Strony

czwartek, 3 sierpnia 2017

ROZDZIAŁ 94

Wtedy mnie olśniło. Szybko oderwałam się od męża, jednak wciąż pozostając w jego objęciach.
- To jest to!- spojrzałam na niego radośnie.
- Co?- patrzył na mnie, nie rozumiejąc.
- Królowa zwycięska. Patrząc na to, że każdego może to dotyczyć, nie zawsze królowa, panującą była zmuszona z kimś walczyć. Nie ma pewność, że będzie mogła nazwać się zwycięzcą. Lissa też nie. Spójrz dokładnie na słowa. Silniejsza niż wszystko jest potęga królowej zwycięskiej...
- ...która wszystko cofnie, co cudom równe nie będzie.- dokończył. - Miłość. O to chodzi.- zrozumiał.
- Tak. Jestem twoją królowa, bo miłość jest największą władzą, dla której jesteśmy w stanie zrobić wszystko. To najpotężniejsza siła.
- Roza!- wstał i zaczął się ze mną obracać.- Jesteś genialna. To mamy już wszystko.
Odłożył mnie na ziemię i mocno pocałował. Jednak mimo wielkiej przyjemności, jaką mi to sprawiało, odsunęłam się od Rosjanina.
- Nie wszystko.- zgasiłam jego entuzjazm.- Wiemy gdzie, kiedy i czym to zrobić, ale nie wiemy, jak to zrobić.
- Chyba normalnie. Przebijesz mi serce sztyletem, gdy będzie całkiem czerwony i gotowe.- powiedział wciąż szeroko uśmiechnięty.
- A jeśli nie? Nie chcę Cię zabić.- spojrzałam na niego zmartwiona.
Uśmiech zszedł mu z twarzy. Podszedł i przytulił mnie, a ja schowałam głowę w jego piersi, wdychając cudowny zapach wody kolońskiej.
- Spokojnie Roza. Jest dopiero koniec grudnia. Mamy jeszcze dwa miesiące.
- Czekaj. Który dzisiaj jest?- spojrzałam na komórkę.- 28?! Jestem ci winna życzenia urodzinowe. Wszystkiego najlepszego.
- Póki jesteś ze mną, mam wszystko co najlepsze.- zaśmiał się, przyciągając mnie bliżej siebie.- Kocham Cię Roza.
- Ja Ciebie też. I za rok będziesz mieć najlepsze urodziny życia.
Na moje słowa zachichotał cicho, aja mogłam poczuć jak śmiech rezonuje mu w piersi.
- Co roku to obiecywałaś. A ja co roku dziwiłam się, że potrafiłaś to dotrzymać.
- Dla tych, których kocham wszystko.
- I w dużej mierze za to my ciebie kochamy.
Przez kolejne dni dalej szukaliśmy jakiś wskazówek, jednak nic nie znaleźliśmy. W końcu poddaliśmy się i wróciliśmy do hotelu.
- Nie martw się Roza. Wszystko na pewno się ułoży.- próbował mnie pocieszyć mąż.
- A skąd możesz to wiedzieć?- odwróciłam się do niego, z rozmachem rzucając torebkę na szafkę pod lustrem.
- Zawsze po złych chwilach są te lepsze. Tyle przeżyliśmy i jakieś ugryzienie ma nas pokonać.
- A może to koniec. Może po to to wszystko. Właśnie. Tyle przeżyliśmy. Ale życie to nie pieprzona bajka, gdzie wszystko idzie po naszej myśli.
-Ciii...- przytulił mnie, a ja czułam, że się odprężam.- Przestań tak myśleć, bo to nic nam nie pomoże. Damy radę.
Jego słowa i bliskość działały na mnie kojąco. Spojrzałam mu prosto w oczy.
- Nie chcę teraz o tym myśleć. Zabierz mnie do sypialni.- poprosiłam.
Nie było trzeba mu powtarzać dwa razy. Od razu zaatakował moje usta namiętnym pocałunkiem. Oddałam go z podwójną siłą. Naparł na mnie całym ciałem, przyciskając moją osobę do ściany. Złapał mnie za tyłek, a ja odruchowo oplotłam go nogami, uwieszając się na Rosjaninie. Nie przestając mnie całować, ruszył w kierunku sypialni. Językiem poprosił mnie o dostęp, ale ja nie dałam go od razu. Dopiero gdy ścisnął mnie za pośladek, jęknęłam, a on to wykorzystał. W samym środku naszej walki o dominację poczułam pod sobą miękką pościel. Bez skrępowania rozdarłam bluzkę ukochanego i dokładnie, z oddaniem studiowałam jego tors. Mąż napierał na mnie coraz bardziej i namiętniej. Powoli unosił moją bluzkę, aż nie zdjął jej do końca. Jego zimne dłonie paliły każdy najmniejszy kawałek mojego nagiego ciała. Z coraz większym pragnieniem wiłam się pod nim. Po chwili oboje byliśmy nadzy, bez skrępowania oświadczając światu naszą miłość. Połączeni w tańcu namiętności, zapomnieliśmy o wszystkim wokół. W końcu zmęczona opadłam na poduszkę, dysząc ciężko, ale i uśmiechając się szeroko. W tym czasie Rosjanin z czułością i miłością całował każdy skrawek mojego ciała. Gdy oddech mi się unormował, skupiłam się na jego poczynania. Dopiero teraz zauważyłam pod ścian wózek z szampanem. Pewnie stoi tu od początku, ale wcześniej byliśmy zbyt zajęci sobą, aby to zauważyć.
- Skąd to się wzięło?- spytałam, wskazując butelkę w lodzie.
- Roza, nie wiesz, co dzisiaj jest?- zaśmiał się.
- Przy tobie tracę poczucie czasu.- uśmiechnęłam się.
- Choć.- podniósł się i podał mi rękę.- Zaraz zobaczysz coś, ale ubierz szlafrok. I dokładnie się zakryj.
Ach, ten mój zazdrośnik. Zrobiłam jak nakazał. W tym czasie Bielikow ubrał dresowe spodnie i nalał do dwóch kieliszków szampana. Następnie podał mi jeden i podprowadził mnie do drzwi balkonowe.
- Ale ty wiesz, że można to wypić w ciepłym pokoju?- spytałam podejrzliwie.- Po co wychodzimy o północy na balkon.
- Ty dalej nie domyślasz się co dzisiaj jest?- pokręcił ze zrezygnowaniem głową i otworzył drzwi.
Dmuchnęło na nas zimne powietrze, a ja odruchowo zakryłam się szczelniej nakryciem. Staliśmy tak kilka sekund, aż nagłe rozległy się huki, a ciemne niebo rozbłysło kolorami. Teraz zrozumiałam. Spojrzałam na męża, który podnosił kieliszek, również ma mnie patrząc.
- Szczęśliwego Nowego roku, Roza.- uśmiechnął się.
- Szczęśliwego.- stuknęliśmy się kieliszkami i upiliśmy łyk gazowanego napoju.
Był bardzo dobry. Nigdy takiego nie piłam. Poczułam na talii rękę męża. Wtuliłam się w niego, patrząc na fajerwerki.
- Wiesz? Masz rację.- powiedziałam po chwili.- Teraz musi być dobrze.

ROZDZIAŁ 93

ROSE

Otworzyłam oczy lekko otępiała. Podnosząc się zauważyłam obok sok owocowy i cukierki. Szybko opróżniłam butelkę. Nawet nie wiedziałam, że aż tak chcę mi się pić. Gdy wzięłam do ust jednego cukierka, obok mnie pojawił się Dymitr.
- Hej. - usiadł i mnie przytulił.- Jak się czujesz?
- Dobrze.- uznałam.- Ile byłam nieprzytomna?
- Kilka godzin. Przepraszam kochanie. Ja na prawdę nie chciałem. Masz po prostu bardzo dobrą krew i ja... Przepraszam.- zawiesił głowę.
Włożyłam dwa palce mu pod brodę i uniosłam tak, żeby spojrzał mi w oczy.
- Spokojnie, nic mi nie jest. A ty byłeś po prostu głodny. Dla ciebie zrobiłabym to nawet tysiąc razy.
- A ja nie powinienem w ogóle.- jego twarz wyrażała ból i obrzydzenie samym sobą.- Powinienem był się porządnie napić, a ciebie nie ruszać. Obiecałem sobie, że nigdy więcej nie pozwolę sobie z ciebie pić. Jesteś dla mnie zbyt ważna, na takie pohańbienie. A jednak to zrobiłem.- znowu opuścił wzrok.
Westchnęłam z uśmiechem. On jest taki kochany.
- Walczyłeś dzielnie.- cmoknęłam go w policzek.- Ale nawet najlepszy czasem potrzebuje pomocy. I tą pomocą dla ciebie zawsze będę ja. Nie masz czym się załatwiać po raz: sama tego chciałam i dwa: nic mi nie jest. A po za tym, wiemy, o co chodziło z tą krwią.- podniosłam sztylet i zaczęłam go oglądać.- I coś mi mówi, że musimy go napełnić do końca.
- Chcesz powiedzieć, że mamy to powtórzyć.- jęknął sfrustrowany.
- Jeśli chcesz być na nowo dampirem. A ja bardzo chcę.
- To bez sensu. Czemu odmienienie wymaga, czegoś, co jest hańbą.
- Pewnie, aby udowodnić, że dla ukochanej osoby zrobi się wszystko. Po za tym ten sposób jest taki, a nie inny. A pozwalanie z siebie pić jest tylko powszechną opinią.
- Na prawdę jestem dobrym nauczycielem.- uznał z uśmiechem.
Posłałam mu groźne spojrzenie, a on tylko wyszczerzył się w niewinnym uśmiechu. Westchnęłam i pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
- Ale ciesz się. Krew dampirów jest lepsza i starczy na dłużej niż ludzi.
- Tak, wiem. Niestety miałem okazję się przekonać.- nie patrzył na mnie.
- Och, kochanie.- przytuliłam go.- Zapomnij już o tym. Za pół roku cię odmienimy i już nigdy nie będziesz musiał pić żadnej krwi.
- Skąd masz pewność, że nam się uda? Albo, że znowu mnie nie przemienią? Albo...
- Wierzę w to i ty też powinieneś.- przerwałam mu.- Po za tym, nie da się być trzeci raz przemienionym.
Podniósł na mnie zdziwiony wzrok.
- Skąd masz pewność?
- Było tak napisane w tamtej księdze. No tej, gdzie znaleźliśmy to.- wskazałem na wyrwaną stronę.- Lepiej powiedz mi, co mamy.- zmieniłam temat.
- A tak. Po polowaniu znalazłem w tej księdze, co przyniosłaś datę i miejsce. Tak jak mówiłaś jest to w Deary. To małe miasteczko w Montanie, nieopodal lasów Akademii. Stąd mój kolejny wniosek, że polem bitwy mogę być jaskinie.
- Ale to nie ma sensu.- zmarszczyłam brwi.- Przecież tam nie dojdzie blask księżyca.
- Nie do końca.- podważył moją tezę.- Przed akcją ratunkową sprawdziłem z innymi strażnika informacje o tych skałach. Są one pochodzenia wulkanicznego. Inaczej było to jedno z ujść lawy, gdy jeszcze wulkan wśród gór widniał jako aktywny. Świeżo po pierwszej przemianie kręciłem się po jaskiniach i znalazłem tą z otworem na powierzchnię. W nocy było to miejsce "uczty" strzyg.
- No to mamy miejsce i czas. Potrzebny nam będzie sztylet i królowa. Tylko teraz pytanie, czy Luna, czy Lissa?
- Może obie. Choć mowa jest o Chorsie...- zastanawiał się.- To stawiałbym na Lunę.
- Nie wiem. Najwyżej ściągniemy obie. No i ważne, że musimy być razem.
- Inaczej tego nie widzę.- przytulił mnie i pocałował.
Oddałam pocałunek, siadając na nim okrakiem. Gdy zabrakło mi oddechu, wtuliłam się w jego tors.
- Boję się. - przyznałam.
- Czego kochanie?- spytał łagodnie, głaszcząc mnie po plecach.
- Nie wiem. Że coś pójdzie nie tak, że zostaniesz taki, albo co gorsza, że stracę cię na zawsze.
- Nigdy mnie nie stracisz. Zawsze będę przy tobie. O tutaj.- dotknął miejsca, gdzie mam serce.- A ty będziesz na zawsze tutaj.- moją dłoń położył w tym samym miejscu u siebie.- Nie ma takiej siły, która by nas rozdzieliła.
Wtuliłam się w Rosjanina jeszcze mocnej. Pod dłonią czułam słabe, powolne, ale miarowe bicie serca. Napawałam się dotykiem jego mięśni. W tym czasie silne ramiona ukochanego zamknęły mnie w silnym uścisku.
- To nie Lissa jest moją królową.- szepnął mi do ucha.- Tylko ty Roza. Zawsze, na zawsze.