Strony

sobota, 14 stycznia 2017

ROZDZIAŁ 364

Na łyżwach byliśmy jeszcze z jakieś dwie godziny i trzeba było wracać. Wszystkie dzieci już spały, więc przynajmniej usypianie mamy z głowy. Dymitr niósł Lili, Kola Zoję Konrad Pawkę, a Sonia Łukę. Ja za to pchałam wózek z naszymi bliźniakami. Po drodze cicho rozmawialiśmy, chodź myślę, że maluchów to nawet pięćdziesiąt trąbiących pociągów by nie obudziło. Przynajmniej naszych. A jak już się przebudzą, to swoim płaczem i krzykiem umiałyby i zmarłego postawić na nogi. One są nie możliwe.
- A myślisz, że z Łuką jest inaczej?- uśmiechnęła się Sonia.- Umie całemu światu ogłosić, że jest głodny.
- Serio?!- zdziwiłam się.-Jak był mniejszy, to muszę przyznać, miał tą parę w płucach, ale teraz go nie słyszę.- zmarszczyłam czoło, myśląc nad tym.
- Bo raz mamusia powiedziała, żeby nie płakał, bo obudzi ciocię i wuję.- wtrąciła najstarsza z sióstr.- Od tamtego czasu, gdy jesteście w Bai, cisza.- ostatnie słowo wyszeptała i podkreśliła poziomym ruchem ręki.
- Masz na niego niezwykły wpływ i jesteś jego wzorem. Ciągle tylko "A ciocia Rose powiedziała to... zrobiła tamto... zgodziła by się ze mną." 
- Kochany aniołek.- pogłaskałam śpiącego zainteresowanego po policzku, a on wtulił się w moją dłoń z leniwym uśmieszkiem.
- Mam być zazdrosny?- aż podskoczyłam, gdy po mojej lewej pojawił się Bielikow.
- Boże, nie strasz mnie tak.- złapałam się za serce, próbując uspokoić jego szybkie bicie.
- Mów mi...- zaczął z uśmiechem, ale weszłam mu w słowo.
- Wiem, jak mam do ciebie mówić i będę tak mówiła, czy ci się to podoba, czy nie.
- Weźcie coś jej powiedzieć.-jęczał do sióstr.- Ciągle mnie idealizuje i nazywa Bogiem.
- Nie dziwię się.- Wiki wzruszyła ramionami.- U nas w szkole każdy tak o tobie mówi.
Mój mąż spojrzał na siostrę z otworzoną buzią.
- Widzisz, Towarzyszu?- uśmiechnęłam się triumfalnie.- Nie da się idealizować ideału. Nawet umiesz mnie zaskoczyć.
- A co? Już moja woda kolońska mnie nie zdradza?- spojrzał na mnie z cwanym uśmieszkiem.
- Po całym dniu trochę jej się ulotniło, a trochę się przyzwyczaiłam.
- Za to twoje perfumy wciąż czuć doskonale.- zaciągał się moim zapachem i cmoknął mnie w jakiś nie zakręty kawałek szyi, na co zadrżałam.- Idealne.
- No właśnie. Nie da się idealizować ideału.- otarłam się o niego, na co zamruczał zadowolony.
- Błagam, poczekajcie aż się znajdziecie w pokoju, zamknięci na cztery spusty.- moja szwagierka wystawiła język z geście obrzydzenia.
- No proszę. I mówi to ktoś, kto chciał nam wpakować do niego w samym środku stosunku.- zaśmiałam się.
- No to ona chciała.- wtrąciła Sonia.- Nam oszczędźcie tych tortur.
- Właśnie.- dodała jej starsza siostra.- Już dość się na oglądałam Dimkę, gdy latał nago po domu z matkami na głowie, krzycząc: "Jestem gaciomen!".- wysunęła rękę zaciśniętą w pięść, a drugą skuliła, udając super bohatera i parodiowała głos mojego ukochanego.
Zaczęliśmy chichotać, a on się zarumienił, szturchając siostrę łokciem.
- Spokojnie Towarzyszu. Dla mnie zawsze będziesz bohaterem. Nawet bez majtek.- uśmiechnęłam się dwu znacznie.
- O matko.- westchnęły dziewczyny.- Jesteś okropna.
- Tak?- strażnik udawał, że ich nie słyszy.- A bez czego jeszcze będę twoim bohaterem?
- Mamo.- zawołała Wiki.- Możemy przyspieszyć? Bo oni zaraz zaczną grę wstępną na środku wioski.
Olena zaczęła chichotać w objęciach Iwana.
- Co w tym złego?- spytał dampir.- Miłość to piękna rzecz, którą trzeba doceniać, bo nie wiadomo, gdy się ją straci.
- Ale myślę, że te kilka minut wytrzymają.- prychnęła Karolina.
- Spokój dzieci.- w końcu głos zabrała Olena.- Już jesteśmy w domu.
Jak na zawołanie, przed nami zaczął wyłaniać się żółty budynek z czatującym bałwanem. Po chwili już staliśmy w korytarzu, rozbierając siebie i dzieci.
- Ale się świetne bawiłam.- westchnęłam.- Szkoda, że ten dzień, już się kończy.
- Spokojnie Roza.- poczułam jak od tyłu oplatają mnie silne ramiona.- Dla nas jeszcze się nie skończył.
Zadrżałam, gdy Rosjanin zaczął całować mnie po szyi. Odchyliłam głowę, aby dać mu więcej miejsca.
- Wy tak na serio?!- obok nas pojawiła się jego najmłodsza siostra.- Pokój macie na górze, a tutaj jeszcze wasze dzieci czekają.
Za sobą ciągnęła Mikołaja. Tuż przed schodami pocałowali się namiętnie i weszli na górę. Poczułam, jak mój mąż się spina i westchnęłam rozbawiona. Po chwili ruszył za nimi z zaciśniętymi pięściami, ale złapałam go za ramię i pociągnęłam. Gdy odwrócił się w moją stronę, posłałam mu znaczące spojrzenie. Westchnął i został, co chwilę lukał na schody. Podeszłam do kanapy, gdzie zostali dołożeni Pawka i Lili. Zoja z Łuką i naszymi dziećmi spali na drugiej. To znaczy oni spali. Bliźniaki siedziały i bawiły się swoimi rączkami.
- Naprawdę?!- westchnęłam.- Nie mogliście spać dłużej?
Oni tylko spojrzeli się na mnie i roześmiali.
- Tak wiem, to bardzo zabawne.- połaskotałam oboje po brzuszku, a oni wyciągnęli rączki.
- Dobrze dzieci.- odezwała się Olena.- Weźcie dzieci na górę, bo wątpię, żebyście byli głodni.
- Ja jestem.- powiedziałam równocześnie z Bielikowem.
Wszyscy popatrzyli na nas zdziwieni, a my sami wymieniliśmy się uśmiechami i złączyliśmy swoje dłonie. Dzieci na ten widok zapiszczały radośnie, klaszcząc w rączki i podskakując w miejscu.
- Ale żeby nie robić problemu,- dodałam, wtulona w pierś ukochanego.- sami zrobimy sobie coś do jedzenia. Bo wy na pewno jesteście zmęczeni.
Po chwili wszyscy się rozeszli i zostaliśmy sami z naszymi dziećmi.