- WOW!- tylko tyle umiałam z siebie wydusić.
Przede mną stała najprawdziwsza bryczką z końmi. Była różowo-błękitno-biała, ozdobiona chyba wszystkimi odmianami róż. Oświetlona została zielonymi lampionami, przywiązany do rogów i lampami ma świeczki, powierzonych na ścianach powodu. Ciągnęły go cztery białe konie i jeden czarny. Ale.... zaraz zaraz... czy to....
- Gwiazdka.- podeszłam do karej klaczy i ją przytuliłam.
Ona brodą głaskała mnie po plecach i zaczęła skubać moje włosy.
- Ty to wszystko w przygotowałeś?- spytałam męża, przytulając go.
- To dopiero początek, skarbie.- pocałował mnie, co oddałam z wielką przyjemnością.- Zapraszam do środka.
Jak dżentelmen utworzył drzwiczki i podał mi dłoń. Korzystając z jego pomocy, weszłam do środka, a on za mną, nie puszczając mojej ręki. Dorożkarz wstrząsnął lejcami i konie ruszyły. Wtuliłam się w ukochanego, a on objął mnie ramieniem. Nasze dłonie z dalszym ciągu były splecione.
- Kocham cię.- wyznałam w końcu.
- Ja ciebie też Roza. Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało.- po raz kolejny złączyliśmy nasze wargi.
Z trudem oderwałam wzrok od Rosjanina i podziwiałam otoczenie. Słońce już dawno zaszło.
Tak, słońce. Z powodu przyjazdu dzieciaków, przestawiliśmy się na dzienny tryb życia. Dzięki temu mogłam z nimi chodzić nad wodę i bawiły się tak jak u siebie. A Dymitr zaczął brać nocne zmiany, dlatego wrócił po zachodzie słońca. W czasie morojskiej nocy, też trzeba pilnować Dworu.
Wszystko wyglądało tak pięknie, mrocznie i tajemniczo. Drzewa ukryte w mroku szeleściły, poruszane wiatrem, z lasu dochodziły odgłosy zwierząt i pohukiwanie sów, a stukot końskich kopyt, odbijał się w ciszy echem. Ale choć brzmi to przerażająco, wcale takie nie było. Bo nie tylko umiałabym się obronić, ale wiem też, że Dymitr nie da mi zrobić żadnej krzywdy. Nikomu. Między gałęziami przewidywało bezchmurne niebo i gdzie nie gdzie widać było pierwsze gwiazdy.
- Pogodę też załatwiłeś.- zażartowałam.
- Można tak powiedzieć.- strażnik uśmiechnął się tajemniczo.
Zaintrygowało mnie to. Ciekawe co jeszcze wymyślił? Gdy tylko opuściliśmy las, konie skręciły i pojechaliśmy przez pole.
- A powiedz mi, czemu aż tak duży bukiet kupiłeś? To znaczy, nie żebym miała jakieś pretensje, czy co, ale czuję, że to ma jakieś znaczenie.
Rosjanin roześmiał się, a ja rozpływałam się pod wpływem tego dźwięku.
- Masz rację. Jest ich dokładnie 689. Czyli dokładnie tyle, ile dni temu moje życie nabrało sensu. W bukiecie dostałaś ich 121 róż, oznaczających liczbę dni, odkąd nasza rodzina jest pełna. Reszta jest tutaj. To dzięki tobie jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie.- pocałował mnie w dłoń, nie spuszczając wzroku z moich oczu.
Niby drobny, skromny gest, a jednak moje serce zabiło szybciej, rozlewając po moim ciele fale ciepła. Tyle w nim miłości.
Dalej jechaliśmy w ciszy, patrząc na siebie z miłością. W ciemności i przy zielonkawym świetle, tęczówki mojego ukochanego nabrały niezwykłej barwy. Mogłam w nich utonął. W ogóle cały wyglądał bosko, w tej tajemniczej poświacie. Usiadłam na kolanach Bielikowa i wtuliłam się w jego tors, a on zamknął mnie w szczelnym uścisku. Napawałam się zapachem jego wody kolońskiej, myśląc o ostatnich prawie dwóch latach. Czułam, że ręką głaszcze moje włosy, napawając się ich dotykiem.
- A zdradzisz mi wielką tajemnicę naszej podróży towarzyszu?- spytałam,podnosząc wzrok na niego twarz.
- Nie.
- Aha. Rozumiem tajne/poufne?
Oboje się zaśmialiśmy.
- Och Roza! Takich jak ty to ze świecą szukać.- westchnął, rozmarzony.
- Ty jej nie potrzebowałeś, aby nas znaleźć.- zauważyłam.
- Tylko szkoda, że mi ciągle uciekałaś.- zaśmiał się.
- Sam mi kazałeś biegać.
Naraz zaczęliśmy śmiać się oboje.
- Trochę czuję się jak księżniczka w tej dorożce.- odezwałam się po kilku minutach ciszy.
- To chyba dobrze, nie?- spytał z uśmiechem.
- Nie wiem.- wzruszyłam ramionami.- Zawsze byłam przygotowywana na chronione Lissy i szukanie we wszystkim zagrożenia, a nie jeżdżenie piękną karocą, w cudną noc z boskim księciem.- dłonie przyłożyłam mu do torsu i w patrzyłam się w jego oczy.
- Ja mam być tym "boskim księciem"?- spytał przez śmiech.
Pokiwałam głową, na co znowu wybuchł śmiechem.
- Tylko ty Roza umiesz tak łatwo mnie rozśmieszyć. Dlatego chcę być na zawsze z tobą. Bo jesteś inna, jedyna, wyjątkowa.
- Myślisz, że kiedyś będziemy mieli swoje żyli długo i szczęśliwie.
- Przecież teraz jesteśmy szczęśliwi.- zauważył.
- Do czasu. Mówię ci, prędzej czy później coś się wydarzy. Takie nasze szczęście.
- Ale cokolwiek by to nie było, przejdziemy to razem.
- Bo nawzajem dodajemy sobie siłę.- dokończyłam.
- Dokładnie. A teraz wysiadka.
Rozejrzałam się dookoła i dopiero teraz zauważyłam, że stoimy. Pierwszy wysiadł mój mąż i pomógł mi wysiąść. Stanął za mną, po czym zakrył mi oczy dłońmi.
- Serio?!- westchnęłam.
- Zaufaj mi.- szepnął do mojego ucha.
- Zawsze.- odpowiedziałam.
Ukochany prowadził mnie w sumie nie wiem gdzie i jak daleko. Czułam tylko, że się idziemy pod górkę, aż w końcu się zatrzymaliśmy.
- Gotowa?- spytał.
Kiwnęłam na zgodę, a on odsłonił mi oczy. Oniemiałam. znajdowaliśmy się na wzgórzu, z którego było widać las i nasz dom z palącymi się światłami. Na środku rozłożony był koc, a wokół unosiły się, przywiązane balony w kształcie serc i lampiony. Widok był niesamowity. Tym bardziej, że niebo jaśniało tysiącami gwiazd, otaczając wielki, pomarańczowy księżyc.
- WOW!- po raz drugi dzisiaj nie mogłam nic więcej wydusić.
- Coś mi mówi, że tych WOW będzie jeszcze trochę dzisiaj.- zaśmiał się Rosjanin.- A teraz zapraszam do stołu.
Z ramienia ściągnął plecak i wyciągnął z niego pojemniki z ciastem, babeczkami, ciastkami i... szampan. Tak dawno nie piłam żadnego alkoholu.
- Myślisz, że to dobry pomysł?- patrzyłam niepewnie na napój i dwa kieliszki.
- Jeśli nie będziesz jutro karmić dzieci piersią, to tak.- podszedł do mnie i lekko popchnął w stronę pikniku. Wciąż byłam w szoku.- Nawet nie myśl, że się wymigasz, bo później zabieram cię do najdroższego, najbardziej ekskluzywnego i najlepszego klubu w całym stanie. A na nasze szczęście jest tylko dwie godziny jazdy od naszego domu.
- Już rozumiem.- usiedliśmy bardzo blisko siebie.- Chcesz mnie upić, a później zabrać do łóżka.
- I bez tego mogę cię do niego zabrać.- uśmiechnął się, pewny siebie.- Ale nie chcę, żebyś za bardzo się upiła, bo nic nie będziesz pamiętała z ostatniej rozrywki na dziś.
- Już nie mogę się doczekać.- uśmiechnęłam się, sięgając po kawałek sernika.- Umm... pycha! Kiedy ty to zrobiłeś?
- Magik nie zdradza swoich sztuczek.- mój ukochany za to poczęstował się ciastem.
- Ale ty jesteś kucharzem.- zauważyłam.
- To tym bardziej- wystrzelił korkiem od szampana i rozlał do kieliszków.
- Za szczęście nasze i naszych dzieci.- podniosła swój.
- I kolejny rok, a nawet całe życie pełne miłości i radości.
Stuknęliśmy się szkłem, spletliśmy swoje ręce w łokciach i wypiliśmy na raz. Ale pali. Odzwyczaiłam się. Musiałam mieć komiczną minę, bo strażnik zaczął się śmiać. Tak zaczęliśmy piknik.
Cudowne... Jeny to już rok... 💖 💖 💖 💖 💖 czekam na następny i życzę masy weny.
OdpowiedzUsuńJak szybko zleciał ten rok! Wow! Dymitr taki romantyczny..
OdpowiedzUsuńŚwietne rozdziały! Czekam na next i życzę weny 😘
Ale cudownie. Super rozdział. Czekam na następny i życzę weny
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać innych rzeczy z rocznicy. Czekam.
OdpowiedzUsuńWerka
Ale cudownie
OdpowiedzUsuń