Strony

niedziela, 11 września 2016

ROZDZIAŁ 248

- Tam są.- wskazałam na mojego ojca.
Nie było trudno go zauważyć. Czerwona koszulka, na to narzucił błękitną marynarkę, a do tego żółty krawat w zielone groszki.
- Roza. Jeszcze walizki.- zatrzymał mnie mąż.
- A no tak. Po prostu chcę już być w domu.
- Wiem kochanie, ja też. Lili, weźmiesz Felixa i pójdziesz do taty?
- Dobrze.- odpowiedziała moja siostra i poszła. 
My ruszyliśmy do taśmy z bagażami i odszukaliśmy naszych. Mieliśmy po dwie walizki i jedną Lili. W sumie to Rosjanin zmieścił się w jedną. W drugiej były rzeczy dla dzieci. Już obładowani, poszliśmy do rodziców. Oczywiście oni byli pochłonięci Felixem i nas nie zauważyli.
- Ej, bo wasza wnuczka będzie zazdrosna.
- Rose, Dymitra, zostawcie te bagaże. Dave już weź sobie kogoś i włóżcie je do bagażnika. Chodźcie dzieci. Pokażcie kolejną piękną kobietę w naszym rodzie.
Podałam mu nosidełko z Nastką. Zrobiło mi się ciepło na sercu, za komplement, ale przede wszystkim, że uznał nas za członków rodu. Niby tak jest od dawna, ale po raz pierwszy to zaznaczył.
- A wy tak wiecznie zamierzacie być w narzeczeństwie? - spytałam.
- Chcemy wziąść ślub za rok wiosną. W tym roku ślub królowej, jeszcze tego Iwaszkowa i alchemiczki. Za dużo już sensacji.
- No tak, staruszku. Ty musisz być w centrum zainteresowania.
- Po matce na pewno tego nie masz.
- A skąd ta pewność?!- oburzyła się strażniczka.
Oboje popatrzyliśmy na nią znacząco. Wycofała się, przyznając nam rację. Dyskusja się skończyła, a moi rodzice wrócili do zachwycania się dziećmi. Czy mi się wydaje, czy w oczach wielkiego mafioza Ibrachima Mazura widziałam łzy? Chciał już zwrócić na to uwagę, ale ugryzłam się w język. Nie chcę psuć mu tej chwili radości. Nie wiem czy kiedykolwiek wcześniej trzymał na rękach dziecko. Matka pewnie uciekła od niego, zanim się urodziłam i tylko powiadomiła go, że ma córkę. Z zamyślenia wyrwało mnie ramię ukochanego, obejmujące mnie w pasie. Wtuliłam się w niego.
- Dzieci nawet nie wiecie jak bardzo czuję się szczęśliwy. Trochę staro, ale szczęśliwy.
- Chodź szczęśliwy, bo bardzo chcemy znaleźć się w domu.- podeszłam i przytuliłam ich.
W siódemkę poszliśmy do samochodów. My moi rodzice z naszymi dziećmi wsiedli do jednego, a my do drugiego. Dwie godziny później byliśmy przed domem. Wzięliśmy od moich rodziców maluchy i poszliśmy do drzwi. Otworzyliśmy je kluczem i zapaliliśmy światło. Zostawiliśmy na korytarzu buty i kurtki. Następnie weszliśmy do salonu. Zapaliliśmy światło, a z kątów wyskoczyli nasi przyjaciele, krzycząc "Niespodzianka!!", a pod sufitem wisiał baner z napisem "witamy w domu". Zaskoczyli mnie. Ze wzruszenia się popłakałam. Lissa przyniosła dwa ciasta w kształtach główek z chustkach związanych pod brodą, jeden z różowym lukrem, a drugi niebieskim. Wszyscy przynieśli prezenty, czyli jak zazwyczaj jakieś rzeczy i zabawki dla maluchów.
- Dziękuję wam bardzo. Nie spodziewałam się, że przyjdziecie.
- Miałem przegapić widok wielkiej Rose Hathaway-Bielikow opiekuje się bezbronnymi dziećmi?- zaśmiał się Christian.
- Przecież już widziałeś. Pod czas zajęć polowych opiekowałam się tobą.- tym razem wszyscy wybuchli śmiechem.
Tort był pyszny. Zrobił go najlepszy kucharz na Dworze. Wszyscy rozczulali się nad roześmianymi bliźniakami, a ja rozejrzałam się po gościach. Królowa już wyglądała jak piłka i nie mogłam się doczekać jej porodu.
- Ale one szybko rosną.- zauważyła moja przyjaciółka.- Miesiąc temu ledwo się ruszały, a one już się turlają.
- Mamy podejrzenia, że będą trochę inne.
- No raczej. Są pierwszymi dziećmi pary dampirów.- zaśmiała się Sydney.
- Spójrz przez moje oczy na Mię.- poleciła mi w głowie królowa.
Zrobiłam to. Jej aura była taka dziwna. Po chwili zrozumiałam.
- Miiiiaaa.- powiedział tak, żeby wszyscy usłyszeli. Zapadła cisza.- Czemu się nie chwalisz, że kolejna rodzina się powiększa?- zapytałam z uśmiechem.
- Skąd wiesz? Chcieliśmy to ogłosić kiedy indziej. Teraz jest wasz dzień.- dziewczyna zrobiła się cała czerwona.
- Ja z Lissą na nowo jesteśmy połączone pocałunkiem cienia, ale teraz jest on dwustronny. Widziałam twoją aurę. Gratulacje Ashford- poklepałam rudzielca po plecach.- Który miesiąc?
- Trzeci.- Mason przytulił od tyłu żonę, kładąc ręce na jej brzuch. Zauważyłam, że Adrian z Sydney i para królewska ustawili się tak samo.
- Gorzko! Gorzko!- zaczęłam skandować.
Po chwili dołączył do mnie Bielikow, rodzice, aż w końcu tylko te trzy pary nie krzyczały, zajęte sobą. W około rozniosły się brawa.
Po godzinie każdy zaczął się zbierać. Zostaliśmy sami z dziećmi i Lili. Młoda poszła się szykować, a my zanieśliśmy dzieci i walizki do pokoju. Po umyciu, nakremowaniu i przebraniu maluchów, włożyliśmy je do łóżeczek orza przykryliśmy kocykami. Chwilę na nie patrzyły, po czym z płaczem je odrzuciły.
- Jak myślisz, o co im chodzi?- spytałam męża.
- One są mądrzejsze, niż to by się mogło wydawać.- sięgnął po oba kocyki i uniósł nad łóżeczkiem Nastki.
Ona wyciągnęła rączki po ten, który wcześniej dałam synkowi, czyli niebieski w chmurki. Dymitr okrył nim dziewczynkę i ucałował jej czółko. Felixa przykrył żółtym kocykiem z głowami misiów i tak samo go pożegnał. Ja jeszcze włożyłam im maskotki. Dzieci szybko zasnęły i sami mogliśmy się wyszykować.
- Dymitr, przypomnij mi, żebym jutro zadzwoniła do Kathie. Muszę umówić się do niej na wizytę.
- Oczywiście skarbie. Chodź pożegnać Lili i zaraz kładziemy się spać.
- O tak jestem padnięta.
Tak też zrobiliśmy. Ledwo przyłożyłam głowę do poduszki i zasnęłam.
___________________________________________________________
A proszę was i trzeci. Pamiętacie pewnie moje wahania z częstotliwością rozdziałów. Więc oto co postanowiłam. Co dziennie będzie po jeden, a w weekendy po dwa dziennie, żeby nadrobić zaległości. Pozdrawiam i kocham was. 😘😘

ROZDZIAŁ 247

Obudziło mnie szturchanie. Nieprzytomnym wzrokiem popatrzyłam w piękne czekoladowe oczy.
- Dzień dobry Towarzyszu.- przeciągnęłam się, ale zdziwiło mnie, że nie leżę, a na wpół siedzę.
- Wysiadamy Rose.
Rozejrzałam się. Byłam w samolocie. Dopiero po chwili wszystko sobie przypomniałam.
- Powiedz mi, to że byliśmy w Paryżu nie było snem?- popatrzyłam na męża z nadzieją.
- W jakim Paryżu. Przecież mieliśmy lecieć od razu do akademii?
- Akademii?- teraz ja się zdziwiłam.- Ale po co? Abe mówił, że będą czekać na lotnisku.
- Abe? Skąd znasz tego mafioza? I z kim miał na nas czekać. Wracamy z Dworu. Roza to był tylko sen.
Chwila, że co? Niech ktoś mnie uszczypnie. Albo nie. To jest sen, prawda.
- Rose, jesteś tu. Halo tu ziemia.-machał mi przed oczami ręką, ale to do mnie nie docierało.- Roza.
Spojrzałam na niego i zaczęłam płakać. Straciłam go. Straciłam wszystko. Męża, dzieci, Lili. Najpiękniejszy sen stał się koszmarem.
- Roza co się dzieje?- ukochany ukląkł przede mną i złapał za moje dłonie.
- Straciłam wszystko. Tyle o to walczyliśmy i wszystko przepadło. Nie ma nic. To tylko sen. Na pewno. A jeśli nie?- powtarzałam w kółko ostatnie dwa zdania.
Po chwili znalazłam się w ramionach strażnika.
- Spokojnie Roza. Ja tu jestem. Nie zostawię cię. Kocham cię.
- Ale nie możemy być razem.- zalałam się łzami.
- Spokojnie. Wytrzymaj. Został ci miesiąc i już nic nas nie rozdzieli. Lissa załatwi nam wspólne mieszkanie, a ja już wiem, kogo będę strażnikiem
- Kogo?- popatrzyłam się zaciekawiona na niego.
- Zgłosiłem się do straży królewskiej. Będziemy się widzieć, gdy królowa zaprosi księżniczkę, a przez resztę dnia nie wypuszczę cię z pokoju.- mruknął seksownie, przygryzając płatek mojego ucha.
Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, od czego zadrżałam. Dymitr musiał to poczuć i się zaśmiał.
- Lubię to, jak na ciebie działam.
- A co się stało z tym poważnym i niedostępnym strażnikiem Bielikowem?- zaśmiałam się
- Nim jestem dla innych. Przy tobie nie muszę udawać. Już dobrze?- przytaknęłam głową.- To na treningu wszystko mi wyjaśnij.
- Dobrze, ale mam jedno pytanie. Luna istnieje.
Wyraźnie się spiął.
- Jaka Luna?
- Łania świecąca blaskiem księżyca.
- Skąd o niej wiesz?
- Wszystko wyjaśnię ci na treningu.- cmoknęłam go w policzek i dogoniłam przyjaciół.
- Co tam tak długo robiliście? Bo na sex za mało czasu.- spytała prosto z mostu Lissa.
Czyli, że wszystko wiedzą.
- A takie tak pogaduszki nauczyciela i uczennicy.
Dalej rozmawiając wróciliśmy do pokoi. To znaczy z do pokoju mojej przyjaciółki. Postanowiłam ją odprowadzić, a sama ruszyła do swojego pokoju. Po drodze natknęłam się na Bielikowa.
- No kogo ja spotykam.- uśmiechnęłam się.
- A ty czemu jeszcze nie w pokoju?- spytał. Też był w dobrym humorze.
- Byłam odprowadzić Lissę.
- To teraz ja odprowadzę ciebie.
Razem ruszyliśmy do dormitorium dampirów. Nikogo nie było na korytarzu i oboje weszliśmy do mojego pokoju. Od razu złapałem telefon i wybrałam numer.
- Rose, coś się stało?- spytała moja matka.
- Tak. Znasz Abe'a Mazura?- spytałam na wstępie. 
Mentor, który położył się na moim łóżku, patrzył na mnie uważnie. Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam, że Janina wciągnęła powietrze.
- T...Tak.
- To on dał ci nazar?- chciałam się upewnić.
- Tak Rose. On jest twoim ojcem. Miałaś się dowiedzieć na egzaminie. Ale skąd wiesz?
- Mam swoje źródła. Teraz muszę kończyć, bo idę spać.- uśmiechnęłam się znacząco do ukochanego.
- Dobrze, dobranoc Rose.
- Dobranoc. - rozłączyłam się i rzuciłam na łóżko.
Dymitr przytulił mnie i kreślił kółka na moim brzuchu, odsłoniętym przez bluzkę, która podciągnęła się do góry. Było mi tak przyjemnie, że aż zamknęłam oczy, zaciągając się jego zapachem.
- Z czego tak bardzo się cieszysz? I na co ci Abe Mazur?- spytał.
- To mój ojciec.- powiedziałam od razu. Ręka Rosjanina się zatrzymała.- Ej, czemu przestałeś?- oburzyłam się.
- To twój ojciec?
- Tak.
- To jeden z bardziej wpływowych morojów na świecie. On mnie zabije.
Wybuchłam głośnym śmiechem.
- Ty się go boisz.- uznałam. Ale zaraz spoważniałam.- Nie chcesz mnie zostawić, prawda? Możemy uciec na Syberię.- znowu się za śmiałam.
- Oczywiście, że nie. Nigdy cię nie zostawię. Kocham cię.
- Ja tiebia toże liubliu tovarishch.- zaskoczyłam go.
- Skąd znasz Rosyjski?
- Miałam świetnego nauczyciela.
- Lepszego ode mnie.
- Dobra, mam tego dosyć. Powiem ci wszystko co mi się śniło ze szczegółami, ale może to mi zająć dużo czasu.
- Mamy całą noc i trening. W sumie to cały weekend.
- I to może być za mało. No ale dobra.
- Ale najpierw się zabawimy. Przez ten tydzień bardzo tęskniłem.
- Czemu?- nie pamiętam nic od... w sumie to nie wiem, co było snem, a co nie, więc może to też sen.
- Przecież ciągle byłaś z księżniczką. A w nocy byliśmy zbyt zmęczeni, by myśleć o czymś innym niż sen.
- To co proponujesz?- spytałam zalotnie.
Dymitr pocałował mnie namiętnie i po chwili czułam na sobie jego ciężar. Nie bawiliśmy się w grę wstępną. Od razu zaczął mnie rozbierać, a ja nie zostałam mu dłużna. Byłam podniecona jak nigdy. Wciąż czułam pragnienie po miesięcznej przerwie w "śnie". Jeśli teraz nie śnię, a bardzo bym chciała.
Gdy byliśmy już nadzy, staliśmy się bardziej delikatni. Dymitr zszedł pocałunkami na szyję i dekolt. Jego dłonie błądziły po całym moim ciele. Poczułam jak wchodzi we mnie i zaczyna się powoli poruszać. Moje jęki zagłuszył pocałunkami, aby nikt nie usłyszał.
- Szybciej.- szepnęłam, bo nie wytrzymywałam już. 
Ukochany spełnił moją prośbę i po kilku minutach oboje doszliśmy. Wtuliłam się mocno w strażnika, próbując wyrównać oddech. On sam ciężko oddychał, gdy przykrywał nas kołdrą. Cała się trzęsłam z emocji. Popatrzeliśmy na siebie.
- Ja tiebia liubliu Roza
- Ja tiebia toże liubliu tovarishch.
- Roza?- odezwał się po kilku minutach błogiej ciszy. Spojrzałam na niego.- To teraz mi opowiesz?
- Tak.
Jednak zanim cokolwiek więcej powiedziałam, poczułam szturchanie.
- Roza. Wstawaj. Już jesteśmy.
Otworzyłam czujnie oczy i rozglądałam się dookoła. Siedziałam w samolocie, nade mną pochylał się Dymitr, a na siedzeniu obok leżały nosidełka z dziećmi. Naszymi dziećmi. Spokojna opadłam na fotel.
- Co się stało, Roza?
- Uff... to był tylko sen.- odetchnęłam z ulgą.
- Koszmar?- zmartwił się strażnik.
- W sumie nie wiem do jakiej kategorii to dopasować.- wstałam, wzięłam na ramiona torbę i nosidełko z córką.
- Ale... czekaj... czyli...- Dymitr z Felixem szedł za mną.
Lili czekała na nas przy wyjściu.
- Czyli siły mi się czasy akademii. Za miesiąc miałam zdawać egzamin i mieliśmy razem żyć. Wiesz, że chciałeś być strażnikiem królewskim?- zaśmiałam się.
- Myślałem o tym. Miałem duże szanse dostać się.
- A teraz jesteś. Chodź Lili.- wysiedliśmy z samolotu i kierowaliśmy się do budynku lotniska.
- Ale to było aż tak straszne?- zdziwił się.
- Wyobraź sobie, że teraz się budzisz w czasie mojej nauki. Nie możemy mieć dzieci i tracimy wszystko, co mamy teraz i o co tak długo walczyliśmy.
- No dobra. Nie dość przyjemnie.- przyznał i wtedy zauważyłam rodziców.

ROZDZIAŁ 246

Dymitr obudził nas o piątej rano i kazał szykować. Nie byłyśmy z tego zachwycone.
- Daj nam jeszcze spać. Spieszy ci się gdzieś?- narzekałam.
- Tak. Mam dla was niespodziankę, ale jeśli chcecie zdążyć, to została nam godzina na wyszykowanie się i zjedzenie śniadania.
Z ciężkim westchnieniem, wstałyśmy i każdy zaczął się myć, ubierać i czesać.
- Rose, uczeszesz mnie?- Lili podała mi szczotkę.
- Jasne.
Rozczesałam jej włosy. Miała takie same jak ja.
- Może zostawisz je rozpuszczone?- zaproponowałam.
- Nie wiem. Dziewczyny mają do ramion, a moje są takie długie.- narzekała.
- To powinnaś się cieszyć. Większość strażniczek ścina włosy po podjęciu służby. Masz piękne włosy i bądź z nich dumna.
- No dobrze.- zgodziła się.
Skończyłam rozczesywanie jej włosów i poszłam zobaczyć jak idzie mężowi z dziećmi. Gdy weszłam do pokoju, szybko pobiegłam do łóżka i złapałam Anastazję, zanim sturlała się na sam brzeg i spadła.
- A kto to się tak turla?- spytałam słodko, tak jak się mówi do małych dzieci i podniosłam ją na wyprostowanych rękach, po czym przybliżyłam do siebie i potarłam nosem, jej nosek.
- Roza ja z nią nie wytrzymuje. To najbardziej ruchliwe dziecko, jakie widziałem.
- Czemu księżniczka ucieka od tatusia. Nie ładnie. Ale tatuś i tak by cię złapał. Mamusię zawsze umiał złapać.- mówiłam do córki, łaskocząc ją po brzuchu.
- Chyba nasza księżniczka wdała się w mamusię. To co? Wszyscy gotowi?- spytał strażnik.
- Tak.- powiedziałyśmy z siostrą.
- To w drogę.
Włożyliśmy dzieci do wózka i wyszliśmy z hotelu. Dymitr zaprowadził nas do czarnego Mustanga i otworzył go kluczami.
- No, no towarzyszu. A to cacko, skąd masz?- zaciekawiłam się.
- Z wypożyczalni. Choć do tatusia.- podniósł córeczkę i zapiął ją w specjalnym foteliku.
To samo zrobiłam z drugiej strony z Felixem,a Lili usiadła pomiędzy nimi. Bielikow włożył wózek do bagażnika, a ja usiadłam za kierownicą. To było niesamowite uczucie. Obicie skórzane, kierownica jakby stworzona do moich dłoni. Tak dawno niczym nie kierowałam.
- Roza.- ukochany patrzył na mnie z założonymi rękoma.
- Towarzyszu proszę. Tak dawno nie jeździłam. A to jest cudowne. Błagam, zrobię co zechcesz. Będę ostrożna. Proszę.- zrobiłam maślane oczka.
- Ale masz jechać powoli.- zastrzegł i usiadł obok mnie.
Przekręciłam kluczyk w stacyjce i złapałam za drążek od skrzyni biegów. Jest idealna. Powoli ruszyłam i włączyłam się do ruchu. Mąż kierował, gdzie mam jechać. Robiłam to ostrożnie i z dozwoloną prędkością. Dzięki temu, że jest szósta rano, nie ma wielkich korków Zatrzymaliśmy się na parkingu przed Disneylandem.
- No dobra, jak chcesz, to umiesz jeździć.- pochwalił mnie strażnik, gdy wysiadaliśmy.
- To chyba żarty.- Lili nie mogła uwierzyć.- To ta niespodzianka?
- Tak.- powiedział z uśmiechem.
- Kocham Cię!- krzyknęła i rzuciła mu się w objęcia.
- Ale patrzcie na tą kolejkę. Spędzimy tu pół dnia.- zagryzłam wargę, wyciągając Nastkę.
- Spokojnie.- Rosjanin rozłożył wózek, do którego włożyliśmy dzieci.- Zapominacie, że mamy swoje przywileje.
Minęliśmy długi ogon, a przy bramkach mój ukochany przyłożył kartę trzy razy i mogliśmy przejść. I tak spędziliśmy cały dzień. Byliśmy z Lili na przemian na atrakcjach, a na przemian opiekowaliśmy się dziećmi. Wszędzie chodzili ludzie przebrani za postacie z bajek i z prawie każdym młoda chciała zdjęcie, a zwłaszcza z Elsą i Anną. Byliśmy na statku kapitana haka, kolejce górskiej siedmiu krasnoludków. Zjeżdżalni wodnej księżniczki z jeziora łabędziego. Na niektórych atrakcjach byłam z mężem, na przykład w tunelu miłości, a Lili zamawiała nasze dzieci. Na obiad poszliśmy do restauracji. Wszystko było z góry zapłacone, dlatego w środku był szwedzki stół. Po obiedzie ruszyliśmy na inne atrakcje. W piątkę poszliśmy na diabelskie koło. Było kabinie, więc zmieściliśmy się z wózkiem. Lili bawiła się jeszcze na karuzeli z konikami, łańcuchowej, trampolinę, dmuchanym zamku i zjeżdżalni. Oprócz tego weszliśmy do wielkiego, prawdziwego zamku. W różnych pokojach, były inne rozrywki. Labirynt luster, beczka śmiechu, pokój zagadek, z automatami do gry i wiele więcej. Po drodze kupiliśmy popcorn i watę cukrową. Maluchy patrzyły wszędzie z zainteresowaniem. Małymi rączkami sięgały do torebek, więc daliśmy im do spróbowania kilka ziarenek, które rozpuściły im się w ustach, a twarde pozostałości wypluwały. Anastazja uniosła się i stanęła w wózku, podtrzymując się jedną ręką, a drugą sięgnęła po watę mojej siostry. Po sekundzie jednak upadła na nowo do środka, ale cieszyła się bo w rączce zostało jej trochę smakołyku. Felix coś do niej wybełkotał, a ona przerwała skrawek na pół i dała jedną część bratu, a drugą sama włożyła do buzi. Bardzo nas to zdziwiło.
- Tak. Już widzę cię towarzyszu biegnącego za gołym bobasem.- zaśmialiśmy się.
Postanowiliśmy kupić drugą watę, którą karmiliśmy dzieci. Tak bawiliśmy się do późnego wieczora. O dwudziestej musieliśmy wracać i dokończyć pakowanie, bo za dwie godziny mamy samolot. Dymitr zadzwonił żeby zabrali samochód, a ja zamówiłam taksówkę dla pięciu osób. Zabraliśmy dzieci w nosidełkach i wymeldowaliśmy się w recepcji. Wsiedliśmy do dużej taksówki i podaliśmy adres lotniska. Zapłacili panu i zabraliśmy wszystko. Po odprawie usiedliśmy na swoich miejscach. Zostało nam pięć godzin lotu. Lili szybko zasnęła, wymęczona dzisiejszymi atrakcjami. Dzieci też nie było trzeba długo usypiać. Korzystając z okazji sami postanowiliśmy się zdrzemnąć. Ostatnie co pamiętam to szept mojego męża.
-Kocham cię Roza.