ROSE
Siedzieliśmy u Oksany i Marka od obiadu i rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Oni mówili mi o swojej podróży do Afryki, którą na rocznicę zafundował żonie dampir. Pytałam o to, co mnie interesowało na temat pocałunku cienia i mocy Ducha, jednak nie dowiedziałam się niczego nowego. W pewnym momencie zadzwonił do nich telefon. Jednak małżeństwo nie mogło odebrać i poprosili o to mnie. Głos który usłyszałam sprawił, że mnie zamurowało.
- Halo.- odezwałam się pierwsza.
- Roza?! Cholera, co ty tam robisz?!-usłyszałam dość zdenerwowany głos.
- Witaj towarzyszu. Czy coś się stało?- zmartwiłam się, słysząc odgłosy walki.
- Miałaś być na Dworze.- teraz był co najmniej zły.
- Powiedziałam, że będę w bezpiecznym miejscu. Nie mówiłam dokładnie gdzie.
- Ale po co? Nieważne. Porozmawiamy o tym później.- trochę kiepska sytuacja.- Posłuchaj po zachodzie słońca do Oksany przyjdzie czterech strażników ze strzygą i dziewczyną. Proszę niech go odmieni.- wręcz błagał. Wyczułam w jego głosie taką dziwną nutę.
- Nasza historia zatacza kółko.- bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
- Wolałbym, żeby robiła to dalej od nas. Dobrze, to ja muszę kończyć.
- Uważaj na siebie.
- Dobrze Roza. Kocham cię.
- Ja ciebie też.- rozłączyłam się.
Tak jak powiedział Dymitr, słońce ledwo zaszło, a pod dom małżeństwa podjechał czarny SUV. Wcześniej wyjaśniłam Oksany co ma zrobić. Na początku nie była przekonana, ale jak porównałam parę do mnie i Bielikowa, a później ich samych, zgodziła się.
Z samochodu wysiadło czterech strażników, jakaś dziewczyna i strzyga.
- Hathaway?!- Zdziwili się.
- Tak, tak. Was też milo widzieć, ale może na czułości przyjdzie czas później. Trzymajcie go mocno.- zwróciłam się do Oksany i Marka stojących za mną.- Gotowi?- pokiwali głowami. Klasnęłam w dłonie.- No to do dzieła.
Pomysł był taki, że morojka trzyma sztylet, a jej mąż pomaga jej go wbić. Nie mieliśmy czasu nawet na przyspieszony kurs "Gdzie jest serce."
Obydwoje przygotowali się do ciosu.
- Stop.- zawołała dampirzyca i zaczęła nawijać po Rosyjsku.
Mimo moich lekcji z ukochanym mało co rozumiałam. Rozejrzałam się pytająco po obecnych tu mieszkańcach wioski.
- Mówi, że sama chce go zabić.- łaskawie przetłumaczył Pawka. Dopiero teraz zobaczyłam dzieci tulące się do siebie ze strachu. Podeszłam do nich i przywołałam dziewczynę.
- Wcale go nie zabijemy tylko odmienimy, żeby znowu stał się dampirem.
Lili od razu popatrzyła na mnie, przypominając sobie zapewne naszą opowieść. Chłopiec przetłumaczył moje słowa Rosjance. Ta popatrzyła na mnie jak na wariatkę.
- Posłuchaj, za chwilę na miejscu tego potwora będzie twój ukochany.- mówiłam do dziewczyny.- Najważniejsze, żebyś była przy nim, choćby nie wiem co. Inaczej popadnie w depresję.
Ona tylko pokiwała niepewnie głową.
- Wasza kolej.- krzyknęłam do małżeństwa.
Oksana kiwnęła głową, ale nie wydawała się być przekonana. Potwór ciągle się szarpał, więc strażnicy przyszpilili go do ściany. Mark szepnął coś do morojki i pocałował ją namiętnie. Następnie oboje popatrzyli się na strzygę i powoli ruszyli w jej kierunki. Gdy stali blisko bestii razem chwycili sztylet, wcześniej napełniony mocą ducha. Zamachnęli się i broń opadła na klatkę piersiową wampira, w miejsce, gdzie powinno być serce.
- Zasłońcie oczy!- krzyknęłam i sama to zrobiłam. W ostatniej chwili.
Zdążyłam jeszcze zobaczyć nagły blask a później ciemność. Ostrożnie zaczęłam otwierać oczy. Strażnicy trzymający wcześniej strzygę, rozglądali się nieprzytomnie wokół. Na podłodze kucała Oksana, głaszcząc po głowie dampira. Mark głaskał ją po ramieniu. Obok mnie stała oniemiała dziewczyna. Popchnełam ją delikatnie w stronę grupki. Podeszła niepewnie do ukochanego i uklękła na panelach. Kiedy go dotknęła, popatrzył na nią. Chciał się odsunąć, ale ona go objęła. Dampir rzucił się w jej objęcia. Potrzebował tego. Ten widok bardzo mnie wzruszył, jednak bardzo chciałam, żeby był tu Dymitr. Mark i Oksana odsunęli się od pary i również zachwycali się ich miłością w swoich objęciach. Nagle poczułam szarpie. Spojrzałam w dół. To byli Pawka i Lili. Kucnęłam przy nich i oboje się we mnie wtulili. Była to bardzo urocza scena, którą niestety przerwał dźwięk telefonu. Po chwili zorientowałam się, że należał do mnie. To Dymitr.
Odebrałam.
- Strażniczka Hathaway?- spytał nieznany mi głos.
- T..tak, to ja.- odpowiedziałam lekko zmartwiona.
- Akcja zakończyła się sukcesem,- odetchnęłam z ulgą.- ale strażnik Bielikow jest ranny.
Naraz zrobiło mi się zimno i gorąco. Dymitr. Ta jedna myśl kołotała mi się w głowie. Coś mu się stało. Usłyszałam jakieś głosy, ale nie umiałam ich rozpoznać. Obraz zaczął mi się rozmazywać przed oczami, a ziemia osuwac spod nóg. Ostatnie co pamiętam to czyjeś silne ramiona i...
- Dymitr...- szepnęłam chwilę przed zapadnięciem się w ciemność.
DYMITR
Choć misja kiepsko się zaczęła, to szala zwycięstwa przechylała się na naszą stronę. Jednak nadal mieliśmy opóźnienie czasowe. Z grupą kilku osób przemierzałem ostatni korytarz. Został mi ostatni pokój. Nie powinienem, a jednak się waham. Droga tutaj jest prosta. Nie zapomnę jej nigdy. To tutaj chodziłem codziennie, by zabawiać się kosztem ukochanej. Stałem przed nimi sam. Reszta kończyła robotę w poprzednich pokojach. Nie potrzebowali mnie, a ja poradzę sobie sam.
Wziąłem głęboki oddech i wydarzyłem drzwi. Za nimi był korytarz i następne, już wymarzone, ale od zewnątrz. Tak jak ja je wydarzyłem. Wszedłem do środka. Stała tam jedna strzyga i... Robert.
- Witaj Dymitrze.- odezwał się moroj.
- Ty skurwysynu. Zapłacisz za to co zrobiłeś Rozie.- rzuciłem się na niego.
Nagle poczułem silny ból i wygiąłem się w łuk. Najdziwniejsze jest to, że nie czułem tego bólu gdzieś. On nie miał swojego źródła. Ale jednak był. Z trudem łapałem oddech. Jednak znowu zaatakowałem, tym razem atak odebrała strzyga. Chciała kopnąć mnie w brzuch, ale złapałem mu nogę i obróciłem wampira wokół własnej osi. Sięgnąłem po sztylet i miałem go wbić w serce strzygi, kiedy znów poczułem wszechogarniający mnie ból. To na pewno stawka Doru. Nagle znalazłem się w innym czasie, lecz miejsce zostało to samo. Zobaczyłem moją Rozę i siebie. A jednak, to nie byłem ja. Z boku obserwowałem wszystkie chwile jakie spędziła tu moja ukochana. Nie mogłem znieść jej cierpienia. Nie. Ono było moje. Jednak nie potrafiłem się odwrócić, zamknąć oczu, ani pouczyć. Aż do jej ucieczki. Wtedy znowu poczułem ból. Ale tym razem, czułem go tylko w jednym miejscu. Przy szyi. Zobaczyłem Roberta szydzącego z mojej porażki. Chwilę później ogarnęła mnie niezwykła radość i euforia. Czułem się tak tylko przed przemianą. Nie wiem ile to trwało, ale w pewnym momencie strzyga przestała. Usłyszałem krzyk i kroki. To byli strażnicy. Ktoś pochylił się nade mną i coś mówił, jednak słowa nie docierały do mojej świadomości.
- Roza...- szepnąłem chwilę przed zapadnięciem się w ciemność.
"Nasz los od zawsze zapisany był w gwiazdach. To one poprowadziły mnie do Ciebie mimo tylu przeciwności, spójrz. Jesteśmy tu. Razem. Ty i ja Roza. Na zawsze."
Strony
▼
piątek, 6 maja 2016
ROZDZIAŁ 131
DYMITR
Nasza akcja powoli się kończy. Dzisiaj mamy ostatni dzień którego nie mam zamiaru marnować. Na samym początku wizyty podzieliłem moich towarzyszy i ochotników z całej Syberii na oddziały. Każdy miał patronować poszczególne dzielnice miasta. A ja, zawsze towarzyszyłem jednej z grup. Obserwowałem ich i oceniałem, przygotowując plan na ostatnią misję. I to było dziś.
Całą noc udoskonalałem szczegóły. Reszta moich kamratów miała czas na odpoczynek. Mieliśmy zacząć o wschodzie słońca, bo tak będzie bezpieczniej.
Codziennie dzwoniłem do mojej Rozy. Bardzo za nią tęsknię. Do raportów zawsze dołączam jakieś czułe lub sprośne zdania, a później cała tęsknotę wylewam na komputer i wysyłam kolejnego e-maila, z wyznaniem miłosnym. Tak bardzo marzę ją zobaczyć, dotknąć, przytulić, zasmakować słodyczy ust.
Obmyłem twarz zimną wodą, co mnie trochę ostudziło i orzeźwiło. Teraz muszę się skupić na zadaniu, nie mogę pozwolić, aby coś mnie rozpraszało. Obiecałem Rozie, że będę uważał. Nie mogę jej zostawić. Jej i naszych dzieci.
Dzisiaj najtrudniejsza akcja. Przede wszystkim dla mnie, bo zmierzyć się z przeszłością, do której nie chcę wracać. Ale to musi się skończyć. Strzygi posuwają się za daleko. Cel: Dawna willa Galiny.
ROSE
Właśnie idę do Marka i Oksany. Przez cały mój pobyt nic się nie wydarzyło. Wiedziałam! Jewa nie ma żadnych proroczych snów. Po prostu napiła się za dużo zielonej herbaty i tyle. W tym czasie bardzo zbliżyłam się do całej rodziny Dymitra, ale najbardziej do Łukiego. Codziennie budził mnie swoim gaworzeniem, podczas karmienia chciał bawić się ze mną, a od trzech dni tylko ja i Sonia umiałyśmy go położyć spać.
Dzisiaj babka mojego męża powiedziała, że muszę iść z Pawką do małżeństwa połączonego pocałunkiem cienia. No co poradzić?! I tak chciałam ich w końcu odwiedzić, ale nie było jak. Wczoraj wrócili z jakiejś podróży. Tak więc z chłopcem i moją siostrą, która uparła się, że musi iść z nami, poszliśmy do ich domu.
DYMITR
Zaparkowałem samochód w bezpiecznej odległości od naszego celu. Mój oddział wyskoczył z niego i schował się w krzakach, zajmując ustalone pozycje. Wszyscy wiedzieli co robić. Czekałem na sygnały, że inni też są gotowi.
- Piątka gotowa.- usłyszałem z krótkofalówki.- Dwójka gotowa. Ósemka gotowa.
Cisza. Po pięciu minutach usłyszałem trzask.
- Mają nas! To pułapka!- w głośniku usłyszałem dźwięki walki.
Cholera!
- Wszyscy do ataku!- rozkazałem.- Bez względu gdzie jesteście. Wkraczamy. Bez odbioru.
Dałem ostatnie polecenia i rady swoim towarzyszą i jak najciszej zaczęliśmy zbliżać się do ogrodu. Jeśli nas nie zauważyli, to trzeba to wykorzystać. Wcześnie pokazałem każdemu plan domu i labiryntu. Bez wahania biegliśmy między krzakami, wyuczonom trasą.
Szlag! Jeszcze tego nam brakowało. Skąd wiedzieli?! Nie mogę się teraz tym zajmować. Droga prowadzi przed drzwi frontowe. Na miejscu walczyły już dwa oddziały.
Nie! Nie! Nie! Miały być trzy. Reszta miała być przy drugich drzwiach, z tyłu budynku. Z atakiem mieliśmy zaczekać do wschodu słońca, ale byliśmy wcześnie, żeby przygotować się i bez zbędnego tracenia czasu przystąpić do planu a pierwszymi promieniami gwiazdy. Wszystko było zaplanowane tak, żeby zakończyć przed zmrokiem. A tu kicha. Cholera! Nic nie idzie po naszej myśli.
Wyciągnąłem radio z kieszonki w kamizelce.
- Cztery, jesteś tam?- spytałem cicho.
- Jestem.- usłyszałem odpowiedź.- Brakuje nam szóstki i ósemki. Walczymy.
- Trzymajcie się planu. Bez odbioru.
Już chciałem wybić w wir walki, gdy usłyszałem w głośniku.
- Tu ósemka! Złapali nas w labiryncie. Potrzebuję wsparcia! Powtarzam dajcie wsparcie!
- A nie dacie rady jakoś ich dopchać do wejścia?
- Zobaczę. Bez odbioru.
Ruszyliśmy do ataku. Wszystko nie tak. I co z szóstką i... Rozejrzałem się po walczących z przodu domu. Był tam Erik Albyt z piątki i Eddie Castile z siódemki. Brakuje jeszcze trójki. O pułapce poinformowała mnie Kate Varess. Miała dowodzić szóstką. Powalam strzygi jedną za drugą. Mimo wszystko to my mamy przewagę. Ale nie wiadomo jak jest w środku. Czy już wiedzieli o planie ataku i się przygotowali, czy jest to spontaniczna obrona? No nic. Trzeba walczyć dalej.
Liczba walczących szybko się zmniejszyła. Ciała na ziemi to w większości wampiry, ale kilka to również poległe dampiry. Kazałem Eddiemu zwołać swoją grupę, wziąłem kilku moich i weszliśmy do domu. W środku też leżeli zabici. Rozdzileliliśmy się, tak jak ustaliliśmy. Z piątką strażników pobiegłem na piętro i przeszukiwaliśmy pokoje. W jednym zobaczyłem coś, że mnie zamurowało. Nie to nie możliwe. A może to tylko sen. Wszystko jest jakieś podejrzane. Moi towarzysze mieli mnie i rzucili się na strzygę. Za życia był dampirem. Miał czarne włosy i zielone oczy z czerwonymi obwódkami.
- Nie! Przestańcie! Zostawcie go!- wolała po rosyjsku kobieta, która była z nim w pokoju.
Również była dampirzycą. Jej blond włosy opadły wokół porządnie opalonej twarzy.
Strażnicy złapali bestię i przygotowali się, do zabicia jej.
- Proszę. Pozwólcie mi go zabić. Ja powinnam to zrobić.- dziewczyna patrzyła na mnie błagalnie. Zobaczyłem w niej swoją Roze, a w wampirze siebie. Zabolało, ale teraz nie miałem na to czasu. Moi towarzysze patrzyli na mię wyczekująco. Podszedłem do nich i chwyciłem mocno wyrywającego się przeciwnika.
- Luis.- zwróciłem się do jednego z mojej grupy. - Niech do naszego samochodu przyjdą Wiktor, Erik, Gregory i Filip.- blondyn skinął głową i wyszedł.- Reszta trzymać go mocno i zaprowadzić do tego samego miejsca.- również przytakneli. W tym czasie napisałem na kartce adres.- Dajcie to Eddiemu i karzcie zawieść tam strzygę i dziewczynę. I nie zabijać, chyba że będzie taka konieczność.- następnie zwróciłem się do dampirzycy, zmieniając język.- Spokojnie, chcę wam pomóc. Nie zabiję twojego chłopaka, jeśli pojedziesz ze strażnikami, jasne?
- Ty..ta..tak- wyjąkała wystraszona. Tak bardzo różniła się od wybuchowej Rose.
Nasza akcja powoli się kończy. Dzisiaj mamy ostatni dzień którego nie mam zamiaru marnować. Na samym początku wizyty podzieliłem moich towarzyszy i ochotników z całej Syberii na oddziały. Każdy miał patronować poszczególne dzielnice miasta. A ja, zawsze towarzyszyłem jednej z grup. Obserwowałem ich i oceniałem, przygotowując plan na ostatnią misję. I to było dziś.
Całą noc udoskonalałem szczegóły. Reszta moich kamratów miała czas na odpoczynek. Mieliśmy zacząć o wschodzie słońca, bo tak będzie bezpieczniej.
Codziennie dzwoniłem do mojej Rozy. Bardzo za nią tęsknię. Do raportów zawsze dołączam jakieś czułe lub sprośne zdania, a później cała tęsknotę wylewam na komputer i wysyłam kolejnego e-maila, z wyznaniem miłosnym. Tak bardzo marzę ją zobaczyć, dotknąć, przytulić, zasmakować słodyczy ust.
Obmyłem twarz zimną wodą, co mnie trochę ostudziło i orzeźwiło. Teraz muszę się skupić na zadaniu, nie mogę pozwolić, aby coś mnie rozpraszało. Obiecałem Rozie, że będę uważał. Nie mogę jej zostawić. Jej i naszych dzieci.
Dzisiaj najtrudniejsza akcja. Przede wszystkim dla mnie, bo zmierzyć się z przeszłością, do której nie chcę wracać. Ale to musi się skończyć. Strzygi posuwają się za daleko. Cel: Dawna willa Galiny.
ROSE
Właśnie idę do Marka i Oksany. Przez cały mój pobyt nic się nie wydarzyło. Wiedziałam! Jewa nie ma żadnych proroczych snów. Po prostu napiła się za dużo zielonej herbaty i tyle. W tym czasie bardzo zbliżyłam się do całej rodziny Dymitra, ale najbardziej do Łukiego. Codziennie budził mnie swoim gaworzeniem, podczas karmienia chciał bawić się ze mną, a od trzech dni tylko ja i Sonia umiałyśmy go położyć spać.
Dzisiaj babka mojego męża powiedziała, że muszę iść z Pawką do małżeństwa połączonego pocałunkiem cienia. No co poradzić?! I tak chciałam ich w końcu odwiedzić, ale nie było jak. Wczoraj wrócili z jakiejś podróży. Tak więc z chłopcem i moją siostrą, która uparła się, że musi iść z nami, poszliśmy do ich domu.
DYMITR
Zaparkowałem samochód w bezpiecznej odległości od naszego celu. Mój oddział wyskoczył z niego i schował się w krzakach, zajmując ustalone pozycje. Wszyscy wiedzieli co robić. Czekałem na sygnały, że inni też są gotowi.
- Piątka gotowa.- usłyszałem z krótkofalówki.- Dwójka gotowa. Ósemka gotowa.
Cisza. Po pięciu minutach usłyszałem trzask.
- Mają nas! To pułapka!- w głośniku usłyszałem dźwięki walki.
Cholera!
- Wszyscy do ataku!- rozkazałem.- Bez względu gdzie jesteście. Wkraczamy. Bez odbioru.
Dałem ostatnie polecenia i rady swoim towarzyszą i jak najciszej zaczęliśmy zbliżać się do ogrodu. Jeśli nas nie zauważyli, to trzeba to wykorzystać. Wcześnie pokazałem każdemu plan domu i labiryntu. Bez wahania biegliśmy między krzakami, wyuczonom trasą.
Szlag! Jeszcze tego nam brakowało. Skąd wiedzieli?! Nie mogę się teraz tym zajmować. Droga prowadzi przed drzwi frontowe. Na miejscu walczyły już dwa oddziały.
Nie! Nie! Nie! Miały być trzy. Reszta miała być przy drugich drzwiach, z tyłu budynku. Z atakiem mieliśmy zaczekać do wschodu słońca, ale byliśmy wcześnie, żeby przygotować się i bez zbędnego tracenia czasu przystąpić do planu a pierwszymi promieniami gwiazdy. Wszystko było zaplanowane tak, żeby zakończyć przed zmrokiem. A tu kicha. Cholera! Nic nie idzie po naszej myśli.
Wyciągnąłem radio z kieszonki w kamizelce.
- Cztery, jesteś tam?- spytałem cicho.
- Jestem.- usłyszałem odpowiedź.- Brakuje nam szóstki i ósemki. Walczymy.
- Trzymajcie się planu. Bez odbioru.
Już chciałem wybić w wir walki, gdy usłyszałem w głośniku.
- Tu ósemka! Złapali nas w labiryncie. Potrzebuję wsparcia! Powtarzam dajcie wsparcie!
- A nie dacie rady jakoś ich dopchać do wejścia?
- Zobaczę. Bez odbioru.
Ruszyliśmy do ataku. Wszystko nie tak. I co z szóstką i... Rozejrzałem się po walczących z przodu domu. Był tam Erik Albyt z piątki i Eddie Castile z siódemki. Brakuje jeszcze trójki. O pułapce poinformowała mnie Kate Varess. Miała dowodzić szóstką. Powalam strzygi jedną za drugą. Mimo wszystko to my mamy przewagę. Ale nie wiadomo jak jest w środku. Czy już wiedzieli o planie ataku i się przygotowali, czy jest to spontaniczna obrona? No nic. Trzeba walczyć dalej.
Liczba walczących szybko się zmniejszyła. Ciała na ziemi to w większości wampiry, ale kilka to również poległe dampiry. Kazałem Eddiemu zwołać swoją grupę, wziąłem kilku moich i weszliśmy do domu. W środku też leżeli zabici. Rozdzileliliśmy się, tak jak ustaliliśmy. Z piątką strażników pobiegłem na piętro i przeszukiwaliśmy pokoje. W jednym zobaczyłem coś, że mnie zamurowało. Nie to nie możliwe. A może to tylko sen. Wszystko jest jakieś podejrzane. Moi towarzysze mieli mnie i rzucili się na strzygę. Za życia był dampirem. Miał czarne włosy i zielone oczy z czerwonymi obwódkami.
- Nie! Przestańcie! Zostawcie go!- wolała po rosyjsku kobieta, która była z nim w pokoju.
Również była dampirzycą. Jej blond włosy opadły wokół porządnie opalonej twarzy.
Strażnicy złapali bestię i przygotowali się, do zabicia jej.
- Proszę. Pozwólcie mi go zabić. Ja powinnam to zrobić.- dziewczyna patrzyła na mnie błagalnie. Zobaczyłem w niej swoją Roze, a w wampirze siebie. Zabolało, ale teraz nie miałem na to czasu. Moi towarzysze patrzyli na mię wyczekująco. Podszedłem do nich i chwyciłem mocno wyrywającego się przeciwnika.
- Luis.- zwróciłem się do jednego z mojej grupy. - Niech do naszego samochodu przyjdą Wiktor, Erik, Gregory i Filip.- blondyn skinął głową i wyszedł.- Reszta trzymać go mocno i zaprowadzić do tego samego miejsca.- również przytakneli. W tym czasie napisałem na kartce adres.- Dajcie to Eddiemu i karzcie zawieść tam strzygę i dziewczynę. I nie zabijać, chyba że będzie taka konieczność.- następnie zwróciłem się do dampirzycy, zmieniając język.- Spokojnie, chcę wam pomóc. Nie zabiję twojego chłopaka, jeśli pojedziesz ze strażnikami, jasne?
- Ty..ta..tak- wyjąkała wystraszona. Tak bardzo różniła się od wybuchowej Rose.