to mnie obudziłaś?
- Nie. Jeśli nie mamy opóźnienia, to za chwilę lądujemy.- odparłam.
- Okey.
Tak jak mówiła, wylądowaliśmy o czasie. Na lotnisku już czekało na nas auto. Wsiedliśmy do niego, ja z Rosjaninem z przodu, a Reszta z tyłu. Oczywiście znowu, to nie mi było dane kierować. Po kilku godzinach jazdy, staliśmy na podjeździe do rodzinnego domu Bielikowa. Już chciałam wysiąść i wyprostować nogi, ale zatrzymał mnie strażnik.
- Zostańcie w aucie. Coś tu jest nie tak.
Sama zaczęłam się rozglądać. Było cicho i jakoś pusto. Mimo, że to mała wioska, nawet w nocy tętni życiem. Zauważyłam jedno zapalone światło w domu. Po chwili zgasło. Siedzieliśmy w skupieni. Serce biło mi jak oszalałe, od adrenaliny. Nagle ktoś pojawił się w szybie po mojej strony. Krzyknęliśmy.
- Ciii!!! To ja- szepnęła moja szwagierka.
- Wiki?! Czemu nas tak straszysz?- oburzył się jej brat, wysiadając.
- W wiosce są strzygi.- krótkie zdanie, a sprawiło, że z Dymitrem się spięliśmy.- Na razie walki są ma obrzeżach, ale w każdej chwili mogą się tu pojawić. Chodźcie do domu.
Wsiedliśmy. Mój mąż szedł z przodu, a Wiki z tyłu, żeby nas osłaniać. Weszliśmy do budynku i przywitała nas reszta rodziny.
- Ja śię boję.- Zoja przyczepiła się do mojej nogi.
Przykucnęłam przed wystraszoną dziewczynką.
- Nie bój się. Wuja Dimka nas obroni.- zapewniłam, a ona się przytuliła.
Nagle ktoś uderzył w drzwi. Dzieci krzyknęły.
- Wszyscy ja górę.- rozkazał strażnik.
Ruszyliśmy do schodów.
- Szybciej!- ponaglała nas Olena.
Gdy skończyliśmy wspinaczkę, rozległ się trzask drewna i odgłosy walki.
Zamknęłyśmy się w "naszym" pokoju. Zoja wtulała się w mamę, Pawka i Lili w siebie, a Łuka kręcił się niespokojnie na kolanach Soni, płacząc.
- Mogą nas usłyszeć. Ucisz go.- poprosiła Karolina, przysługujących się, co słychać za drzwiami.
- Próbuję, ale to nie jest łatwe.- odpowiada jej młodsza siostra.
Siadam przy niej i dziecku. Blondynek płacząc, wyciąga do mnie rączki. Biorę go na kolana, a on wtula się w mój brzuch. Widać, że to go uspokaja. W końcu zmęczony paniką, zasypia. Oddaję go szwagierce i idę do okna. Wszędzie są walczący. Ale chyba uda im się odeprzeć atak. Nagle łapie mnie straszny skurcz. Akurat teraz sobie znalazły czas. Zginam się w pół i zacisnęłam mocno zęby
- Cisza. - ucieszyła się starsza Bielikówna.- Koniec walki. Chyba wygrali.
Reszta odetchnęła z ulgą.
- Rose, co się dzieje?- wystraszyła się Lissa.
- Nic.- próbowałam złapać oddech.- To tylko skurcz.
- Może radzisz.- wystraszyła się Sonia.
-Wątpię. Co jakiś czas mnie łapią. Po za tym, termin mam za dwa tygodnie.
Następny. Syknęłam z bólu.
- Rose urodziłam czwórkę dzieci i nigdy nie miałam skurczy.- zaniepokoiła się Olena.
Wszystkie patrzyły na mnie zmartwione.
Po chwili tak mnie zabolało, że mój krzyk słyszała chyba cała wioska. Na nogach poczułam coś mokrego.
- Ciocia śię posiusiała.- zaśmiała się Zoja.
Popatrzyłam wystraszona na kałuże pod sobą, a później na zszokowane miny reszty. Nagle do pokoju wpadł wystraszony Dymitr.
- Roza, słyszałem krzyk. Co się dzieje?
- Ja rodzę.
wtorek, 30 sierpnia 2016
ROZDZIAŁ 227
W tej chwili drzwi na nowo się otworzyły i wrócił mój Rosjanin. Popatrzyłam na niego z miłością, a on odpowiedział mi się tym samym. Gdy usiadł, na nowo wziął mnie na kolana. Reszta w przedziale uważnie nas obserwowali.
- Gdzie byłeś?- spytałam.
- Po to.- zza pleców wyciągnął coś, zawinięte w papier prezentowy i mi podał.- Chciałem ci to dać na przyjęciu, ale uznałem, że lepiej teraz.
Spojrzałam zaciekawiona na prezent. Rozwiązałam wstążkę i odwinęłam papier. Nie mogłam uwierzyć w to co miałam przed sobą. Podniosłam zawartość paczki do góry. W rękach trzymałam taki sam prochowiec, jaki miał mój mąż, tylko że w moim rozmiarze. Wtuliłam się mocniej w niego.
- Dziękuję! Jesteś wspaniały. Teraz będę twoją wymarzoną kowbojką.- zaśmiałam się.
- Od zawsze jesteś moją panią szeryf.- pocałował mnie namiętnie.
Usłyszałam, że starucha wciągnęła powietrze. Jednak nic sobie z tego nie robiłam i pogłębiłam pocałunek.
- Dobra. Wystarczy tych czułości, bo ta pani na zawał zejdzie oglądając porno.- zaśmiał się rudzielec.
- Siedź cicho Kevin. Nie widzisz, że oni są szczęśliwi?- morojka palnęła go w tą łepetynę.
- To i tak mu nie pomoże.- uśmiechnęłam się.- Skarbie, poznaj moich przyjaciół Kevin i Monia.
- To ci, o których mówił Nico?- spytał ukochany. Pokiwałam głową.- Miło mi poznać.- podał im dłoń, którą uścisnęli.
Pociąg się zatrzymał, a starsza pani opuściła przedział, mamrocząc coś o niewychowanej młodzieży.
- Mówcie co tam u was? Słyszałam, że jesteś jego podopieczną.- zwróciłam się do Moni.
Zauważyłam, że Dymitr przygląda się morojce. Nic dziwnego. Dziewczyna przykuwa wzrok swoim pankowym imaczem. Spodnie z dziurami, skórzana kurtka z ćwiekami i glany. Do tego bransoletka z kolcami i farbowane włosy. Dla zwykłych ludzi to nic dziwnego, jednak wśród morojów subkultury nie są powszechne.
- Pewnie ten plotkarz Nicko się wygadał, skubany.- odpowiedział dampir i wszyscy się zaśmialiśmy.
Bardziej zaniepokoiło mnie jak przyjaciel patrzy na mojego męża.
- Kevin, weź się opanuj. On jest już zaobrączkowany.- pokazałam na dłoń Bielikowa.
Chłopcy stracili rezon, a ja z przyjaciółką się zaśmialiśmy.
- To też już wiesz?- westchnął.- Teraz już nikomu nie można zaufać.
- Ej! Przede mną chciałeś to zataić.- oburzyłam się.
- Nie! No co ty! Gdzie bym śmiał?- starał się zabrzmieć pewnie, ale nie do końca mu wyszło.- Tylko czekałem na odpowiedni moment.
- Ta jasne.- Monia przewróciła oczami.
- I myślisz, że w to uwierzę?- spojrzałam na niego spod brwi.
Pokiwał głową z uśmiechem.
- No dobra. A teraz pytanie skąd jedziecie?- zmieniłam temat.
- Dostałam pracę w Nowym Jorku i to w New York Times.- pochwaliła się dziennikarka.
- To gratulacje.- zaczęłyśmy piszczeć, ściskając się.
Nagle pociąg zachował i poleciałam do tyłu, ciągnąć przyjaciółkę. Na szczęście złapał mnie Rosjanin. Na nowo zajęliśmy miejsca.
- Nigdy nie zrozumiem kobiet.- przyznał młody strażnik, teatralne dłubiąc w uchu, jakbyśmy je zatkały.
- A nie powinniśmy wysiadać?- zmartwiłam się.
- Nie.- uspokoił mnie Dymitr.- stoimy na światłach.
- Acha.- wtuliłam się w niego mocniej.
Pogadaliśmy jeszcze chwilę z moimi przyjaciółmi, aż w końcu pociąg zatrzymał się na stacji i wszyscy wysiedliśmy.
- Jedziecie z nami taksówką?- spytała Monia.
- Nie my mamy trochę inny środek transportu.
W chwili, kiedy to mówiłam, przyprowadzono Gwiazdkę. Przyjaciele patrzyli zaskoczeni na nas i klacz. Pierwsza ruszyła się Monia.
- Ale piękny!- krzyknęła, podbiegając do niej.
Klacz mile ją przywitała, trąceniem pyskiem. Dziewczyna przytuliła ją mocno za szyję, a rumaka zainteresowały niebieskie włosy i zaczęła je skubać.
- Zostaw!- zganiła ją ze śmiechem morojka, a mu wszyscy się zaśmialiśmy.- Ale jesteś słodka.
Rumak odpowiedział rżeniem.
- Dobra Monia choć na taksówkę, bo jeszcze musimy do domu jechać rzeczy zostawić i się na przyjęcie wyszykować.- poganiał Kevin.- Pa Rose, pa Dymitr.- uścisnął mnie, a strażnikowi uścisnął dłoń.
Następnie pożegnaliśmy się z Monią i odjechali taksówką. Dopiero teraz zobaczyłam gdzie jesteśmy. To miasto rodzinne Lissy.
- Tu będzie przyjęcie?- spytałam ukochanego, gdy sprawdzał siodło i uzdę klaczy.
- To znaczy?- popatrzył na mnie, zapinając ciaśniej siodło.
- No w tym mieście.
- Tak. Niespodzianka.- podszedł do mnie i namiętnie pocałował.- Wsiadamy.
- Chwila.
Wyjęłam prezent od niego i go założyłam. Dymitr się zaśmiał i pomógł mi. Następnie podniósł mnie i posadził na Gwiazdce, a sam usiadł za mną. Pojechaliśmy kłusem przez las, prosto do dworku Rodziców Lissy. Droga zajęła nam z godzinę, bo koń to nie auto, jadące 200 km/h. Przynajmniej w moim przypadku tak jest. Dlatego mąż nigdy nie pozwala mi kierować. Wszyscy byli już w ogrodzie. Gdy wjechaliśmy tam za Gwiazdce, zaczęli śpiewać sto lat. Później wszyscy dawali mi prezenty i składali życzenia. Byli tylko najbliżsi przyjaciele i rodzina. standardowy skład na prywatne przyjęcia królowej, czyli para królewska, Adrian z narzeczoną, Jill i Eddy oraz Mason i Mia i moi rodzice. Oprócz tego, Nicko z Charlotte , Ashley, Kevin i Monia , Siergiej z Liv, no i Lili. Z akademii przyjechali też Sonia i Michaił. Zdziwił mnie widok Taszy, ale przecież już się pogodziłyśmy, więc było dobrze. Trochę gorzej, że Dymitr nie za dużo pamięta i na początku trzymał lekki dystans. Ale z czasem, gdy już trochę wypił, dystans zniknął. Poznałam również moich dwóch kuzynów od strony ojca, o których dużo słyszałam. Byli to bliźniacy jego siostry, Denis i Rik. Małe grono, ale czułam się w nim wspaniale. Wszyscy śmiali się, dobrze się bawili i śmiali. Bardzo polubiłam kuzynów, z Olivią mieliśmy pełno tematów do gadania i ogólnie wszystko było idealnie. Z głośników leciała muzyka, a na stołach stał alkohol. Zobaczyłam, że Kevin zaczyna coś kręcić z Denisem. Po kilku godzinach zobaczyłam ich całujacych się. Chyba mój ojczulek nie był zbyt zadowolony. Nagle przez mikrofon odezwał się mój mąż.
- Witam was wszystkich. Dziękuję za przyjście mam nadzieję, że dobrze się bawicie.- goście odkrzyknęli, że tak.- To dobrze. Chciałbym powiedzieć coś ważnego, na co kiedyś nie miałem odwagi. Roza.- ludzie zrobili tak jakby korytarz od niego do mnie. Ktoś mnie popchnął i podeszłam do ukochanego.- Roza... to imię krąży w mojej głowie od półtora roku. Jest najważniejszym elementem mojego życia. Gdyby nie ty kochanie, nie było by to mnie. Nie byłoby tu tych ludzi, a ja nigdy bym się nie dowiedział, co to za rozkosz, czekać na pojawienie się dzieci.- przez cały czas patrzył się mi prosto w oczy.- Za dużo. Za dużo zła doświadczyłaś w tak młodym wieku. Jesteś taka silna. Tyle przeszłaś, a dalej masz swoje cudowne poczucie humoru. Myślę, że każdy może się zgodzić, że zmieniłaś jego życie. Jednym wskazałaś lepszą drogę, innym wywróciłaś je do góry nogami, a mnie obudziłaś ze snu, który chciałem wsiąść za jawę. Ale to zwykła iluzja. Moim życiem jesteś ty. Dlatego ten dzień jest tak samo dla nas ważny, bo gdyby nie on dziewiętnaście lat temu, dziś nic by nie było jak teraz. Dziękuję Roza.
Jego przemówienie było takie piękne, że aż się popłakałam. Inne dziewczyny też. Przytuliłam mocno męża. Ludzie zaczęli skandować "Gorzko! Gorzko!", wiec nie pozostało nam nic innego jak tylko się pocałować. Przelaliśmy w ten pocałunek całą swoją miłość i uczucie. Oderwaliśmy się dopiero, gdy zabrakło nam oddechu. Poczułam, że teraz jest idealnie. To są moje najlepsze urodziny w życiu. Nie tylko ze względu na dzień, ale dlatego, że spędzam go z najbliższymi. Zabawa trwała do zachodu słońca. Postanowiliśmy zostać w domu rodzinnym królowej. Reszta też. Zwłaszcza ci, którzy nie mieli sił się podnieść. Budynek był już gotowy dla dzieci i tylko czekała na oficjalne otwarcie, które miało się odbyć w tym tygodniu,więc wszyscy się pomieszczą. Przed snem dostałam jeszcze jeden prezent od męża. Szczęśliwa i spełniona, zasnęłam w jego nagich ramionach. Szkoda, że ten dzień już się skończył.
___________________________________________________________
I to tyle z urodzin. Ale się rozpisałam. Wielkimi krokami zbliżamy się do porodu. Kto się cieszy? Bo ja bardzo. Mam nadzieję, że się podobało. Czekam na komentarze i życzę weny.💖💖💖💖
Ps. Dla Kasi
http://strazniczkarosehathaway.blogspot.com
- Gdzie byłeś?- spytałam.
- Po to.- zza pleców wyciągnął coś, zawinięte w papier prezentowy i mi podał.- Chciałem ci to dać na przyjęciu, ale uznałem, że lepiej teraz.
Spojrzałam zaciekawiona na prezent. Rozwiązałam wstążkę i odwinęłam papier. Nie mogłam uwierzyć w to co miałam przed sobą. Podniosłam zawartość paczki do góry. W rękach trzymałam taki sam prochowiec, jaki miał mój mąż, tylko że w moim rozmiarze. Wtuliłam się mocniej w niego.
- Dziękuję! Jesteś wspaniały. Teraz będę twoją wymarzoną kowbojką.- zaśmiałam się.
- Od zawsze jesteś moją panią szeryf.- pocałował mnie namiętnie.
Usłyszałam, że starucha wciągnęła powietrze. Jednak nic sobie z tego nie robiłam i pogłębiłam pocałunek.
- Dobra. Wystarczy tych czułości, bo ta pani na zawał zejdzie oglądając porno.- zaśmiał się rudzielec.
- Siedź cicho Kevin. Nie widzisz, że oni są szczęśliwi?- morojka palnęła go w tą łepetynę.
- To i tak mu nie pomoże.- uśmiechnęłam się.- Skarbie, poznaj moich przyjaciół Kevin i Monia.
- To ci, o których mówił Nico?- spytał ukochany. Pokiwałam głową.- Miło mi poznać.- podał im dłoń, którą uścisnęli.
Pociąg się zatrzymał, a starsza pani opuściła przedział, mamrocząc coś o niewychowanej młodzieży.
- Mówcie co tam u was? Słyszałam, że jesteś jego podopieczną.- zwróciłam się do Moni.
Zauważyłam, że Dymitr przygląda się morojce. Nic dziwnego. Dziewczyna przykuwa wzrok swoim pankowym imaczem. Spodnie z dziurami, skórzana kurtka z ćwiekami i glany. Do tego bransoletka z kolcami i farbowane włosy. Dla zwykłych ludzi to nic dziwnego, jednak wśród morojów subkultury nie są powszechne.
- Pewnie ten plotkarz Nicko się wygadał, skubany.- odpowiedział dampir i wszyscy się zaśmialiśmy.
Bardziej zaniepokoiło mnie jak przyjaciel patrzy na mojego męża.
- Kevin, weź się opanuj. On jest już zaobrączkowany.- pokazałam na dłoń Bielikowa.
Chłopcy stracili rezon, a ja z przyjaciółką się zaśmialiśmy.
- To też już wiesz?- westchnął.- Teraz już nikomu nie można zaufać.
- Ej! Przede mną chciałeś to zataić.- oburzyłam się.
- Nie! No co ty! Gdzie bym śmiał?- starał się zabrzmieć pewnie, ale nie do końca mu wyszło.- Tylko czekałem na odpowiedni moment.
- Ta jasne.- Monia przewróciła oczami.
- I myślisz, że w to uwierzę?- spojrzałam na niego spod brwi.
Pokiwał głową z uśmiechem.
- No dobra. A teraz pytanie skąd jedziecie?- zmieniłam temat.
- Dostałam pracę w Nowym Jorku i to w New York Times.- pochwaliła się dziennikarka.
- To gratulacje.- zaczęłyśmy piszczeć, ściskając się.
Nagle pociąg zachował i poleciałam do tyłu, ciągnąć przyjaciółkę. Na szczęście złapał mnie Rosjanin. Na nowo zajęliśmy miejsca.
- Nigdy nie zrozumiem kobiet.- przyznał młody strażnik, teatralne dłubiąc w uchu, jakbyśmy je zatkały.
- A nie powinniśmy wysiadać?- zmartwiłam się.
- Nie.- uspokoił mnie Dymitr.- stoimy na światłach.
- Acha.- wtuliłam się w niego mocniej.
Pogadaliśmy jeszcze chwilę z moimi przyjaciółmi, aż w końcu pociąg zatrzymał się na stacji i wszyscy wysiedliśmy.
- Jedziecie z nami taksówką?- spytała Monia.
- Nie my mamy trochę inny środek transportu.
W chwili, kiedy to mówiłam, przyprowadzono Gwiazdkę. Przyjaciele patrzyli zaskoczeni na nas i klacz. Pierwsza ruszyła się Monia.
- Ale piękny!- krzyknęła, podbiegając do niej.
Klacz mile ją przywitała, trąceniem pyskiem. Dziewczyna przytuliła ją mocno za szyję, a rumaka zainteresowały niebieskie włosy i zaczęła je skubać.
- Zostaw!- zganiła ją ze śmiechem morojka, a mu wszyscy się zaśmialiśmy.- Ale jesteś słodka.
Rumak odpowiedział rżeniem.
- Dobra Monia choć na taksówkę, bo jeszcze musimy do domu jechać rzeczy zostawić i się na przyjęcie wyszykować.- poganiał Kevin.- Pa Rose, pa Dymitr.- uścisnął mnie, a strażnikowi uścisnął dłoń.
Następnie pożegnaliśmy się z Monią i odjechali taksówką. Dopiero teraz zobaczyłam gdzie jesteśmy. To miasto rodzinne Lissy.
- Tu będzie przyjęcie?- spytałam ukochanego, gdy sprawdzał siodło i uzdę klaczy.
- To znaczy?- popatrzył na mnie, zapinając ciaśniej siodło.
- No w tym mieście.
- Tak. Niespodzianka.- podszedł do mnie i namiętnie pocałował.- Wsiadamy.
- Chwila.
Wyjęłam prezent od niego i go założyłam. Dymitr się zaśmiał i pomógł mi. Następnie podniósł mnie i posadził na Gwiazdce, a sam usiadł za mną. Pojechaliśmy kłusem przez las, prosto do dworku Rodziców Lissy. Droga zajęła nam z godzinę, bo koń to nie auto, jadące 200 km/h. Przynajmniej w moim przypadku tak jest. Dlatego mąż nigdy nie pozwala mi kierować. Wszyscy byli już w ogrodzie. Gdy wjechaliśmy tam za Gwiazdce, zaczęli śpiewać sto lat. Później wszyscy dawali mi prezenty i składali życzenia. Byli tylko najbliżsi przyjaciele i rodzina. standardowy skład na prywatne przyjęcia królowej, czyli para królewska, Adrian z narzeczoną, Jill i Eddy oraz Mason i Mia i moi rodzice. Oprócz tego, Nicko z Charlotte , Ashley, Kevin i Monia , Siergiej z Liv, no i Lili. Z akademii przyjechali też Sonia i Michaił. Zdziwił mnie widok Taszy, ale przecież już się pogodziłyśmy, więc było dobrze. Trochę gorzej, że Dymitr nie za dużo pamięta i na początku trzymał lekki dystans. Ale z czasem, gdy już trochę wypił, dystans zniknął. Poznałam również moich dwóch kuzynów od strony ojca, o których dużo słyszałam. Byli to bliźniacy jego siostry, Denis i Rik. Małe grono, ale czułam się w nim wspaniale. Wszyscy śmiali się, dobrze się bawili i śmiali. Bardzo polubiłam kuzynów, z Olivią mieliśmy pełno tematów do gadania i ogólnie wszystko było idealnie. Z głośników leciała muzyka, a na stołach stał alkohol. Zobaczyłam, że Kevin zaczyna coś kręcić z Denisem. Po kilku godzinach zobaczyłam ich całujacych się. Chyba mój ojczulek nie był zbyt zadowolony. Nagle przez mikrofon odezwał się mój mąż.
- Witam was wszystkich. Dziękuję za przyjście mam nadzieję, że dobrze się bawicie.- goście odkrzyknęli, że tak.- To dobrze. Chciałbym powiedzieć coś ważnego, na co kiedyś nie miałem odwagi. Roza.- ludzie zrobili tak jakby korytarz od niego do mnie. Ktoś mnie popchnął i podeszłam do ukochanego.- Roza... to imię krąży w mojej głowie od półtora roku. Jest najważniejszym elementem mojego życia. Gdyby nie ty kochanie, nie było by to mnie. Nie byłoby tu tych ludzi, a ja nigdy bym się nie dowiedział, co to za rozkosz, czekać na pojawienie się dzieci.- przez cały czas patrzył się mi prosto w oczy.- Za dużo. Za dużo zła doświadczyłaś w tak młodym wieku. Jesteś taka silna. Tyle przeszłaś, a dalej masz swoje cudowne poczucie humoru. Myślę, że każdy może się zgodzić, że zmieniłaś jego życie. Jednym wskazałaś lepszą drogę, innym wywróciłaś je do góry nogami, a mnie obudziłaś ze snu, który chciałem wsiąść za jawę. Ale to zwykła iluzja. Moim życiem jesteś ty. Dlatego ten dzień jest tak samo dla nas ważny, bo gdyby nie on dziewiętnaście lat temu, dziś nic by nie było jak teraz. Dziękuję Roza.
Jego przemówienie było takie piękne, że aż się popłakałam. Inne dziewczyny też. Przytuliłam mocno męża. Ludzie zaczęli skandować "Gorzko! Gorzko!", wiec nie pozostało nam nic innego jak tylko się pocałować. Przelaliśmy w ten pocałunek całą swoją miłość i uczucie. Oderwaliśmy się dopiero, gdy zabrakło nam oddechu. Poczułam, że teraz jest idealnie. To są moje najlepsze urodziny w życiu. Nie tylko ze względu na dzień, ale dlatego, że spędzam go z najbliższymi. Zabawa trwała do zachodu słońca. Postanowiliśmy zostać w domu rodzinnym królowej. Reszta też. Zwłaszcza ci, którzy nie mieli sił się podnieść. Budynek był już gotowy dla dzieci i tylko czekała na oficjalne otwarcie, które miało się odbyć w tym tygodniu,więc wszyscy się pomieszczą. Przed snem dostałam jeszcze jeden prezent od męża. Szczęśliwa i spełniona, zasnęłam w jego nagich ramionach. Szkoda, że ten dzień już się skończył.
___________________________________________________________
I to tyle z urodzin. Ale się rozpisałam. Wielkimi krokami zbliżamy się do porodu. Kto się cieszy? Bo ja bardzo. Mam nadzieję, że się podobało. Czekam na komentarze i życzę weny.💖💖💖💖
Ps. Dla Kasi
http://strazniczkarosehathaway.blogspot.com
poniedziałek, 29 sierpnia 2016
ROZDZIAŁ 226
Po przejechaniu całej plaży, (która nie była długa) Dymitr skierował klacz w głąb miasta. Zatrzymaliśmy się dopiero na stacji kolejowej.
- Co my tu robimy? Myślałam, że teraz idziemy na imprezę?- zdziwiłam się.
- Owszem, ale na koniu to by zajęło cały dzień, a Gwiazdka nie ma tyle siły. Dlatego pojedziemy pociągiem.- mój kowboj zeskoczył z klaczy i pomógł mi zejść.
- A długo będziemy jechać?- spytałam, rozkoszując się promieniami słońca. Tak rzadko je widzę.
- Z pół godziny.- powiedział.
Czułam na sobie jego intensywne spojrzenie. Nie wytrzymałam i odwróciłam na niego wzrok. Patrzył na mnie uważnie, myśląc o czymś.
- Uwielbiam, jak rozkoszujesz się słońcem.- powiedział w końcu, obejmując mnie od tyłu.- Tęsknisz za nim?- bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Chyba jak każdy dampir.
I tak staliśmy wspólnie ciesząc się z słońcem.
- Pamiętam w zimie, gdy patrzyłaś tak w słońce, przed waszą ucieczką. Wyglądałaś jak anioł.
- Chyba wyrzucony z narady, przez niegrzeczne zachowanie.- przypomniałam sobie, naszą rozmowę wtedy.- Dobrze, że od razu do piekła mnie nie wysłali.
- No trzeba przyznać, że niekiedy niezła z ciebie diablica.- zaśmiał się, za co dostał kuksańca w bok.
Na chwilę znowu zapanowała między nami cisza.
- Wtedy powiedziałaś coś, co podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody.- spojrzałam szybko na niego. Czyżbym czymś go uraziła? Dostrzegł moje zmartwienie i od razu dodał.- Oczywiście w dobrym sensie.
- Jak zimna woda w zimie, w środku gór może mieć dobre znaczenie.
- Powiedziałaś, że nienawidzisz się ze mną kłócić i chcesz mojego szczęścia. Przy tobie, jak byliśmy sami, czułem się tak inaczej. Spokojnie? Wyluzowany? Nie wiem dokładnie. Ale było mi z tym dobrze. Przytulnie ciebie... Nie wiedziałem, czy dobrze robię. Pierwszy raz uznałem, że serce jest ważniejsze od służby. Gdy się we mnie wtuliłaś, zrozumiałem, że chcę tak zostać na zawsze. Przy tobie czułem się dobrze, mogłem przestać udawać kogoś, kim tao naprawdę nigdy nie byłem, ale kogo nauczyłem się grać perfekcyjnie. Tyło ta perfekcja gdzieś znikała, gdy byłaś obok. Intuicyjnie dla ciebie chciałem być sobą, prawdziwym. Tym na kogo możesz liczyć i komu zaufasz do końca życia. I teraz to wszystko mam.
- Ja też. Zawsze chciałam być silna, poważna, jak inni strażnicy. Jak ty. Ale nie jestem.- spojrzał na mnie zdziwiony.- Przez prawie całe życie udaję trwaldzielkę, której nic nie rusza, a tak na prawdę, bolały mnie plotki w szkole, bliżsi są dla mnie ważniejsi ode mnie i płaczę.- otarłam łzy z policzka. Nie płakałam, bo było mi smutno. Wzruszyło mnie to, co powiedział strażnik.
- Roza każdy płacze...
- Wiem.- przerwałam mu.- I teraz wiem, że każdy strażnik udaje, albo musi być bardzo nie czuły. Każdy ma dwie osobowości. Na służbie, którą widzą wszyscy i głęboko w środku, czekając na osobę, która ją zobaczy i pokaże światu.
W tej chwili podjechał pociąg. Ktoś zabrał Gwiazdkę do wagonu dla koni, a my zajęliśmy miejsca. Niekiedy jeździłyśmy z Lissą pod czas ucieczki. Usiedliśmy na przeciwko jakiejś starszej pani. Patrzyła na nas dziwnie. W sumie to my musieliśmy wyglądać dziwnie. Jestem w ósmym miesiącu ciąży, a mój partner mógłby być moim wujkiem. Ale nie przejmowałam się tym. Co mnie obchodzi jakiś stary babcyl. Jestem tu z mężem i mam zamiar się z tego cieszyć. Rosjanin, jakby czytając w moich myślach, wziął mnie na kolana, a ja się w niego wtuliłam.
- Kocham cię Roza.- szepnął, ale na tyle głośno, że pasażerka to usłyszała.- Jesteś całym moim światem. Dziękuję, że pomogłaś mi zajrzeć w głąb siebie i zobaczyć, że prawdziwy ja też może być dobrym strażnikiem.
- To ja ci dziękuję, że pokazałeś mi, jak być dobrym strażnikiem. Kocham Cię towarzyszu.
Siedzieliśmy tak wtuleni w ciszy. W lusterku mogłam zobaczyć zniesmaczenie na twarzy kobiety. Po chwili wyprostowałam się i spojrzałam mężowi w oczy.
- Pięknie wyglądasz Roza. Choć ta tiara ci nie pasuje. To znaczy ładnie w niej wyglądasz, ale nie pasuje do twojej osobowości.- poprawił się, zdając sobie sprawę, że mogłam to opacznie zrozumieć.
- Tak wiem. Ale Lissa się uparła.- westchnęłam ciężko.
Dalej siedzieliśmy w ciszy. Nagle ukochany posadził mnie obok siebie. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Poczekaj tu chwilę. Muszę coś załatwić.
Wyszedł, a ja odprowadziłam go smutnym wzrokiem. Później odwróciłam wzrok do okna.
- Czy on cię krzywdzi, dziecko?- spytała zmartwiona staruszka.
- Nie.- odpowiedziałam nad wyraz spokojnie.
- A może do czegoś zmusza?
O co jej chodzi?
- Nie.
- To czemu z nim jesteś?
- Bo go kocham.- w ogóle nie wiem, po co się jej tłumaczę.
- Dziecko, on jest za stary, żeby cię kochać. Szybko się znudzi i cię zostawi. Ciąża go nie zatrzyma.- spojrzała na mnie współczująco.
Coraz bardziej działała mi na nerwy. Po jakiego chuja się wtrąca. To chyba moja sprawa z kim jestem w ciąży i czy mnie zostawi. Już chciałam coś powiedzieć, gdy drzwi się otworzyły. Byłam pewna, że to Bielikow, ale nie.
- Można tu usiąść.- spytał rudzielec o szarych oczach.
- Tak, proszę bardzo.- odpowiedziała kobieta, a ja przeglądałam się mu uważnie. Za nim weszła dziewczyna o niebieskich włosach i zielonych oczach. W wardze miała kolczyk.
- Monia, Kevin?!- zapytałam z niedowierzaniem.
- Rose Hathaway?!- byli równie zdziwieni.
Wymieniliśmy się uściskami, a pociąg ruszył dalej.
- Co ty tu robisz?- spytała dziewczyna.
- Jadę.- odpowiedziałam ze śmiechem.
- No dobra, ale dokąd?- wtrącił jej strażnik.
- W sumie sama nie wiem. Dymitr mnie gdzieś zabrał.
- A więc to prawda, co mówił Nico?- oczy morojki otworzyły się szeroko.- Jesteś z najprzystojniejszym mężczyzną świata?
- A widziałaś go kiedykolwiek?- odpowiedziałam pytaniem. Niebiesko włosa pokręciła głową.- A wy co tu robicie?
- Przyjechaliśmy na czyjeś urodziny. A czekaj, to twoje.- chłopak podszedł i mnie uścisnął.- Wszystkiego najlepszego mała.
- Dzięki.
- Wszystkiego najlepszego, Hathaway.- Monia poszła w ślad za strażnikiem.
- Co my tu robimy? Myślałam, że teraz idziemy na imprezę?- zdziwiłam się.
- Owszem, ale na koniu to by zajęło cały dzień, a Gwiazdka nie ma tyle siły. Dlatego pojedziemy pociągiem.- mój kowboj zeskoczył z klaczy i pomógł mi zejść.
- A długo będziemy jechać?- spytałam, rozkoszując się promieniami słońca. Tak rzadko je widzę.
- Z pół godziny.- powiedział.
Czułam na sobie jego intensywne spojrzenie. Nie wytrzymałam i odwróciłam na niego wzrok. Patrzył na mnie uważnie, myśląc o czymś.
- Uwielbiam, jak rozkoszujesz się słońcem.- powiedział w końcu, obejmując mnie od tyłu.- Tęsknisz za nim?- bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Chyba jak każdy dampir.
I tak staliśmy wspólnie ciesząc się z słońcem.
- Pamiętam w zimie, gdy patrzyłaś tak w słońce, przed waszą ucieczką. Wyglądałaś jak anioł.
- Chyba wyrzucony z narady, przez niegrzeczne zachowanie.- przypomniałam sobie, naszą rozmowę wtedy.- Dobrze, że od razu do piekła mnie nie wysłali.
- No trzeba przyznać, że niekiedy niezła z ciebie diablica.- zaśmiał się, za co dostał kuksańca w bok.
Na chwilę znowu zapanowała między nami cisza.
- Wtedy powiedziałaś coś, co podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody.- spojrzałam szybko na niego. Czyżbym czymś go uraziła? Dostrzegł moje zmartwienie i od razu dodał.- Oczywiście w dobrym sensie.
- Jak zimna woda w zimie, w środku gór może mieć dobre znaczenie.
- Powiedziałaś, że nienawidzisz się ze mną kłócić i chcesz mojego szczęścia. Przy tobie, jak byliśmy sami, czułem się tak inaczej. Spokojnie? Wyluzowany? Nie wiem dokładnie. Ale było mi z tym dobrze. Przytulnie ciebie... Nie wiedziałem, czy dobrze robię. Pierwszy raz uznałem, że serce jest ważniejsze od służby. Gdy się we mnie wtuliłaś, zrozumiałem, że chcę tak zostać na zawsze. Przy tobie czułem się dobrze, mogłem przestać udawać kogoś, kim tao naprawdę nigdy nie byłem, ale kogo nauczyłem się grać perfekcyjnie. Tyło ta perfekcja gdzieś znikała, gdy byłaś obok. Intuicyjnie dla ciebie chciałem być sobą, prawdziwym. Tym na kogo możesz liczyć i komu zaufasz do końca życia. I teraz to wszystko mam.
- Ja też. Zawsze chciałam być silna, poważna, jak inni strażnicy. Jak ty. Ale nie jestem.- spojrzał na mnie zdziwiony.- Przez prawie całe życie udaję trwaldzielkę, której nic nie rusza, a tak na prawdę, bolały mnie plotki w szkole, bliżsi są dla mnie ważniejsi ode mnie i płaczę.- otarłam łzy z policzka. Nie płakałam, bo było mi smutno. Wzruszyło mnie to, co powiedział strażnik.
- Roza każdy płacze...
- Wiem.- przerwałam mu.- I teraz wiem, że każdy strażnik udaje, albo musi być bardzo nie czuły. Każdy ma dwie osobowości. Na służbie, którą widzą wszyscy i głęboko w środku, czekając na osobę, która ją zobaczy i pokaże światu.
W tej chwili podjechał pociąg. Ktoś zabrał Gwiazdkę do wagonu dla koni, a my zajęliśmy miejsca. Niekiedy jeździłyśmy z Lissą pod czas ucieczki. Usiedliśmy na przeciwko jakiejś starszej pani. Patrzyła na nas dziwnie. W sumie to my musieliśmy wyglądać dziwnie. Jestem w ósmym miesiącu ciąży, a mój partner mógłby być moim wujkiem. Ale nie przejmowałam się tym. Co mnie obchodzi jakiś stary babcyl. Jestem tu z mężem i mam zamiar się z tego cieszyć. Rosjanin, jakby czytając w moich myślach, wziął mnie na kolana, a ja się w niego wtuliłam.
- Kocham cię Roza.- szepnął, ale na tyle głośno, że pasażerka to usłyszała.- Jesteś całym moim światem. Dziękuję, że pomogłaś mi zajrzeć w głąb siebie i zobaczyć, że prawdziwy ja też może być dobrym strażnikiem.
- To ja ci dziękuję, że pokazałeś mi, jak być dobrym strażnikiem. Kocham Cię towarzyszu.
Siedzieliśmy tak wtuleni w ciszy. W lusterku mogłam zobaczyć zniesmaczenie na twarzy kobiety. Po chwili wyprostowałam się i spojrzałam mężowi w oczy.
- Pięknie wyglądasz Roza. Choć ta tiara ci nie pasuje. To znaczy ładnie w niej wyglądasz, ale nie pasuje do twojej osobowości.- poprawił się, zdając sobie sprawę, że mogłam to opacznie zrozumieć.
- Tak wiem. Ale Lissa się uparła.- westchnęłam ciężko.
Dalej siedzieliśmy w ciszy. Nagle ukochany posadził mnie obok siebie. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Poczekaj tu chwilę. Muszę coś załatwić.
Wyszedł, a ja odprowadziłam go smutnym wzrokiem. Później odwróciłam wzrok do okna.
- Czy on cię krzywdzi, dziecko?- spytała zmartwiona staruszka.
- Nie.- odpowiedziałam nad wyraz spokojnie.
- A może do czegoś zmusza?
O co jej chodzi?
- Nie.
- To czemu z nim jesteś?
- Bo go kocham.- w ogóle nie wiem, po co się jej tłumaczę.
- Dziecko, on jest za stary, żeby cię kochać. Szybko się znudzi i cię zostawi. Ciąża go nie zatrzyma.- spojrzała na mnie współczująco.
Coraz bardziej działała mi na nerwy. Po jakiego chuja się wtrąca. To chyba moja sprawa z kim jestem w ciąży i czy mnie zostawi. Już chciałam coś powiedzieć, gdy drzwi się otworzyły. Byłam pewna, że to Bielikow, ale nie.
- Można tu usiąść.- spytał rudzielec o szarych oczach.
- Tak, proszę bardzo.- odpowiedziała kobieta, a ja przeglądałam się mu uważnie. Za nim weszła dziewczyna o niebieskich włosach i zielonych oczach. W wardze miała kolczyk.
- Monia, Kevin?!- zapytałam z niedowierzaniem.
- Rose Hathaway?!- byli równie zdziwieni.
Wymieniliśmy się uściskami, a pociąg ruszył dalej.
- Co ty tu robisz?- spytała dziewczyna.
- Jadę.- odpowiedziałam ze śmiechem.
- No dobra, ale dokąd?- wtrącił jej strażnik.
- W sumie sama nie wiem. Dymitr mnie gdzieś zabrał.
- A więc to prawda, co mówił Nico?- oczy morojki otworzyły się szeroko.- Jesteś z najprzystojniejszym mężczyzną świata?
- A widziałaś go kiedykolwiek?- odpowiedziałam pytaniem. Niebiesko włosa pokręciła głową.- A wy co tu robicie?
- Przyjechaliśmy na czyjeś urodziny. A czekaj, to twoje.- chłopak podszedł i mnie uścisnął.- Wszystkiego najlepszego mała.
- Dzięki.
- Wszystkiego najlepszego, Hathaway.- Monia poszła w ślad za strażnikiem.