Strony

czwartek, 2 lutego 2017

ROZDZIAŁ 376

Przekazaliśmy to reszcie. Jill szybko wróciła, odprowadzona z Eddym do komnaty, osłabiona wydarzeniami. Przez całą drogę biedna biadoliła, że Rose tyle dla niej zrobiła, a ta jej nie może pomóc. To prawda, Roza pomogła wielu osobą.
- To co teraz?- spytał Ozera.
Ja przez cały czas siedziałem skulony pod ścianą i wszystkiemu się przysłuchiwałem. Jednak w środku byłem zupełnie pusty. Tak, chciałem by została strzygą, żeby ją odmienić, ale w tej chwili to mnie wcale nie cieszyło. Ona jest taka piękna i dobra, zawsze chętna do pomocy. A teraz... będzie zabijać niewinnych dla krwi. Nie obwiniam jej, a jedynie boję się o nią. Co będzie z jej psychiką, gdy ją uratujemy? Czy wcześniej ktoś jej nie pokona. A jeśli będzie trzymana przez kolejne miesiące, albo lata, bez najmniejszej wiadomości. Ona wiedziała gdzie mnie szukać, a ja? Moja ukochana może być wszędzie. Co ja teraz zrobię bez niej? Co powiem dzieciom? Jak sobie poradzę? Jest moim światem. Czym będzie świat bez niej. Jak wielka szara plama, której jej śmiech nadaje barw. A miała wielkie plany. Chciała mieć kolejne dzieci. Dałbym je jej z największą przyjemnością. A teraz... nie wiem gdzie jest, ani jak ją znaleźć.
- Musimy czekać na ich ruch.- odpowiedziała Janine.- A później ją odmienimy.
- Nie wiem, czy dam radę.- zmieszał się Iwaszkow, a ja dostałem olśnienia.
- On ma ją odmienić?!- podniosłem się gwałtownie, wskazując oskarżycielsko na Adriana.
Nie mogę na to pozwolić. Wiem co czuje odmieniona strzyga, względem moroja, który ją odmienił. Dał jej szansę na nowe życie, lepszą przyszłość i odkupienie win. Jest mu wdzięczna za ratunek i KOCHA, może i rodzicielską miłością, ale zawsze to MIŁOŚĆ. Nie pozwolę, aby to uczucie łączyło Rozę z jej byłym. Nawet jeśli on ma żonę. To że nasze relacje się poprawiły, nie znaczy, że nie jestem zazdrosny. Tak. Ja Dymitr Bielikow jestem zazdrosny. Ale o taką kobietę, nie być to jak obraza.
- A masz jakiś inny pomysł?- moroj rzucił mi wzywające spojrzenie.
- Sonia Karp.- skrzyżowałem ręce na piersi, opierając się o ścianę.
- Przecież nie będziemy jej męczyć, gdy ma nową funkcję w Akademii i dzieci na wychowaniu.- zauważył Christian.
- On też ma dziecko.- zauważyłem.
- Ale jest z nami na miejscu. Bielikow, pogódź się z tym, że to ja ocalę Rose. To jedyny sposób.
- Więc ja będę uczył cię wbijać sztylet w serce strzygi.- postawiłem warunek.
Wszyscy się zgodzili i wróciliśmy do pokoi. Pierwsze co zrobiłem, to położyłem się na łóżku przy dzieciach i zasnąłem natychmiastowo.
***
Już minął miesiąc od jej przemiany i nic. Ja nie wytrzymam długo. Tęsknię za jej uśmiechem, droczeniem się ze mną, poczuciem humoru i tym, że wszędzie było jej pełno. To okropne. Życie bez niej jest takie puste i bez znaczenia. Codziennie rano, budząc się, szukam ręką jej drobnego ciała i co czuję? Pieprzoną pustkę na łóżku i w sercu. Strzygi wydarły w nim dziurę, którą tylko ona jest w stanie zasklepić. Co do stanu królowej nic się nie zmieniło, a o jej nie dyspozycji wie tylko rada królewska i nasze skromne grono.
- Strażniku Bielikow.- do ławki podbiegł młody chłopak.- Wszędzie strażnika szukam.
- Coś się stało, Alwin?- spytałem obojętnie.
Starałem się nie pokazać, jak każde wspomnienie mnie boli. Tym razem wybrałem inną strategię. Zamiast upić się w trupa i zapomnieć, odużam się jak największą liczbą wspomnień, aby o niej pamiętać i myśleć, co trudne nie jest. Dlatego codziennie na prawie cały dzień zaszywam się w NASZYM parku, na NASZEJ ławce i wspominam.
- Ktoś dostarczył strażnikom przy bramie list do strażnika.- podał mi kopertę.
Cholera! Zacząłem się uśmiechać jak głupi go sera. To staranne, lekko pochyłe i pełne zawijasów pismo należało do jednej jedynej osoby na świecie. Potwierdzał to zapach perfum mojej strojnisi. Ze szczęścia uścisnąłem zdezorientowanego dampira i pobiegłem do domu. Bez zabawy w szukanie noża do listów, rozciąłem sztyletem kopertę i wyciągnąłem różowy papier. Położyłem go ostrożnie na biurku, włączyłem światło, po czym zanurzyłem się w lekturze.

Drogi Towarzyszu,
Mam nadzieję, że czekasz na to spotkanie równie niecierpliwie jak ja. Ale już wkrótce skończy się nasze cierpienie. Spotkajmy się jutro o północy nad jeziorem, tym gdzie jeździliśmy na rowerach. Masz być sam. Chętnie zobaczyłabym też nasze dzieci, ale one jeszcze nie są gotowe. Ale ty masz doświadczenie, jakiego nam potrzeba. Czekam na ciebie i liczę na twój honor. To będziemy tylko ja i ty. Zobaczymy, kto tym razem wygra.
Z wyrazami miłości,
Roza.

Czekałem długo na jej ruch i w końcu go mam.
- Już niedługo będziemy razem skarbie.- mruknąłem do siebie.
Nagle usłyszałem za sobą trzask drzwi i obok mnie pojawiły się bliźniaki.
- Tata.- zawołały, opierając się rękoma o fotel.
Wziąłem księżniczkę na ręce i zacząłem nią z nią kręcić wokół własnej osi, po czym opadłem z nią na kanapę. Dziewczynka śmiała się na moim brzuchu. Zaraz wspiął się na mnie również Felix.
- Cześć Lili.- uśmiechnąłem się do młodej znad małych główek dzieciaków.
- Hej.- odpowiedziała posępnie i przyjrzała mi się nieufnie.
- Kedy wlóći mama?- spytał synek.
- Niedługo, na pewno niedługo.- zapewniłem całując oboje w czoła.
Moja szwagierka miała wypisane niedowierzanie na twarzy. Wskazałem jej list na biurku. Dziewczynka sciągnęła tornister i zaczęła czytać, podczas gdy ja bawiłem się z naszymi skarbami.
- Zamierzasz tam iść?- spytała zdziwiona i wystraszona.
- Tak.- odpowiedziałem podrzucając brzdące.
- Sam?!- wytrzeszczyła oczy.
- Oczywiście, że nie.- usiadłem sadzając obok bliźniaki.- zaraz po obiedzie pójdę zanieść to Christianowi. Głupi nie jestem.- połaskotałem Felixa w brzuszek, na co się oboje odnośnie zaśmiali.
- Czyli, że jutro Rose będzie w domu?- ucieszyła się.
- Nie wiem, czy od razu będzie gotowa. Pamiętasz jak ci opowiadaliśmy, co było ze mną po odmianie.
- Ale ona nas nie zostawi?- spytała przestraszona.
- Nie odpuszczę do tego. Ale może nas nie być kilka dni.
Po obiedzie Lili miała odrobić lekcje, a później mogła wyjść do znajomych. Ja zabrałem dzieci do Rosalie, Alice i Asha- syna młodych Iwaszkowów, pod opieką Vanessy w pokoju dziecięcym. Sam pokazałem Christianowi list.
- Czas się szykować do starcia.- oznajmił i posłał po resztę.

ROZDZIAŁ 375

Po kolejnych godzinach wiercenia się w końcu zasnąłem. Obudziło mnie stukanie, a raczej walenie w drzwi. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu. 4:30. Spałem z dwie godziny co się ma mnie odbije. Przetarłem oczy i rozejrzałem się dookoła, nie di końca wiedząc, gdzie jestem. I nagle wspomnienia wczorajszego dnia przygniotły mnie, odbierając mi zdolność jakiegokolwiek poruszenia się, a z oczu zaczęły mi lecieć łzy.
- Co się dzieje?- zapytała ospałym głosem Lili, lekko się podnosząc.
- Nic.- starałem się brzmieć pewnie.- Śpij spokojnie, a ja sprawdzę kto to.
Dziewczynka od razu opadła na poduszkę. Przetarłem twarz dłońmi i wstałem. Walenie nie ustawało.
- Idę, już idę.- zakomunikowałem, zakładając spodnie dresowe i pierwszą lepszą bluzkę, którą znalazłem.
Nareszcie zrobiło się cicho. Ucałowałem czoła trójki dzieci i otworzyłem drzwi. Za nimi stał Iwaszkow. Wyglądał na dość zdenerwowanego.
- Coś się stało, że dobijasz się o wpół do 5?- spytałem.
- Nie, po prostu tak se szukam w pierwsze napotkane drzwi, bo mi się nudzi.- mruknął zniecierpliwiony.
Jednak ja nie skomentowałem tego, tylko czekałem na ciąg dalszy z podniesionymi brwiami.
- Eh... królowa cię wzywa.- przeszedł do sedna sprawy.
Niepewnie obejrzałem się za siebie.
- To powiedz, że zaraz będę.- i nie czekając na odpowiedź, zamknąłem mu drzwi.
Może nie zachowałem się za bardzo kulturalnie, no ale spałem dwie godziny, a wcześniej porwali moją Różyczkę. To nie tak, że nie lubię Adriana, bo po jego ślubie zaczęliśmy się dogadywać. Przebrałem się w zwykłe, ciemne spodnie, napisałem Lili, gdzie jestem, żeby się nie martwiła, gdy się przebudzeniu, wziąłem prochowiec i oblawszy twarz kilka razy wodą, aby zmyć z siebie zmęczenie, wyszedłem. U królowej byłem pięć minut później. Co mnie zdziwiło, ona sama spała, a w komnacie, oprócz mojego dotychczasowego podopiecznego (bo na nieobecność Rozy przejdę opiekę nad Lissą, tak jak zawsze moja ukochana chciała.), byli również Sydney, Jill, Eddy, Mason i Mia.
- Nie najlepiej stary wyglądasz.- stwierdził zatroskany rudzielec.
- Dzięki.- rzuciłem sarkastycznie.- A co tu się dzieje?
- Musimy zaczekać ma resztę.
Zastanawiałem się, jaką resztę, gdy do komnaty wpadło małżeństwo Mazur, z Adrianem, zamykającym pochód. Abe od razu się na mnie rzucił.
- Jak mogłeś zostawić naszą córkę tam samą?!- wrzeszczał na mnie.- To przez ciebie. To twoja wina...
- Proszę pana o zachowanie spokoju, bo wezwę strażników.- powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu Ozera.
Ojciec Rozy mruknął coś w stylu "To nie będzie konieczne" i stanął pod ścianą, mierząc mnie morderczym spojrzeniem. Nie do końca kontaktowałem podczas jego "ataku", bo nie oszukujmy się, w najlepszej formie nie jestem.  Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, co się stało. Miał rację. To moja wina. Jako mąż  zapewnić jej dostatek i bezpieczeństwo. A tym czasem jest nie wiadomo gdzie i w jakim stanie zdrowia. Może ją torturują, żeby wyciągnąć jakieś informacje. A jeśli się nie podda i ją... Nawet nie umiałem o tym myśleć.
- Wszyscy z was wiedzą w jakiej jesteśmy sytuacji. To nie wina Dymitra, bo gdyby Rose nie kazała mu ratować dzieci, zapewne zostałby tam i został pokonany tak jak ona, a z dziećmi nie wiadomo co by się stało, więc niech pan się cieszy, bo dzięki niemu zostały panu wnuki, druga córka i szansa na uratowanie pierwszej.- zmierzyć mojego szwagra ostrym spojrzeniem.powiem był
Ten się nawet nie poruszył, ale przestał zabijać mnie wzrokiem.
- I tu mamy problem. Liss jako jedyna mogła wiedzieć, co się z nią dzieje. Ale teraz za dużo nam nie powie.
- J... jak to?- zająknęła się wystraszona Jill, wtulając się mocniej w Eddiego.- czy ona...
Krew odpłynęła mi z twarzy.
- Spokojnie, żyję.- wszyscy odetchnęli z ulgą.- Obudził mnie huk. zauważyłem, że w łazience świeci się światło, i tam znalazłem ją nieprzytomną. Mam przypuszczenia, że to może mieć coś wspólnego z pocałunkiem cieni.
- Myślisz...- przeraziłem się.
- Nie.- zaprzeczył szybko Adrian.- Gdyby Rose umarła, Lissa by tylko to odczuła. Jak przy zerwaniu więzi. Robert żył po śmierci naznaczonego jego pocałunkiem cienia.
- To co to może oznaczać?- Abe zadał pytanie, które męczyło nas wszystkich.
W pokoju zapanowała cisza. Po kilku minutach ją przerwałem.
- Kiedyś Rose powiedziała mi, jak się dowiedziała, że zostałem strzygą...- zacząłem.
- Sugerujesz, że nasza córka stała się potworem?- przerwał mi wściekły Abe.
- Wszystko mogło się wydarzyć i to już nie zależy od żadnego z nas.- zauważyłem.
Mój teść chciał już coś odpowiedzieć, ale powstrzymała go Janine.
- Panie Mazur,- wtrącił się Ozera.- każdego z nas boleśnie dotknęła strata Rose, każdemu była bliska. Ale nie czas szukać winnych i wyżywać się na Dymitrze, ponieważ on najbardziej to przeżył. Widział na oczy porwanie przez strzygi swojej żony i matki jego dzieci. Teraz powinniśmy się skupić na tym, jak ją odzyskać. Możemy?- Abe nic nie odpowiedział nadąsany.- Dziękuję. Dymitr?
- Wracając. Rose mówiła, że pobiegła za osłony i spytała ducha, który wtedy ją ostrzegał przed atakiem. My też możemy się dowiedzieć w taki sposób, co jest z Rose teraz.
Wszyscy spojrzeli na Jill. Ta lekko się wystraszyła. Eddy dla otuchy złapał ją za rękę.
- Spokojnie, jestem z tobą. Nie pozwolę cię skrzywdzić.- ucałował jej dłoń.
Ile bym teraz dał, żeby Roza była ze mną. Bym mógł ją przytulić, pocałować. Ale wtedy nie musielibyśmy siedzieć tutaj i to przeżywać. Słodko byśmy spali pod kołdrą, mocno przytuleni do siebie. Cholernie się o nią boję. Bo co ja zrobię w życiu bez niej. Na niczym nie mogę się skupić, wciąż myśląc o niej.
- Jest słońce, więc lepiej jak pójdzicie teraz.- zauważył Mason.
Oboje kiwnęli głowami i wyszli. Chciałem z resztą na nich poczekać, ale sekundy ciągnęły mi się w nieskończoność. Nie wytrzymałem i wybiegłem z komnaty, ignorując zdziwione spojrzenia. Dogoniłem parę na schodach.
- Mogę iść z wami?- poprosiłem.
- Jasne.
Wyszliśmy z pałacu na pełne słońce i skierowaliśmy się do b Jill szła dzielnie, chodź oboje z Eddym wiedzieliśmy, że się męczy. W połowie drogi zdjąłem swój prochowiec i podałem dziewczynie, aby się okryła. Była drobnej postawy, więc mój płaszcz dokładnie okrył jej ciało. Posłał mi wdzięczne spojrzenie, a ja się delikatnie uśmiechnąłem. Dziesięć minut później byliśmy pod bramą. Morojka wzięła głęboki oddech i przekroczyła granicę. Przeszliśmy jak najdalej od strażników. Następny oddech i dziewczyna chyba zdjęła osłony. Nie wiem. Nagle krzyknęła, upadając na kolana. Wystraszeni przykucnęliśmy przy niej. Pamiętam jak Roza się z tym męczyła. Strasznie się wtedy o nią bałem, bo nie wiedziałem, co się dzieje.
- Odejdźcie!- krzyknęła, a z jej twarzy znikł ból, a pojawiła się ulga.- Niech zostanie ten, kto może nam pomóc.
Wstała powoli i wzięła kilka głębokich oddechów.
- Czy Rose żyje?- spytała przestrzeń przed sobą.
Nagle zbladła, co mi się nie podobała. Przecież nie zareagowała by tak, gdyby usłyszała twierdzącą odpowiedz. Gdy to do mnie dotarło, poczułem ucisk w klatce piersiowej. Ona nie żyje?! Znowu. Ale jeśli teraz umarła ostatni raz. Nie! To nie może być prawda. Zrobiło mi się duszno i czułem, że nie mogę oddychać.
- Czy ona nie żyje?- spytała księżniczka i jeszcze bardziej zbladła.
- Cz...czy zosta...została...- zaczęła się trząść.- została... strzygą.
Ostatnie słowa ledwo wyszeptała, a po jej policzkach zaczęły lecieć łzy. Eddy przytulił ją, a ona ukryła twarz w jego piersi, zalewając koszulkę bruneta łzami. A ja wiedziałem co to oznacza.
Moja kochana Różyczka stała się krwiożerczą bestiom.