Strony

wtorek, 20 grudnia 2016

ROZDZIAŁ 347

- Wow.- zaczęliśmy się śmiać.- Tego się nie spodziewałem.
- Chyba nikt się tego nie spodziewał, Towarzyszu.- w tej chwili minął nas adorator właścicielki.- Hej, Hans. Idziesz na ciastka?
- Tak, a co?- odwrócił się do nas.
- Pozdrów od nas Emi.- puściłam mu oczko.
Zmarszczył czoło w niezrozumieniu, ale po chwili zrozumiał aluzję. Otworzył szeroko oczy.
- Jeśli ktoś się dowie, dostaniesz nadgodziny w archiwum.- zagroził mi.
- Nie ma czego się wstydzić.- ukochany objął mnie w pasie i pocałował w skroń.- Miłość to piękne uczucie.
- Bielikow, naprawdę cię lubię. Nie psuj tego. I czy wy czasem nie musicie być na służbie. Już mi do królowej, jeśli chcecie mieć tu jeszcze do czego wracać.- odwrócił się i wszedł do kawiarni.
Po chwili oboje wybuchliśmy śmiechem.
- Chyba go zdenerwowaliśmy.- zauważył z uśmiechem strażnik.
- Nie martw się. Emilii go pocieszy. A od kiedy to jesteś taki zadziorny, Towarzyszu?
- Uczę się od mojej kobiety.- uśmiechnął się niewinnie.
- Ten ostatni zwrot cię ratuje.- spojrzałam na niego spod przymrużonych oczu.- A teraz chodź, bo już jesteśmy spóźnieni.
Minutę później byliśmy w gabinecie królowej, gdzie po kierowali nas inni. Zobaczyłam Lissę i Ozerę zawalonych stertą papierów. Nie zazdroszczę im.
- Rose, jak dobrze, że jesteś.- zawołała moja przyjaciółka, gdy tylko mnie zobaczyła.- Dzisiaj masz wolne, błagam pomóż mi z tym wszystkim.
- Ale co się stało?- spytałam, przytulając ją.
- Dymitr, ty też masz wolne.- oznajmił Christian, a my spojrzałyśmy na niego zdziwione.- No co? Nie tylko ty możesz przyjaźni się ze swoim strażnikiem.
Teraz zdziwiona popatrzyłam na męża, a ten tylko uśmiechnął się cwanie i podszedł do podopiecznego.
- Ale o co chodzi?- dopytywałam.
- O wszystko!- zaczęła histeryzować morojka.- Czarownice chcą jakiegoś układu, Luna prosi o kogoś zaufanego na powiernika tajemnicy, nie mam kogo wysyłać do domu dziecka, aby uczył maluchy walki, mamy za mało strażników, a rody królewskie domagają się przedziałów, coraz więcej par dampirów chce ślubów, a do tego muszę bronić wasze dzieci.- poczytam zimny dreszcz, na poruszenie tego tematu.- No i jeszcze Rosalie. Widział ktoś tą raczkującą diablicę?
- Tu jest, Wasza Wysokość.- któryś ze strażników podniósł małą, blondwłosą dziewczynkę, w biało-różowej sukieneczce z falbankami, białych rajstopkach i różowych butikach na rzepy.
- Ooo... Choć do cioci Rose.- wzięłam ją od Zacka. Mała od razu się do mnie uśmiechnęła.- A może nasza mała królewna chciałaby pobawić się z Felixem i Nastką?- mimo że pytanie kierowałam do małej, spojrzałam na jej mamę.
- Byłabym ci bardzo wdzięczna.- Lissa westchnęła ciężko.
Podeszłam z chsześnicą do niej, a one się pożegnały.
- Ej, to też moja córka!- zawołał Christian, gdy zbliżałam się do wyjścia.
- No dzięki, że mi przypomniałeś.- mruknęłam z sarkazmem.- A już zaczynałam ją lubić.
Podałam mu dziewczynkę, którą po czułym pożegnaniu oddał mi.
- Widzisz jak ojciec cię kocha?- udałam żal, patrząc na bobasa.- Nawet nie chce cię dłużej na rękach potrzymać. Ale ciocia cię przygarnie.
Wyszłam z pokoju i ruszyłam korytarzem do pokoju dziecięcego. Jednak zaniepokoił mnie hałas. To co zobaczyłam, sprawiło, że serce zabiło mi szybciej. Przed drzwiami stał tłum morojów i może kilka dampirów. Ale tych pierwszych było więcej. Przełknęłam wielką gule w gardle i zebrałam odwagę, aby się odezwać.
- Co tu się dzieje?
Na dźwięk mojego głosu, wszyscy zamilkli i zrobili mi przejście. Pod samymi drzwiami stała Vanessa.
- Rose.- wyraźnie ucieszył ją mój widok.- Oni chcą wejść, ale robię co mogę.- szepnęła mi.
- To dobrze. Dzięki.- odpowiedziałam i zwróciłam się do tłumu.- Czy mogę się dowiedzieć o co tu chodzi?
- Chcemy zobaczyć te dzieciaki!
- To mutanty!
- Dzieci strzygi!
- Dowody zdrady! - zaczęli się przekrzykiwać, a każde ich słowo mnie ranił.
- Cisza!- nie wytrzymałam.- Gówno wiecie. To są nasze dzieci, ale ich nie zobaczycie, bo na to nie pozwolę.
- A kim ty jesteś?- prychnął ktoś z tyłu.
- Ich matką.- na moje słowa uniosły się kolejne pomruki.- Chyba wiem, co w sobie nosiłam i co urodziłam.
Na nowo wybuchła wrzawa i zaczęli się pchać do wejścia. Wystraszona dziewczynka uczepiła się mojej bluzki i zaczęła płakać. Odwróciłam się bokiem do tłumu, aby ją osłonić.
- Wystarczy tego!- z tyłu grupy usłyszałam dostojny głos, a następnie zapadła całkowita cisza.
Ludzie się rozstąpili przed królową. Za nią dostrzegam męża i Ozerę. Mała, widząc mamę zaczęła wyciągać do niej rączki.
- Już skarbie.- Lissa wzięła ode mnie córeczkę.- Mama tu jest i nie pozwoli cię skrzywdzić. A teraz niech ktoś mi wytłumaczy o co chodzi.- zwróciła się do tłumu.
Stanęłam przed nią, co uczynili też Franklin Carl i Ima.
- Chcemy zobaczyć ich dzieci.- krzyknął ten sam mężczyzna co wcześniej spytam kim jestem.
Widziałam jak Dymitr zaciska pięści, aż mu knykcie zbielały.
- Przykro mi Lordzie Zeklos, ale to nie możliwe.- odpowiedziała spokojnie.- Jeśli matka nie wyraża zgody, noc nie mogę zrobić.
- To mutanty. Są zagrożeniem.- krzyknął ktoś inny.
Morojka już szykowała odpowiedz, ale mój ukochany był szybszy.
- Mogłaby pani to powtórzyć.- spytał, krzyżując ręce na piersi.- Myślę, że niczym się nie różnią od pani dzieci, oprócz tego, że są dampirami i chcą zostać odebrania rodzicom. A skąd możecie wiedzieć, czy to nie stanie się z innymi dziećmi. Dzisiaj nasze, a jutro będą chcieli zabrać wasze.
Po jego słowach zrobiło się lekkie zamieszanie. Poczułam, że mamy przewagę.
- Ale nasze dzieci miały prawo się pojawić.
- Nasze też.- włączyłam się do rozmowy.- Inaczej by ich nie było.
- A może to nie twoje dzieci.- pochwycił ktoś.- Zdradziła cię, ale chcesz bronić wasze honory i dobre imiona.
Miałam ochotę podejść i walnąć tego, kto to powiedział.
- Mogę zapewnić, że to moi potomkowie, z mojej krwi.- skąd w nim tyle cierpliwości.
- Czemu mamy wam wierzyć?
- Czy jeśli dostaniecie badania na ojcostwo, dacie nam spokój.- spytał, patrząc na mnie, aby poznać moje zdanie.
Delikatnie kiwnęłam głową. W tłumie odezwały się ciche pomruki zgody. Rosjanina to usatysfakcjonowało. Spojrzał na Lissę i lekko się skłonił.
- Wasza Wysokość, Lordzie Ozera, czy mogę w imieniu swoim i mojej żony prosić o wolne jutrzejszego dnia z przyczyn medycznych?
- Udzielam zgody.- odpowiedziała dumnie morojka.
- Ja też.- dodał jej mąż.
- A teraz proszę się rozejść.- powiedziała moja przyjaciółka, ale zgromadzeni trochę się ślimaczyli.
- Nie słyszeliście co powiedziała!- nie wytrzymał Christian.- Jazda mi stąd!
___________________________________________________________
Trochę taki rozdział pełen emocji, ale mam nadzieję, że się podoba. Wciąż zauważam spadek czytelników i nie wiem o co chodzi. Gdzie są te wszystkie osoby, które tak zawzięcie komentowały każdy rozdział? Zostały tylko Ola, Mańka, Kasia i Sylwia ( pozdrowienia dziewczyny😘). Czuję, że nie mam dla kogo pisać. Oczywiście nie przestanę, bo kocham to robić, ale chociaż pokażcie, że ktoś to czyta.
A i mam jeszcze jedną sprawę. Nie wiem, że inni widzieli, bo mało kto się wraca drugi raz do rozdziału, a tym bardziej do komów pod nimi. I dla tych wszystkich reklamuję nowy blog, wyżej wymienionej Sylwii ( mam nadzieję, że się nie obrazi 😉). Jest to, jak większość przeze mnie ogłaszanych, blog o dalszych losach naszego kochanego Romitri.  Znajdziesz gotutaj →Klik!← Zapraszam was serdecznie i polecam. Pozdrawiam Kochani💖

2 komentarze:

  1. Oj ale się dzieje, ale jak zwykle Dymitr wszystko rozwiązał. On jest lekarstwem na problemy 😍😍😍😍. Super rozdział. Czekam na następny i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham Cię Karinga <3 <3 <3 i również pozdrawiam <3 Rozdział bardzo fajny i ciekawy. Bielikow jak zwykle stanął w obronie swojej rodziny. Biedna Rose. Jak ona teraz się czuje? Współczuje Jej, ale może jak zrobią te badania na ojcostwo to moroje dadzą im wreście spokój. Czekam na nastepny i życzę masy weny <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń