Strony

niedziela, 2 października 2016

ROZDZIAŁ 274

Pierwsze dni, kiedy Dymitr wrócił do pracy były trudne, ale radziłam sobie. Dzieci są bardzo ciekawskie świata, dlatego często wychodzę z nimi do ogrody. Ziemia jest już wyrównana, a ostatnio zasialiśmy trawę. Mojemu mężowi spodobał się mój plan na ogród. Co do ataku na nasz dom, to dalej nikt nie wie, co to miało być. Ale rany po nim szybko się zagoiły i nie został nawet ślad. Na początku strażnik upierał się, że zostanie ze mną w domu, ale ja kazałam mu iść do pracy. Dzisiaj jest sobota i postanowiłam zrobić ukochanemu niespodziankę. Za jakąś godzinę przyjedzie Jill z Eddym i Jessicą. Wkręciłam ich w niespodziankę. No i Lissę, która obiecała mi pomóc. Dzieci były już przewinięte, na karmione i bawiłam się z nimi w pokoju. Usłyszałam dzwonek do drzwi i zostawiłam maluchy w kojcu. Otworzyłam i wypuściłam gości.
- Hej.- przywitałam się.
- Hej.- Jill i Eddy mnie przytulili.
- Dzień dobry, strażniczko.- powiedziała grzecznie dziewczynka.
- Cześć młoda. No to czujecie się jak u siebie. Dzieci już są przygotowane, jakby co mleko jest w kuchni, a w lodówce jest obiad do ogrzania, jakbyście chcieli. Lili powinna być za jakieś pół godziny. Karma Bianki jest w szafce obok kuchenki na dole. Wodę ma wymienioną. Możecie też zabrać dzieci do ogrodu, tylko weźcie koc. Leży złożony na parapecie, obok drzwi. Jakby coś się działo dzwońcie.
- Rose, spokojnie, damy sobie radę.- zapewnił mnie dampir.
- Dobrze. Jeszcze raz dziękuję. Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy.- przytuliłam ich i poszłam się przegrać.
Założyłam na siebie szorty i czerwoną bluzkę w krótki rękaw. Do tego ubrałam starsy i wróciłam na dół.
- Pa słoneczka.- ucałowałam maluchy w główki.- Mamusia musi teraz iść, a wy zostaniecie z ciocią Jill i wujkiem Eddym.
- Dobra, leć bo się spóźnicie.
Ostatni raz wszystkich pożegnałam i wsiadłam do samochodu. Po pół godzinie byłam na dworze. Zostawiłam auto w garażu i pobiegłam do królowej.
- No myślałam, że już nigdy nie przyjdziesz.- westchnęła zniecierpliwiona.
- Wykorzystałam tyle czasu, ile potrzebowałam.- uścisnęłam przyjaciółkę.
- Wszystko już gotowe.- oznajmiła morojka.
- To dobrze.- podeszłam do męża.- Choć towarzyszu. Teraz masz wolne.
Ukochany popatrzył niepewnie na Lissę. Ta skinęła głową i poszedł za mną.
- Gdzie idziemy, Roza? A co z dziećmi? I jak tu przyjechałaś?
- Niespodzianka, są z nimi Jill i Eddy i samochodem.
- I nic nie powiesz?- próbował mnie przekonać.
Pokazałam mu zamykanie buzi na kłódkę i pociągnęłam na prywatne lotnisko Dworu. Wsiedliśmy w jedyny gotowy do startu samolot. Szukałam dobrego miejsca, gdy nagle stanęłam jak wryta.
- Co wy tu robicie?- spytałam, zbita z tropu.
- Twoja matka wymyśliła jakaś niespodziankę.- powiedział zdenerwowany Abe.- A wy?
- Chyba wpadłyśmy na ten sam pomysł.- zaśmiałam się, siadając naprzeciwko rodzicielki.
Dymitr usiadł obok nas. Między moimi rodzicami była napięta atmosfera. Widać, że to po ojcu nie lubię niespodzianki. Jedynie mogę je wybaczyć mężowi Lissie. Nikt inny nie ma do tego prawa. W pewnym momencie ukochany objął mnie ramieniem, a ja się w nie wtuliłam. Nagle Abe wstał i zaczął chodzić po pokładzie.
- Nie rozumiem, czemu jesteś taki spokojny?- rzucił oskarżycielsko w stronę Bielikowa.
- Bo wiem, że i tak nie dowiem się, gdzie nas wywożą, ale skoro Rose mówi, że mi się spodoba, to najpewniej tak będzie.- cmoknął mnie w skroń, a ja się bardziej w niego wtuliłam.
- Usiądź, bo się zmęczysz.- rzuciłam do ojca.
Myślałam, że mnie zabije, ale jednak zajął swoje miejsce.
- I przestań się złości na mamę, bo jak zobaczysz, co przygotowała, będziesz jej dziękował, że wciągnęła cię tu, pewnie siłą.
Abe nie wydawał się być przekonany, ale się uspokoił. Po chwili również objął narzeczoną i siedzieliśmy w miłej ciszy. Po kilku godzinach byliśmy na miejscu.
- To gdzie jesteśmy?- spytali równocześnie, a my parsknęłyśmy cichym śmiechem.
- Ja ci jeszcze nie powiem.- oświadczyłam.- A i musisz zasłonić oczy.
- To konieczne?- westchnął Rosjanin.
- Tak. Inaczej nie będzie niespodzianki.- poparła mnie Janine.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że ja też muszę?- żachnął się Abe.
- Kochanie nie przesadzaj. Będę trzymała cię za rączkę.- obie zaczęłyśmy się śmiać.
Dopiero teraz zauważyłam jak moja matka się zmieniła. Podobnie do Dymitra, zrzuciła z siebie trochę strażniczki. Panowie w końcu ulegli i zawiązaliśmy im apaszki na oczach. Wyszliśmy z lotniska, a strażniczka odnalazła zamówione auto. Pomogliśmy wejść panom do środka. Mojego ojca wyrzuciliśmy obok kierowcy, bo i tak był lekko na nas obrażony, a ja mogłam wtulić się w ukochanego i podziwiać widoki za oknem. Madryt wygląda pięknie nocą. Wszystko ciemne i tylko jasne punkciki układające się w jakiś budynek, most, albo cześć wesołego miasteczka. A najbardziej widowiskowy był stadion, przy którym się zatrzymaliśmy. Gdy opuściliśmy pojazd, zdjęłyśmy naszym mężczyzną apaszki.
- I co? Aż tak źle było?- spytałam, gdy nic nie powiedzieli.
- Roza, czy to...?
- Tak. Mecz o który się zakładaliśmy.- powiedziałam dumna.
Po chwili zostałam uwięziona w silnych ramionach.
- Jesteś najlepsza Roza.- ukochany podniósł mnie i zaczął się ze mną kręcić wokół własnej osi.
Gdy mnie odstawił, popatrzyliśmy na moich rodziców. Całowali się namiętnie, więc i tak wyszło na moje.
-Dziękuję Roza. Kocham cię.- mąż przytulił mnie od tyłu
Kiedy Abe przestał dziękować narzeczonej, poszliśmy zająć miejsca. Mecz trwał dwie godziny i Barcelona wygrała. Mój ojciec pysznił się jak paw. Szedł szczęśliwy z moją matką za rękę. Już się na nią nie gniewał.
- Głupie cipy nie umieją grać.- warknął strażnik.
- Ostatnio wygrał Madryt, z tego co pamiętam.- odezwał się wesoły Abe.
Przypomniałam sobie jak przed wigilią wróciłam z matką i Bielikównami z zakupów, a oni oglądali mecz. Wtedy mój ukochany wygrał zakład. Dobrze, że teraz się nie zakładali. I to staruszek przeklinał. Ile emocji może wywołać bieganie jedenastu ludzi za piłką.
- Nie martw się skarbie, następnym razem będzie lepiej. Nie ma co sobie nerwów strzępić na takie coś. I tak dobrze im szło.
- Masz rację Roza. Nie potrzebnie się denerwuję. I tak ta niespodzianka była cudowna. Dziękuję kochanie.- obrazu się uspokoił.
Zanim wsiedliśmy do samochodu, strażnik odciągnął mnie i pocałował namiętnie.
- Dziękuję Roza.
- Spokojnie towarzyszu. Podziękujesz mi, zaraz po tym jak będę cię pocieszać.- szepnęłam mu zmysłowo do ucha.
- A jak bardzo będziesz mnie pocieszać?- jego oczy zabłysły pożądaniem.
- To zależy, jak bardzo jest ci smutno.- przysunęłam się jeszcze bliżej męża. 
- Oj to jest mi bardzo smutno.- złapał mnie za biodra.
Od następnego pocałunku zakręciło mi się w głowie. Przemawiało przez niego wiele pożądania, ale i miłości.

3 komentarze:

  1. Wspaniały rozdział 👏 👏 👏 genialny i fantastyczny... Czekam z niecierpliwością na następny i życzę weny 💖

    OdpowiedzUsuń
  2. Barcelona!!!! Oj szykuje się gorąca noc. Super rozdział. Lece czytać następny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna niespodzianka czekam na next

    OdpowiedzUsuń