Strony

czwartek, 20 października 2016

ROZDZIAŁ 297

- Lili, pospiesz się, bo zaraz się spóźnimy.- zawołał nas Dymitr.
- Chwila!- odkrzyknęłam mu.- Ach ci faceci.
Wiem, że stęsknił się za dzieciakami, ale musi być cierpliwy. Przecież nie pozwolę mojej siostrze wyjść na miasto z jedną stronę splecioną w warkocz, a drugą rozpuszczoną. Miała na sobie piękną, białą sukienkę w niebieskie kwiatki. Ja ubrałam zwiewną z rękawami trzy czwarte w fioletowym kolorze. Na jej dole była ozdobiona czarnymi pędami z liśćmi. Sobie zrobiłam warkocz na boku i lekki makijaż. Lili błagała mnie, ale i tak jej nie pomalowałam. W końcu zeszłyśmy na dół.
- Pięknie wyglądacie.- pochwalił mój mąż.
Młodą ucałował w czoło, a mi wbił się w wargi. Po soczystym pocałunku wyszliśmy z domu. Nasze maluchy siedziały już w samochodzie, bawiąc się swoimi pluszakami i wymieniając ze sobą zapewne bardzo ciekawe uwagi. Bianka wskoczyła na ostatnie siedzenia i położyła się grzecznie. Ja usiadłam na miejscu pasażera i czekałam, aż ukochany zamknie drzwi. Już nie upierałam się, żeby kierować, bo w ostatnim miesiącu robiłam to cały czas, jeżdżąc na Dwór. Lissa prosiła mnie o pomoc w kilku rzeczach. Dwa tygodnie temu urządziła bal, na który również byłam zaproszona. Jednak Bielikow był w roli ochrony, więc głównie siedziałam, popijając soki i gadają z przyjaciółmi. Na chwilę zmienili Dymitra i zaprosił mnie do tańca, jednak tylko raz. Do tego Lissa chciała, żeby nasze dzieci się poznały, ale myślę, że był to pretekst, abym zaopiekowała się jej córeczką. Bycie królową, matką i żoną na raz nie jest łatwe. Mój mąż uważa to za wykorzystanie mnie, ale ja robiłam to z przyjemnością. Skoro nie mogę być jej strażniczką, to chociaż tak jej pomogę. Mała Dragomirówna jest bardzo urocza. Za dużo roboty z nią nie ma. Ma nie całe trzy miesiące i ledwo się uśmiechała. Nasze dzieci były nią zaciekawione i pokazywały bobaskowi swoje zabawki. Myślę, że kiedyś bardzo się zaprzyjaźnią.
- Co się dzieje Roza?- z zamyślenia wyrwał mnie głos strażnika.
Zamrugałam kilka razy i rozejrzałam się dookoła. Byliśmy już na lotnisku. Ale się zamyśliłam. Po chwili dotarło do mnie pytanie . Popatrzyłam na Rosjanina. Uśmiechał się do mnie z miłością, ale i troską.
- Nic. Po prosty wspominałam sobie ostatnie tygodnie. I trochę mnie to wciągnęło.- uśmiechnęłam się.
- Trochę?!- zaśmiał się.- Przez całą drogę siedziałaś wpatrzona w okno i nawet nie zareagowałaś, gdy położyłem dłoń na twoim kolanie. Mógłbym pomyśleć, że się na mnie obraziłaś, gdy nie to, że nie miałaś powodu.
- To ty myślisz, że muszę mieć powód do obrażania się?- parsknęłam śmiechem.
- No raczej.- odpowiedział niepewnie.- Tak powinno być.
- Oj skarbie, to ty jednak mało wiesz o kobietach. Ale przekonasz się, jak kiedyś spędzisz cały dzień ze mną podczas okresu.- zaśmiałam się i wysiadłam.
Dymitr po chwili do mnie dołączył. Wzięliśmy dzieci, a Lili prowadziła Biankę. Razem poszliśmy do budynku. Wszędzie było pełno ludzi. Wśród gwaru i tłumów podeszliśmy do tablicy lotów.
- Wylądowali.- mój mąż wskazał na ich lot.
Zaczęliśmy rozglądać się po lotnisku. Po chwili usłyszałam krzyki i tupot małych stopek.
- Ciocia! Wuja!- Zoja i Pawka przytulili się do nas.
Następnie chłopiec przytulił moją siostrę. Obok nas pojawił się Abe z Łuką na rękach. Malec wystawił do mnie rączki. W zamian za blondynka, dałam ojcu naszą córeczkę.
- Ciocia!- malec wtulił się we mnie.
- Też tęskniłam kochanie.
To niesamowite, jak bardzo można się zżyć z obcymi ludźmi. Teraz są mi bliżsi niż rodzice. Ale od samego początku, gdy tylko poznałam matkę i siostry Dymitra, wiedziałam, że będą mi bliskie. Skoro tak bardzo kocham człowieka, którego stworzyła ta rodzina, to i kocham ją. Tylko Lissę i Masona darzę miłością równą tej do Bielikówn.
- Piesio.- siostra Pawki podeszła do kudłatego olbrzyma.
Przytuliła Biankę, a ta polizała ją, merdając ogonkiem.
- Chodźmy do domu dzieciaki.- zarządził Abe, zapatrzony w wnuczkę.
Poszliśmy do auta. Nasze maluchy siedziały z moim ojcem za nami, a reszta z tyłu.
- Jak minęła podróż, staruszku?- spytałam, odrywając go od zabawy w bobasami.
- Spokojnie. Dzieci były zajęte zabawkami, a później zasnęły. Z tej Zoji to niezłe ziółko. Zaczęła się pytać, czym się zajmuje, kto później będzie miał firmę. Gdy powiedziałem, że najpewniej oddam ją tobie, dopytywała się o różne sprawy w twoim imieniu. Jak dużo będziesz miała zajęć, czy znajdziesz czas dla Dymitra i czy nie lepiej żebym to jej przepisał, bo ty musisz mieć czas wychowywać jej kuzynów i kuzynki. Chyba liczy, że założycie fabrykę dzieci. Ale nawet mi na taki pomysł nie wpadać. Najwyżej jeszcze trójka i więcej wam nie potrzeba.- przybrał groźną minę.
- Nie martw się. Dwójka nam wystarczy.- uspokoiłam go.
- Na razie Roza.- ukochany dotknął mojego kolana, patrząc na mnie znacząco.
- Z wielkim trudem, ale muszę przyznać rację zięciowi. Trzeba poszerzać kręgi dampirów.- odezwał się Abe.
- Chyba sobie nie myślicie, że będę sama latać dziurę demograficzną naszego gatunku.
- Spokojnie kotku,- mąż zaczął głaskać moją nogę.- ja ci pomogę. Piątka to co najmniej musi być.
- Tak?! To sam sobie noś przez dziewięć miesięcy w brzuchu dziecko, jedz więcej niż słoń, wyglądaj gorzej niż wieloryb w ciąży i siedź cały dzień w łóżku, nie mogąc się nawet ruszyć, a na końcu rodz je w bólu przez pięć godzin.- oburzona patrzyłam w okno.
- Skarbie nie mówię, że teraz. Za kilka lat. Czy to nie cudowne mieć takie małe istotki w domu? Pamiętasz, co czułaś, gdy po raz pierwszy wzięłaś na ręce Felixa. Bo ja dokładnie pamiętam twój uśmiech i łzy.- w szybie widziałam, uśmiechnął się na to wspomnienie i sama nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Nie zgrywaj takiego twardziela, bo sam płakałeś, patrząc na Nastkę.- zauważyłam ze śmiechem.
- Takich łez żaden mężczyzna się nie wstydzi.- zacisnął mocniej dłoń na moim kolanie.
- A co z wami, staruszku? - spojrzałam na ojca.- Czemu cały obowiązek dampirzyc spada na mnie?
- Chciałabyś więcej rodzeństwa?- spytał uradowany.
- Nie mi sądzić o tym, czy będę ja miała. Na początku myślałam, że to zły pomysł, jednak zważając na to, co dzieje się z dampirami, przyda się. Ale pod jednym warunkiem.- spojrzałam na niego poważnie.- Obiecaj mi, że jeśli zrobicie mi rodzeństwo, nie oddacie go do Akademii, tak jak mnie.
- Uwierz mi, że gdybym cokolwiek o tym wiedział, nigdy bym do tego nie dopuścił. Ale Janine uciekła ode mnie, zostawiając list z prośbą o nieszukanie i wiadomości, że będę ojcem. Więc obiecuję zaopiekować się tym dzieckiem, razem z twoją matka.
- Ale też mi się nie spieszyć. Najpierw ślub.
- No maluszki, będziecie mieli ciocię młodszą od siebie.- wrócił do zabawy z wnukami i tak zostało aż pod sam dom.

ROZDZIAŁ 296

Po godzinie w końcu się podnieśliśmy, choć nie było to łatwe. Nawet przy ubieraniu, nie umieliśmy się od siebie oderwać. Ciągle jedno drugiemu kradło całusa, a gdy w końcu się ubraliśmy, szliśmy trzymając się za ręce.
- Wiesz, że tak samo zachowywaliśmy się po naszym pierwszym razie?- zauważyłam.
- Roza. Tego nie da się zapomnieć.- ucałował moją dłoń.
Najgorsze zaczęło się przy schodach.
- Roza, później sobie poćwiczysz. Chodź do mnie.- poprosił Rosjanin.
- Skarbie, szybko sprawdzisz co masz sprawdzić i sam do mnie przyjdziesz.- próbowałam zabrać mu swoją rękę.
W końcu mi się udało. Ukochany trochę smutny poszedł do gabinetu. Podbiegłam do niego od tyłu, objęłam i cmoknęłam go w policzek.
- Wolę jak się uśmiechasz.- szepnęłam i uciekam na dół.
Po krótkim biegu i rozgrzewce, zaczęłam ćwiczyć wykopy, ataki i uniki. Gdy się zmęczyłam, wróciłam do domu. W kuchni nalałam sobie wody i poszłam na górę się odświeżyć i przebrać. Wychodziłam z łazienki, gdy usłyszałam wołanie Bielikowa . Miałam złe przeczucia.
- Słucham towarzyszu.- zamknęłam za sobą drzwi.
Jego mina potwierdziła moje obawy.
- Rose, wytłumaczysz mi co to jest?- oparł się o oparcie krzesła, krzyżując ramiona na piersi i wskazał na komputer.
Podeszłam do niego i spojrzałam mu przez ramię. Szlag! Zgadł hasło. Mogłam trudniejsze ustawić.
- To jest bardzo ładny wodospad.- uśmiechnęłam się niewinnie.
- To ja widzę. A czy widziałaś cenę?- mojemu mężowi nie było do śmiechu.
- Cóż. Stać nas. A później, jak będziemy oszczędzać to...
- Oszczędzać?- poderwał się, przerywając mi i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.- To nie jest mała suma. Na to będę musiał pracować z dwadzieścia lat.
- Nie przesadzaj. Najwyżej osiem....
- Tobie to łatwo ustalać, kupimy to, kupimy tamto, bo nie ty na to zarabiasz. Nie harujesz jak wół, nie bierzesz nadgodzin na swoje zachcianki. To wszystko ja. I co za to mam? Zamierzałaś w ogóleimi o tym powiedzieć?- denerwował się coraz bardziej.
-Tak...
- Jasne! Po fakcie dokonanym.- znowu mi przerwał.
- Czy możesz w końcu się zamknąć i dać mi powiedzieć,a nie ciągle mi przebywasz!- krzyknęłam wkurzona.
Dymitr spojrzał na mnie zaskoczony, jednak już się nie odezwał.
- Dziękuję. Od samego początku chciałam ci o tym powiedzieć, ale bałam się twojej reakcji, jak widać słusznie. Nie zamierzałam tego kupować bez twojej wiedzy. Wiem, że ciężko pracujesz, ale mi się spodobało i myślałam, że na spokojnie to omówimy i zastanowimy się co z tym zrobić. To moja wina, że nie mogę być na służbie? Powinieneś się liczyć z tym, że gdy pojawią się dzieci, oboje będziemy mieli więcej obowiązków. Myślisz, że ja to sobie leżę i odpoczywam? Przez cały dzień muszę pilnować maluchów, z którymi ty masz problem jednego poranka. Do tego czeka na ciebie ciepły obiad, czysty dom, a rano gotowe dokumenty do pracy. Robię to, bo cię kocham, ale tego nie widzisz. Ogród to był twój pomysł, a to ja ciągle myślę co zrobić, żeby jakoś wyglądał. Ale proszę. Już nie będę się wtrącać do TWOJEGO ogrodu. Po prostu chciałam dobrze.
Kiedy skończyłam mówić, skierowałam się do wyjścia. Ale zanim nacisnęłam klamkę, ukochany złapał mnie w ramiona.
- Nie o to chodzi Roza.- już był spokojny.- Widzę i doceniam to co robisz. To że nic nie mówię, nie znaczy, że tego nie dostrzegam. Jesteś wspaniałą żoną i matką.- usiadł na krześle, a mnie posadził sobie na kolanach.
- Naprawdę chciałam ci powiedzieć. Ale zawsze byłeś zmęczony, albo w złym humorze. W ogóle nie powinnam była tego zapisywać. Co ja głupia myślałam?- zamknęłam okno ze stroną wodospadu.
- Wcale nie jesteś głupia. To jest bardzo piękne, tak jak cały NASZ ogród.- zaakceptował przedostatni wyraz, otwierając na nowo zakładkę.- Po prostu przeraziła mnie ta cena. Bałem się, że chcesz to kupić bez mojej wiedzy. Może zbyt emocjonalnie zareagowałem? Przepraszam.
- Wybaczam ci.- cmoknęłam go w policzek.- Ale nie mogę uwierzyć, że zawsze opanowany strażnik Bielikow jest tak impulsywny.
- Twoje towarzystwo źle na mnie wpływa.- zaśmiał się i mnie mocno przytulił.- Ja tiebia liubliu Roza
- Ja tiebia toże liubliu tovarishch.- zachichotałam, gdy nosem połaskotał mnie w szyję.- To co z tym zrobimy?
- Mogę załatwić takie coś o wiele taniej.- oznajmił w moje włosy.
- Naprawdę?!- wyprostowałam się i spojrzałam mu w oczy.- Za ile?
- 100 tyś.- wzruszył ramionami.
- Wow! Ty to masz kontakty.
- No. Przypomniało mi się, że mój kolega jest kamieniarzem. Może sprzedać nam kilka nieobrobionych skał, a specjalnie wynajęta firma, odpowiednio je wkopie. Później zasadzimy rośliny, bluszcz i poczekamy, aż wyrośnie mech.
- A woda? I mostek, altanka?- dociekałam.
- Wszystko będzie.- pocałował mnie namiętnie.- Jak dasz mi chwilę, to załatwię to jeszcze dzisiaj.
- Dobrze.- zeszłam mu z kolan i odeszłam kawałek.
Mój mąż wziął telefon i wybrał numer. Ja w tym czasie usiadłam przy laptopie i przeglądałam różne strony. O uszy obijały mi się pojedyncze, rosyjskie słowa, ale nie zwracałam na to uwagi. Myślałam o nowych kwiatach wiosennych, które trzeba będzie posadzić na jesień. Nagle zauważyłam, że w pokoju jest dziwnie cicho. Podniosłam wzrok z nad ekranu i okazało się, że byłam sama w pokoju. Kończąc zamawiać cebulki i nasiona kwiatów, zamknęłam sprzęt i zaczęłam szukać Rosjanina. Nie było go w salonie, ani w pokoju dzieci. Gdy schodziłam, usłyszałam jego wołanie. Co znowu przeskrobałam?
- Roza, co to jest?- moja zguba potrząsnęła workiem, który trzymał w dłoni.
Od razu zgadłam, co to jest.
- W końcu jest.- podbiegłam i zabrałam mu paczuszkę.- Czekam na to od poniedziałku.
Otworzyłam ją i wyciągnęłam dwa zestawy szelek.
- Co to?- ponowił pytanie mój ukochany.
- Szelki. Dzięki nim jedno z nas będzie mogło, na raz nieść dwójkę dzieci. Albo każde z nas po jednym, a ręce zostają puste.
- Oj Roza. Jak ty coś wymyślisz...- objął mnie ramieniem i pocałował w czubek głowy.