- Dymitr choć szybciej, bo się spóźnimy.- poganiałam męża.
- Skarbie, to królewski samolot. Na niego nie da się spóźnić.- powiedział wychodząc z kuchni i biorąc w pośpiechu walizki.
- Ale da się spóźnić na spotkanie z królową.
- Lepiej sprawdzić czy wszystko jest wyłączone i się spóźnić, niż nie mieć do czego wracać.
Wyszliśmy i ukochany zamknął dom.
- Przecież i tak Jill z Eddym mają przychodzić i podlewać kwiaty.
- Pozorny ubezpieczony.- wsadził walizki do bagażnika i usiadł obok mnie za kierownicą.
- Niech ci będzie. Lili zapnij pasy.- przypomniałam siostrze, sama to robiąc.- No to Rosjo. Nadchodzimy.
Na Dworskim lotnisku już na nas czekała królowa i jej pachołek Christian. Oczywiście była też reszta ich świty. W sumie my też nią jesteśmy
- Hej. Gotowi w podróż na Arktykę.- zażartowałam.
Dymitr tylko pokręcił głową obejmując mnie w pasie.
- Bez przesady.- zaoponowała Sydney.- Ten rejon Syberii nie jest aż tak zimny.
- Odkąd pamiętam, wyobrażenie Rose o moim domu, to skuta lodem ziemia, z mnóstwem iglo.- wszyscy się zaśmialiśmy.
- Jak wrócić chcę widzieć małe Rose lub Dymitry.- przytulił mnie Jill.
- No wiadomo. Bez tego to mi się nawet nie pokazuj na oczy.- dodała Mia.
- Powodzenia mała dampirzyco.- następnym żegnającym okazał się Adrian.
- Hathaway tylko, żeby więcej rozumu od mamy miały.- Mason zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku.
Gdy tylko się odsunął, trzepnęłam go w głowę.
- Mam więcej rozumu, niż ci się zdaje.- prychnęłam.
- Jasne.- mruknął Eddy i również oberwał.
Wszyscy zaczęli się śmiać. Nawet mój mąż nie powstrzymał chichotu. Szybko odwróciłam się do niego, a on się spiął.
- I ty przeciwko mnie Brutusie?- skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Nie, no Roza. Ja nie śmieje się z ciebie...- zaczął się gorączkowo bronić.
- Tylko z tego co o mnie mówią. Dość kolego. Za karę siadamy osobno.- odwróciłam się do niego tyłem.
- Ale Roza...- wystraszył się.
- Żadnego ale.- wzięłam Lissę pod ramię i pociągnęłam do samolotu. Po kilku krokach przystanęłam i zwróciłam się przez ramię do oszołomiony przyjaciół.- A co do dzieci, to nie zależy ode mnie.- i poszłyśmy dalej.
Lissa zaczęła chichotać, a gdy byłyśmy już na pokładzie obie wybuchłyśmy śmiechem.
- Ty tak na serio?- spytała morojka.
- Nie wiem. Na razie tak. Chodź.- pociągnęłam ją na siedzenie dwuosobowe.
Lissa usiadła pod oknem, bo ja pewnie i tak zasnę, a tak nie będzie mogła się zamienić z Dymitrem. Nie przemyślałam jednak innej opcji. Już przysypiałam, kiedy ktoś odpiął mi pasy. Zanim zdążyłam się zorientować co się dzieje wisiałam w powietrzu na ramieniu strażnika i patrzyłam na Ozerę, któremu chytry uśmiech nie schodził z ust.
- Dzięki Bielikow.- pomachał mi i zajął moje poprzednie miejsce.
- Towarzyszu, lepiej mnie puść.- zaczęłam go bić po plecach, na co tylko się zaśmiał.
- Skoro sobie tak życzysz.
Posadził mnie po drugiej stronie samolotu, pod oknem, a sam usiadł obok mnie. Odwróciłam się do niego tyłem, udając, że jestem zła. Dymitr próbował mnie udobruchać, ale ja go zbywałam, a później zasnęłam. Nie wiem kiedy się obudziłam, ale wiem gdzie. W ramionach męża. Zaczęłam go szturchać, ale spał jak kamień.
- Towarzyszu.- szeptałam ,ale nadal nic.- Dymitr.- głośniej.- Bielikow wstawaj!!- wrzasnęłam na cały samolot.
Aż się para królewska na nas popatrzyła. Strażnik aż podskoczył, rozglądając się dookoła.
- Roza co się dzieje?- spytał zaskoczony. Słodko wygląda taki świeżo obudzony.
- Nie tylko pytam się co do cholery tu robię. Bo z tego co pamiętam, to zasnęłam tam.- wskazałam na siedzenie obok.
- Ale tylko tak mogłem się w ciebie wtulić.- powiedział przeciągając się.- Tylko po to mnie obudziłaś?
- Nie. Jeśli nie mamy opóźnienia, to za chwilę lądujemy.- odparłam.
- Okey.
Tak jak mówiła, wylądowaliśmy o czasie. Na lotnisku już czekało na nas auto. Wsiedliśmy do niego, ja z Rosjaninem z przodu, a Reszta z tyłu. Oczywiście znowu, to nie mi było dane kierować. Po kilku godzinach jazdy, staliśmy na podjeździe do rodzinnego domu Bielikowa. Już chciałam wysiąść i wyprostować nogi, ale zatrzymał mnie strażnik.
- Zostańcie w aucie. Coś tu jest nie tak.
Sama zaczęłam się rozglądać. Było cicho i jakoś pusto. Mimo, że to mała wioska, nawet w nocy tętni życiem. Zauważyłam jedno zapalone światło w domu. Po chwili zgasło. Siedzieliśmy w skupieni. Serce biło mi jak oszalałe, od adrenaliny. Nagle ktoś pojawił się w szybie po mojej strony. Krzyknęliśmy.
- Ciii!!! To ja- szepnęła moja szwagierka.
- Wiki?! Czemu nas tak straszysz?- oburzył się jej brat, wysiadając.
- W wiosce są strzygi.- krótkie zdanie, a sprawiło, że z Dymitrem się spięliśmy.- Na razie walki są ma obrzeżach, ale w każdej chwili mogą się tu pojawić. Chodźcie do domu.
Wsiedliśmy. Mój mąż szedł z przodu, a Wiki z tyłu, żeby nas osłaniać. Weszliśmy do budynku i przywitała nas reszta rodziny.
- Ja śię boję.- Zoja przyczepiła się do mojej nogi.
Przykucnęłam przed wystraszoną dziewczynką.
- Nie bój się. Wuja Dimka nas obroni.- zapewniłam, a ona się przytuliła.
Nagle ktoś uderzył w drzwi. Dzieci krzyknęły.
- Wszyscy ja górę.- rozkazał strażnik.
Ruszyliśmy do schodów.
- Szybciej!- ponaglała nas Olena.
Gdy skończyliśmy wspinaczkę, rozległ się trzask drewna i odgłosy walki.
Zamknęłyśmy się w "naszym" pokoju. Zoja wtulała się w mamę, Pawka i Lili w siebie, a Łuka kręcił się niespokojnie na kolanach Soni, płacząc.
- Mogą nas usłyszeć. Ucisz go.- poprosiła Karolina, przysługujących się, co słychać za drzwiami.
- Próbuję, ale to nie jest łatwe.- odpowiada jej młodsza siostra.
Siadam przy niej i dziecku. Blondynek płacząc, wyciąga do mnie rączki. Biorę go na kolana, a on wtula się w mój brzuch. Widać, że to go uspokaja. W końcu zmęczony paniką, zasypia. Oddaję go szwagierce i idę do okna. Wszędzie są walczący. Ale chyba uda im się odeprzeć atak. Nagle łapie mnie straszny skurcz. Akurat teraz sobie znalazły czas. Zginam się w pół i zacisnęłam mocno zęby
- Cisza. - ucieszyła się starsza Bielikówna.- Koniec walki. Chyba wygrali.
Reszta odetchnęła z ulgą.
- Rose, co się dzieje?- wystraszyła się Lissa.
- Nic.- próbowałam złapać oddech.- To tylko skurcz.
- Może radzisz.- wystraszyła się Sonia.
-Wątpię. Co jakiś czas mnie łapią. Po za tym, termin mam za dwa tygodnie.
Następny. Syknęłam z bólu.
- Rose urodziłam czwórkę dzieci i nigdy nie miałam skurczy.- zaniepokoiła się Olena.
Wszystkie patrzyły na mnie zmartwione.
Po chwili tak mnie zabolało, że mój krzyk słyszała chyba cała wioska. Na nogach poczułam coś mokrego.
- Ciocia śię posiusiała.- zaśmiała się Zoja.
Popatrzyłam wystraszona na kałuże pod sobą, a później na zszokowane miny reszty. Nagle do pokoju wpadł wystraszony Dymitr.
- Roza, słyszałem krzyk. Co się dzieje?
- Ja rodzę.
Rodzi!!! Ona rodzi!!! I dlaczego w Bai są strzygi?!?! Przecież to... matko niemożliwe!
OdpowiedzUsuńIdę dalej!
PS Ty chyba nie zamierzasz...., prawda?
O tak Rose rodzi <3
OdpowiedzUsuńBłagam wywal mi te strzygi ja nie chce o nich czytać
Czekam na kolejny rozdział
Jezu ona rodzi!!! Strzygi w Bai?! Dlaczego? Nie za dużo tych emocji? Haha żaruje :-) O mój Boziu lece czytać następny
OdpowiedzUsuń